Braun Lilian Jackson - 29 - Kot, który miał 60 wąsów.GTW.doc

(742 KB) Pobierz

Kot który
miał
60 wąsów

Lilian Jackson Braun

logo.jpg


tom 29.

Kot, który miał 60 wąsów

Przełożył
Jan Kabat


Tytuł oryginalny serii: The Cat Who... Series!

Tytuł oryginału: The Cat Who Had 60 Whiskers

Tłumaczenie z oryginału: Jan Kabat

Projekt okładki: Aleksandra Mikulska

Korekta: Maciej Korbasiński

Skład: Elipsa Sp. z o.o.

Copyright © 1966 by Lilian Jackson Braun

Copyright © for this edition by Elipsa Sp. z o.o.

ISBN 978-83-61226-69-7

Elipsa Sp. z o.o.

01-673 Warszawa, ul. Podleśna 37

tel./fax +48 (22) 833 38 22

Printed in EU

INFORMACJE (0 22) 624 16 07

(od pn. do pt. w godz. 9.00-17.00)


Spis treści:

Spis treści:              4

Podziękowania              5

Prolog              6

Rozdział pierwszy              7

Rozdział drugi              11

Rozdział trzeci              18

Rozdział czwarty              25

Rozdział piąty              31

Rozdział szósty              38

Rozdział siódmy              46

Rozdział ósmy              51

Rozdział dziewiąty              56

Rozdział dziesiąty              62

Rozdział jedenasty              69

Rozdział dwunasty              73

Rozdział trzynasty              78

Rozdział czternasty              83

Rozdział piętnasty              88

Rozdział szesnasty              93

Rozdział siedemnasty              98

Rozdział osiemnasty              102

Rozdział dziewiętnasty              103

Rozdział dwudziesty              109


Podziękowania

1.lapki.JPG

Dla Earla, mojej drugiej połowy - za mężowską miłość, zachętę oraz pomoc w niezliczonych kwestiach.

Dla mojej asystentki Shirley Bradley - za fachowość i entuzjazm.

Dla Becky Faircloth, która pomaga mi prowadzić biuro - za to, że jest na miejscu zawsze wtedy, kiedy jej potrzebuję.

Dla mojej wydawczyni Natalee Rosenstein - za jej wiarę w Kota, który... od samego początku.

Dla mojej agentki Blanche C. Gregory, Inc. - za długoletnią, zgodną współpracę.

Dla prawdziwych Koko i Yum Yum - za pięćdziesięcioletnią inspirację.


Prolog

1.lapki.JPG

Podsłuchane podczas przyjęcia na świeżym powietrzu w Moose County, czterysta mil na północ od wszystkiego:

Kobieta w niebieskim szetlandzie: Nigdy o czymś takim nie słyszałam! A jestem lekarzem weterynarii od dwudziestu lat!

Mężczyzna z sumiastymi wąsami: Cóż mogę powiedzieć? Sam je policzyłem.

Kobieta: Mogłeś się pomylić.

Mężczyzna: Chcesz policzyć je sama? Jeśli mam rację, będziesz mogła zamieścić tę informację w jakimś magazynie naukowym. Jeśli się mylę, postawię ci kolację w «Mackintosh Inn».

Kobieta: Zgoda! Zrobimy to następnym razem, jak go przyprowadzisz na badanie zębów.


Rozdział pierwszy

1.lapki.JPG

Mężczyzną z sumiastymi wąsami (szpakowatymi, starannie przyciętymi) był Jim Qwilleran, felietonista gazety Moose County coś tam i przybysz z Nizin, jak miejscowi zwykli nazywać obszary miejskie na południu. Oni sami wywodzili się w większości od wczesnych osadników i odziedziczyli po nich pionierski hart ducha, poczucie humoru i umiłowanie indywidualizmu.

Uwielbiali rubrykę Piórkiem Qwilla, ukazującą się co dwa tygodnie... akceptowali fakt, że mieszkał z dwoma kotami w składzie przerobionym na dom... i podziwiali jego wspaniałe wąsy.

James Mackintosh Qwilleran żywił kilka ambicji za czasów swej młodości na Nizinach: najpierw grał na drugiej bazie w drużynie Chicago Cubs, potem występował na scenach Broadwayu, wreszcie pisał dla New York Timesa. Z pewnością nie chciał być najbogatszym człowiekiem w północno-wschodniej części środkowych Stanów Zjednoczonych! To, jak do tego doszło, można by określić mianem opowieści dziwniejszej niż fikcja.

Ciotka Fanny Klingenschoen wiedziała prawdopodobnie, co robi, kiedy uczyniła go jedynym spadkobiercą swego majątku.

Qwilleran ustanowił organizację dobroczynną: Fundację Klingenschoenów, której celem było podniesienie poziomu życia w Moose County. Opieka zdrowotna, szkolnictwo, kultura i infrastruktura wiele zawdzięczały Fundacji K, jak ją powszechnie nazywano.

