Mangold Tom, Penycate John - Wietnam - Podziemna Wojna.rtf

(842 KB) Pobierz
WSTÊP

TOM MANGOLD i JOHN PENYCATE

 

 

 

WIETNAM

Podziemna wojna

Tłumaczył Sławomir Kędzierski
WSTĘP

 

W 1968 roku jeden z autorów tej książki przez trzy miesiące relacjonował wojnę w Wietnamie dla BBC. Dziesięć lat później byliśmy wspólnie pierwszymi dziennikarzami BBC, którzy otrzymali wizy od zwycięskiego rządu Socjalistycznej Republiki Wietnamu oraz pozwolenie na odwiedzenie Hanoi i miasta Ho Chi Minha (dawny Sajgon) i nakręcenie specjalnego reportażu filmowego dla “Panoramy”. Właśnie wtedy przedstawiono nas kapitanowi Nguyen Thanh Linh, który dowodził partyzantami w tunelach dystryktu Cu Chi. W byłej kwaterze głównej w Phu My Hung po raz pierwszy zobaczyliśmy tunele i ludzi, którzy w nich walczyli.

Później otrzymaliśmy zgodę na powrót do Wietnamu - już nie jako dziennikarze, ale autorzy książki - by dokładniej zapoznać się z tunelami i historią prowadzonej w nich wojny. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Hanoi nie tylko zezwoliło nam zwiedzać tunele Cu Chi, kiedy tylko zechcemy, ale wyraziło również zgodę na kontakt z wyższymi dowódcami Ludowej Armii, którzy poprzednio służyli w komunistycznych oddziałach w Południowym Wietnamie.

Zostaliśmy zaproszeni na odprawy w dowództwie VII Okręgu Wojskowego w mieście Ho Chi Minha, obejmującym również dystrykt Cu Chi. Spotykaliśmy się z oficerami, którzy nigdy dotąd nie rozmawiali z gośćmi z Zachodu i pozwolono nam spędzać nieograniczoną ilość czasu z pułkownikiem Nguyen Quang Minhem, który nie­gdyś był oficerem sztabowym Armii Narodowo-Wyzwoleńczej (jak nazywano wszystkie komunistyczne oddziały walczące na Południu), obecnie zaś głównym historykiem wojskowym VII Okręgu Wojskowego (oficjalna komunistyczna historia wojny wciąż jest opracowywana). Na innych odprawach w Cu Chi, w Song Be, Tay Ninh, oficerowie Ludowej Armii cytowali obszernie wciąż jeszcze utajnioną relacje z wojny zatytułowaną “Tymczasowe wnioski z doświadczeń antyamerykańskiej walki o narodowe ocalenie na polach bitwy w południowo wschodnim Wietnamie i południowej części centralnego Wietnamu (Strefa B2)”.

Udostępniono nam oryginalne mapy systemu tuneli oraz szkice i wykresy ich planów budowlanych.

W wioskach i przysiółkach Cu Chi i przyległych re­gionów spotkaliśmy licznych bojowników z tuneli - niektórzy wciąż byli w mundurach, inni wrócili na wieś i pracowali w rolnictwie. Odnaleziono i sprowadzono na spotkanie z nami do miasta Ho Chi Minha również innych ważnych świadków. Poznaliśmy przewodniczącego miejskiego komitetu partii, Mai Chi Tho, brata Le Duc Tho, który podpisał w imieniu Wietnamu Północnego układ o zawieszeniu broni. Mai Chi Tho wydawał polityczne dyrektywy w czasie wojny w rejonie Sajgonu i osobiście składał meldunki komunistycznemu kierownictwu w Wietnamie Południowym.

Wszystkie wywiady były w pełni dokumentowane. Każdy z nich był rejestrowany na taśmie, następnie tłumaczony i przepisywany w Londynie.

O wiele większe trudności napotykaliśmy w czasie poszukiwań amerykańskich weteranów. Charakter ludzi walczących w tunelach wyklucza raczej uczestnictwo w klubach albo wstępowanie do stowarzyszeń weteranów. Wielu z tych samotnych mężczyzn było zawiedzionych życiem po zwolnieniu ze służby. Niespokojni z natury, często zmieniali pracę, nie pozostawiając wyraźnych śladów. Kilku utrzymywało kontakty z dawnymi towarzyszami broni. Spośród tych, którzy walczyli w tunelach i ocaleli, udało się znaleźć jedynie kilkudziesięciu, którzy chcieliby opowiadać swoje historie z przeznaczeniem do publikacji. Większość jednak zgodziła się na spotkania z nami.

Jest to opowieść o bohaterach walczących po obu stronach.

 

 

PODZIĘKOWANIA

 

Chcemy serdecznie podziękować wielu ludziom, którzy poświecili nam swój czas, udostępnili dokumenty i fotografie oraz w ogromnym stopniu przyczynili się do powstania tej książki. Przede wszystkim kierujemy nasze wyrazy wdzięczności do najważniejszych osób - tych w Wietnamie i Stanach Zjednoczonych, z którymi przeprowadziliśmy wywiady i których nazwiska i relacje pojawiają się w tej książce.

Poza tym, pragniemy podziękować:

W Hanoi: Vo Dang Giangowi, wiceministrowi spraw zagranicznych Socjalistycznej Republiki Wietnamu, pułkownikowi Nguyen Phuong Namówi z Ludowej Armii; tłumaczom Tran Van Vietowi i Nguyen Chinhowi.

W Waszyngtonie D.C.: Robertowi Finkowi, dzięki którego błyskotliwym i wnikliwym poszukiwaniom dotarliśmy do ludzi i archiwów, o których sądziliśmy, że są nieosiągalne; Bettie Sprigg z Kierownictwa Informacji Obronnej w Pentagonie; Wandzie Radcliff z Waszyngtońskiego Centrum Archiwów Narodowych; personelowi Historii Wojskowej Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych; Catherine Morrison za jej uprzejmość i pomoc.

W innych miejscach Stanów Zjednoczonych: Joyce Wiesner z Centrum Archiwów Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych, pracownikom biur prasowych i bibliotekarzom z kolegiów Dowodzenia i Sztabu Generalnego w Fort Lewavenworth, w stanie Kansas; z Wojennego Kolegium Wojsk Lądowych w koszarach Carlisle, w stanie PennsyWania; Biurom szefostw wojsk inżynieryjnych w Fort Belvoir w stanie Wirginia; w koszarach Schofield i Forcie Shafter na Hawajach; w Fort Riley, w stanie Kansas; w Fort Carson, w stanie Colorado oraz w Fort McCel-lan, w stanie Alabama. Szczególnie wysoko cenimy czas poświęcony nam przez generałów w stanie spoczynku: Freda C. Weyanda, Ellisa W. Willamsa, Williama E. De-puy'a, Richarda T. Knowlesa i Harveya J. Mooneya.

W Sydney, badacz Chris Masters wyjaśnił nam rolę wojsk australijskich w wojnie.

W Paryżu, nieżyjący już Wilfried Burchett - jedyny mówiący po angielsku przedstawiciel Zachodu, który przebywał wśród Viet Congu w czasie wojny - łaskawie udzielił nam rad i udostępnił notatki. Wilfried Burchett zmarł we wrześniu 1983 roku.

W Londynie: Jesteśmy wdzięczni za pomoc sir Robertowi Thompsonowi, byłemu doradcy rządu Wietnamu Południowego i pułkownikowi Robertowi Scottowi, profesorowi chirurgii wojskowej w College'u Medycznym Królewskich Wojsk Lądowych (Royal Army Medical College). Niezawodną pomocą służyli dyplomaci z Ambasady Wietnamu w Londynie (a także delegacji tego kraju w Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku). Podobnie, koledzy dziennikarze i specjaliści zajmujący się problematyką Azji Południowo-Wschodniej: William Shawcross i Chris Mullin.

Mamy szczególny dług wdzięczności wobec naszego wietnamskiego tłumacza w Wielkiej Brytanii Van Minh Trana i naszej lojalnej współpracownicy przepisującej maszynopis, Heather Laughton. Książka ta jest owocem zawodowych talentów i poświęcenia naszego agenta literackiego - Jacąueline Korn z David Higham Associates i naszego wydawcy Roberta Loomisa z Random House i łona Trewina z wydawnictwa Hodder & Stoughton. Chri-stopher Capron, były dyrektor Programów Bieżących Telewizji BBC, uprzejmie pozwolił na napisanie tej książki i zachęcał nas do pracy.

T.C.M.

J.Y.G.P.

 

1

PODZIEMNA WOJNA

 

Usłyszał szczęk gąsienic transporterów opancerzonych zanim pojawiły się groźne chmury kurzu. Nam Thuan leżał nieruchomo, próbując ustalić ich liczbę, ale uszy i oczy rejestrowały jedynie odgłos stalowych gąsienic i zbliżające się kłęby pyłu, gdy amerykańska kolumna pancerna wyłaniała się z porannego słońca i kierowała prosto na niego.

Jako sekretarz partii komunistycznej w wiosce Phu My Hung i jej sześciu małych przysiółkach, Nam Thuan z urzędu był także komisarzem politycznym miejscowych sił samoobrony, małego oddziału, osłabionego już działaniami bojowymi. W składzie swojego plutonu miał dobrego zastępcę dowódcy i paru wioskowych chłopaków. Rozkazy były zupełnie proste. Miał obowiązek opóźniać natarcie na Phu My Hung, narzucając walkę nieprzyjacielowi. Powinien go zniszczyć, a jeżeli byłoby to niemożliwe to i tak prowadzone przez niego działania opóźniające dałyby dość czasu na ewakuację wioski i ukrycie partyzantów oraz broni.

Był sierpień 1968 roku i wojna z Amerykanami trwała już trzy lata. Wielka ofensywa Tet pochłonęła wprawdzie wiele istnień ludzkich, ale Wietnam Południowy wciąż nie zjednoczył się z Północą. W gruncie rzeczy - pomyśał Thuan- Amerykanie sprawiali wrażenie pewniejszych siebie i potężniejszych niż do tej pory. Ale przynajmniej ich działania były przewidywalne. Ta myśl była pewną pociechą, gdy niewielka kolumna pancerna ze szczękiem zbliżała się do niego. Amerykanie przybywali zawsze wtedy, gdy się ich spodziewano, pojawiali się z hałasem i z dużymi siłami.

Naliczył trzynaście transporterów M-113, więcej niż się spodziewał. Musiał działać szybko, jeżeli miał ścią­gnąć kolumnę na siebie i skierować w stronę tuneli. Miał zaledwie dwie zdalnie odpalane miny, które mógł zdetonować w odpowiedniej chwili oraz skrzynkę zdobycznych amerykańskich granatów M-26. W czasie zamieszania wycofa się i ucieknie w głąb tunelu, ale nie na tyle szybko, by Amerykanie go nie zauważyli.

Od samego początku szło nie najlepiej. Zbyt wcześnie odpalił pierwszą minę DH-10, która wybuchła tuż przed prowadzącym transporterem, nie powodując żadnych szkód. Druga w ogóle nie eksplodowała. Kolumna wciąż znajdowała się zbyt daleko, by Thuan mógł ją obrzucić granatami. Wstał, świadomie demaskując swoje stanowisko i zaczął niezgrabnie biec w stronę wejścia do tunelu - widocznego dzięki otwartej klapie włazu - trzymając w objęciach skrzynkę z granatami. Załoga pierwszego M-113 spostrzegła go i transporter zmienił kierunek jazdy, podą­żając jego śladem. Thuan zastanawiał się, czy Amerykanie otworzą do niego ogień z karabinu maszynowego zamontowanego w wieżyczce. Trafienie z podskakującego na wybojach kaemu w mały ruchomy cel było prawie niemożliwe. Z otwartego włazu tunelu wyłoniły się ręce, by odebrać skrzynkę granatów. Thuan wskoczył do szybu i zasunął klapę. Oślepiony przez gwałtowne przejście ze światła w ciemność, tkwił nieruchomo przez kilka chwil, skulony w studni o głębokości metra, łapiąc oddech. Obok zaczynał się osiemnastometrowy tunel łącznikowy. Thuan bez trudu wcisnął się w jego bezpieczną przestrzeń. Uświadomił sobie, że nie słyszy już hałasu gąsienic transporterów. Przewaga należała teraz do znajdujących się na powierzchni Amerykanów. Jeżeli transportery przejadą nad nim, nie będzie miał możliwości ponownego narzucenia im walki, zanim dotrą do Phu My Hung. A przecież otrzymał rozkaz, by do tego nie dopuścić.

Przez kilka chwil analizował swoje położenie. Właśnie wszedł do szybu, który łączył się z tunelem komunikacyjnym. Na jego końcu znajdował się inny szyb, schodzący kolejny metr w dół, a na jego dnie, następny tunel komunikacyjny. Gdyby przeczołgał się nim, dotarłby w końcu do podobnego szybu i systemu tuneli prowadzących w górę i na powierzchnię. Jednak wyjście z tamtego systemu znajdowało się w odległości około 36 metrów od miejsca, w którym widzieli go Amerykanie. Bardzo ważnym elementem planu było to, aby nieprzyjaciel nie odnalazł drugiego włazu. Był słabo zamaskowany, ale miał tam ukrytego człowieka, który w czasie, gdy Thuan znajdował się pod ziemią, mógł go szybko informować, co Amerykanie robią na powierzchni.

W tunelu wciąż panował chłód. Thuan ostrożnie wczołgał się do maleńkiej niszy wykopanej na głębokość około metra i dwudziestu centymetrów w ścianie pierwszego tunelu komunikacyjnego. Gdy skulił się w środku, usłyszał nad głową stłumioną eksplozję, poczuł podmuch i nagle w głąb szybu wdarł się snop przesyconego kurzem światła. Amerykanie trafili na wejście do tunelu i wysadzili klapę włazu. Zdarzyło się właśnie to, o co się modlił. Teraz kolumna musiała się zatrzymać i pozostać na miejscu, dopóki system tuneli nie zostanie całkowicie zbadany, a następnie zniszczony. Chociaż pył i okruchy ziemi szczypały w oczy, Thuan wpatrując się w mrok, sięgnął po swój automatyczny karabinek AK-47. Przytu­lając go do piersi, siedział cicho w niszy.

Oczekiwanie trwało ponad godzinę. Gdy usłyszał pierwszy amerykański śmigłowiec, wiedział, że przeciwnik nie podejmie próby wysadzenia tunelu dopóki go nie zbada. Gdy maszyna opadła na ziemię, Thuan uznał, że Amerykanie sprowadzili specjalny oddział żołnierzy, prze­szkolonych do walki w plątaninie podziemnych tuneli i pieczar ciągnących się pod warstwą gliniastej gleby dystryktu Cu Chi.

Obserwator, ukryty na powierzchni w drugim ukrytym wejściu do tunelu, wysłał tunelami łącznika do tkwiącego w niszy Thuana. Treść meldunku była łatwa do przewidzenia. Amerykanie rzeczywiście sprowadzili śmigłowcami ludzi. Mężczyźni byli niskiego wzrostu. Przybyli żołnierze tunelowi.

Pierwszy GI[1] przez godzinę nawet nie zbliżył się do otwartego wejścia do tunelu. Wcześniej Thuan słyszał fragmenty rozmów prowadzonych nad jego kryjówką, ale - przez mniej więcej trzydzieści minut - nic się nie działo. Cokolwiek się zdarzy, na dół będzie mógł zejść tylko jeden Amerykanin. Szerokość pierwszego szybu wejściowego jak i długiego tunelu komunikacyjnego wystarczała, by poruszał się nimi zaledwie jeden człowiek. Żołnierze tunelowi byli szczupli i walczyli dobrze, ale w przeciwieństwie do Nam Thuana i jego niewielkiego wioskowego plutonu komunistycznej partyzantki, nie spędzili wielu lat w głębi tunelów Cu Chi i nie stoczyli wielu bitew w ich mroku.

Thuan nawet nie brał pod uwagę możliwości niepowodzenia. Otrzymał już jeden Medal Zwycięstwa trzeciej klasy i jeden drugiej klasy. A teraz miał zasłużyć na kolejny. Niski, nawet według wietnamskich standardów, szczupły, Thuan nigdy nie doświadczył pokoju w swoim kraju. Jego ojciec walczył przeciwko Francuzom w podobnym systemie tuneli w Cu Chi, gdy Thuan był jeszcze dzieckiem. Pozwalano mu od czasu do czasu robić wy­cieczki do tunelów i bawić się tam z przyjaciółmi w wojsko. Przeciwnikami byli inni chłopcy z wioski, komicznie ucharakteryzowani na francuskich żołnierzy. Mieli wymalowane węglem wąsiki i uczernione przedramiona. Chcieli w ten sposób upodobnić się do wprawiających ich w podziw swoim owłosieniem ludzi Zachodu.

Kiedy dorósł, Francuzów zmienili Amerykanie, a ich owłosione ręce i potężne sylwetki nie były tematem żartów gromadki wiejskich dzieci, które partia komunistyczna uznała za wartych pełnego wykształcenia. Wkrótce zaczął nienawidzić Amerykanów. Przyjaciel z Hanoi opowiedział mu, że Amerykanie nazywają wiejskich bojowników - Viet Cong i uznał to określenie za obraźliwe i pogardliwe. Trzydziestotrzyletni, wciąż nieżonaty Thuan oczekiwał na wezwanie do regularnego wojska, ale partia świadomie trzymała go na stanowisku dowódcy wioskowych sił samoobrony. Był sprytny i bezlitosny, a przede wszystkim był jednym z niewielu funkcjonariuszy, którzy znali układ całej, liczącej prawie trzynaście kilometrów sieci podziemnych tunelów wykopanych w tym rejonie przez wieśniaków. Niekiedy okazywał się jedynym człowiekiem, który mógł służyć jako przewodnik bojownikom z Hanoi, którzy wędrowali tunelami przez Cu Chi. Ludzie z północy podziwiali fakt, że mogą bezpiecznie podróżować pod stopami Amerykanów.

Drobny strumyczek ziemi osypującej się z odsłoniętego włazu do tunelu ostrzegł Thuana, że pierwszy amerykański żołnierz schodzi w dół. Thuan specjalnie rozkazał, by pierwszy szyb miał głębokość jednego metra. Dzięki temu Amerykanin musiał wchodzić do niego nogami, a dopiero potem mógł z trudem obrócić się i wcisnąć do długiego tunelu komunikacyjnego, w którym czekał Thuan. Dawniej, w chwili gdy GI dotykał stopami dna, Thuan zadawał mu pchnięcie bagnetem w pachwinę. Tym razem, gdy pojawiły się czarnozielone dżunglowe buty, Thuan wychylił się z niszy i wystrzelił dwukrotnie w dolną część ciała żołnierza.

Teraz Amerykanie mieli problem. Nie mogli wrzucić do szybu granatów, ponieważ ich śmiertelnie ranny kolega zaklinował się w otworze - a poza tym, mógł przecież wciąż jeszcze żyć. Nie mogli też posłać w dół następnych żołnierzy, ponieważ skulony na dnie ranny blokował drogę. Będą musieli poświęcić co najmniej trzydzieści minut, by opuścić w dół liny, przesunąć je pod ramionami umierającego mężczyzny i wyciągnąć go na górę. Fakt, że Amerykanie tak bardzo troszczyli się o swoich poległych i rannych był wiecznym źródłem zdziwienia dla komunistycznych żołnierzy i bardzo im pomagał. Wszystko, co opóźniało działania przeciwnika, sprzyjało słabszej stronie, pozwalając na uzupełnienie amunicji, przegrupowanie i analizę sytuacji.

Thuan przewidywał, że gdy ciało Amerykanina zostanie wydobyte z szybu, jego koledzy wrzucą do otworu granaty, poczekają aż rozwieje się dym. Następnie zejdą do szybu i wczołgają się szybko do pierwszego tunelu komunikacyjnego, strzelając przed siebie z pistoletów. Tym razem będą sprytniejsi i bardziej wściekli. Nie zamierzał czekać na nich w tym samym miejscu.

Jego następne stanowisko bojowe znajdowało się w drugim szybie o głębokości około 120 centymetrów w miejscu, gdzie pierwszy tunel komunikacyjny łączył się z drugim, na niższym poziomie. Wejście do szybu zamykała klapa, ale Thuan, chcąc by jego następna akcja się udała, musiał ją usunąć. Modlił się, by Amerykanie akurat teraz nie użyli gazów. Jeżeli tego nie zrobią i będzie miał szczęście, pójdą za nim, oświetlając sobie drogę latarkami. Thuan ukrył się w drugim szybie, usunąwszy jego klapę. Skulił się, by stać się niewidzialny dla Amerykanów, przeciskających się tunelem komunikacyjnym w jego stronę. I rzeczywiście, świecili latarkami. Równie dobrze mogliby ogłaszać swoje zamiary przez megafon.

Żołnierze tunelowi nie rzucali granatów, ale strzelali salwami z pistoletów, chcąc w ten sposób oczyścić drogę przed sobą. Skulony w szybie na końcu tunelu Thuan spoglądał w górę i czuł spadające na jego twarz ostre okruchy gliny wykruszone pociskami uderzającymi w ścianki zakończenia tunelu nad otwartym szybem. Huk wystrza­łów był ogłuszający. Żołnierze wolno posuwali się na­przód. Gdy tylko w świetle swoich latarek dostrzegą otwarty właz do szybu, wturlają do niego granaty i Thuan zostanie rozerwany na strzępy. Teraz najważniejsze stało się wyczucie czasu. Doczekał chwili przerwy pomiędzy salwami pistoletowymi i wysunął z szybu głowę i ramiona. Dostrzegł przynajmniej dwie latarki. Ich promienie oślepiły go. Gdy rozległ się okrzyk w obcym języku, wystrzelił cały pierwszy magazynek ze swojego AK-47, po omacku załadował drugi i nacisnął spust. Tunel eksplodował hukiem, pomarańczowymi błyskami i krzykami rannych. Zanurkował z powrotem w głąb szybu, podniósł z dna klapę włazu i umieścił ją nad głową. Opuścił się na dno szybu i wślizgnął w głąb drugiego tunelu komunikacyjnego wystarczająco głęboko, by zapewnić sobie bezpieczeństwo w wypadku, gdyby Amerykanie zdołali usunąć klapę włazu i wrzucić do środka granaty. Leżał spocony, nie mogąc złapać tchu.

Ze swojej kryjówki położonej u wylotu drugiego szybu wejściowego i znajdującej się w odległości około 36 metrów od stanowisk Amerykanów, obserwator Thuana patrzył, jak ci wydobywali poległych lub rannych żołnierzy. Po ofiary przyleciały trzy śmigłowce. Thuan starannie zanotował informacje przyniesione mu przez łącznika. Zastępca był przekonany, że teraz Amerykanie wysadzą tunel. Thuan nie miał wcale takiej pewności. Była czwarta po południu i Amerykanie mogą teraz podjąć decyzję o wycofaniu się, noclegu w bazie Dong Zu obok miasta Cu Chi i porannym powrocie śmigłowcami. Wciąż nie odkryli drugiego, zamaskowanego wejścia, utracili element zaskoczenia, stracili ludzi. Mogą mieć nadzieję, że system tuneli jest wystarczająco duży, by warto go było zbadać w poszukiwaniu dokumentów albo sprzętu wojskowego.

Tej nocy Thuan miał lekką gorączkę i udał się do małej sypialnej niszy w tunelu. Była wystarczająco duża, by pomieścić jednego człowieka, a poza tym dysponowała luksusem w postaci przewodu wentylacyjnego prowadzącego do oddalonej o metr powierzchni. Wykorzystywano ją również do przechowywania rannych przed wyprawieniem ich tunelami w dłuższą drogę do podziemnego szpitala w Phu My Hung. I rzeczywiście, w niszy znajdowały się jeszcze zakrwawione bandaże. Od ostatniej bitwy partyzanci nie mieli okazji usunięcia ich. Operacje “wymiatania” przeprowadzane z silnie ufortyfikowanej bazy nieopodal Cu Chi przez wyposażone w broń pancerną pododdziały 25 dywizji od tygodni blokowały komunistyczne siły w tunelach. Niekiedy następowały zaskakujące wypady żołnierzy tunelowych, czasami ginęło wielu ludzi. Thuan, pocąc się przez całą noc w niszy, doszedł do wniosku, że nowi żołnierze tunelowi będą zapewne działać ostrożniej niż poprzednia drużyna. Teraz mógł odnieść sukces tylko dlatego, że Amerykanie nie znali układu tuneli i zapewne przypuszczali, że komuniści uciekli.

Tym razem pozwoli im bez przeszkód wczołgać się do środka i dotrzeć dalej niż poprzednio. Dotrą do dna pierwszego szybu i końca pierwszego tunelu, a potem w dół drugiego szybu (miejsca skąd zaatakował poprzedniego dnia) a nawet w głąb drugiego, dolnego tunelu. A wtedy znajdą się przy trzecim szybie, tym razem prowadzącym do góry. Żołnierze tunelowi również będą wiedzieli to, co wiedział Nam Thuan - że jest to najbardziej niebezpieczny, krytyczny moment każdej akcji w tunelu. Będzie na nich czekał.

Wezwał jednego z wioskowych chłopców i kazał mu napełnić worek ziemią. A potem sprawdził granaty. Te amerykańskie były nieskończenie lepsze od własnej, chałupniczej produkcji, czy nawet chińskich, ale tunele potrafiły niszczyć wrażliwe mechanizmy. W wojnie, którą Nam Thuan prowadził w tunelach, miało się tylko jedną szansę - nigdy drugiej.

Amerykanie przybyli -jak zawsze - tuż po ósmej rano. Grupa z przesadną ostrożnością czołgała się systemem tunelów, który poprzedniego dnia był miejscem masakry. Posuwali się centymetr po centymetrze, sprawdzając, czy w tunelu nie ma min pułapek. Thuan zdemontował wszystkie - chciał, żeby ci żołnierze zginęli. Poczekał, aż pierwszy błysk światła dał znać o ich obecności w drugim, dol­nym tunelu komunikacyjnym. Dowódca dotrze wkrótce do szybu na końcu tunelu. Zaświeci latarką w górę. Może nawet będzie miał dość czasu, by zobaczyć spadający granat, który zakończy jego życie.

W czasie pięciu sekund przed eksplozją granatu miał dość czasu, by zatrzasnąć dokładnie klapę, przycisnąć ją workiem z ziemią i swoim ciałem. Wybuch podrzucił pokrywę wraz z dodatkowym ciężarem. A potem zapadła całkowita cisza.

Zanim amerykańscy żołnierze zniszczyli tunel za pomocą ładunków - wydłużonych segmentów połączonych lontem detonującym - ludzie Thuana zdołali odnaleźć cztery sprawne pistolety kalibru .38 oraz dwie zepsute latarki porzucone przez Amerykanów. Jego pluton uciekł tajnym wyjściem. Wybuch zniszczył zaledwie około 21 metrów systemu tunelów i cały kompleks po kilku tygodniach znowu nadawał się do użytku.

Czternaście miesięcy później Nam Thuanowi zaproponowano wstąpienie do regularnych oddziałów i przyznano mu stopień oficerski. Ponosił teraz odpowiedzialność za obronę sześciu przysiółków wioski Phu An. Trzy lata później, w listopadzie 1973 roku, gdy Amerykanie odeszli i wojnę prowadziła wyłącznie armia Wietnamu Południowego, Thuan został członkiem rejonowego komitetu partyjnego. Siły partyzanckie z Cu Chi wzmocnione regularnymi oddziałami Wietnamu Północnego po raz pierwszy od pięciu lat przeszły do ofensywy i w ciągu miesiąca zlikwidowały czterdzieści siedem południowo-wietnamskich posterunków wojskowych. Dwa lata później, w marcu 1975 roku, Thuan znajdował się wśród żołnierzy, którzy zawiesili flagę Narodowego Frontu Wyzwolenia w mieście Cu Chi. Obecnie jest majorem Wietnamskiej Armii Ludowej.

 

Trzydziestoośmioletni plutonowy Arnold Gutierrez - 165 centymetrów wzrostu, 56 kilogramów wagi - siedział w zaroślach jedząc swoją rację żywnościową i przeklinając pecha. Przez dwadzieścia lat trochę służył, trochę nie służył - w 1945 roku wstąpił do piechoty morskiej, odsłużył swoje w Gwardii Narodowej stanu Nowy Meksyk, potem trochę w rezerwie Korpusu Piechoty Morskiej. Do armii wstąpił w 1962 roku. W ciągu dwóch lat awansował do stopnia plutonowego, a potem został sierżantem - w samą porę, by pojechać do Wietnamu i wziąć udział w prawdziwej akcji. Był kwiecień 1966 roku, wciąż nie było żadnych działań. Zamiast tego siedział z pododdziałem “zajęcy”, szperając naokoło w poszukiwaniu dziur w ziemi. Przy pomocy dziwnej mieszaniny niepokoju i przebiegłości zdołał zapanować nad swoją wojskową karierą. Wiedział, że prawdopodobnie w czasie wojny nie zdobędzie oficerskiego stopnia, ale przynajmniej zobaczy trochę akcji, zarobi parę Purpurowych Serc[2] i przekona się, jakim dobrym jest żołnierzem. Ale szukanie dziur - to robota dla terierów.

Nic w czasie szkolenia w 25 dywizji na Hawajach nie przygotowało go do tego rodzaju działań. Gutierrez brylował na wszystkich kursach, uczących sposobów walki w dżungli. Był wyjątkowo żylastym, silnym facetem urodzonym i wychowanym w Nowym Meksyku. Upał oraz dużą wilgotność powietrza znosił bez narzekania. Na Hawajach przygotowywano ich do wojny, jaką GI toczyli w Korei - z atakującymi falami wrzeszczących Chińczyków. Nikt nie wspominał o dziurach w ziemi. Gdy “dwudziesta piąta” przybyła wreszcie do Cu Chi - okazało się, że założyła swoją ufortyfikowaną bazę na byłej plantacji orzeszków arachidowych, która znajdowała się albo bezpośrednio nad, albo cholernie blisko czegoś w rodzaju podziemnego miasta. Z narastającym zakłopotaniem żołnierze 25 dywizji uświadamiali sobie, że nie są w stanie zabezpieczyć własnych linii obronnych. A teraz okazało się, że potrzebują małych facetów, którzy zeszliby w głąb tunelów i wywlekli stamtąd Charliego[3]. To właśnie sprowadziło Arniego Gutierreza do dżungli - jako podoficera dowodzącego kompanią A z 4 batalionu 25 dywizji piechoty zmechanizowanej.

Jak dotąd dzień układał się paskudnie, a była dopiero jedenasta trzydzieści. Wypatrywali tuneli Viet Congu, które były równie łatwe do odnalezienia jak trufle na polu w Kansas. Wejścia do tuneli były wspaniale zamaskowane, a jeżeli ktoś za bardzo się do nich zbliżył, snajper najczęściej trafiał idącego przodem. Wpadano w panikę, ale wciąż nie można było znaleźć włazu. Gdy udało się znaleźć odsłonięty właz, oficer mógł wywołać twoje nazwi­sko, a wtedy, czując w ustach słodkokwaśny smak strachu i oczekiwania, przygotowywałeś się by wpełznąć do środka. Dziury były albo “gorące” (używane), albo “zimne” (opuszczone). Arnie Gutierrez, jak do tej pory, nigdy jeszcze nie był w “gorącej” dziurze.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin