16.Paryż.txt

(26 KB) Pobierz
16 Pary�
Niemal�e w tym samym momencie moja g�owa znalaz�a si� ponad powierzchni�.
Jakie to dziwne, pomy�la�am. Tonie si� w d�, a nie w g�r�.
Odm�ty nie dawa�y jednak za wygran�. Pr�d pcha� mnie chyba ku jakiej� grupie ska�ek, bo w rytmicznych odst�pach wali�am plecami o co� twardego. Po ka�dym uderzeniu z moich ust wystrzeliwa�y strumienie wody. Trudno by�o uwierzy�, �e mie�ci si� jej we mnie a� tyle. Pali�a s�l, pali�y p�uca, ska�y siniaczy�y �opatki, w gardle mia�am zbyt du�o p�ynu, by zaczerpn�� powietrza. Chocia� moje zmys�y odbiera�y wci�� ko�ysanie fal, jakim� cudem nie zanurza�am si� ani nie wirowa�am. Nic nie widzia�am, ale woda by�a wsz�dzie, zalewa�a mi twarz.
- Oddychaj! - rozkaza� mi przepe�niony rozpacz� g�os.
Rozpozna�am go od razu. To nie Edward si� o mnie martwi�. Prawda zabola�a jak uk�ucie sztyletem.
Rozkaz i tak by� nie do wykonania. Ledwie nad��a�am z wypluwaniem. Ciek�o ze mnie i ciek�o. Nie mia�am, kiedy z�apa� tchu. Kolejne uderzenie o ska�y, kolejny potr�jny wytrysk lodowatej cieczy. Ani chwili wytchnienia.
- Oddychaj! No, Bello! Oddychaj, dziewczyno!
Zobaczy�am �wiat�o, ale przez r�j czarnych mroczk�w coraz g�stszych, coraz wi�kszych, zlewaj�cych si� wreszcie w czarn� kurtyn�.
Bach. Znowu te ska�y... Tylko, dlaczego by�y ciep�e?
Uzmys�owi�am sobie, �e to, co bra�am za kamienne wypustki by�o w rzeczywisto�ci pi�ciami Jacoba, kt�ry pr�bowa� wypompowa� ze mnie wod�. To co�, co odci�gn�o mnie w g��binach od Edwarda, te� by�o ciep�e... Zakr�ci�o mi si� w g�owie, wr�ci�y mroczki.
Czy znowu umiera�am? Nie by�o mi tak przyjemnie, jak poprzednim razem. Nie mia�am si�, w kogo wpatrywa�. Szum fal cich�, przechodz�c w miarowe szemranie, kt�re zdawa�o si� wydobywa� z wn�trza moich uszu.
- Bello? - G�os Jacoba by� ju� spokojniejszy. - Bello, czy mnie s�yszysz?
Nie by�am pewna. M�zg lasowa� mi si� w rytmie oceanu.
- Jak d�ugo by�a nieprzytomna? - spyta� kto� drugi. To, �e Jacob nie jest sam, zaintrygowa�o mnie na, tyle, �e nieco oprzytomnia�am.
U�wiadomi�am sobie, �e le�� nieruchomo na czym� p�askim i stosunkowo twardym. W moje ods�oni�te przedramiona wbija�y si� za�cielaj�ce pod�o�e drobiny. Pr�d ju� mn� nie szarpa� - monotonne ko�ysanie obejmowa�o tylko moj� obola�� czaszk�.
- Nie jestem pewien - odpar� Jacob zas�piony. - Kilka minut.
Doholowanie jej do pla�y nie zabra�o a� tak wiele czasu.
Jego g�os dochodzi� z bardzo bliska. Charakterystycznie rozgrzana d�o� odgarn�a mi z policzka mokry kosmyk w�os�w.
Z g��bi moich zatkanych uszu naprawd� wydobywa�o si� miarowe szemranie, jednak nie fale, lecz moje w�asne wdechy i wydechy. Powietrze ociera�o si� o wn�trze tchawicy i oskrzeli nie jak mieszanina gaz�w, a jak druciana szczotka, ale najwa�niejsze by to, �e powoli wraca�am do �ycia. I marz�am! Ci�gle pada�o. Tysi�ce zimnych kropel sp�ywa�y po mojej sk�rze i ubraniu, pot�guj�c wych�odzenie.
- Skoro oddycha, zaraz si� ocknie. - Zorientowa�am si�, �e rozm�wc� Jacoba jest Sam. - Zanie�my j� szybko w jakie� cieple miejsce. Nie podoba mi si� to post�puj�ce cinienie.
- S�dzisz �e mo�na j� ruszy�?
- Nie z�ama�a kr�gos�upa lub czego� innego przy upadku?
- Nie dam g�owy.
Zamy�lili si�.
Pr�bowa�am otworzy� oczy. Zaj�o mi to z minut�, ale zobaczy�am niebo. Wype�nia�y je ciemne, fioletowo - szare chmury.