Ku ogólnemu zdumieniu zainspirowało to inne zamożne i szacowne rodziny do pracy na rzecz dobra ogółu. Planowano powstanie Centrum Muzycznego, dwóch muzeów i ośrodka rekreacyjnego dla seniorów.

Wszystko idzie zbyt gładko, myślał Qwilleran z pesymizmem typowym dla doświadczonego dziennikarza.

- Co myślisz o sytuacji, Arch? - spytał swego starego przyjaciela z Chicago.

Arch Riker był obecnie wydawcą Moose County coś tam. Potrząsnął ponuro głową.

- Kiedy krąży tyle pieniędzy, ktoś ulegnie chciwości.

(Goście z daleka i bliska - w eleganckich strojach - płacili po pięćset dolarów za bilet umożliwiający prywatne zwiedzanie rezydencji o nazwie Stare Probostwo).

Był późny sierpniowy wieczór. Qwilleran i koty spędzali miło czas w składzie. On czytał im głośno Wall Street Journal, a one raczyły się odrobiną lodów.

Skład miał postać ośmiokątnego budynku z kamienia polnego i spłowiałych desek, i liczył ponad sto lat. Wewnątrz wszystkie bez wyjątku drewniane powierzchnie i belki dachowe zostały rozjaśnione i miały teraz barwę miodu, w ścianach zaś zainstalowano okna o dziwnych kształtach.

Tam, gdzie dawniej mieściło się poddasze na jabłka, teraz znajdowała się galeria biegnąca wokół wnętrza i balkony na trzech kondygnacjach.

Po jakimś czasie koty syjamskie opuściły część czytelniczą i zaczęły się gonić po galerii, po czym zeskoczyły niczym wiewiórki na sofę na parterze. Część mieszkalna znajdowała się na planie otwartym i otaczała ogromny kominek w kształcie prostopadłościanu, sięgający dachu wznoszącego się dwanaście metrów wyżej.

Była prawie jedenasta i Koko i Yum Yum zdradzały nietypowe skupienie; nadeszła pora na wieczorną przekąskę.

Poruszając się w zwolnionym tempie, by dokuczyć odrobinę niespokojnym pupilom, postukał pojemnikami zawierającymi kabibble i odkurzył z przesadną starannością dwa talerzyki. Zwierzaki obserwowały go wygłodniałym wzrokiem. Wydawało się, że Koko oddycha z niejakim trudem.

Nagle Koko skupił swoją uwagę na ściennym telefonie, który wisiał między oknem kuchennym a tylnymi drzwiami. Wpatrywał się weń przez minutę, poruszając nerwowo uszami.

Qwilleran został uprzedzony. Za sprawą jakiejś kociej intuicji Koko wiedział, że telefon zadzwoni. Po kilku sekundach rzeczywiście zadzwonił. Jak ten mądry kot zdołał się zorientować? Domyślając się, że to Polly Duncan, najważniejsza kobieta w jego życiu, Qwilleran podniósł słuchawkę i odezwał się żartobliwie słodkim głosem:

- Dobry wieczór!

- No, no! Wydaje się, że jesteś w doskonałym nastroju - oznajmiła swoim łagodnym tonem, który znał tak dobrze. - Co porabiasz?

- Nic specjalnego. A ty?

- Skracam o kilka centymetrów nową sukienkę.

- Fiu!

Ignorując ten komiczny gwizd, ciągnęła:

- Jest o wiele za długa i pomyślałam sobie, że włożę ją w niedzielne południe ze szkockimi dodatkami; jest przyjęcie z okazji powrotu doktor Connie ze Szkocji. Może byś się ubrał w strój górali szkockich, Qwill?

Choć kiedyś buntował się przeciwko noszeniu czegoś, co nazywał spódniczką, teraz czuł się dumny w kilcie i ze sztyletem w podkolanówce. Bądź co bądź, jego matka była z Mackintoshów.

- Co Connie robiła w Szkocji? Wiesz przypadkiem?

- Dwadzieścia lat temu zrobiła w Glasgow dyplom z weterynarii i teraz pojechała tam odwiedzić starych przyjaciół. Wiedziałeś, że jej kotkę wziął na przechowanie Pogodny Jimmy?

- Nie! Jak się ta dama dogaduje z Huraganem?

- Connie przedstawiła ich sobie, kiedy Bonnie Lassie była małym kociakiem, i teraz Huragan pełni rolę jej starszego brata; przywiozła Joemu cudowny sweter szetlandzki w dowód wdzięczności za przygarnięcie Bonnie Lassie. Zdawałeś sobie sprawę, Qwill, że Szetlandy, skąd pochodzi wełna, liczą sto wysp?... Sto wysp! - powtórzyła, nie doczekawszy się reakcji z jego strony.

- Trudno ogarnąć to umysłem - zauważył mimochodem, obserwując, jak koty starają się dostać do pojemnika z jedzeniem.

- No cóż, tak czy inaczej pomyślałam sobie, że chciałbyś usłyszeć najświeższe nowiny. A bientôt, mój drogi.

- A bientôt.

Kiedy koty pochłonęły swój wieczorny posiłek i dokończyły toalety, Qwilleran zaprowadził je na górę, do ich kwatery sypialnej na najwyższym balkonie. Rozejrzały się, jakby widząc to miejsce pierwszy raz w życiu, po czym każde wskoczyło do swojego kosza i obróciło się trzy razy, by wreszcie ułożyć się wygodnie.

Koty. Kto potrafi je zrozumieć? - pomyślał Qwilleran, zamykając cicho drzwi. Wrócił na dół, do swojego biurka, i zanotował to w prywatnym dzienniku. Odczuwał bezustanny przymus pisania! Jeśli akurat nie tworzył tysiąca słów do rubryki Piórkiem Qwilla, sporządzał jakąś biografię czy uwieczniał ciekawą historyjkę z dziejów Moose County. I zawsze zapełniał kilka stron w swoim prywatnym dzienniku. Przy tej okazji napisał:

Mówiłem już to wcześniej i powiem teraz: Koko to niezwykły kot! Może dlatego, że jego prawdziwe imię brzmi Kao K'o-Kung, wie zatem doskonale, że pochodzi z królewskich kotów syjamskich? Albo dlatego, że - jak sądzę - ma sześćdziesiąt wąsów? Wyczuwa z kilkusekundowym wyprzedzeniem, kiedy zadzwoni telefon - a także to, czy osoba na drugim końcu linii to przyjaciel czy też ktoś, kto oferuje ubezpieczenie na życie albo psie jedzenie. Kiedy szaleńcy wysadzili skrzynki z kwiatami w oknach ratusza, Koko wiedział o dziesięć minut wcześniej, że wydarzy się coś złego. Dlaczego nikt nie odczytał prawidłowo jego sygnałów? Komendant policji wpadł tu na drinka przed snem i siedział ze mną, a żaden z nas się nie zorientował! No cóż. Nie wszyscy jesteśmy równie mądrzy jak koty syjamskie!


Rozdział drugi

1.lapki.JPG

Qwilleran był postacią powszechnie znaną w Pickax: wysoki, dobrze zbudowany, w średnim wieku, zawsze z pomarańczową czapeczką bejsbolisty na głowie. Odpowiadał na powitania przyjacielskim gestem i słuchał cierpliwie, jeśli ktoś miał mu coś do powiedzenia. W jego oczach często można było dostrzec troskę. Niektórzy zastanawiali się, czy w życiu nie spotkała go jakaś tragedia. Jego przyjaciele też się zastanawiali, ale mieli na tyle taktu, by o to nie pytać. Raz zauważono, jak pomaga przejść jakiejś starszej pani przez Main Street. Kiedy świadkowie pochwalili go za ten szarmancki gest, odparł po prostu: Nie ma o czym mówić! Chciała się tylko dostać na drugą stronę ulicy.

W Lois's Luncheonette, gdzie Qwilleran zachodził na kawę i szarlotkę, a także po to, by usłyszeć najświeższe plotki, klienci pytali: Jak tam Koko, panie Q? Humorystyczne wzmianki na temat Koko i Yum Yum w Piórkiem Qwilla zawsze były oczekiwane przez czytelników z wielką niecierpliwością.

Moose County, jak powiadano, liczyło więcej kotów per capita niż jakikolwiek inny okręg w stanie. W Lockmaster preferowano głównie konie i psy.

W czasie chłodów, kiedy skład trudno było ogrzać, Qwilleran przenosił się do Indian Village, ekskluzywnego osiedla na północnym krańcu Pickax. Budynki mieszczące po cztery mieszkania i apartamenty wyposażono w udogodnienia, które cenili sobie zarówno dobrze sytuowani ludzie samotni, jak i kilka par małżeńskich. Był tam klub z basenem, świetlice i bar. Wzdłuż strumienia wytyczono ścieżki dla ptasich obserwatorów. Pozwalano trzymać w domu koty.

Apartamenty zwane Wierzbami zamieszkiwało czterech dość znaczących lokatorów: kierowniczka księgarni Skrzynia Pirata, lekarka weterynarii, meteorolog z PKX FM i - w określonych porach roku - felietonista Moose County coś tam.

Przebywało tam także sześcioro przedstawicieli kociego gatunku: Brutus i Catta należące do Polly, Bonnie Lassie doktor Connie Cosgrove, Huragan Pogodnego Jimmy'ego, wreszcie Koko i Yum Yum, dwa koty syjamskie Jima Qwillerana, doskonale znane czytelnikom gazety.

Pogodny Jimmy (prawdziwe nazwisko Joe Bunker) odznaczał się zamiłowaniem do przyjęć i talentem do gry na fortepianie, czym zabawiał gości. Grał bez żadnej zachęty Lot trzmiela i The Golliwog's Cakewalk w niedzielne popołudnia, kiedy to wydawał przyjęcia, podczas których serwowano pizzę.

Powrót doktor Connie ze Szkocji był doskonałą okazją, by zebrać w jednym miejscu mieszkańców Wierzb.

Gość honorowy nosił szetland w soc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin