Henry N. Beard_Douglas C. Kenney - Nuda Pierścieni.pdf

(780 KB) Pobierz
HENRY N. BEARD, DOUGLAS C. KENNEY
Nuda Pierścieni
977840031.002.png
Ten Pierścień niezrównany elfy wykonały
I rodzone matki zań by dziś sprzedały.
Władca cieni, śmiertelnych i wszelkiego stwora
Ten ścichapęk siłą daje, lecz zmienia w potwora.
Moc potężną kryje w sobie ów jeden, Jedyny.
I pozwala niezwykle dokonywać czyny.
Rozbity czy popsuty, naprawić się nie da.
Znaleziony odesłać (za pobraniem) do Sorheda.
Słysząc takie kiepskie wiersze i mając na głowie upierdliwego Czarodzieja
wystawiającego mu walizki na próg, co ma robić biedny chochlik, pomyślał Frito. Nie ma
innego wyjścia - musi ruszyć w drogę, na spotkanie takich niewiarygodnych niebezpie-
czeństw, jak kiepskie bary szybkiej obsługi, nurkujące i zasypujące go pociskami
rozpryskowymi pelikany, a wszystko po to, żeby pozbyć się pierścienia, za który szanujący
się właściciel lombardu nie dałby złamanego grosza. No dobrze, im prędzej wyruszy, tym
szybciej skończy tę misję - chyba że ktoś najpierw skończy z nim...
- Czy podoba ci się to, co widzisz...? - pytała zmysłowa elfka, prowokacyjnie
rozchylając poły szaty i odsłaniając ukryte pod nią, krągłe wdzięki. Fritowi zaschło w gardle,
a w głowie zakręciło się od żądzy i piwska.
Elfka zrzuciła cieniutki peniuar i nie wstydząc się swojej nagości, podeszła do
zafascynowanego chochlika. Cudownie kształtną dłonią dotknęła owłosionych palców jego
stóp, a on bezradnie patrzył, jak podkurczają się pod wpływem dzikiej namiętności.
- Pozwól, a uczynię cię szczęśliwym - szepnęła ochryple, gmerając przy zapinkach
jego kamizelki, ze śmiechem odpinając mu miecz. - Pieść mnie, och, pieść mnie! - błagała.
Ręka Frita, jakby obdarzona własną wolą, wyciągnęła się i przesunęła po delikatnej
wypukłości elfiej piersi, podczas gdy druga powoli objęła wąską, idealną talię dziewki,
przyciskając ją do jego potężnej piersi.
- Paluchy, uwielbiam owłosione paluchy - jęczała, pociągając go na przetykany
srebrem dywan. Maleńkie, różowe paluszki jej stóp pieściły gęste futro na jego śródstopiu,
podczas gdy nos Frita szukał ciepła cudownego, elfiego pępuszka.
- Przecież ja jestem taki mały i włochaty, a ty... ty jesteś taka piękna - chlipał Frito,
niezgrabnie wyplątując się z szelek.
Elfka nie odpowiedziała, tylko westchnęła ciężko i mocniej przycisnęła go do swego
gibkiego ciała.
- Najpierw musisz coś dla mnie zrobić - szepnęła mu do porośniętego kudłami ucha.
- Wszystko, co zechcesz - załkał Frito, wiedziony nieodpartą potrzebą. - Wszystko!
Zamknęła oczy, a potem otwarła je, unosząc w górę.
- Pierścień - powiedziała. - Muszę mieć twój Pierścień. Całe ciało Frita napięło się
boleśnie.
- O nie - zawołał. - Nie to! Wszystko... tylko nie to!
- Muszę go mieć - rzekła, czule i zarazem gwałtownie. - Muszę mieć Pierścień!
Oczy Frita zamgliły się od łez i udręki.
- Nie mogę! - rzeki. - Nie wolno mi!
Jednak wiedział, że stracił wolę walki. Dłoń elfowej panny powoli sunęła w kierunku
łańcuszka przy kieszonce jego kamizelki, coraz bliżej Pierścienia, którego Frito strzegł tak
wiernie...
977840031.003.png
PRZEDMOWA
Chociaż nie możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, jak to robi profesor T., że
“historia ta rosła w trakcie opowiadania", przyznajemy, iż niniejsza historia (a raczej
konieczność zdobycia paru groszy) rosła wprost proporcjonalnie do złowieszczego kurczenia
się naszych kont bankowych w Harvard Trust w Cambridge, Massachusetts. Ten ubytek wagi
naszych i tak już chudych portfeli sam w sobie nie był powodem do alarmu (czy też “larum",
jak by ładnie ujął to profesor T.), w przeciwieństwie do gróźb i szturchańców, jakie
zbieraliśmy od naszych wierzycieli. Przemyślawszy to dobrze, schroniliśmy się w czytelni
naszego klubu, aby pomedytować nad zmiennymi kolejami losu.
Jesień zastała nas - dręczonych przez odleżyny i znacznie chudszych - w naszych
skórzanych fotelach. Nadal nie mieliśmy nawet sztucznej kości, którą moglibyśmy rzucić
wilczemu stadu ziejącemu przed frontowymi drzwiami. Właśnie wtedy w nasze drżące ręce
wpadł zaczytany egzemplarz dziewiętnastego wydania Władcy Pierścieni poczciwego
profesora Tolkiena. Z symbolami dolara w niewinnych oczach, szybko ustaliliśmy, że ta
książka wciąż sprzedaje się, jak dobrze wiecie co. Uzbrojeni po zęby w słowniki oraz odbitki
międzynarodowych praw dotyczących paszkwilantów, zamknęliśmy się w sali do gry w
squasha, zabierając ze sobą taką ilość czipsów i Dr. Peppera, którą udławiłby się koń.
(Prawdę mówiąc, napisanie tego rzeczywiście wymagało udławienia małego konia, ale to już
całkiem inna historia.)
Wiosna zastała nas z popsutymi zębami i kilkoma funtami papieru pokrytego kleksami
oraz nieczytelnymi gryzmołami. Ponownie przeczytawszy całość, stwierdziliśmy, że to
zadziwiająco celna satyra na lingwistyczne i mitologiczne elementy utworów Tolkiena, pełna
żarcików z jego sposobu wykorzystania staro - skandynawskich sag i fonemu spółgłosek
szczelinowych. Jednak pobieżna lektura odpowiedzi od potencjalnych wydawców przekonała
nas, że większą korzyść przyniosłoby nam spalenie rękopisu na bibliotecznym kominku.
Następnego dnia, udręczeni potwornym kacem i utratą prawie wszystkich włosów na głowach
(ale to jeszcze inna opowieść), zasiedliśmy z ekstra mocnymi, wysoko wydajnymi Smith
Coronami w zębach i spłodziliśmy ustęp, który teraz czytacie przed drugim śniadaniem. (A w
tych stronach śniadamy diablo wcześnie, koleś.) Rezultatem, jak zaraz sami się przekonacie,
jest książka tak czytelna jak równanie liniowe, o wartości literackiej zbliżonej do autografu
złożonego na siedziszczu Szymona Słupnika.
“Co do ukrytego znaczenia czy «przesłania»" - jak pisał profesor T. w swoim wstępie,
ten tekst nie zawiera nic prócz tego, czego sami się w nim doszukacie. (Wskazówka: Co,
według P.T. Barnuma, “rodzi się co minutę?) Mamy nadzieję, że dzięki tej książce czytelnik
nie tylko pogłębi znajomość problemu piractwa literackiego, ale także samego siebie.
(Wskazówka: Czego brakuje w tym słynnym cytacie? “_____to_____". Macie trzy minuty,
Uwaga, gotowi, start!)
Nuda Pierścieni została wydana jako parodia. To bardzo ważne. Chodzi o satyrę na
temat innej książki, a nie zwyczajne naśladownictwo. Dlatego z całym naciskiem
przypominamy, że to nie jest prawdziwa tolkienistyka! Jeśli zatem masz zamiar nabyć ten
tomik, myśląc, że to coś o Władcy Pierścieni, to lepiej od razu odłóż go na tę stertę
przecenionych książek, z której go wyciągnąłeś'. Och, ale skoro doczytałeś do tego miejsca, to
oznacza, że... że już kupiłeś... orany... ojej... (Dolicz jeszcze jedną, Jocko. “Brzęk!")
I wreszcie, mamy nadzieję, że ci z was, którzy czytali pamiętną trylogię profesora
Tolkiena, nie poczują się urażeni naszym pomysłem. Mówiąc całkiem poważnie, uważamy, iż
możliwość pożartowania sobie z tak znaczącego, prawdziwego arcydzieła geniuszu i
wyobraźni jest w istocie zaszczytem. W końcu, taka jest najważniejsza rola książki - bawić
czytelnika - a w tym przypadku i bawić, i rozśmieszać. I nie martw się zbytnio, jeśli nie
977840031.004.png
uśmiejesz się z tego, co przeczytasz, bo jeśli nadstawisz twoje różowe uszka, gdzieś daleko,
daleko usłyszysz radosny brzęk srebrzystych dzwoneczków...
To my, frajerze. Brzęk!
977840031.005.png
PROLOG - DOTYCZĄCY CHOCHLIKÓW
Głównym zadaniem tej książki jest zarobienie pieniędzy i z niej czytelnik może
dowiedzieć się wiele o charakterach i talentach literackich autorów. Jednak o chochlikach nie
dowie się prawie nic, ponieważ każdy, kto ma choć szczyptę rozumu w głowie, natychmiast
przyzna, że takie stworzenia istnieją wyłącznie w umysłach dzieci, które spędziły dzieciństwo
w wiklinowych koszykach i wyrosły na bandziorów, złodziei psów lub agentów ubez-
pieczeniowych. Mimo wszystko, sądząc po wysokości nakładów interesujących książek prof.
Tolkiena, jest to dość liczna grupa, łatwa do rozróżnienia po wypalonych w kieszeniach
dziurach, które mogły powstać jedynie w wyniku samozapłonu grubych warstw ciasno
zwiniętych banknotów. Dla takich czytelników zebraliśmy tu kilka płaskich dowcipów o
chochlikach, otrzymanych w wyniku długotrwałego skakania po ułożonych w stos książkach
prof. Tolkiena. Również dla nich zamieszczamy krótkie streszczenie wcześniejszych przygód
Dildo Buggera, które nazwał Podróże z popaprańcami w poszukiwaniu Śródziemia Dolnego,
lecz rozsądnie zatytułowane przez wydawcę Dolina trolli.
Chochliki to denerwujący i niezbyt atrakcyjny lud, którego liczebność drastycznie
zmalała od czasu ogromnego wzrostu zapotrzebowania na bajki. Ociężałe i ponure, a nawet
tępawe, wolą wieść spokojny, sielski żywot. Nie znoszą urządzeń bardziej skomplikowanych
od garoty, pałki czy lugiera i zawsze obawiały się “Wielkoludów" albo “Wielgusów", jak nas
nazywają. Teraz z zasady unikają nas, oprócz rzadkich okazji, kiedy zbierają się w
stuosobową bandę, żeby wykończyć samotnego farmera lub myśliwego. Są małe, mniejsze od
krasnoludów, które uważają je za karzełki, płochliwe i tajemnicze, często wspominając o
“chochelce kłopotów". Rzadko przekraczają trzy stopy wzrostu, lecz bez trudu potrafią
poradzić sobie ze stworzeniami o połowę mniejszymi od siebie, jeśli szybciej wyciągną broń.
Co do chochlików z Bagna, o które głównie nam chodzi, są to stworzenia o niezwykle
pospolitym wyglądzie, ubrane w nowiuteńkie szare garnitury z wąskimi klapami, alpejskie
kapelusiki i skórzane krawaty. Nie noszą butów i poruszają się na dwóch potężnych,
włochatych narządach zwanych stopami tylko ze względu na ich lokalizację na końcu nóg.
Ich pryszczate oblicza mają złośliwy wyraz świadczący o głębokim zamiłowaniu do
anonimowych, obscenicznych rozmów telefonicznych, a kiedy uśmiechają się, ich długie na
stopę jęzory poruszają się w sposób budzący zazdrość smoków z Komodo. Mają długie,
zwinne palce, jakie zazwyczaj wyobrażamy sobie zaciśnięte na szyi jakiegoś futrzastego
zwierzątka lub gmerające w cudzej kieszeni i z niezwykłą zręcznością wytwarzają rozmaite
skomplikowane rzeczy, takie jak spreparowane kości do gry lub ładunki wybuchowe.
Uwielbiają dobrze zjeść i wypić, grać w głuchy telefon z głupimi czworonogami i opowiadać
kiepskie dowcipy o krasnoludach. Wydają nudne przyjęcia i niewiele pieniędzy na prezenty,
ciesząc się takim samym szacunkiem i popularnością jak zdechła wydra.
Nie ulega wątpliwości, że chochliki to nasi krewni, jedno z ogniw łańcucha
ewolucyjnego wiodącego od wiewiórek przez wilkołaki do Włochów, jednak nie sposób
ustalić stopnia owego pokrewieństwa. Wywodzi się ono z Dawnych Dobrych Czasów, gdy
naszą planetę zamieszkiwały przeróżne niezwykłe stworzenia, które dziś można zobaczyć
dopiero po wypiciu kwaterki Jasia Wędrowniczka. Tylko u elfów zachowały się kroniki
tamtych czasów, przeważnie pełne elfich dyrdymałów, odrażających obrazków nagich trolli
oraz ohydnych opisów orgii urządzanych przez orki. Jednak chochliki najwidoczniej żyły w
Śródziemiu Dolnym na długo przed czasami Frita i Dilda, zanim - jak bardzo stare salami
nagle objawiające swoje istnienie - stały się problemem dla rządów Małych i Głupich.
Wszystko to działo się w Trzeciej Erze Śródziemia Dolnego - inaczej zwaną Epoką
Kamienia Lizanego - i krainy z owych czasów już dawno pochłonęło morze, a ich
mieszkańców szklane słoje gabinetu osobliwości pana Ripleya. Chochliki współczesne
977840031.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin