Krótka roszada [Insit_FD] (całość).doc

(1605 KB) Pobierz
Krótka roszada

Krótka roszada

 

tytuł orginalny: Короткая рокировка

autor: Insit_F.D.

link do oryginału: http://www.fanfics.ru/read.php?id=411

 

tłumaczenie: http://anula67.blog.onet.pl/

tłumacz: anula67

 

rating: NC-17

paring: HP/SS

 

 

 

Rozdział 1.

 

„...mój drogi Adso, nie jestem w stanie uwierzyć, że Bóg wprowadził do dzieła stwo­rzenia istotę tak sprośną, nie obdarzając jej paroma cnotami...”

Umberto Eco „Imię Róży”

 

Chyba nikt nie domyślał się, nad czym zastanawiał się tego dnia Albus Dumbledore. Stary czarodziej przesuwał wzrokiem po uczniach, mrużąc krótkowzroczne oczy, jakby okulary ani trochę nie poprawiały jego wzroku i nieuważnie uśmiechał się, obserwując, jak pierwszoroczni zajmują swoje miejsca za stołami domów. Kolejny rocznik był tak samo hałaśliwy, jak i jego poprzednicy. Mimo, że minął już prawie cały rok szkolny od ostatniej ceremonii przydziału wyglądali jakby nadal nie wierzyli, że uczą się w Hogwarcie. Na ich twarzach nadal widniał zachwyt, kiedy spojrzenia mimo woli biegły w stronę sufitu Wielkiej Sali i wtedy uczniowie cichli, jakby zobaczyli prawdziwą magię, bez porównania piękniejszą niż zaklęcia czy transmutacja.

Dyrektor westchnął i spojrzał na profesor McGonagall, która, napotkawszy wzrok Dumbledore’a, skinęła ze zrozumieniem głową i odwróciła się. Wszystko w porządku. Dużo rzeczy zostało po staremu, ale również wiele się zmieniło. Mało kto uwierzyłby, że dyrektorem, który stał teraz przed niełatwym wyborem, szarpały zwykłe ludzkie wątpliwości. Nie był okrutny, ale nie był i tak dobroduszny, jak przypuszczali ludzie nie znający go zbyt dobrze. Wiele widział w swoim długim życiu i ci, którzy nazywali go zbyt ustępliwym mocno się mylili, chociaż, trzeba przyznać, czasami wolał nie zauważać drobiazgów i okazywał wyrozumiałość. Jednak w trudnej sytuacji na pobłażliwość nie było miejsca. Stawka była zbyt wysoka. I Dumbledore jak nigdy miał wyrzuty sumienia, że znowu występuje w roli manipulatora cudzymi losami, ale, Merlin świadkiem, to do czego dążył...

 

~O-O~

 

— Harry, dokąd idziesz?! — Hermiona Granger, najlepsza uczennica na roku pędziła wzdłuż korytarza, usuwając z drogi pierwszoroczniaków i nie zwracając uwagi na przerażenie pojawiające się w ich oczach. — Co ci powiedziałam? Co?! Natychmiast masz przeprosić! — Dysząc bardziej z gniewu niż od długotrwałego biegu, dopadła chłopaka i złapała go za połę peleryny zmuszając do zatrzymania się. — Słyszałeś mnie?! — W głosie Hermiony dźwięczała groźba, a w oczach błyskała wściekłość. — Możesz się złościć ile chcesz, ale to nie daje ci prawa do obrażania kolegów!

— Hermi, czy ty wiesz o kim mówisz? — Wydawało się, że Harry się speszył. — Przecież to Malfoy!

— Mam to gdzieś! Popatrzyłeś na to z jego strony? On i bez tego jest przegrany! A ty po prostu zmieszałeś go z błotem! Zachowałeś się tak samo, jak kiedyś on odnosił się w stosunku do ciebie i zrobiłeś na prawdę żałosne widowisko!

Dał słyszeć się głośny tupot, Hermiona odwróciła się i zobaczyła Rona, który wreszcie ją dogonił.

— Co, przyszedłeś piać z zachwytu?! — zawołała. — Obaj jesteście draniami!

— Chwila, chwila! — przerwał jej Harry jeszcze nie pojmując o co właściwie cała ta awantura. — Co takiego zrobiłem?

— Po co nazwałeś go zdrajcą? To, że jego ojciec jest Śmierciożercą jeszcze o niczym nie świadczy. Lucjusz siedzi w Azkabanie i nikt nie ponosi odpowiedzialności za go czyny. A już na pewno nie Draco!

— A od kiedy to dla ciebie nie Malfoy tylko Draco? — zapytał podejrzliwie Ron, jak tylko uspokoił oddech. — Jeśli chcesz być głównym obrońcą obrażanych i pokrzywdzonych to znajdź sobie innego podopiecznego! Jest tu jeszcze wiele skrzatów i możesz założyć kolejną W.E.S.Z!

— Nie z tobą rozmawiam — odcięła się dziewczyna i odwróciła się w stronę Harry’ego. — Powinieneś go przeprosić! Jest po naszej stronie i nie zasłużył na podobne zachowanie! Już pora zapomnieć o dziecięcych urazach i stać się bardziej poważnym.

Harry zmarszczył brwi, ale odpowiedział:

— Sam do mnie przyszedł i co miałem milczeć? To, że ty obchodzisz się z nim jak z jajkiem nie oznacz, że inni muszą robić to samo. Możesz ile chcesz awanturować się, ale wycierać nos swojemu Ślizgonowi będziesz sama.

— On nie jest „moim Ślizgonem” — oburzyła się Hermiona i zaczerwieniła się. — Ja po prostu... miałam nadzieję, że chociaż teraz przestaniecie drzeć koty, ale widocznie się pomyliłam. Żaden z was nie wydoroślał!

— Hermi, nie znasz tej fretki? — zapytał Ron. — Myślisz, że on naprawdę jest taki zrezygnowany! Specjalnie przyczepił się do Harry’ego, tak, że sam jest sobie winny! Umyślnie czekał na moment kiedy ciebie nie będzie. Gdybyś tam była nie broniłabyś tego gada!

— Przestań, Ron. Po prostu jesteś zazdrosny i to wszystko.

— Może dogadujcie się bez mnie. — Harry chciał jak szybciej zabrać się z korytarza, zwłaszcza, że wokół nich zaczął zbierać się tłum, przyciągnięty przez krzyki.

Nawet małolaty nastawiły uszu, bo niespodziewanie stały się uczestnikami tak zajmującego wyjaśniania stosunków pomiędzy uczniami wyższych klas, które były tak tajne jak Czarna Magia i dlatego pociągały nie mniej niż ona.

— A ty gdzie?! Porozmawiasz z Draco i więcej nie będziecie się już tak zachowywać Jesteś mu to winny...

— Nic nikomu nie jestem winny, a już zwłaszcza tej ślizgońskiej fretce! — wrzasnął Harry, zaszokowany taką bezczelnością.

— Właśnie! — przytaknął mu Ron. — Jeżeli go tak żałujesz, to możesz pogłaskać go po główce, zaśpiewać mu kołysankę i powiedzieć, że Harry bardzo żałuje..., że mu nie przywalił!

— Obaj jesteście odrażający! Nie chcę was znać!

— No i nie musisz — mruknął Ron, patrząc w ślad za Hermioną szybkim krokiem oddalającą się w przeciwnym kierunku.

— Trochę jednak przesadziłem. — Harry zmęczonym ruchem potarł nasadę nosa, tak, że okulary zjechały na bok i musiał je poprawić.

— Ty co?! Malfoy tylko marzy o tym, żeby zrobić z ciebie idiotę!

— Nie mówię o nim. Nie trzeba było tak rozmawiać z Hermi. Ona naprawdę wierzy, że nawet Malfoy może się zmienić...

— Wierzy, wierzy, bo jest naiwna i przez to mogą spotkać nas nie lada przykrości. — Ron poprawił pelerynę, która zsunęła mu się z ramienia podczas biegu i wzruszył ramionami. — Już nic mnie nie zdziwi. Jeżeli Hermiona broni Malfoya, to świat zwariował.

 

~O-O~

 

Następnego dnia Hermiona nie odzywała się do Harry’ego, co nie bardzo go obeszło. Szkolne życie toczyło się normalnie i bardziej interesowała go lekcja eliksirów, na której Sneape mocno ich cisnął dając przedsmak tego co czeka ich na egzaminach. W parze z Ronem próbował stworzyć coś mniej więcej do przyjęcia i nawet nie zwracał uwagi na uśmiechy, które Malfoy, co jakiś czas przesyłał Hermionie. Dziewczyna czerwieniła się, ale uśmiechała się w odpowiedź. Kiedy Ron wreszcie zauważył podstępy Ślizgona, mógł jedynie cicho zakląć, ponieważ właśnie rozcierał, w moździerzu wysuszone pajęcze odnóża.

— Nie zwracaj na to uwagi — poradził przyjacielowi Harry. — On to robi specjalnie. Chce, żeby Snape zabrał nam resztę naszych punktów.

— Masz rację. Malfoy zawsze będzie Malfoyem — warknął Ron.

Potter przytaknął i poczuł dziwny niepokój. W klasie panowała praktycznie absolutna cisza, ale z minuty na minutę stawała się coraz bardziej... napięta. Nie było słychać stuku tłuczków w moździerzach, szelestu zeszytów i, wydało się, że nawet ciecze w kociołkach buzowały znacznie ciszej. Chłopak uniósł głowę i szybko się rozejrzał. Docinki Snape’a nadal go deprymowały mimo, że z czasem zaczynał przyjmować je jako coś normalnego i nieuchronnego. Jak nieunikniona błyskawica podczas burzy, tak niewątpliwe były komentarze profesora podczas lekcji, na której obecny był Harry Potter. Gryfon był pewien, że na innych lekcjach Snape z równą przyjemnością odejmuje punkty i wyznacza kary, ale nie poprawiało mu to humoru.

— I co my tu mamy? — kpiąco zainteresował się profesor, spoglądając na okrutnie okaleczonego pająka Rona, który swoje pośmiertne istnienie miał zakończyć w kotle z wątpliwej jakości cieczą.

— Naprawdę myślicie, że to coś można nazwać eliksirem? — Snape uniósł brew i z jakiegoś powodu popatrzył na Harry’ego, chociaż przygotowaniem składników zajmował się Ron. – Eliksir powinien mieć kolor zielony, powtarzam, zielony, i wyraźnie gęstą konsystencję.

— Ale... sir, on jest zielony — spróbował usprawiedliwić się Harry, chociaż pod uważnym spojrzeniem Snape’a nie było to łatwe.

— Czyżby? — usta profesora wygięły się w coś na podobieństwo uśmiechu, a przez plecy Gryfona przebiegły ciarki. Nie musiał używać szklanej kuli, żeby wiedzieć jak dalej potoczy się ta rozmowa. — Może powinien pan, panie Potter, zgłosić się do pani Pomfrey i sprawdzić czy nie jest pan daltonistą?

Harry przesunął wzrok w kierunku, który wskazywał profesor i westchnął. Na powierzchni eliksiru pływały zbyt duże kawałki pajęczych łapek, a sama ciecz miała mocno granatowy kolor.

— No i co pan widzi? — szydził nadal Snape, po ślizgońskiej stronie klasy dało się słyszeć śmiech.

— Nie jest zielony — wymamrotał Harry.

— Naprawdę? A jakiego jest koloru?

— Granatowego — Potter czuł się tak, jak pająk, którego preparował Ron.

— I co to oznacza?

Harry nie odpowiedział, ale zauważył, jak nad sąsiednią ławką uniosła się w górę ręka. Diabelska Hermiona! Miał ją ochotę znienawidzić do końca życia. Przynajmniej za to, że wykorzystywała niepowodzenia przyjaciół, czyste świństwo. O tak! Była gotowa w ten sposób odizolować się od nich. To, że Hermiona próbuje zdobyć punkty dla Gryffindoru zupełnie go nie obchodziło. Kolejny raz miał ochotę zapaść się pod ziemię i dlatego winił pierwszą osobę, która mu się nawinęła mimo, że nie miała ona nic wspólnego z upokarzającą sytuacją, w której się znalazł. Jednak Snape po prostu nie zwrócił na nią uwagi.

— No, panie Potter. Mam nadzieję, że chociaż czasem uważał pan na moich lekcjach i coś z nich zapamiętał. A może się mylę?

Powiedziane to zostało takim tonem, że nikt nawet nie odważyłby się podejrzewać Snape’a o to, że mógłby się mylić. Oczywiście, jeśli ten ktoś chciałby jeszcze trochę pożyć, albo chociaż nie dopuścić do odebrania przez profesora punktów domowi. Ale Harry nie miał zamiaru nadstawiać karku za Rona, który, nie wiadomo po co, zaczął miażdżyć te przeklęte pajęcze odnóża pół godziny przed terminem. Tym bardziej, że do tego aby dotknął pająka, nawet zdechłego, zmusić go dotknąć praktycznie nie można. Co go teraz naszło?

— To pajęcze odnóża — cicho powiedział Harry, przeklinając w myśli Malfoya, Hermionę i Snape’a do społu.

— Potrafię jeszcze zauważać rzeczy oczywiste, panie Potter — zasyczał profesor, tak, że Gryfon pomylił się w rachunku rzucanych w myślach przekleństw. — Ale śmiem liczyć, że wyjaśni pan innym, czego następny razem nie należy robić z pajęczymi odnóżami?

— Oczywiście sir...

Pozostali uczniowie zaczęli uważnie obserwować rozwijające się przed ich oczami przedstawienie, cicho je komentując. Jednak szepty zupełnie nie przeszkadzały Snape’owi. Harry skrzywił się nie gorzej od profesora, wymyślając sobie w myśli od idiotów, bo przez tyle czasu nie nauczył się ignorować przycinków.

— Powinniśmy dodać je na piętnaście minut przed zakończeniem ważenia eliksiru. — Dokończył zdanie Potter.

— Szkoda, że tej wiedzy nie potrafi pan zastosować w praktyce — z udawanym żalem powiedział Snape. — Pewnie uważa pan, panie Potter, że rozum został dany człowiekowi, jedynie po to, żeby uganiał się za zniczem?

— Nie, sir.

— Pocieszające stwierdzenie. Ale nawet nie liczę, że zapamięta, pan, to co powiedział minutę temu, panie Potter. To byłoby zbyt wiele, wiedząc pana niechęć do nauczenia się czegokolwiek. Tak, minus dziesięć punktów za pana tępotę. Można, następnym razem to posłuży to jako bodziec do szkolenia pamięci...

Snape ruszył dalej i przedstawienie skończyło się równie nagle jak się zaczęło. Harry patrzył na beznadziejnie zepsuty eliksir i zrezygnowany opuścił ręce. Poprawić cokolwiek do końca zajęć nie było już szans, a żałosne próby Rona, żeby wydobyć czerpakiem z cieczy niepotrzebne składniki nie przynosiły żadnego rezultatu.

— Tak mi przykro, Harry — próbował usprawiedliwić się Weasley.

— Dobra, Ron, nie przejmuj się, — wymamrotał Harry — on zawsze znajdzie coś do czego się przyczepi.

Po lekcji Hermiona nadal go ignorowała, zresztą, Harry i tak nie miał ochoty z nią rozmawiać, zwłaszcza po tym, jak Snape pozbawił Gryffindor kolejnych dziesięciu punktów, za to, że Potter nie powtórzył próby uwarzenia prawidłowego eliksiru. To, że nie miał szans, żeby zdążyć nie było dla profesora żadnym argumentem.

Został w klasie, podczas gdy pozostali uczniowie roztropnie wyszli, zbliżył się do biurka nauczyciela i, nie czekając, aż profesor zwróci na niego uwagę, zapytał:

— Czy mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego z takim uporem staracie się zrobić ze mnie idiotę? To, że mój eliksir mi nie wyszedł, to był przypadek, ale dla pana nawet to może posłużyć za świetny powód!

— Niech pan mi nie zawraca głowy pańskimi wynurzeniami, Potter, jeżeli nie chce pan, żeby pański dom stracił kolejne dwadzieścia punktów. — Snape podniósł głowę znad prac, które przeglądał, rozdzielając na dwa stosy. — Nic mnie nie obchodzą, pana „przypadki”, pod którymi stara się pan ukryć swoja niewiedzę, a już tym bardziej niepoważne pretensje.

— One nie są niepoważne — oburzył się Gryfon, czując, że zaczyna w nim wzbierać złość. – Specjalnie się pan mnie czepia, chociaż pomylić się mógł każdy!

— To prawda. — Snape odłożył kartki na bok i spojrzał na Harry’ego z nieukrywaną pogardą. — Tylko nie każdy myli się tak często. Śmiem przypuszczać, że pana problemem nie są pomyłki, ale zwykłe lekceważenie zajęć. Jeżeli przypuszcza pan, że pomiatam nim to może się pan poskarżyć dyrektorowi, który, niewątpliwie, obetrze nos bohaterowi czarodziejskiego świata i nakarmi cytrynowymi dropsami. Proszę iść do Dumbledore’a, panie Potter, i zajmować mojego cennego czasu.

Odesłanie z kwitkiem, Harry przyjąłby jako coś co się rozumie samo przez się, jednak profesor uraczył go prawie takim samym zdaniem jakie sam ostatnio wypowiedział do Hermiony pod adresem Malfoya i to ostatecznie wyprowadziło go z równowagi.

— Nie jestem dzieckiem, żeby ktoś wycierał mi nos i pocieszał! — krzyknął nie powstrzymują się. — Mało mnie to obchodzi, że pan tak o mnie myśli, ale nie potrzebuję pocieszenia! Chcę sprawiedliwości, ale od pana na pewno się jej nie doczekam!

Snape gwałtowanie podniósł się, jego oczy znalazły się na wysokości oczu Pottera.

— Myśli, pan, że sprawiedliwość wyraża się na wiecznym pobłażaniu? Bo nie traktuję pana jak zbawcę świata, któremu wszystko się wybacza? Właśnie to pana irytuje, panie Potter? Proszę mnie więc posłuchać jeszcze raz: jeszcze jedno słowo i ryzykuje pan, że do końca roku będzie pan czyścił schowki na miotły i łazienki. Tak, że od tego momentu niech pan uważa na swoje słowa! — wysyczał nauczyciel.

Harry drgnął zaskoczony i wykrztusił:

— Pan mi grozi?

— Ależ skąd, panie Potter! Kim ja jestem, żeby grozić Złotemu Chłopcu? Tak, wydaje mi się, nazywają pana w „Proroku codziennym”? Ja w żadnym wypadku nie grożę. Ja... uprzedzam. Jeszcze jeden wybryk i wyleci pan z eliksirów tuż przed egzaminem, z taką prędkością, że nawet znicz zostanie w tyle!

— Gdyby nie Dumbledore pozbyłby się mnie pan już przy pierwszej lepszej okazji — bronił się Harry.

— Jakaż przenikliwość! Tylko nie doceniasz się Potter. Gdybym miał na to jakiś wpływ, wolałbym nigdy cię nie poznać! Wynoś się! I minus dziesięć punktów za bezczelność. Mam nadzieję, że to powściągnie twoje pragnienie sprawiedliwości...

— Nic z tego — odpowiedział Harry, pragnąc, żeby w tym beznadziejnym sporze ostatnie słowo należało do niego.

— Jeszcze minus pięć punktów dla Griffindoru i... Potter, moja cierpliwość nie jest bezgraniczna.

Gryfon zmusił się do milczenia, mimo, że na usta cisnęło mu się jeszcze wiele słów, z których niejedno nie nadawało się dla uszu przyzwoitych ludzi. Musiał jednak się powstrzymać, bo jego dam stracił już zbyt wiele punktów.

— Tak, profesorze, zawsze może mi pan zatkać usta groźbą odjęcia punktów.

— Poległy, ale nie pokonany — prychnął nauczyciel. — Jakież to patetyczne! Jeszcze raz mówię: wynoś się, Potter.

Chłopak nie wiedział co na to odpowiedzieć i dlatego jego ostatnim argumentem były trzaskające za jego plecami drzwi. Marna pociecha patrząc na to z jaką pasją Snape wycierał sobie o niego nogi, a on nie był w stanie odpowiedzieć mu godnie. Po jaką cholerę wdał się w nim spór? Harry skrzywił się, użalając się nad własną naiwnością. Można pomyśleć, że nie zna parszywego charakteru Snape’a! Wygląda na to, że profesor postanowił przy jego „pomocy” wyzerować konto Gryffindoru w ciągu miesiąca, a on wpadł w tą pułapkę!

 

~O-O~

 

Czas jakby dostał skrzydeł i pędził naprzód bez wytchnienia. Tak zawsze działo się przy końcu roku szkolnego, kiedy cały wolny czas zajmowało przygotowywanie się do egzaminów. Każdego wieczora Harry siadał w kącie z dala od innych kartkując podręczniki do eliksirów, zamierzają utrzeć nos Snape’owi na następnym zaliczeniu i w myśli powtarzał zapamiętany epitet, zasłyszany kiedy zajrzał do myślodsiewni profesora: „Jeszcze zobaczymy czyje będzie na wierzchu, Smarkerusie!”. Niemiłe przezwisko w żaden sposób nie mogło zrekompensować obraz jakimi obdarzył go Snape, ale przynosiło niejaką moralną satysfakcję. Wiedział, że nie ma zmiłuj się i profesor zawsze znajdzie coś do czego będzie mógł się przyczepić, ale w zapale przygotowań nie zwracał na to uwagi.

Tego wieczoru Ron zakłócił jego spokój. Rudzielec cicho usiadł na fotelu obok i potrząsnął go za ramię. W pierwszej chwili Potter nie zareagował, ale kiedy wreszcie spojrzał na przyjaciele zaskoczył go ponury wyraz twarzy Weasleya.

— Co stało się? — zawołał.

— Harry... Hermiona zaginęła! — szept Rona przepełniony był tragizmem i z tego powodu brzmiał raczej śmiesznie niż dramatycznie.

— Daj spokój — zignorował go Potter. — Zaglądałeś do biblioteki?

— Właśnie stamtąd wracam. Prawdopodobnie była gdzieś z tym... blondasem. Cholera wie gdzie i po co!

— Spokojnie. — Harry zamknął podręcznik i odłożył na bok. — Czego panikujesz? Pewnie zaraz wróci.

— Nie zbywaj mnie! — prawie krzyknął Ron.

— Dobra, dobra! Czyżbyś naprawdę był zazdrosny?

— Gadasz tak jakbyś nie znał Malfoya. Przecież z Hermi zaczął zadawać się tylko dlatego, żeby nam sprawić przykrość, a ona, dobra dusza, uznała, że fretka naprawdę się poprawiła! Widziałeś, jak się do niej umizgiwał wtedy na eliksirach? A na transmutacji pisał do niej liściki!

— Tylko nie mów, że ich obserwujesz! — prychnął Harry.

— A niech cię! Przecież ona nie ukrywa, że woli spędzać wolny czas z Malfoyem. A my, znaczymy tyle co nic!

— My czy ty?

— No, dobrze. Bardziej lubię Hermi niż ty. Zadowolony? Tylko, że to nie oznacza, że mamy siedzieć z założonymi rękami!

— Nie wrzeszczy tak! — syknął Harry. — Inni jeszcze nie śpią.

— Nie będę. Tylko ty przestań filozofować — nie odpuszczał Ron. — Pomyśl, jeśli z Hermi coś się stanie, nie pójdziesz jej ratować? A Sam—Wiesz—Kto tylko tego potrzebuje! Może, Malfoy już dawno otrzymał znak i teraz pracuje na niego. My tu gawędzimy a Hermiona...

—...całuje się z Malfoyem na wieży astronomicznej. To chciałeś powiedzieć? — odciął się Harry.

— A idź w cholerę — odpowiedział z kwaśną miną Ron. — Może i tak. A może, ona teraz w niewoli u Śmierciożerców! Nie jest na tyle narwana, żeby sterczeć w ciemności na wietrze, nawet dla Malfoya!

— Streszczaj się, Ron. Czego ode mnie chcesz? Żebym biegał po Hogwarcie, wyrywając sobie włosy z głowy i zawodząc jak Jęcząca Marta? Żeby załapał mnie Flich i powiedział o tym Dumbledore’owi albo, co gorsza, Snape’owi, dostanę szlaban, a Hermiona, wróci i da nam obu reprymendę?

— Nie wiedziałem, że stałeś się takim cynikiem. Kiedy to się zaczęło?

— Nie jestem cynikiem, Ron. Jestem realistą. Powiedz mi, co chcesz zrobić i wtedy zobaczymy.

— Ja... — zawahał się rudzielec, ale niepokój wziął górę. — Masz pelerynę niewidkę...

— I?

— Mógłbyś zajrzeć na wieżę astronomiczną i zobaczyć czy tam nie na Hermiony.

— Daj spokój Ron! Może, ona już dawno jest u siebie, w sypialni.

— Pytałem dziewczyn! — Weasley podniósł się z fotela. — Nikt jej nie widział. Ze mnie już nawet siostra prawie się śmieje. Chcesz się przyłączyć?

— Zostań! — Harry chwycił Rona za rękę i posadził z powrotem. — Chociaż to bzdura, ale jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

— No, tak...

— Zgoda. Pójdę. Ale tylko do wieży astronomicznej.

— Dobra! — Ron radośnie klasnął w dłonie i na jego piegowatej twarzy rozkwitł uśmiech. – Wybacz, że tak na ciebie napadłem, ale... Harry, gdybyś wiedział, jak się niepokoję!

— Wyobrażam sobie. Tylko kto za mnie esej napisze?

— Chcesz...

— Nie! — Oprzytomniał Harry. — Wrócę i dokończę. Powinieneś jeszcze numerologii się pouczyć.

— Masz rację — poddał się Weasley.

— Nie panikuj. Zaraz wracam.

— Powodzenia! — krzyknął Ron za oddalającym się przyjacielem.

 

~O-O~

 

Na korytarzach panowała cisza, jak i zawsze po godzinie 22. Harry ostrożnie szedł wzdłuż ściany, przytrzymując się o nią ręką, potykając się na stykach kamiennych płyt i wymyślał Ronowi ile wlezie. Chociaż, prawdę mówiąc, on też nie wierzył, że Hermiona mogła zatrzymać się poza dormitorium z własnej woli. Nawet jeżeli miała randkę z Malfoyem (czego zupełnie nie potrafił sobie wyobrazić), miała zbyt wiele zdrowego rozsądku, żeby nie podpadać nauczycielom włócząc się po Hogwarcie o niedozwolonej porze. Zresztą, podejrzenia Rona były niczym nieuzasadnione, ale Harry’emu nie pozostawało nic innego, jak wlec się w półmroku do wieży astronomicznej. Na szczęście, w nocny schody zachowywały się przyzwoicie i nie próbowały skierować go w jakieś ustronne i niebezpieczne miejsce na zamku. Wygląda na to, że w tym czasie na korytarzu można było spotkać tylko Flicha i Snape’a, a z nimi nawet schody nie chciały zadzierać.

Harry uśmiechnął się do tej myśli i szedł dalej. Pokonał ostatnie stopnie, stanął przed drzwiami, za którymi wył wiatr i pchnął ciężkie skrzydło. Podmuch świeżego nocnego powietrza poruszył peleryną i Gryfon pożałował, że obiecał wrócić jak najszybciej. Już dawno nie wyruszał na nocne spacery po Hogwarcie i zapomniał, jakie to przyjemne uczucie bezkarnie błądzić po pustych korytarzach i w samotności zachwycać się gwiazdami na wieży astronomicznej. 

Nie zobaczył nikogo. Wiatr swobodnie gnał po otwartej przestrzeni. Ostry, porywisty, targał włosy, radośnie witając nocnego gościa. Tak przyjemnie byłoby poddać się jego namowom i zostać pod obsianym gwiazdami wiosennym niebem, ale Harry zmusił się, żeby zamknąć drzwi i zaczął schodzić na dół. Schodki poskrzypywały pod nogami, ale można było to przypisać zabawom hogwardzkich duchów lub rozsychającemu się drewnu. W każdym razie, były to naturalne dźwięki w ciszy nocnego Hogwartu, której nie zakłócały niczyje głosy. A zresztą...

 Harry zamarł. Z niższego piętra wyraźnie niosły się odgłosy rozmowy i na pewno nie były to duchy, bo jeden z głosów był chłopakowi zbyt dobrze znany, a jego posiadacz miał jeszcze ciało. Ale dlaczego Albus Dumbledore, stary dyrektor, miałby wybrać się na wieżę o tak późnej porze. Czyżby chciał przypomnieć sobie młodość?

Harry prawie parsknął śmiechem gdy wyobraził sobie jak dyrektor prowadzi opierającą się profesor McGonagall, żeby popatrzeć na gwiazdy, a ta narzeka, że w taką pogodę można złapać katar i przypomina, że musi jeszcze sprawdzić prace z transmutacji. Czekał jeszcze przez moment, ale nie tylko rozmowa nie cichła, ale stawała się coraz bardziej głośna. Chwilę później Harry odróżnił jeszcze jeden głos, zaskoczony, że jego posiadacz pojawił się w Hogwarcie. Alastor Moody był nieczęstym gościem w Szkole Magii i Czarodziejstwa, ale jeśli się już pojawiał oznaczało to, że dzieje się coś niezwykłego i Gryfon w żaden sposób nie mógł przepuścić takiej okazji. Poczekał, a potem zaczął schodzić niżej, mając nadzieję usłyszeć, o czym dyrektor może mówić z starym aurorem i nawet poczucie, że nie ładnie jest podsłuchiwać w żaden sposób nie wpłynęło na szybkość, z jaką znalazł się na dole.

Głosy dochodziły z najbliższego korytarza i Harry ruszył w ich stronę, starając się oddychać jak można najciszej i uważnie stąpając po niezbyt równej podłodze z kamiennych płyt. Ale kiedy do jego uszu dotarł głos Hermiony, mało się nie potknął się, w ostatnim momencie przytrzymał się ściany i zastygł w bezruchu niczym posąg. Dziewczyna była ostatnią osobą, którą spodziewał się tu spotkać. A jeżeli Hermiona miała jakieś sekrety z tymi dwoma, sprawa na pewno warta była zainteresowania.

Przez chwilę Harry walczył ze sobą, ale ciekawość zwyciężyła. Podszedł jak mógł najbliżej i po raz kolejny zamarł tym razem z zaskoczenia. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale tego, że zobaczy jak Granger karci Dumbledore’a, nigdy by się nie spodziewał nawet w najśmielszych snach.

— Nie możemy pozwolić, żeby to się zdarzyło! Inaczej Harry nie będzie miał żadnych szans! — Głos dziewczyny wyraźnie dźwięczał w korytarzu.

— Panno Granger, to posunięcie taktyczne — odpowiedział zirytowany Moody i Harry odruchowo wyobraził sobie jak przewracało się jego sztuczne oko. — Musisz zrozumieć, że stawka jest zbyt duża. Czasami, żeby wygrać partię, trzeba poświęcić pion.

— Ma pan rację, nigdy tego nie zrozumiem, ponieważ nie mamy żadnych gwarancji, że w krytycznym momencie zdołamy uratować Harry’emu życie.

— Czyli mamy czekać na jakiś bardziej dogodny moment, który może nigdy się nie zdarzyć? —Ton Dumbledore wskazywał, że zastanawia się nad zaistniałą sytuacją, ale w jego głosie brzmiał chłód. — To nie jest wyjście. Myślisz, że Harry zostanie bez ochrony? Wyciek informacji był zaplanowany i teraz musimy zrobić następny krok. Liczyłem na ciebie i teraz smutno mi gdy zrozumiałem, że wspaniały plan może przepaść z powodu twojej sentymentalności.

— Nie! W żadnym wypadku nie chcę niczego odwoływać, ale myślę, że musimy powiedzieć o wszystkim Harry’emu. Powinien wiedzieć, że do jego starcia z Vol... Sami—Wiecie—Kim zostało już niewiele czasu.

— Nie! — ryknął Moody i tylko ostrzegawczy gest Dumbledore’a, zmusił go do ściszenia głosu. — Harry nie powinien niczego się domyślać, inaczej będzie zaniepokojony i nie będzie w stanie zagrać swojej roli.

— Może i ma pan rację, ale jaki to ma sens?

— Panno Granger, nie wszystko jest tak proste, jak się wydaje. Chciałbym uzyskać mata w trzech ruchach, ale życie jest znacznie bardziej skomplikowane niż szachy...

W głosie Dumbledore’a słychać było żal, jednak jego intonacja przejęła Harry’ego dreszczem. Nie zrozumiał o czym mówią, ale wiedział, że sprawa dotyczy, jak zawsze, jego osoby. W jego głowie powstał wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi.

— Niech będzie. Zrobię wszystko, żeby przekonać Harry’ego do wyjścia do Hogsmeade, ale interesuje mnie co innego... Jeżeli profesor Snape powie o tym Czarnemu Panu, to zasadzkę urządzą Śmierciożercy, a nie sam Sami—Wiecie—Kto!

— Dokładnie. W tym celu, aby wyciągnąć go z jego nory, trzeba czegoś mocnego, emocjonalnego. Szpieg musi zostać ujawniony. Tylko informacje, otrzymane od prawdziwego zdrajcy pod klątwą Imperiusa lub Crucio, przekonają Czarnego Pana, że to nie pułapka. Na nieszczęście, musimy poświęcić jednego człowieka, ale cel uświęca środki. Innego wyjścia nie ma. Nie wiem jak długo będzie trwać ta konfrontacja i jak ona wpłynie na psychikę Harry’ego. On żyje w ciągłym napięciu i jeśli nie wykorzystamy tej szansy, może się okazać, że następna partia odbędzie się według reguł Sami—Wiecie—Kogo i przegramy, ponieważ Harry nie będzie gotowy...

— Ale w ramach dopuszczalnego ryzyka?

— Oczywiście. — W głosie Moodyego brzmiała pewność i zdecydowanie. — Najlepsi aurorzy będą patrolować Hogsmeade. Obawy są bezpodstawne. A Sami—Wiecie—Kogo czeka niesamowita niespodzianka!

— I jeszcze — dodał Dumbledore — uprzedziłem profesora Snape’a, gdzie powinien znaleźć się z Harrym o wyznaczonej porze. Czarny Pan otrzyma całą niezbędną informację i będzie myślał, że zna całą prawdę.

— Ale jak przekona pan profesora, żeby zrobił coś co go zdradzi?

— Panno Granger, wyciek informacji, który zorganizowała pani przez Malfoya, pomoże. Draco upokorzony, pozbawiony wszystkieg...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin