tytuł - Dolina Mgieł autor - Agee T. Maritimess beta - Lady Godiva pairing - HP/SS ostrzeżenia - wulgarny język, sceny (łagodne i ostre) erotyczne - ale w późniejszych rozdziałach =P Jeśli chodzi o kanon. Chyba poległ w bitwie ^^' Jest to czwarty rok (piszę gdyż wielu o to pyta xF). Dobra to mój najlepszy fik ( narazie ), więc jeśli wam się nie podoba, to znaczy, że przede mną ciężkie miesiące xD Miłego czytania. Mam nadzieję, że się spodoba Rozdział I Dotykał mnie... To tak bardzo boli. Ale nie fizycznie. Gdzieś w środku. Mimo, że na moim ciele również pozostały ślady tej brutalnej napaści. Na samo wspomnienie tego wydarzenia, łzy cisną mi się do oczu. Śmiech, bezlitosne spojrzenie i męski głos szepczący „wszystko będzie dobrze”, „bądź grzecznym chłopcem”. Te wakacje były koszmarne. Wspomnienia Voldemorta, który już nie będzie nikogo nękał, Komnaty Tajemnic i bazyliszka, a nawet tych okrutnych, mrocznych dementorów nie mogą równać się z tym... Gdybym miał wtedy różdżkę. Może mógłbym coś zrobić. Złamałbym zakaz, ale miałbym usprawiedliwienie, prawda? To byłoby w samoobronie! Nie mogliby mi zarzucić, że próbowałem się wyrwać z łap tego... – Harry, nic ci nie jest? – Ron. Może powinienem mu powiedzieć. Nie. Nie mogę. Wyśmieje mnie. Powie „Jak słynny Harry Potter mógł nie poradzić sobie z napalonym mugolem?!” – Nie... Nic. – Jesteś pewny? Wyglądasz jakoś... blado. – Ron! Nie uważasz, że gdybym się źle czuł, byłbym tego absolutnie świadomy? – trochę mnie poniosło. Wiem. Ale nie panuję już nad tym. To dopiero początek roku... Może to gorące pragnienie wykrzyczenia światu, jaki to jest cholernie niesprawiedliwy przygaśnie, kiedy rozpoczną się lekcje? ~*~ Wielka sala jest pełna podekscytowanych uczniów. Wzdycham. To już czwarty rok. Zagrożenia już nie ma. Voldemort zginął. Ja go zabiłem. Chcę się tym radować tak jak inni. Zamykam oczy i uśmiecham się do siebie. Może uda mi się zapomnieć. Przynajmniej teraz... Jednak przechodząc między stołami mam wrażenie, że wszystkie spojrzenia są utkwione we mnie. Nie tak jak kiedyś w moją bliznę czy w moją postać jako Harry'ego Pottera - Chłopca, Który Przeżył, ale we mnie. Próbuję się uspokoić. Wydaje mi się. Oni się wcale nie patrzą tak jakby... Jakby wiedzieli. Czuję się jak gdybym wydarzenia z wakacji miał wypisane drukowanymi literami na czole. Nagle ktoś chwyta mnie za rękaw. Odwracam się gwałtownie i natrafiam na lekko poirytowany wzrok Hermiony. –Och... Cześć – mówię półprzytomnie –Och... No cześć – przedrzeźnia mnie z ironią – Harry co z tobą! Mówię do ciebie a ty nic. Ignorujesz mnie? –Nie. To nie tak. Przepraszam. Zamyśliłem się. –Mówię ci Hermiona, że coś z nim dzisiaj nie tak. Masz zły dzień stary? –To nic. Naprawdę. Po prostu jestem... Ee... Głodny. Na twarzy Rona pojawił się wyraz ulgi. –Trzeba było tak od razu! Przyznam, że też chętnie bym coś przekąsił... Siadamy do stołu. Ceremonia Przydziału właśnie się rozpoczęła. Staram się skupić na tych wszystkich nazwiskach wymawianych przez McGonagall i krzykach Tiary, chociaż i tak ledwo, co do mnie docierają. Mój wzrok wędruje do stołu Ślizgonów. Draco Malfoy siedzi ze swoimi gorylami i najwyraźniej się czymś wychwala. Ja bym na jego miejscu nie był tak dumny. Lucjusz siedzi w Azkabanie, wraz z innymi śmierciożercami. Przecież powinien być pogrążony w... żałobie? Chyba wyczuł, że ktoś mu się przygląda. Spogląda i uśmiecha się do mnie ironicznie. Odwracam się szybko w stronę przyjaciół. Jakie to cholernie wkurzające. Przeszywa mnie fala gniewu i niepokoju. Boję się. Nie Malfoya, ale wiedzy, jaką może posiadać. Wiem, że to niedorzeczne. Skąd miałby o tym wiedzieć. Ale mimo to czuję, że powinienem trzymać się od niego z daleka. Wydaje mi się, że nie potrafiłbym panować nad sobą tak jak kiedyś. Nie rzucę się na niego. Ale... Sam nie wiem. Tamtego dnia poczułem, że nigdy nie będę już taki jak kiedyś. Ten drań zabrał mi tą radość. Gniew pali mnie w środku topiąc resztki szczęśliwych wspomnień. Teraz nie potrafię już skupić się na czymś innym. A jeśli mi się to uda, trwa tylko chwilę. Och. Chciałbym, żeby zaczęły się już lekcje. I dużo zadań domowych i nauki! Tak! Byle nie mieć ani minuty wolnego czasu by nie pogrążyć się w reminiscencji. ~*~ Pierwsze dwa dni jakoś gładko przeszły. Na zielarstwie trudno było myśleć o swoich sprawach przy tym zamieszaniu, które wywołały roślinki Puellapuer drażniąc się z uczniami i zbijając doniczki. Jedna z nich uczepiła się palca Neville`a i nie chciała go puścić do końca zajęć. McGonagall też nie odpuściła nam na pierwszej lekcji. Mieliśmy w parach zamienić świecę w zapałkę. Najlepiej zadanie wykonały Hermiona i Parvati. Mnie i Ronowi... Hmm... Niezbyt dobrze poszło. Patrząc na nasz „wyrób” można by go nazwać czymś w rodzaju stopionej rzeźby woskowej. Grunt, że nie byliśmy najgorsi. Inne lekcje też były ciekawe. Jednak pierwsze noce... Wtedy czas zatrzymywał się i cofał do tych wszystkich momentów. Kuliłem się na łóżku i przyciskałem kolana do klatki piersiowej byle tylko zniknąć na zawsze, pragnąc by nastał nowy dzień. To, co zrobiłem dzisiaj w nocy... Nie. To straszne. Czyżbym naprawdę aż tak ześwirował? Podciągnąłem rękaw mundurka... Na moim lewym przedramieniu pieką dwie czerwone, krwawe kreski. Są lekko napuchnięte. Cięcie nie było aż tak mocne. Nie chciałem się zabić. Chciałem żeby... Bolało. Kiedy wbijałem sobie ostrze nożyka w skórę czułem, że wszystkie myśli znikają. Skupiałem się na tym piekącym bólu. Zresztą, co mi tam. Moje ciało ma już takie ślady, że dwie małe ranki są ledwo zauważalne. Miałem zamiar spytać Hermionę czy zna jakieś zaklęcie na usunięcie blizn, ale musiałbym powiedzieć jej o nich. Ona na pewno spytałaby się, po co mi to zaklęcie. Co miałbym niby odpowiedzieć? „Na przyszłość”, „na wszelki wypadek”?! Och. Hermiona nie jest głupia. Domyśliłaby się, że coś ukrywam. Ukrywam. Brzmi to jak jakaś tajemnica. Jak komnata tajemnic, o której za wszelką cenę musiałem się dowiedzieć jak najwięcej. Albo kamień filozoficzny. Nie. To nie jest tajemnica. To po prostu złe wspomnienie, o którym chciałbym jak najszybciej zapomnieć! ~*~ Lekcja eliksirów. Och. Jak dobrze zobaczyć znów Snape`a. Tę jego niewzruszoną gębę i ironiczny uśmieszek przy wystawianiu punktów ujemnych Gryfonom. Co za tupet! Żeby jawnie okazywać to niesprawiedliwe, całkowite oddanie swojemu domowi! No proszę... Podchodzi do mnie tym swoim dumnym krokiem. Patrzy na mnie z góry i syczy: –Potter! Eliksir Niewidzialności. Jak go przygotujesz? Tak już go przygotowuję Snape. Z wielką przyjemnością stanę się niewidzialny! A najlepiej by było gdybym w ogóle zniknął z powierzchni tego pieprzonego świata! –Nie wiem profesorze. – Mówię spuszczając głowę. Moje zachowanie najpewniej zdziwiło tego wyrośniętego nietoperza. Moja pewność siebie już dawno wyparowała. Czuję się taki niepotrzebny. Nic nie warty. Cholera! –Ach tak? No to może Eliksir Słodkiego Snu? – wypowiada słowa cedząc każdą sylabę. Czy ja już mówiłem, ze go nienawidzę? Sen. Teraz by mi się przydał. Tak, zapadnę w wieczny sen...Heh. Chwila... Czy to ostatnie zdanie powiedziałem na głos? Raczej tak. Sądząc po uniesionej brwi Mistrza Eliksirów, z pewnością tak! Kurwa! Tego mi brakowało! –Co ty powiedziałeś, Potter? – A niech się dowie, że Harry Potter jest już tylko kupką śmieci czekającą na wywalenie do kosza. –Zamyśliłem się, profesorze.– Zbieram się na odwagę by spojrzeć mu w oczy. Te czarne tunele wciągają mnie. To jak pocałunek dementora. Tylko patrzeć i spać, spać, spać... Jedna z kruczoczarnych brwi Snape'a uniosła się pytająco. –No Potter, widzę, że nie raczysz już skupiać się na lekcji! – jego warknięcie przechodzi w mrożący krew w żyłach krzyk. – ALE OCZYWIŚCIE HARRY POTTER UWAŻA, ŻE SKORO WYBAWIŁ NAS Z RĄK CZARNEGO PANA JUŻ DO NICZEGO NIE JEST ZOBOWIĄZANY, ŁĄCZNIE Z SZACUNKIEM DO SWOICH NAUCZYCIELI! W sali nastała cisza. Wszyscy uczniowie z uwagą obserwują całą scenę... Co za koszmar! – Słuchaj Potter, albo będziesz uważał na lekcjach tak jak inni, albo, jeśli uważasz, że jesteś od nich lepszy, wyjdziesz z sali, bo nie będę tolerował twojej kompletnej ignorancji! – Przegiął. Nie powinien był się tak do mnie zwracać. On nie wie jak wyglądało moje życie. Nie wie jak się czuje. Wszyscy wpatrują się we mnie. Jedni współczująco inni z irytacją, gdyż uwierzyli, że uważam się za lepszego od nich. Czuję się jak zwierze w zoo. Skoro już tak się czuję, czemu nie mam się tak zachowywać?! Dość! Wstaję gwałtownie z krzesła i z całej siły walę rękoma w ławkę. –Dość! – krzyczę. Snape patrzy na mnie z tą swoją nienawiścią, lecz można też dostrzec nutkę zaskoczenia w jego oczach. – Mam już dość tego wszystkiego! – Wybiegam z sali nie oglądając się nawet na Mistrza Eliksirów. Biegnę po schodach. Moją pierwszą myślą są dormitoria, ale kieruję się do łazienki. Biorę do ręki swój nożyk. Patrzę na niego...Z oczu płyną mi łzy. Jaki ja jestem cholernie słaby. Głupi gówniarz. Potrafię tylko beczeć i użalać się nad sobą! Pierwsze cięcie... Krew. Krew jest lepsza niż łzy. Lepiej odzwierciedla moje cierpienie. To mój tlen. Drugie cięcie... Och. Z moich ust wydziera się cichy jęk. Emocje spowodowały, że nożyk przeciął moją skórę znacznie głębiej niż dotychczas. Ale... To dobre. Cholernie dobre! Chcę więcej... Więcej krwi! ~*~ Nie wiem jak długo klęcze zakrwawiony w łazience. Pech chce, że odnajduje mnie Jęcząca Marta. Zaczyna gadać przerażona, jak mogłem sobie to zrobić. Ale nie słucham jej. Patrzę na swoje ręce i uśmiecham się jak szaleniec. Chce mi się śmiać. Tracę zmysły. Idę ciemnym korytarzem. Bez celu. Ręka jeszcze mnie piecze. Zostawiłem różdżkę razem z torbą w sali eliksirów. Nie mogę nawet zatamować krwawienia. Wszystko przez Snape`a! Klasa jest zamknięta, więc idę wzdłuż lochów. O tej porze pewnie nikogo tu nie zastanę. Na szczęście! Pochodzę sobie, a potem przyjdę z powrotem i sprawdzę czy Snape wrócił. Czuję się fatalnie. Zastanawiam się jak wytrzymam następny dzień, a co dopiero miesiąc... Użalając się nad sobą opieram się o ścianę i ukrywam twarz w dłoniach. Z powodu tej ciągłej melancholii stałem się wrakiem człowieka. Tylko tego brakowało. Słyszę głos Malfoya. Pewnie znów zacznie ze mnie szydzić. Jest sam... Zauważa mnie. Na jego twarzy pojawia się ironiczny uśmieszek. –Potter! A co ty tutaj robisz Złoty Chłopczyku! – śmieje się. –Zostaw mnie w spokoju. – Mówię i klnę się w myślach za mój niepewny, słaby głos. On jest zły. Wściekłość w jego oczach jest niemal namacalna. I zemsta... –Źle się czujesz? – pyta zadowolony – może mały pojedynek? –Odpieprz się! – krzyczę z całych sił. Odchodzę od ściany i staję naprzeciwko Ślizgona. – Odwal się ode mnie – syczę. Jest coraz bardziej zły. Marszczy te swoje blond brwi i chwyta mnie za kołnierz. – Dlaczego miałbym cię posłuchać?! Mój ojciec jest w Azkabanie! Przez ciebie! –Zasłużył sobie na to! –Nie! Na to zasłużył sobie ten twój cholerny chrzestny! Na to zasłużyłeś sobie ty! Bo ty jesteś nikim tak jak każdy, który się z tobą zadaje! Co z tego, że pokonałeś Czarnego Pana? Może lepiej by było gdybyście wykończyli się wzajemnie! Albo jeszcze lepiej! Gdybyś tylko ty zdechnął! Pieprzony Harry Potter, który zdechł!!! – popycha mnie na ścianę. Jestem wściekły. Gdybym miał różdżkę! Kurwa! Gdybym miał różdżkę! Harry Potter zawsze staje w takiej sytuacji. I zawsze musi radzić sobie sam. Wściekłość na twarzy Malfoya zastępuje uśmieszek. –Dlaczego nie wyjmiesz różdżki? Przełykam głośno. Co on zamierza zrobić? Czuję się bezbronny... Tak jak wtedy. Nie mogę odeprzeć ataku, nie mogę zaatakować. Denerwuję się. Wszystkie te sceny przewijają się w moim umyśle jak stary film, który nagle zachciało mi się ponownie obejrzeć. Tylko dlaczego teraz, kiedy chciałbym go już wyrzucić z pamięci! –No, no. Harry Potter, bezbronny mały bohater... – Jego głos... Taki jak... Nie! Nie myśl o tym! To co innego! Malfoy to twój wróg! Chce się zemścić za ojca. On chce rzucić zaklęcia. Nie chce cię dotykać...nie chce...dotykać. Usta zaczynają mi drżeć. Boję się. Ale nie Malfoya. Tylko tych wszystkich obrazów, które ukazują się w mojej pamięci. Znów to czuję. Tą bezsilność. –Zostaw mnie... – mówię prawie szeptem. Mój głos jest drżący i słaby. –Boisz się? – syczy podchodząc do mnie powoli. – Wiesz, co? Dobrze, że się boisz! Celuje we mnie różdżką. Zamykam oczy i czekam na pierwsze uderzenie. Nie słucham, co mówi. Nieważne, co to będzie, byle bolało. Żeby bolało mnie tak, bym zapomniał o świecie. Zapomniał o wszystkim. Cios jest silny. Prawie wbija mnie w ścianę. Uśmiecham się pod nosem. Prowokuję go. To jest dobre. –Tylko na tyle cię stać? – mówię beznamiętnie. Kolejne natarcie z jego strony. Jeszcze silniejsze niż poprzednio. Trafia mnie w żebro. Chyba jest złamane. Zsuwam się na ziemię. Odczuwam chłód bijący od kamiennej posadzki. Z kącika ust wypływa mi krew. To dobre, myślę. Zamykam na chwilę oczy, skupiając się na smaku cieczy. Malfoy szykuje się do kolejnego uderzenia, ale przerywa mu ostry ton opiekuna jego domu. – Co tu się dzieje?! – krzyczy podchodząc do nas. Spogląda najpierw na mnie, potem na Malfoya. Z każdą sekundą jest coraz bardziej wściekły. Od kiedy ojciec Ślizgona jest poza zasięgiem nie obawia się już tak bardzo tego idioty. Marszczy brwi i zwraca się do niego. –Co się stało?! – Pyta zirytowany. Malfoy kurczy się wewnętrznie. Uznaję, że do twarzy mu z przerażoną miną małego szczeniaka. –Ja... To jego wina!! – wyrzuca Ślizgon wskazując na mnie. Snape spogląda na niego z paskudnym uśmieszkiem. –Panie Malfoy... –Sprowokował mnie! Śmiał się z tego, że mój ojciec jest w Azkabanie! Oczywiście dało się przewidzieć, że będzie próbował zwalić winę na mnie. Ale nie zaprzeczam. Siedzę i patrzę w ziemię. Snape może mnie zabić. Proszę bardzo. Wszystko mi jedno. –Panie Potter...? – podrywam głowę do góry. Snape patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Chcę wzruszyć ramionami, ale wszystko mnie boli. Szczególnie to żebro. Więc nie ruszam się. Patrzę i mówię tylko cicho. –Po co mam się tłumaczyć? Pan mi i tak nie uwierzy. Wzdycha i odwraca się w stronę uradowanego Malfoya, który natychmiast poważnieje pod karcącym wzrokiem profesora. –Idź na lekcje. Z tego, co wiem masz teraz zielarstwo. Ślizgon skinął głową. Spojrzał jeszcze raz na mnie z półuśmieszkiem i poszedł. Nawet nie próbuję się podnieść. Po co? Równie dobrze mogę sobie tu posiedzieć. Będę takim strachem na wróble z lochów. Albo na szczury, to bardziej możliwe. –Na co czekasz, Potter? – warczy Snape i składa ręce na piersi. – Masz zamiar spędzić tu resztę dnia, czekając na innych Ślizgonów, którzy by ci chętnie dokopali?! Tak! Jakbyś nie zauważył... Właśnie to zamierzam zrobić!!! – Chyba mam złamane żebro. – mówię bez emocji. – I czekasz aż się samo zagoi, tak? – Pyta sarkastycznie. Mam ochotę strzelić mu w gębę. –ZAMKINIJ SIĘ! – krzyczę nie myśląc o konsekwencjach, o punktach... O czymkolwiek. –Co powiedziałeś?! – warczy Snape. Złość pojawia się w jego czarnych oczach. –NO DALEJ! – wrzeszczę tak głośno na ile pozwala mi mój stan. – UDERZ MNIE! ZRÓB COŚ DO CHOLERY! Staram się by mój głos był silny, jednak z każdym słowem staje się drżący i łamiący. – ODEJMIJ MI PUNKTY! DALEJ! DAJ MI SZLABAN! MOŻE DO KOŃCA ROKU! ZA CO? OCH, TY JUŻ WYMYŚLISZ JAKIŚ POWÓD! MOŻE CI POMÓC?! MAM POMYSŁ! ZA TO, ŻE JESTEM CHOLERNYM HARRYM POTTEREM! DOBRE?! JAK SĄDZISZ?! Stoi i patrzy się na mnie. Czy on jest głuchy?! A może po prostu uważa mnie za tak wielkie nic, że nawet moje słowa do niego nie trafiają. Po krótkiej ciszy odzywa się wreszcie. Jego głos jest spokojny, kompletnie wyprany z emocji. –Musisz pójść do pani Pomfrey. Jeśli naprawdę masz złamane żebro. –Nie. Udaje do jasnej cholery! – nie panuję już nad sobą. - Minus 10 punktów, Potter! – warczy. Chcę jak najszybciej znaleźć się w łóżku lub...W łazience, z nożykiem...Nie. Nie mogę o tym myśleć. Profesor ponownie marszczy brwi i podchodzi do mnie. Robi mi się słabo i przymykam na chwilę oczy. Chowam twarz w dłoniach. Staram się nie płakać. Nie przy nim... Słyszę jego szeleszczącą szatę. Klęka przy mnie i chwyta mnie za nadgarstki, ale nie ruszam się. –Zostaw mnie w spokoju – szepczę. –Potter. Co się dzieje? – pyta lekko zaniepokojony. –Ja... Ja... – jąkam się. Co mam mu powiedzieć? Już nie mogę. Te wydarzenia siedzą we mnie, próbując się wydostać. – Chcę być sam. Słyszę jego śmiech. Powiedziałem coś śmiesznego? Nie wydaje mi się. Ale on widocznie zawsze musi mnie gnębić. –Potter. Nie będę się z tobą cackać. Nie będziesz mi tu leżeć i zdychać na korytarzu. –Czemu nie? Jeden problem miałbyś z głowy. – Zaskoczenie? Tak, właśnie to widzę na twarzy Snape`a. A niech się dziwi, że Harry Potter chce umrzeć. I tak ma to w dupie. –Potter. –Tak. Tak mam na nazwisko. – mówię sarkastycznie. –Nie bądź bezczelny. –Nie jestem. Stwierdzam fakt. –Nie przeginaj. – warczy. Żebro boli mnie coraz mocniej. Krzywię się i przyciskam do niego dłoń. Widząc to Mistrz Eliksirów wstaje i... Wyciąga rękę?! –Wstawaj, trzeba coś zrobić z tym żebrem. – mówi beznamiętnie. –Dobrze... – odzywam się słabo i korzystam z oferowanej przez niego pomocy.
Rozdział II Cisza. Idę korytarzem ze Snape`em do skrzydła szpitalnego. I nagle dociera do mnie, że jeśli tam pójdę... Zobaczą moje blizny! O Merlinie! Snape, pani Pomfrey... Będą chcieli wiedzieć, skąd je mam. Na pewno. Staję. Nie mogę tam pójść! – Co jest, Potter? – pyta zaskoczony profesor. – Ja... Eee... – Muszę coś wymyślić! – chyba nie mam złamanego żebra. Już mnie tak nie boli. Lepiej pójdę na lekcję. Jeszcze zdążę... – Brawo Potter! Nic lepszego nie mogłeś wymyśleć?! Snape unosi brew i składa ręce na piersi. – Czemu nie chcesz iść do skrzydła szpitalnego? – Mówiłem już! Czuję się lepiej. Myślę, że zaraz mi przejdzie... – Nie zdążyłem dokończyć. Snape podchodzi do mnie i chwyta mnie za rękę. Potem drugą uderza w złamane żebro. – Cholera... – mówię z jękiem i osuwam się na kolana. – Nie musiałeś tego robić! – Gryfoni nie potrafią kłamać – stwierdza zadowolony z siebie profesor. Co za pieprzony drań! Kurwa, kurwa, kurwa... On nie może zobaczyć. Nikt nie może zobaczyć... ~*~ Dochodzimy do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey podbiega do nas i przygląda mi się uważnie. – Co się stało, kochanie? – mówi łagodnym, ciepłym głosem. Spogląda na Snape`a. – Mała bójka – odpowiada beznamiętnie. – Prawdopodobnie ma złamane żebro. O nie. Ona każe mi się rozebrać. Co ja wtedy zrobię...? Co mam robić?! Myśl, myśl... – Zdejmij koszulę. Muszę obejrzeć i się upewnić, czy kość jest złamana. – A... nie może pani zrobić tego... kiedy jestem... ubrany? – Wstydzisz się, Potter? – mówi Snape ze złośliwym uśmiechem. Na mojej twarzy pojawia się delikatny rumieniec. – Nie... – Nie ma czego, kochanie. Tylko obejrzę twoje żebro. Rozbierz się i poczekaj. Przyniosę eliksir przeciwbólowy. – Nie mogę. Próbuję ukryć trzęsące się ręce w kieszeniach. Tak bardzo się boję. Co im powiem? Nie uwierzą, w żadne kłamstwo! Cholera... Trzeba było spytać Hermionę. Na pewno już bym się ich pozbył... – Panie Potter. Czeka Pan na specjalne zaproszenie? Spoglądam na niego, ale napotykając te czarne, zirytowane oczy szybko spuszczam głowę. – Nie rozbiorę się – mówię stanowczo. – Chociaż raz nie zachowuj się jak rozpieszczony gówniarz. – Nie jestem... – Potter, nie dyskutuj ze mną! Nie warto walczyć ze Snape`em. Cokolwiek powiem, on i tak nie pozwoli mi się wymigać. Nawet, jeśli żebro naprawdę samo się zrośnie. On chce mnie poniżyć. Tak łatwo nie zmarnuje tej szansy. Podejrzewa, że się wstydzę. Gdyby wiedział prawdę, byłoby pewnie jeszcze gorzej. Ale zaraz i tak się jej dowie... Rozpinam szatę... Drżę. Czuję jego wzrok na sobie. Robi to specjalnie! Teraz koszula. Nie mogę... Zaciskam powieki. Czuję to. Czuję to, co wtedy. Obnażam swoje blizny, które do tej pory tak dobrze skrywałem. – Co ci się stało?! – Słowa przerażenia padają z ust pani Pomfrey. Zamykam oczy. Milczę. Co mam powiedzieć? „To nic takiego, tylko zostałem zgwałcony przez znajomego mojego wujostwa, który został na wakacje w ich domu"? – To... Nic. – Cisza. Snape stoi i ogląda uważnie moje blizny. Czuję się jak wirus pod mikroskopem. Nagi i oceniany. Najgorsza jest ta z przodu, z prawej strony. Połowa jest przykryta spodniami. Głęboka i długa. Zawsze, kiedy jej dotykam przypomina mi się, jak ON ją zadał. Wrzeszczał przekleństwa, obrażał mnie i śmiał się. Mówił potem, że jestem piękny i... że nie może się oprzeć. Przycisnął nóż do brzucha i ciągnął w dół... Nie wiem jak to się stało, ale znalazłem się na kolanach, zalany łzami. Dokładnie pamiętam, jak zadano mi każdą z tych szram. Ten ból i słowa podsycające tylko mój gniew... na siebie. Nie byłem w stanie się obronić. Zbyt słaby, niewinny, bezbronny... zwykły tchórz. – Harry, kochanie...? – Poppy, zostaw nas. – Słyszę głos Snape`a. Jest wyraźnie zdenerwowany. – Ależ Severusie. Nie widzisz, co... – Słyszałaś, co powiedziałem! – warczy. Pani Pomfrey wychodzi z pomieszczenia. Nastaje cisza. Potem krótkie westchnienie Mistrza Eliksirów. – Skąd masz te blizny? – To nic... – Odpowiadaj! – Jego głos... jest taki zimny... napełniony gniewem. Dlaczego on się tak na mnie wścieka? To moje ciało! – Nic nie muszę ci mówić! – krzyczę. – To nie twoja sprawa! – Nie pozwalaj sobie! Jestem twoim nauczycielem i zapytałem cię o coś! OCZEKUJĘ ODPOWIEDZI! – Nie... – NATYCHMIAST! – ODPIEPRZ SIĘ, DO JASNEJ CHOLERY! – Wstaję. Patrzymy na siebie z nienawiścią. – ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ Z KONSEKWENCJI SWOJEGO ZACHOWANIA?! – MAM GDZIEŚ KONSEKWENCJE! - Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, Potter! – Harry, Harry! – Słyszę niedaleko głos Hermiony. Snape wychodzi. Zdziwiony śledzę go wzrokiem. Głos profesora dociera do mnie zza ściany. – Panno Granger. Minus pięć punktów dla Gryffindoru za zakłócanie spokoju. – Ale ja przyszłam... Harry... – Czy pięć punktów to za mało? – Nie wiem co tam się dzieje... Gdy Snape wrócił z powrotem domyśliłem się, że Hermiona musiała zrezygnować z dalszych prób zobaczenia się ze mną. Przez chwilę patrzymy na siebie, ale szybko spuszczam wzrok. Siadam na jednym z łóżek i powoli biorę do ręki koszulę z zamiarem założenia jej. Powstrzymuje mnie silny uścisk na ramieniu. – Poczekaj – mówi beznamiętnie. – Postaram się je usunąć, jeśli powiesz mi, kto jest odpowiedzialny za te blizny. – To ja jestem za nie odpowiedzialny! Nikt inny! – Sam zadałeś sobie te rany?! – Nie! Co cię to obchodzi?! – Potter, nie będę dłużej tolerował takiego zachowania! Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za wulgarne zachowanie w stosunku do nauczyciela! Jeśli dalej będziesz się tak zachowywał.. – No dalej! Odbierz mi więcej punktów! Odejmij wszystkie punkty jakie mamy i skończmy tą rozmowę, okej? Nie warto marnować czasu. – Potter... – warczy. - Jeśli nie powiesz mi teraz, będę zmuszony poinformować o tym dyrektora... – No to powiadom go, do jasnej cholery! I tak już wystarczająco wtrąciliście się w moje życie! ~*~ Wychodzę ze skrzydła szpitalnego, kierując się wprost do łazienki Jęczącej Marty. Sprawdzając czy ktoś jest w środku, wyjmuję nożyk z tylnej kieszeni spodni. Drżącą dłonią unoszę go do przedramienia drugiej ręki i tnę... Łzy rozmywają mi obraz przed oczami. Jestem taki wściekły... Wszystko przez tę moją głupotę! Mogłem coś wymyślić! A teraz Snape będzie próbował się dowiedzieć... – Aah! – nożyk wbija się głębiej niż zwykle... Krew spływa do umywalki. Nieświadomie wstrzymywane powietrze uchodzi ze mnie gwałtownie. Z ust wydobywa mi się cichy szloch. Wypuszczam ostrze z ręki i zasłaniam twarz zakrwawionymi dłońmi. Opadam na kolana. Jestem taki zmęczony... Tak bardzo zmęczony. Co się ze mną dzieje?! Powinienem być silny! Dlaczego to wszystko przytrafia się akurat mnie? Czemu to JA musiałem urodzić się jako wybawca świata?! I dlaczego to JA musiałem wylądować u tych cholernych Dursleyów! Nienawidzę siebie, nienawidzę każdej cząstki swojego ciała. ON mnie dotykał. A ja mu pozwoliłem. ON mnie całował. A ja się nie broniłem. ON mnie pieprzył, a ja NIC nie mogłem na to poradzić!!! Co ja powiedziałem do Snape`a... Moje zachowanie... Teraz Dumbledore też będzie wściekły. Merlinie! Przecież jeśli dyrektor dowie się o tych bliznach, będzie chciał się dowiedzieć... Albo może po prostu zrozumie, ze nie chcę o tym mówić? Ech... Po co się oszukuję. Chociaż nadzieja zawsze umiera ostatnia...
Rozdział III - SS part 1 – Więc Harry nie chciał powiedzieć skąd ma blizny? – Nie, Albusie. – Ale poinformował Cię, że nie pochodzą z walki z Voldemortem? – Tak, jednak sądzę, że może to mieć coś wspólnego. – Severusie. Ufam Harry'emu. Wiem, że zdaje on sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie skłamałby. – Może się boi, że złe moce go opanują? – Przez blizny? Nie, Severusie. Wątpię by miało to coś wspólnego z TPŚ* – Jesteś tego całkowicie pewien Albusie? – Tak. Martwi mnie jednak co innego. Od początku roku szkolnego obserwuję Harry'ego i nie uchodzi mojej uwadze jego stan. Z pewnością ty też to zauważyłeś. – Porozmawiasz z nim? – Nie Severusie. Ty to zrobisz. – Co? Albusie! Przecież Potter mnie nienawidzi! Jak to sobie wyobrażasz?! – Nienawiść to chyba za mocne słowo... – Tak czy inaczej jestem ostatnią osobą, której by się zwierzył. – Pomyśl. Tylko ty, prócz Poppy, zobaczyłeś jego blizny. Sądzisz, że chciałby powiększyć to grono "wtajemniczonych"? – Nie, ale... – Severusie. On potrzebuje pomocy. Po prostu spróbuj go do siebie przekonać. – Taak... Jakby to było takie proste. Zrozum, proszę. – Nie. To ty musisz zrozumieć. Sam powiedziałeś wcześniej, że mimo iż pokonał Voldemorta wciąż jest nastolatkiem. I z tego co wiesz, każdy nastolatek ma swoje problemy. – Ale dlaczego ja? Minerwa jest opiekunką jego domu! Mam dość bahorów na głowie! – Spróbuj go poznać. Kto wie, może to wszystko wyjdzie wam na dobre? Niedługo święta. Harry zostaje w Hogwarcie. Dobrze wiesz, że niektórzy groźni śmierciożercy są jeszcze na wolności. Nie warto ryzykować. Porozmawiaj z nim. Wierzę w ciebie. – Jestem niezmiernie zaszczycony. – Ach i jeszcze jedno. – Tak? – Wpadnij kiedyś na herbatkę.Ostatnio sprowadziłem bardzo dobrą chińską, zieloną z Szanghaju. 10 minut później. Albus oszalał, jeśli myśli, że będę miły dla Pottera. Więcej, mam mu pomóc! Rozpieszczony gówniarz! Chociaż przyznam, że mnie też zaniepokoiło jego zachowanie... Zrobię co mogę ale nic na siłę! Nagle słyszę czyjąś rozmowę w opustoszałej klasie. Rozpoznaję głosy Granger i Weasleya. Prawdopodobnie rozmawiają o Potterze. Podchodzę bliżej drzwi. Cóż, cicho, w końcu jestem szpiegiem. – ... Ron on już się tak zachowuje od początku. – Wiem! Pamiętasz jaki rozkojarzony był na Ceremoni Przydziału! A przez ten czas nic się nie polepszyło. – No to co zrobimy? Jak mu pomóc! On nawet nie powiedział, że coś jest nie tak. – Znasz go. Nie chce nas denerwować. – Ale to nieodpowiedzialne! – Och, myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Więc Potter najwidoczniej nie zwierzył się też przyjaciołom. Ciekawe... – Może powinniśmy zawiadomić McGonagall? – Myślisz, że coś zrobi? – Przecież jest opiekunką domu, Ron! Poza tym chyba każdy widzi jak on wygląda. – No jak? Tylko zmęczony... – Ron! Daj spokój! On zachowuje się jakby... – Jakby co? – Jakby się czegoś... wstydził. – Wstydził? Wstydził?! Możliwe, ze chodzi o te blizny. Ale przecież to tak łatwo da się usunąć! Pewnie Potter nie uważał na lekcji... Nic nowego. Nastała chwila ciszy. Pewnie zastanawiają się co to może znaczyć. – Musimy z nim porozmawiać! Z pewnością coś się wydarzyło w wakacje co go tak odmieniło! Wakacje... Z tego co wiem spędzał je u rodziny. Co mogło mu się tam stać?! – Hermiona jesteś tego pewna? – Oczywiście Ron! To nasz przyjaciel! – Ale może powinniśmy poczekać aż sam będzie... – Pomyśl Ron! Myślisz, że za parę minut przyleci się nam wyżalić i opowie o wszystkim?! Jeśli to coś poważnego, pewnie się boi... Do tego bardzo często znika. A jak wraca jest jeszcze bardziej zmęczony... Zauważyłeś? – Taaa... Głosy stają się coraz głośniejsze, prawdopodobnie zbliżają się do drzwi. Dowiedziałem się wystarczająco dużo. Nie powiedział przyjaciołom i oni również zauważyli jego zachowanie. Jeśli coś wydarzyło się w te wakacje, muszę się dowiedzieć co. Inaczej Albus nie da mi spokoju. Może dał się zaskoczyć jakiemuś dzieciakowi... Pobili się i tyle? Teraz się tego wstydzi. Och, to żałosne. Wyraźnie dało się zauważyć, że są one zbyt mocne i poważne na zwykłą bójkę. Po co ja do cholery się tym przejmuję?! Szklanka ognistej powinna wybić mi z głowy tego gryfona. Może dwie... * Trzeci Pojedynek Światowy - wydarzenie historyczne. Walka Harry`ego z Voldemortem. W późniejszych rozdziałach będzie trochę opisana :)
Rozdział IV "Mamy armie dwie, co strzegą naszych snów, Mamy siebie i budzi nas ciągle strach, Nie umiemy już budować swego domu, Nie czekamy już na nic..." Wilki „Dolina Mgieł” Budzę się z kolejnego koszmaru, z trudem łapiąc powietrze. Na Merlina, czy ja już nigdy nie będę mógł się porządnie wyspać? Noc jest po to, żeby spać, a nie nieustannie budzić się z kolejnych koszmarów, mokrym od potu… Rozsuwam kotary łóżka i chłodne powietrze w zetknięciu z moja rozpaloną skórą wywołuje dreszcz. Przez chwilę nasłuchuję oddechów śpiących kolegów... Są miarowe i spokojne. Na szczęście, nikt się nie obudził. ...
demonio