Lapid Shulamid - Lizzi Badihi - Gazeta lokalna.pdf

(842 KB) Pobierz
458911136 UNPDF
SHULAMIT LAPID
GAZETA LOKALNA
(Przełożyła: Magdalena Sommer)
NOIR SUR BLANC
2000
Rozdział 1
Nikt nie miał pojęcia, kiedy Lizzi Badihi zjawiła się na przyjęciu u Hornsztyków ani z kim.
Nikogo to zbytnio nie obchodziło. Lizzi z reguły nie wzbudzała większego zainteresowania,
gdziekolwiek się pojawiała. Nie dlatego, że nie rzucała się w oczy - ze swoimi wielkimi stopami,
przywodzącymi na myśl focze płetwy, ze spłaszczonymi piersiami, które przypominały o
przyciąganiu ziemskim tym, którzy przypadkiem o nim zapomnieli, no i z tym szczególnym
sposobem mówienia... Lizzi miała zwyczaj łączyć słowa niby ogniwa zardzewiałego łańcucha,
przeplatając je nieustannymi „mój drogi i „co?. W redakcji nazywano ją „Lizzi Słowik, o czym
dobrze wiedziała. Mówiła też, że ma to w nosie, dopóki dają jej spokojnie pracować i nie wtrącają
się do tego, co pisze. Była „naszym korespondentem gazety „Czas Południa, autorką praktycznie
wszystkich tekstów. Wychodziła w środku nocy, jeśli okoliczności tego wymagały; zwilżała
przedtem włosy, żeby się rozbudzić, malowała usta, wkładała parę olbrzymich słuchawek na uszy, a
pager za pasek, i wlokła się ciężko po pustym chodniku, modląc się w duchu, żeby samochód
zapalił, klient był w przewidzianym miejscu i żeby informacja przedostała się do prasy krajowej -
za to dostawała premię.
Wiedziała dobrze, tak jak wszyscy w Beer Szewie, że ona i dziennik lokalny to jedno. Dzięki
temu nie musiała się uciekać do podstępów ani przesadnie dbać o dobre maniery. Jeśli trzeba było,
powiedzmy, przeprowadzić wywiad z matką denata lub z narzeczoną znanego piosenkarza, który
zgwałcił prostytutkę i wybił jej cztery zęby, lub też dla odmiany z bohaterskim żołnierzem, dumą
osiedla 4, wielkostopa Lizzi była zawsze na miejscu. Nie wątpiła, że Dahan, szef działu lokalnego
gazety, zadzwoni do Tel Awiwu i oświadczy: „Lizzi Słowik jedzie do tego ćpuna, któremu wybili
oko, i niczym się nie przejmowała, bo była pewna, że nie omieszka dodać: „...i ona już wyciągnie
z niego całą historię.
Nie była specjalnie z siebie dumna, ale nie była też przesadnie skromna. Wiedziała, że jest
profesjonalistką w swoim zawodzie, i sprawiało jej to przyjemność. Gdyby tak jak matka ciągnęła
nić w przędzalni albo robiła zastrzyki w szpitalu „Soroka jak siostry, Georgette i Hawacelet. wtedy
również byłaby profesjonalistką i te zajęcia dawałyby jej satysfakcję. Tymczasem jednak, na dwa
miesiące przed trzydziestymi urodzinami, była redaktorem gazety lokalnej z Południa - big deal - i
tylko to robiło wrażenie na jej matce, Georgette i Hawacelet.
Od czasu do czasu siostry przychodziły i zasypywały ją pochwałami. Wtedy wiedziała, że na
koniec poproszą o pożyczkę, na którą zawsze się zgadzała. Dając pieniądze, myślała, że następnym
razem oszczędzi już im i sobie tych wszystkich pochlebstw. Ale kiedy nadchodził ten następny raz,
znowu pozwalała siostrom opowiadać, jaka to jest zdolna i ważna, jakie są dumne, że ktoś taki jak
ona należy do rodziny Badihi. która dotychczas nie mogła się poszczycić przed światem żadnym
istotnym osiągnięciem. Pozwalała im w ten sposób odczuć, że ją przekonały - była to jedna drobna
przyjemność przy całym upokorzeniu związanym z pożyczką. Miały dzieci, które musiały ubrać,
nakarmić i posłać do szkoły, a to było ważniejsze od dumy.
Pracę w redakcji zaczęła jako sekretarka Dahana, który był wówczas odpowiedzialny za dział
ogłoszeń. Wyręczano się nią, gdy nie miał kto pójść do magistratu i spytać, czemu zamknięto
dopływ wody na osiedlu 4 albo kiedy skończą budować jezdnię na osiedlu 3. Szybko się nauczyła,
że każda informacja ma swoją ceną. Tyle a tyle linijek szantażu lub przekupstwa. Ludzie przywykli
powoli do tej dużej dziewczyny, ciągnącej płaskie stopy po chodniku, z ciężkimi, zmęczonymi
powiekami, o oczach, których nic nie mogło zdziwić ani ożywić. Gdyby spytać kogoś w Beer
Szewie, czy Lizzi żuje gumę, na sto procent odpowiedziałby: „Pewno, że żuje. A przecież nigdy
tego nie robiła. Tak została wychowana. Biedna dziewczyna może w życiu liczyć tylko na swoje
dobre maniery. Teraz nie była już taka biedna, ale gumy nadal nie żuła. Wiedziała jednak, że
wygląda jak krowa przeżuwająca pokarm.
Nigdy nie rozmawiała o tym, że jest dziewicą. O takich rzeczach się nie mówi. Jednak po
prostu jej to ciążyło i już dawno temu postanowiła skorzystać z pierwszej okazji. Z biegiem lat ta
pierwsza okazja zdawała się oddalać coraz bardziej i Lizzi znalazła się w sytuacji, gdy nie mogła
już pójść do łóżka z kimkolwiek. Cóż bowiem powie temu „komukolwiek, gdy ten odkryje, że jest
pierwszy? Jeszcze gotów pomyśleć, że to na niego czekała wszystkie te lata, a jak tu
wyperswadować coś takiego, żeby nikogo nie zranić ani nie obrazić. Gdyby, załóżmy, miała
siedemnaście lat, wyszłaby tylko na idiotkę i została szybko zapomniana. W wieku prawie
trzydziestu lat to jak pójść pierwszy raz w życiu do opery. I wytłumaczcie teraz, że to nie miłość od
pierwszego wejrzenia! Obserwowała często Dahana, któremu zdarzało się znikać w Country Clubie
albo w hotelu naprzeciwko kasy chorych z kolejną właścicielką modnego butiku albo napaloną
licealistką. „Gdyby mnie ktoś szukał, będę po południu - mówił. Zjawiał się potem ze zmęczonymi
oczami, wnosząc do redakcji zapach miłosnej przygody.
Lizzi i Dahan odnosili się do siebie z wzajemnym szacunkiem. Niegdyś pracowali razem w
maleńkim biurze na tyłach supermarketu. Idąc tam, musieli wymijać skrzynki z kapustą i furgonetki
z chlebem. Razem też przeprowadzili się do labiryntu nowiutkich pokoi usytuowanych nad
drukarnią. Doceniał to, że nigdy jeszcze nie uznała jakiegoś zadania za niemożliwe, szła na każdą
konferencję prasową, sprawdzała każdy okruch informacji, który do niej dotarł. Bardziej jeszcze
cenił fakt, że nigdy nie odkryła przed jego żoną ani nikim innym tych drobnych przygód, na jakie
sobie od czasu do czasu pozwalał.
Ona podziwiała jego ambicję, jego niezmordowaną pogoń za pieniędzmi i sukcesem, a także
za kobietami, z pełną świadomością, że znalazła się w pobliżu bomby, której odłamki mogą i jej
dosięgnąć. To on zadecydował, że Lizzi ma zrobić prawo jazdy i kiedy powinna się wyprowadzić
od matki. Pomógł jej nawet zdobyć kredyt. To on w końcu przekonał właścicieli gazety, że ta oto
Lizzi, przez wszystkich uważana za głupią krowę, jest cennym nabytkiem w redakcji i warto by jej
przyznać samochód.
Co prawda niecodziennie się zdarza, że mieszkaniec Beer Szewy zostaje podniesiony do
godności sędziego okręgowego, jednak z punktu widzenia miejscowej gazety przyjęcie u
Hornsztyków nie przedstawiało większej wartości. Zasługiwało co najwyżej na kilka linijek w
kolumnie towarzyskiej. Dahanowi jednak udało się ostatnio zdobyć reklamy od firmy „Israha -
Instrumenty Muzyczne i polecił Lizzi, aby była miła i poszła do domu sędziego Hornsztyka,
następnie przemyciła w tekście zdanko o pianiście Jackiem Danzigu, a przy tej wyjątkowej okazji
również o fortepianie, na którym zagra w czasie wieczoru. Dahan dobrze wiedział, że o czwartej
rano Lizzi musi być na przejściu granicznym. Nie pytała, co dostał Jackie Danzig w zamian za
wprowadzenie jej na przyjęcie. Była pewna, że zrekompensowano mu to w jakiś sposób. Nie
spotkała się jeszcze z sytuacją, która nie miała swojej ceny.
Dom stał na wzgórzu w kępie drzew. Srebrzyste tamaryszki w ogrodzie świadczyły, że
właściciele są doświadczonymi gospodarzami. Pnącza bugenwilli pokrywały ścianę frontową,
tworzącą szachownicę z szarych i różowych kamieni. Dwie splecione ze sobą ścieżki zakręcały pod
drzwiami wejściowymi, znikając następnie gdzieś za domem.
Jackie i Lizzi zatrzymali się na chwilę w wejściu, ściskając dłoń Hornsztyka, po czym ruszyli
dalej po śliskim czarnym marmurze posadzki. Powoli przyzwyczajali wzrok do oślepiającego
blasku ogromnych kandelabrów. Jackie odwrócił się od swej towarzyszki i pospieszył w stronę
białego fortepianu, który ustawiono pod jedną ze ścian. „A idź w cholerę! - powiedziała Lizzi do
jego pleców w czarnej jedwabnej koszuli i wyszła do ogrodu. „Można by pomyśleć, że jestem
trędowata - mruczała, stając w pobliżu baru i obserwując, co się dzieje w wielkim salonie. Jackie
Danzig grał na białym fortepianie firmy „Israha. Światło kandelabrów połyskiwało na jego
różowej muszce. Romantyczna melodia wywoływała uśmiech na twarzach gości i porywała ich do
tańca. Lizzi przypomniała sobie nagle, że podobno jest on kochankiem jakiejś sławnej kobiety, lecz
nie pamiętała której. Urodził się w bloku na osiedlu 3, tak jak Lizzi. Byli mniej więcej w tym
samym wieku. Słodkiej i rytmicznej melodii, która spływała spod palców Jackiego, przeczył
otępiały wyraz jego twarzy. A może nie? Gracze miejscowej ligi, którzy przyjechali na gościnne
występy - oto, kim byli. Coś poruszyło się w jej pamięci, majacząc niewyraźnie na samym skraju.
Za chwilę iskierka zabłyśnie. Pozwoliła sobie błądzić wzrokiem od salonu do ogrodu i z powrotem
do drzwi wejściowych.
Kilkanaście osób tańczyło na niewielkim tarasie. W ogrodzie tłoczyło się już około dziesięciu
par. Niektóre przysiadały przy okrągłych stoliczkach pod girlandami kolorowych lampionów, inne
poruszały się w plamach światła i cienia. Rozpoznała kilkoro gości. Ją też paru rozpoznało i
zdziwiło się, co tu robi. Nie należała ani do tego miejsca, ani do tego czasu. Sędzia Hornsztyk
raczej nie pasuje do Lizzi Słowik, księżniczki miejscowego brukowca. Wszyscy wiedzieli, że
gdyby tylko chciał, mógłby teraz siedzieć w Jerozolimie albo Tel Awiwie. Jeżeli jego kariera
posuwała się zbyt wolno, to dlatego, że zdecydował się - tak, tak - zdecydował się zamieszkać
właśnie tutaj. Nie cierpiał specjalnie z powodu wyroku, który sam na siebie wydał. Był
miejscowym intelektualistą, sędzią Południa i sumieniem Negewu. Od czasów Ben Guriona nie
było człowieka, który nadałby tak wielkie znaczenie pustyni, jak Pinchas Hornsztyk, sędzia. Stał
teraz na progu swojej willi, trzymając w lewym ręku pęk sztucznych ogni. Prawą ręką wyciągał po
jednym i wręczał każdemu z gości. „Przyjęcie odbywa się w ogrodzie - mówił do nich z bladym
uśmiechem, który drżał mu na wargach jak nieszczelna żaluzja. Sprawiał przy tym wrażenie, jakby
pragnął oszczędzić gościom najmniejszej zwłoki. Dlaczego jego przyjaciele, rodzina - zdumiała się
Lizzi - nie zmusili go, by opuścił ten groteskowy posterunek przy drzwiach i wszedł do środka?
A może właśnie z tej odmienności czerpie siłę? I jaka to może być siła? Czyniąca dobro czy
zło? A może po prostu siła, dzięki której potrafi zignorować niewygodne towarzyskie konwenanse.
- Śmierdzi forsą - stwierdziła stojąca obok kobieta, bezwładnie oparta o bar.
Lizzi wrzuciła do ust garść słonych orzeszków i zaczęła żuć. Jej oczy pod ciężkimi powiekami
rozglądały się wśród tłumu gości. Pnie drzew pomalowano złotą farbą, łańcuchy ze złotego papieru
kołysały się pomiędzy gałęziami.
- Ona ma gdzieś Hor-Hornsztyka i te jego fa-fajerwerki - roześmiała się pijana kobieta.
Lizzi wymamrotała coś w odpowiedzi i westchnęła w duchu: Jakie to obrzydliwe, jakie to
wszystko obrzydliwe.
- Kto finansuje tę uroczystość? - zapytała swoją sąsiadkę przy barze i dodała czym prędzej: -
Nazywam się Lizzi Badihi, jestem reporterką „Czasu Południa.
Miała wystarczająco duże doświadczenie, aby się przedstawić, zanim uzyska jakąś informację.
Żeby nie mówiono potem, że oszukała rozmówców albo że nie wiedzieli, z kim rozmawiają.
Popatrzyła na swoją drobną sąsiadkę i zastanawiała się. co jest jej namiętnością. Miłość?
Pieniądze? Sława?
- Kt-t-to fi-finansuje? Fiu! Wina Lubicza, oto, kto f-finansu-je! Tata żony sędziego
okręgowego Hor-Hornsztyka. Znasz sklep z winami koło dworca autobusowego? Pamiętasz, jak
sprowadzili z Jugosławii wino z ołowiem? Byłaś wtedy mała. Tata! Teść Hornsztyka. Właśnie on.
To on zadbał, żeby jego zięć mógł się poświęcić dobru publicznemu. Popatrz na te obrazy, na
lampiony. To nie z pensji sędziego! Lubisz kawior? Ja go jem, bo jest drogi. Gdyby był tani, tobym
go nie jadła, rozumiesz? Weź!
Lizzi zauważyła, że małej kobietce przestał się plątać język. Obrzydliwa donosicielka -
stwierdziła w duchu i wzięła kanapkę z kawiorem i kaparami.
- A Lubicz jest tutaj? - spytała. - Znasz go?
- No pewno, że go znam - zaśmiała się kobieta. - W końcu to mój tata, nie?
Lizzi miała na końcu języka pytanie, czy kobieta jest siostrą gospodyni. Zamiast tego jednak
zaczęła żuć kanapkę i wymruczała coś niezrozumiałego, jak zwykle, gdy chciała trochę zyskać na
czasie.
Aleks, małżonka bohatera wieczoru, krzątała się po ogrodzie. Miała na sobie suknię z
głębokim dekoltem, haftowaną delikatnymi złotymi cekinami, które poruszały się i drżały przy
każdym jej oddechu. Piersi wyglądały jak przykryte sieciami rybackimi. Eksponowała swój biust
wśród gości, przymykając pomalowane na złoto powieki. Czego ona chce dowieść - myślała Lizzi -
co chce osiągnąć, kogo rozgniewać? I ta historia z zatrutym winem, czy to prawda? Jak to możliwe,
że nie dostała się do gazet? Oczyma duszy ujrzała nagłówek: „Teść nowego sędziego okręgowego
importował z Jugosławii zatrute wino. Za to na pewno dostanie premię. I znowu przyjdą jej
siostry, niech im będzie na zdrowie, zarzucają opowieściami o biedzie i wyciągną tę odrobinę, którą
zdoła zaoszczędzić.
- Skąd to imię, Aleks? - zapytała pijaną kobietkę.
- Aleksandra. Na cześć Aleksandry Hasmonejskiej. - Pociągnęła łyk whisky ze szklanki, którą
trzymała w ręku, i popatrzyła na kraniec ogrodu.
Lizzi podążyła za jej spojrzeniem i zobaczyła coś, co bez wątpienia było stołem rodzinnym.
Siedzieli przy nim rodzice Aleks - Lubicz, właściciel firmy handlującej winami, z żoną, chłopiec i
dziewczynka - dzieci Hornsztyków, oraz mężczyzna, który patrzył w ich stronę z troską,
najprawdopodobniej mąż jej wstawionej rozmówczyni. Wszyscy oni zajadali ze smakiem i
przyglądali się wzrokiem posiadaczy gościom wypełniającym ogród.
Lizzi postanowiła opuścić wrogo nastawioną siostrę gospodyni, pożegnać się z Jackiem i iść
do domu. Była, widziała, ma swoje dwieście znaków, więcej nie potrzebuje. Za pół godziny
znajdzie się w domu, napisze notatkę i jeśli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, pójdzie spać
jeszcze przed północą. System ogrzewania wody w jej bloku często się psuł. Powiedziała sobie po
raz nie wiadomo który, że stać ją teraz na własny grzejnik. Jutro - tak, jutro - od razu po powrocie z
przejścia granicznego, jeszcze zanim napisze choć jedno słowo, pójdzie i wszystko załatwi. Nie ma
dzieci. Nawet urlop wzięła tylko raz, kiedy chciała pojechać do Akki na festiwal. Pracująca
dziewczyna może mieć chociaż ciepłą wodę w łazience i nie czuć się z tego powodu winna.
Ruszyła w stronę Jackiego, torując sobie drogę między ludźmi wypełniającymi salon. Dopiero
gdy znalazła się obok fortepianu, poczuła, że Aleks idzie w ślad za nią.
- O północy puszczamy ognie sztuczne - powiedziała gospodyni. - Miałaś co pić i jeść? Chyba
jeszcze nie idziesz? - Mówiąc to, oddychała chrapliwie, żonglowała słowami jak klaun wyrzucający
piłeczki w powietrze. Jej sterczące piersi drażniły nerwy obserwatora nie mniej niż falujące cekiny
na sukni.
Lizzi podziękowała pani Hornsztyk („Ależ nie, nie! Mów mi Aleks!) i poprosiła o
wybaczenie, że musi już iść. Przez cały ten czas Jackie nie przestawał grać, z oczami utkwionymi w
klawisze. Aleks położyła mu rękę na ramieniu. Krążyły plotki, że pewna pani inżynier się w nim
zakochała i kupiła mu mieszkanie na osiedlu F. Aleks była od niego starsza o kilkanaście lat. Lizzi
zastanawiała się, czy Jackie ma jeszcze inne starsze przyjaciółki, i obiecała sobie zwrócić uwagę na
towarzystwo, w którym się obraca.
- Czy mam poprosić twego męża, żeby wszedł do środka? - spytała.
- Jest już dorosły. Jak zechce, to wejdzie - odpowiedziała Aleks.
Lizzi w duchu przyznała jej rację. Jeśli sędzia postanowił cały wieczór na swoją cześć spędzić
stojąc w wejściu z głupimi fajerwerkami, to niech mu będzie. I co to w ogóle mnie obchodzi.
- Czy pańska żona jest inżynierem? - zapytała Hornsztyka przy pożegnaniu.
- Tak.
Wyraz jego twarzy pozostał nie zmieniony, jednak Lizzi nie wątpiła, że wiedział, dlaczego
zadała to pytanie. Zastanawiała się, czemu jego żona pozostawała z nim przez te wszystkie lata.
Była ładna, przebojowa, miała dobry zawód i opływała w pieniądze Lubiczów. Co ją z nim wiąże?
Pozycja społeczna? Dzieci? Spryt? Przyzwyczajenie?
Żółtawe włosy, miejscami siwiejące, nadawały mu nieporządny wygląd. Jego skóra
przypominała pognieciony papier gazetowy, pokryty miejscami starymi plamami z herbaty. Nie
próbował wywrzeć wrażenia ani na niej, ani na pozostałych gościach. I chociaż trwało przyjęcie na
jego cześć, wolał stać w wejściu, z wiązką ogni sztucznych w zaciśniętej ręce. W pewnym sensie
był nie mniej denerwujący od swojej obwieszonej złotem żony.
- Piłaś coś, jadłaś?
- Dlaczego pan tu stoi? Nie wejdzie pan do środka?
- Masz rację. Wejdźmy.
- Właśnie idę do domu.
- Bez Jackiego Danziga?
- Miałam ciężki dzień, a jutro muszę wcześnie wstać.
- Obejrzałaś dom? A widziałaś basen?
Ujął ją za łokieć i Lizzi pozwoliła się poprowadzić korytarzykiem obok wejścia, licząc na
swoje dziesięcioletnie doświadczenie reportera, na swoją intuicję, ten szczególny zmysł, który
mówił jej teraz: „Zamknij się, moja droga, i rusz te swoje płaskie stopy, może będzie z tego
czterysta słów na ostatnią stronę. Minęli garderobę i pokój telewizyjny, dwa pokoje gościnne,
pokój syna, ucznia liceum, i córki, uczennicy gimnazjum, i doszli do zejścia do basenu. Był tam
składany stół do ping-ponga, zwinięty wąż gumowy i kilka par klapek różnych rozmiarów. Po lewej
stronie drzwi prowadziły do pokoju służącej, imigrantki z Filipin, która teraz kręciła się na górze
wśród gości, z białym fartuchem w kształcie serca zawiązanym wokół bioder.
Zamknął za nimi drzwi i oparł się o nie plecami. Lizzi zobaczyła kropelki potu na jego czole i
zrozumiała, że postanowił zrobić sobie prezent. Po pierwszym szoku stała tam i widziała siebie tak,
jak on ją widział - wielka krowa w tanich kolczykach, przyjaciółka pianisty, który pieprzy moją
żonę, teraz mu się odwdzięczę. Zawahała się, czy krzyczeć. Melodia, którą grał Jackie, miękka i
przytłumiona, jak kołdra otulała sklepienie nad ich głowami. Lizzi wiedziała, że jeśli nawet
krzyknie, jej głos nie dotrze do ogrodu, a jeśli powie: „Panie sędzio, jestem dziewicą, Hornsztyk
umrze ze śmiechu. Patrzyli na siebie, dwoje zmęczonych i pokonanych ludzi, którzy widzieli za
dużo, aby zachować tę odrobinę niewinności, na jaką zasługuje w życiu każdy człowiek.
Na oparciu starego fotela wisiały dżinsy, brązowy pasek z klamrą ozdobioną wizerunkiem
smoka był wciśnięty między oparcie a siedzenie. Na stole leżało opakowanie aspiryny, a w
zakurzonej popielniczce błyszczały kolczyki z perłami. Lizzi zastanawiała się, co boli małą
Filipinkę i czy czuje się tu samotna, tak daleko od swojego kraju, i pomyślała, że to też jest warte
opisania.
Sędzia poruszył się nieznacznie, poszukał klucza i kiedy go znalazł, zamknął drzwi. Nie
spuszczał z niej wzroku, uważny i świadomy każdej jej reakcji. W powietrzu unosił się zapach
kurzu, zamkniętego pomieszczenia i obcych przypraw. Narzuta na łóżku była nieświeża i Lizzi
poczuła mdłości.
Nie znała go, ale wiedziała, że jest zły. Zły na kochanków swojej żony, o których wszyscy
wiedzą, nawet Lizette Badihi z miejscowego szmatławca. I na niej teraz wyładuje swoją złość.
Ból był mocny, przeszywający jej wielkie i ciężkie ciało. Nawet tę odrobinę dostałam tak jak
inne kobiety rachunek w supermarkecie - pomyślała. Jej nogi były mokre i oczekiwała, że
Hornsztyk się odwróci, aby mogła je wytrzeć prześcieradłem Filipinki, ale leżał przyciśnięty do
niej, z ręka na oczach. Dźwięki dobywające się z jego gardła nie były takie, jakich się spodziewała,
to znaczy: nie takie jak na filmach. Poduszka wydzielała zapach pleśni i Lizzi odnotowała w duchu,
że on na pewno sypia też z Filipinką, bo wszedł tu jak do siebie. Także Hor-Hornsztyk ma swoje
małe sekrety, nie tylko jego żona.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał.
Boi się - pomyślała zdumiona - boi się mnie. „Sędzia okręgowy zgwałcił dziennikarkę. Tak,
mogła mu zaszkodzić. Dostałaby nawet premię. Poczuła się dobra i silna. Zsunęła go ze swoich
piersi, odgarnęła dłoń, którą zasłaniał sobie oczy, i popatrzyła na jasne brwi, pomarszczone
powieki, rudawe piegi na ramionach i plamy pigmentowe, notując w pamięci każdy szczegół
twarzy mężczyzny, który w końcu uwolnił ją od dziewictwa. Uśmiechnęła się do niego, pogładziła
go po rzadkich, wilgotnych włosach.
- Musisz wrócić do gości - szepnęła.
- A co z tobą?
- Poradzę sobie.
Spojrzał na nią i wiedziała, że dopiero teraz naprawdę jej się przygląda. Żaden mężczyzna
dotychczas tak na nią nie patrzył. Pozwoliła mu badać wzrokiem świeżą skórę, brązowe, nieco
skośne oczy, krótkie czarne włosy, skręcone jak wełna barana, i olbrzymie plastikowe kolczyki,
które nadal tkwiły w uszach i stanowiły jej znak firmowy.
Czuła się ładna. Wiedziała, że ma skórę o świetlistym odcieniu i że teraz, kiedy tak leżała,
nawet jej płaskie piersi wyglądają na pełne i dojrzałe, przyciągają uwagę.
- Następnym razem nie będzie bolało - zapewnił.
- Wiem.
- Gdzie mieszkasz?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin