Na starość torba i kij.pdf

(66 KB) Pobierz
Na starość torba i kij
Na starość torba i kij
Kryzys fatalnie wpłynął na polski system emerytalny, a kondycja ZUS jest zła jak nigdy dotychczas. Istnieje
poważne zagrożenie, że w końcu I półrocza przyszłego roku emeryci nie dostaną swoich świadczeń.
Różnica między wartością świadczeń wypłacanych przez ZUS a wpływami ze składek osiągnęła poziom
krytyczny. Na ok. 7 mln emerytów w br. państwo powinno przeznaczyć ok. 139 mld zł, podczas gdy wpływająca
składka to tylko 73,5 mld., o 11 mld zł mniej niż w 2008 r. Deficyt, dotychczas niegroźny, wyniesie aż 65,5 mld zł,
a to oznacza załamanie systemu świadczeń ZUS. Już w czerwcu 2010 r. emeryci mogą nie otrzymać swoich
pieniędzy.
Rośnie dziura w emeryturach
ZUS-owi brakuje pieniędzy na wypłaty rent i emerytur, więc otrzymuje wysoką dotację z budżetu, a ponadto
sięgnie po zasoby z Funduszu Rezerwy Demograficznej (specjalny fundusz rządowy przeznaczony na
finansowanie przyszłych emerytur). Jednak i tak zabraknie ok. 5,5 mld zł i ZUS musi wziąć kredyty w bankach
komercyjnych. A kredyty zdrożały – oprocentowanie pożyczki dla ZUS to 6,42 proc., czyli do 5,5 mld zł trzeba
będzie dopłacić 350 mln zł odsetek. Niektórzy analitycy uważają, że to o wiele za dużo. Oceniają, że lepiej by
było, gdyby o pożyczkę dla ZUS wystąpił budżet państwa – wtedy odsetki byłyby znacznie mniejsze, bo banki na
korzystniejszych warunkach kredytują budżet.
W przyszłym roku wcale nie będzie lepiej, nawet jeśli sytuacja gospodarcza się poprawi. Wprawdzie według
szacunków składki wzrosną, ale to tylko przewidywania, które mogą się nie sprawdzić. Na pewno natomiast
wzrośnie liczba emerytów i bezrobotnych, co spowoduje, że państwo będzie musiało dopłacić ZUS-owi z
budżetu ok. 38 mld zł ponad plan. To z kolei wymusi zabranie z Funduszu Rezerwy Demograficznej ponad 7 mld
zł i zaciągnnięcie kolejnych kredytów w wysokości ok. 4 mld zł. Prognozy na kolejne lata wyglądają podobnie –
nie ma szans na zahamowanie wzrostu deficytu.
Jak załatać tę dziurę
Na wzrost wydatków wpływa głównie powiększająca się z roku na rok armia emerytów. Jeśli wierzyć statystykom
– mamy najmłodszych emerytów w całej Unii Europejskiej. Polacy gromadnie uciekają na wcześniejsze
emerytury przed groźbą bezrobocia, stymulują ich też zaniżone wynagrodzenia w wielu grupach zatrudnionych –
korzystnej jest otrzymać 700 zł świadczenia z ZUS niż 800 zł od pracodawcy, a wiele kobiet decyduje się na jak
najwcześniejszą emeryturę pod presją potrzeb domowo-rodzinnych. Remedium na gwałtowny wzrost liczby
emerytów miało być wydłużenie wieku emerytalnego. Mówi się o tym od dawna – ale ostatnio minister pracy
Jolanta Fedak zapowiedziała, że na razie tej zmiany rząd nie wprowadzi. To zrozumiałe, bo [spowodowana
kryzysem, zła] sytuacja na rynku pracy nie sprzyja znaczącemu zwiększeniu liczby zatrudnionych. Tym bardziej
że bezrobocie stale rośnie, więc wbrew deklaracjom wszyscy są zainteresowani „ucieczkami na emerytury”.
Pracodawcy – bo mają mniej ludzi do zwolnień grupowych. Pracownicy – bo unikną bezrobocia. Rząd – bo mniej
pogarsza się statystyka rynku pracy. Nic nie wskazuję więc na to, by w najbliższych latach przedłużył się okres
aktywności zawodowej Polaków.
OFE: miraż oszukańczy, czyli emeryt pod palmami. Może nastąpić za to rewolucja w składkach emerytalnych.
Minister pracy zastanawia się podobno nad propozycją zmniejszenia części składek przekazywanych do
Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE) z ZUS. System OFE i ZUS funkcjonuje od 1999 r. i był reklamowany
jako zapewniający godziwe pieniądze dla emerytów, którzy będą mogli beztrosko odpoczywać na plażach pod
palmami. Na konferencji zorganizowanej niedawno przez BCC minister Fedak powiedziała: „Kryzys pokazał, że
przekazanie emerytur w ręce fachowców od finansów nie zapewni nikomu emerytury pod palmami. [...] Oni się
pomylili co do wysokości emerytur kapitałowych”. Nieoficjalnie w resorcie pracy mówi się, że warto wzorować się
na Szwecji, gdzie tylko 2 proc. składek jest inwestowanych w prywatnych instytucjach finansowych, które składki
przyszłych emerytów lokują w papierach wartościowych (akcje, obligacje itp.). Takie lokaty mogą w warunkach
dobrej koniunktury przynieść bardzo wysokie zyski, powiększając przyszłe emerytury. Jednakże w razie
załamania gospodarczego na tych lokatach można utracić cały kapitał składkowy. Tak było z niektórymi
funduszami emerytalnymi w Stanach Zjednoczonych po kryzysie finansowym w Meksyku, kiedy rząd USA musiał
z budżetu wypłacić kilkadziesiąt mld dol. na odbudowę funduszy emerytalnych.
W Polsce po reformie emerytalnej z 1999 r. 7,3 proc. naszych zarobków brutto przekazywane jest do OFE za
pośrednictwem ZUS, a 12,22 proc. pozostaje w ZUS. Twórcy reformy emerytalnej chcieli zróżnicować
gospodarowanie pieniędzmi na przyszłe emerytury: część „bezpieczna” w ZUS i część do związanego z
ryzykiem inwestowania w papiery wartościowe. Obecnie obie części są zagrożone, ponieważ wpływy ze składek
drastycznie spadają.
Straty OFE to straty całej gospodarki?
Zmniejszeniem, a nawet zawieszeniem na okres dwóch do trzech lat przekazywania składki do OFE nieoficjalnie
1
interesowało się też Ministerstwo Finansów. Reprezentująca OFE Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych
(IGTE) nie potwierdza, aby dotarły do niej jakiekolwiek propozycje tego rodzaju zmian. Jednakże kapitały, jakie
zgromadziły obecnie OFE, to 170 mld zł aktywów – atrakcyjna kwota dla budżetu ZUS wobec rosnącego,
katastrofalnego deficytu. Zwolennicy reformy emerytalnej twierdzą, że takie rozwiązanie byłoby zaprzeczeniem
idei tych zmian. „Zamiast na inwestycje na rynku kapitałowym, co robią obecnie OFE, pieniądze przyszłych
emerytów zostałyby przeznaczone na inne cele, w tym zapewne na finansowanie deficytu budżetowego w ZUS”
– argumentują analitycy w IGTE. Przemilczają fakt, że finansowanie tego deficytu wynika z potrzeby ratowania
bieżących emerytur. Pominęła ewentualność takiej potrzeby właśnie owa „idea reformy”, zrywając z zasadą
solidarności międzypokoleniowej, choć trzeba przyznać, że tę zasadę trudno realizować w warunkach kryzysu
demograficznego. Inny argument IGTE ma charakter makroekonomiczny: OFE są dużymi graczami na giełdzie,
kupują także obligacje rządowe, bony skarbowe i jednostki NFI. Są więc jednym z najważniejszych aktywnych
uczestników rynku finansowego, wpływającym na kondycję całej gospodarki kraju. To ważne argumenty, ale dla
przyszłych emerytów osiągnięcia kapitałowe systemu OFE są mało atrakcyjne – świadczenia po zakończeniu
aktywności zawodowej (po 35 latach pracy) wyniosą w najlepszym przypadku 45 proc. ich ostatniego
wynagrodzenia. Dla kobiet (okresy zatrudnienia krótsze o kilka lat) – tylko 40 proc. A to wszystko przy
optymistycznym założeniu, że nie będzie kolejnego załamania gospodarki i OFE nie poniosą strat. Premier Tusk
krytycznie ocenił rolę OFE, dwa tygodnie temu powiedział dziennikarzom: „Instytucje zarabiające na składkach
emerytalnych powinny skuteczniej dbać o przyszłość emerytów, a te składki nie są po to, aby te instytucje
zarabiały na nich kokosy”. Istotnie – prowizja OFE jest wyjątkowo wysoka, wynosi 7 proc., gdy podobne
fundusze np. w Wielkiej Brytanii otrzymują tylko 2,5 proc. Premier mimo to zapowiada: „Nie będzie żadnych
radykalnych zmian”. A co na starość?
Najlepszym rozwiazaniem tej trudnej sytuacji byłoby radykalne poprawienie wpływów ze składek, ale na to
szanse są prawie żadne. Najkorzystniejsza była sytuacja w 2007 r., kiedy do ZUS dotarło niemal 90 mld zł –
prawie o 20 mld więcej niż w 2009 r. Ten poziom wpływów składki ZUS ponownie osiągnie za kilka lat, jednak
wtedy wydatki na bieżące wypłaty emerytur wzrosną o dalsze 20 mld.
Spadek wpływów ma kilka przyczyn. Jedną z nich jest wzrost liczby bezrobotnych (o czym już wspominaliśmy),
inną ta, że z rynku pracy ubyła liczna grupa imigrantów. Coraz więcej firm małych i średnich ucieka od płaceniem
składki, tnie koszty, ratując się przed upadłością, albo domaga się różnych ulg w płaceniu składek: rozłożenia na
raty, odroczenia terminów płatności, zmniejszenia ich wymiaru, często umorzenia. W pierwszej połowie br. takich
wniosków do oddziałów ZUS wpłynęło tyle, ile w ciągu całego ub.r. ZUS niebawem może stanąć przed decyzją,
czy ratować te firmy kosztem wypłat bieżących świadczeń (jak mowi nam proszący o anonimowość wysoki
urzędnik ZUS).
Jest też inna tendencja – małe firmy próbują formalnie uciec od składki. Ponad rok temu w internecie pojawiła się
usługa „nie płać legalnie na ZUS”, oferowana przez polskich pośredników załatwiających pracodawcom i
osobom prowadzącym samodzielną działalność gospodarczą oficjalne, choć w rzeczywistości fikcyjne
zatrudnienie w Wielkiej Brytanii albo na Litwie. Abonament za usługę miesięcznie wynosi 499 zł. Wynagrodzenia
oczywiście nie ma, „abonenci” prowadzą nadal działalność w Polsce, ale nie płacą składki na ZUS, ponieważ są
zatrudnieni za granicą. Mają też prawo do refundacji świadczeń zdrowotnych w NFZ. Wszystko to wynika z
przepisów Unii Europejskiej. Jednak – jak nam powiedział pewien brytyjski ekspert – jest to działanie
przestępcze. Pomimo powoływania się na przepisy UE polskie firmy pośredniczące w procederze – choć istnieją
legalnie – są przedmiotem dochodzenia organów brytyjskich. Przedstawiciele tych polskich firm gwarantują, że
działają zgodnie z prawem, także brytyjskim. „Po prostu znaleźliśmy lukę prawną. A to nie jest przestępstwo” –
twierdzą. Tyle że z luki prawnej „abonenci” w przyszłości emerytur mieć nie będą, a niepłacone składki
zmniejszają bezpieczeństwo finansowe obecnych emerytów. Okazuje się, że zgodnie z dawną mądrością, na
starość pozostaje torba i kij. Co zupełnie nie niepokoi Polaków poniżej 35. roku życia. Jak wykazują badania
socjologiczne, trzy czwarte ankietowanych tej populacji przyznaje, że w ogóle „nie myśli o tak odległej
przyszłości”.
Teresa Wójcik
(Gazeta Polska)
2009-11-03 (13:09)
2
Zgłoś jeśli naruszono regulamin