- Jake? - wycharcza�am.
Na tle chmur pojawi� si� Jacob.
- Bella! - wykrzykn�� z ulg�. Je�li wcze�niej p�aka�, ulewa pozwoli�a mu to mi�osiernie ukry�. - Och, Bello! Jak si� czujesz? S�yszysz mnie? Jeste� ranna?
- G..gga... ggard�o bboli - wyj�ka�am. Wargi trz�s�y mi si� z zimna.
- Je�li tylko gard�o, to mo�emy si� st�d zabra� - stwierdzi� Jacob, bior�c mnie na r�ce. Mog�oby si� wydawa�, �e wa�� tyle, co pusty karton. Ch�opak nie mia� na sobie podkoszulka, a jego cia�o jak zwykle bucha�o gor�cem. Zgarbi� si�, �eby, cho� troch� os�oni� mnie przed deszczem. Wpatrywa�am si� t�po w bij�ce o brzeg ba�wany, nie przyjmuj�c jeszcze nadmiaru bod�c�w.
- Poradzisz sobie? - us�ysza�am Sama.
- Tak, sam j� donios�. Mo�esz wraca� do szpitala. Do��cz� do was p�niej. Wielkie dzi�ki, Sam.
Sam nic nie powiedzia�. Zaciekawi�o mnie, czy zd��y� ju� si� bezszelestnie oddali�. By�am w takim stanie, �e wzmianka o szpitalu nie zrobi�a na mnie �adnego wra�enia.
Skrawek pla�y, na kt�rym przed chwil� le�a�am, zala�y pieniste fale, jak gdyby morze, w�ciek�e, �e mu si� wymkn�am, ponawia�o pr�b� porwania. Zerkn�am na horyzont. Dziwne... M�j zm�czony wzrok przyku�a jaskrawa plamka. Daleko na czarnych wodach w�r�d grzywaczy, ta�czy� b��dny ognik. Ogie� nie pasowa� do wody, ale takie by�o moje skojarzenie. Zgas� zreszt� a mo�e znikn�� czym� przes�oni�ty, nie mog�am wi�c nabra� pewno�ci, �e to nie iluzja. Nie my�la�am o nim d�u�ej, przypomnia�y mi si� za to g��biny - wszechobecna, kot�uj�ca si� ciemno��. Nie wiedzia�am, dok�d p�yn��, by�am taka zdezorientowana a jednak... a jednak Jacob mnie znalaz�.
- Jak mnie znalaz�e�? - wychrypia�am g�o�no, zadziwiona.
- Szuka�em ci� - wyja�ni�. Bieg� pod g�r� ku drodze, ale nie za szybko, �eby mi nie zaszkodzi�. - Poszed�em �ladem opon furgonetki, a potem us�ysza�em tw�j krzyk... - Wzdrygn�� si�. - Dlaczego skoczy�a�, Bello? Nie zauwa�y�a�, �e zbiera si� na burz�? Nie mog�a� zaczeka� par� dni? - Widz�c, �e prze�yj�, by� ju� w stanie si� na mnie z�o�ci�.
- Wybacz - wymamrota�am. - To by� g�upi pomys�.
- Niesamowicie g�upi - poprawi�. - S�uchaj, nast�pnym razem wstrzymaj si� z debilnymi wybrykami do czasu, a� znajd� si� w pobli�u, okej? Nie b�d� m�g� si� skoncentrowa� na mojej robocie, je�li zaczniesz regularnie wycina� mi takie numery.
- Przyrzekam, �e to ostatni raz - o�wiadczy�am. Chrypk� przypomina�am na�ogowego palacza w �rednim wieku. �eby to zmieni�, postanowi�am odchrz�kn��, ale r�wnie dobrze mog�am zacz�� czy�ci� sobie gard�o �yletk�. Okropnie zabola�o. Natychmiast przesta�am. - Jak tam w lesie? Zab... znale�li�cie ju� Victori�? - Teraz to ja si� wzdrygn�am, chocia� dzi�ki temperaturze sk�ry Jacoba zd��y�am si� ju� ogrza�.
M�j wybawca pokr�ci� g�ow�.
- �eby nam si� wymkn��, wskoczy�a do wody. Co by�o robi�, dali�my za wygran�. Wampiry p�ywaj� znacznie szybciej ni� my. To dlatego pop�dzi�em prosto do domu - ba�em si�, �e nas wyprzedzi i zaskoczy ci� na pla�y. Sp�dzasz tam samotnie tyle czasu...
- Sama widzia�am, a co z reszt�? Te� ju� wr�cili? Wszystko w porz�dku? - Mia�am nadziej�, �e zaprzestali poszukiwa�.
- Wr�cili, wr�cili.
Co� w jego minie mnie zaniepokoi�o. Nagle skojarzy�am, jakimi s�owami po�egna� Sama.
- Hej, wspomnia�e� co� o szpitalu! - M�j g�os podskoczy� o oktaw�. - Nie k�am! Kt�ry� z was jest ranny? Zaatakowa�a?
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. Kiedy wr�cili�my, Emily przekaza�a nam smutn� wiadomo��. To Harry Clearwater jest w szpitalu. Dzi� rano mia� rozleg�y zawa�.
- Harry? - Zamilk�am na moment. Stopniowo dociera�a do mnie groza sytuacji. - O, nie! - j�kn�am. - Czy Charliego te� powiadomiono?
- Oczywi�cie. Przyjecha� od razu. Przywi�z� z sob� Billy'ego.
- Jakie s� rokowania?
Jacob spojrza� w bok.
- Obawiam si�, �e nie najlepsze.
Poczu�am przera�liwe wyrzuty sumienia. Skoki z klifu! Co za dziecinada! Jakby rodzice nie mieli do�� zmartwie�! Jak mog�am post�pi� tak nierozwa�nie! I Harry akurat dosta� zawa�u!
- Czy mog� na co� si� przyda�? - spyta�am.
W tym samym momencie przesta�o pada� i zorientowa�am si� z du�ym op�nieniem, �e weszli�my w�a�nie do domu Black�w. Deszcz wybija� werble na blaszanym dachu.
- No co� ty - �achn�� si� Jacob, k�ad�c mnie na kanapie. - Zostajesz tutaj - a m�wi�c tutaj, mam na my�li t� sof�! Zaraz skombinuj� ci jakie� suche ciuchy.
Wyszed� pospiesznie do swojego pokoju. Rozejrza�am si� po zaciemnionym saloniku. Bez Billy'ego by�o tu dziwnie pusto, wr�cz ponuro. Bra�o si� to pewnie st�d, �e wiedzia�am o Harrym. Jacob wr�ci� po kilkunastu sekundach. Rzuci� mi co� mi�kkiego i szarego.
- B�dzie na ciebie za du�y, ale nie mam nic lepszego. Ehm... Wyjd�, �eby� mog�a si� przebra�.
- Nie odchod�! Nie b�d� si� na razie rusza�, musz� troch� odpocz��. Posied� ze mn�, prosz�.
Jacob usiad� na pod�odze i opar� si� plecami o kanap�. Podejrzewa�am, �e nie spa� od wielu godzin - wygl�da� na r�wnie zm�czonego, co ja. Opar� g�ow� o poduszk� le��c� tu� obok mnie i ziewn��.
- Chyba nic si� nie stanie, je�li zdrzemn� si� minutk� - powiedzia�, zamykaj�c oczy. Posz�am za jego przyk�adem.
Biedny Harry. Biedna Sue. Charlie musia� odchodzi� od zmys��w. Harry by� jednym z jego dw�ch najlepszych przyjaci�. Modli�am si� o to, �eby lekarze nie mieli racji. Przez wzgl�d na ojca w�a�nie. I na Sue. I na Le� i Setha.
Kanapa sta�a ko�o kaloryfera, wi�c mimo przemoczonego ubrania nie by�o mi ju� zimno. Mia�am wielk� ochot� zasn��, �eby uciec w niebyt przed b�lem w p�ucach. A mo�e nie by�o mi wolno? Nie, to przy wstrz��nieniu m�zgu. Wszystko mi si� miesza�o, By�am nadal w szoku.
Jacob zacz�� cichutko pochrapywa�. Brzmia�o to jak ko�ysanka. Odp�yn�am w mgnieniu oka.
Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna przy�ni�o mi si� co� w miar� zwyczajnego: kalejdoskop chaotycznie dobranych obraz�w z moich wspomnie�. Ostre s�o�ce Phoenix, twarz mojej mamy, domek na drzewie, wyp�owia�a kapa, wy�o�ona lustrami �ciana, pomara�czowy p�omyk w�r�d czarnych fal... Zapomina�am o ka�dym z nich, gdy tylko jego miejsce zajmowa� kolejny.
Dopiero ostatnia wizja przyku�a na d�u�ej moj� uwag�. By�a to scena w teatrze, a na niej znajome dekoracje: renesansowy balkon, namalowany w tle ksi�yc. Ubrana w staromodn� koszul� nocn� dziewczyna wychyla�a si� ponad balustrad�, co� do siebie szepc�c...
Szekspirowska Julia. Kiedy si� obudzi�am, nadal o niej my�la�am.
Jacob spa� jeszcze. Osun�� si� z poduszki na pod�og� i miarowo oddycha�. W saloniku by�o jeszcze ciemniej ni� przed paroma godzinami. Zesztywnia�am, ale nie zi�b�am, a ubranie niemal wysch�o. Z ka�dym oddechem gard�o smaga� mi ogie�. Chcia�am wsta� ju� na dobre, a przynajmniej zrobi� sobie co� do picia. 
Nic z tego. Moje cia�o mia�o inne plany. By�o mu wygodnie.
Nie widzia�o potrzeby, dlaczego mia...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin