Ciało Freuda.pdf

(218 KB) Pobierz
Ciało Freuda
J oanna Tokarska-Bakir
Jak każdy żydowski naukowiec z przełomu wieków Freud konfrontował się
z podwójnym nelsonem, założonym mu przez kulturę: był zarówno skłonnym do
chorób, histerycznym żydowskim pacjentem, jak i naukowcem, który go leczył
W roku 2005 ukazała się we Francji opasła „Czarna księga psychoanalizy”, z podtytułem „Żyć,
myśleć i czuć się lepiej bez Freuda”. W swojej rozrachunkowej intencji była ona zbieżna z „Czarną
księgą komunizmu”, o ile jednak tę ostatnią można porównać do osikowego kołka, aplikowanego
w zaawansowanym stadium rozkładu zwłok, pamflet na psychoanalizę wyraźnie dodał trupowi
animuszu.
Reakcją na „Księgę” była awantura, wściekłe recenzje przewalające się przez francuską prasę, a rok
później riposta w postaci „Anti-livre noir de la psychoanalyse”, zbiorowego protestu środowiska
psychoanalityków, po którym nastąpiły dalsze polemiki i repliki. Ukazujące się właśnie w Polsce
dzieło Onfreya „Zmierzch bożyszcza” sytuuje się w późnej fazie awantury. Jest to dzieło tak
marudne, że gdyby nie ważne powody, które niebawem wyłuszczę, w ogóle nie należałoby go
wspominać. Sądząc z podobieństwa „Zmierzchu bożyszcza” do „Zająca z
Patagonii” Claude’a
Lanzmanna , bezkrytyczna męska logorea musi utrafiać w jakieś francuskie deficyty; pod tym
względem polski czytelnik wydaje się mniejszym narcyzem.
W cieniu psychroforu
Styszyńska, Czarna Owca, Warszawa, 472 strony,
w księgarniach od 19 października 2012 Onfray, niegdyś wyznawca i pacjent, obecnie zaś egzekutor
psychoanalizy zapowiada, że wcale nie zamierza „zniszczyć Freuda, wymazać go z pamięci czy też
unieważnić, osądzić, upokorzyć albo ośmieszyć”. Chce po prostu pokazać, że jego system od
początku był li tylko „autobiograficzną przygodą egzystencjalną”. W tym celu obiera perspektywę
nietzscheańską – „poza dobrem i złem”. Niestety z dalszej narracji wyłania się Freud jednoznacznie
989224792.017.png 989224792.018.png 989224792.019.png 989224792.020.png 989224792.001.png 989224792.002.png 989224792.003.png 989224792.004.png 989224792.005.png 989224792.006.png 989224792.007.png 989224792.008.png 989224792.009.png 989224792.010.png 989224792.011.png 989224792.012.png
 
zły: nikotynista, kokainista, „sprzedawca kokainy“, człowiek „owładnięty obsesją popularności”,
„obsesyjnie pragnący sukcesu, pieniędzy i sławy”, cynik odczuwający „pogardę dla ludu”, dbający
wyłącznie o „długotrwały dopływ gotówki”. Także pod względem intelektualnym jego koncepcje
pozostawiają wiele do życzenia. Psychoanaliza jest w zasadzie schopenhaueryzmem i „osobliwą
odroślą nietzscheanizmu”. Można ją porównać do drzwi zamkniętych na sześć spustów: „jest to
system skierowany do wewnątrz, niezdolny podjąć jakiejkolwiek dyskusji, przyjąć krytyk,
komentarza”.
Sam Freud, pesymista i obskurant, „nie jest godnym spadkobiercą osiemnastowiecznych
filozofów”, bowiem jego „czarodziejski świat (...) odwraca się plecami do świata, którym rządzi
rozum Woltera”. Wątek francuski powraca w książce jeszcze wielokrotnie. Szczególną wartość ma
dla Onfraya opinia André Bretona, znanego racjonalisty, który zaświadcza, że Freud „to stary
zrzęda, który nie lubi Francji”.
„Freudowską epistemologię można zasadnie zawrzeć w jednym słowie – zuchwalstwo”, a gdyby
użyć dwóch – „niewiarygodny tupet”. Teorie Freuda nie pochodzą z lektur, dociekań, rozmyślań,
konfrontacji z hipotezami innych, obserwacji klinicznych, cierpliwego zapytywania, tylko
z niepopartego niczym „objawienia”. Własny przypadek wzięto tu za prawo ogólne.
Psychoanaliza nie leczy, tylko szkodzi. Bogu ducha winnego wiedeńskiego lekkoducha, witalnego
i cieszącego się, by użyć sformułowania Nietzschego, „wielkim zdrowiem”, Freud pozbawił
pewności siebie i zapędził na kozetkę. Tymczasem on sam był chory i perwersyjny. Otwarcie
pożądał matki, nienawidził ojca. Na mosznie miał czyraka wielkości jajka! Był znerwicowany,
przepracowany, cierpiał na depresje i miał wyjątkowo nieudane życie seksualne.
„Wydolność seksualna Freuda nie wydaje mi się imponująca” – orzeka Onfray – „niewykluczone,
że w jego życiu znaczną rolę odgrywał onanizm”. „Freud lubi seksualność, ale bez ciała”. Na
dowód opowiada jak psychoanalityk traktował masturbujących się pacjentów. Zatrważający opis
psychroforu, sondy z zimną wodą, wprowadzanej do cewki moczowej onanisty pojawia się po raz
pierwszy na stronie 175. Obraz ów musiał wywołać u autora przymus powtarzania, skoro powraca
cztery strony dalej: woda jest teraz „lodowata”, a terapia „inwazyjna”. W sumie widmo sondy
w cewce występuje w książce Onfraya aż dziesięciokrotnie.
Freudowski jezuityzm
O ile prawdą jest, że Freud zseksualizował niemowlęta, wszystkim ojcom przypisywał
molestowanie, nie mógł pojąć, dlaczego małoletnia Dora-Ida Bauer nie odczuwała pożądania, gdy
napierał na nią penis pana Zelenki, uznawał kobiety za nieudanych mężczyzn, rozpowszechnił
przekonanie o wyższości orgazmu pochwowego nad łechtaczkowym, palił cygara, przez co
prawdopodobnie zapadł na raka podniebienia, a także że przez dekadę zażywał kokainę (w owym
czasie powszechnie stosowany tonik wzmacniający), inne zarzuty Onfraya pod jego adresem
podpadają pod paragraf 22. Tak jest gdy twórcę psychoanalizy oskarża się o homofobię
i „zatrważający mieszczański konformizm”, podczas gdy już w roku 1897 Freud podpisał petycję
niemieckiego seksuologa Magnusa Hirschfelda wzywającą do depenalizacji homoseksualizmu
i stwierdził, że „nie jest [on] w żadnym razie czymś nienormalnym”. Zdziwienie budzi też zarzut,
że nie oglądając się na zdrowie żony, kazał jej urodzić sześcioro dzieci, następnie zaś, że
poszukując środka antykoncepcyjnego „zmusił ją do abstynencji”. Podobna logika przyświeca
ciężkim gatunkowo oskarżeniom o molestowanie własnych dzieci. Rozpoczynamy od stwierdzenia:
„utrzymywał osobliwe, kazirodcze stosunki ze swoimi córkami”, jednak już w komentarzu do listu,
w którym Freud pisze z uczuciem o jednej z córek, znajdujemy zastrzeżenie, że to nic pewnego. Nie
przeszkadza to jednak autorowi „wyobrażać sobie, że ojciec przesadnie czuły dla córki to ojciec,
który z nią sypia”, ani, co tym bardziej sprzeczne, użalać się nad inną córką, Anną, „która umarła,
jak mówią, nie odbywszy ani jednego stosunku z mężczyzną”.
Dużo
miejsca w książce zajmują wywody na temat nienaukowego charakteru psychoanalizy, oparte na
anachronicznym rzutowaniu w przeszłość Popperowskiej koncepcji nauki, do której Freud nie mógł
aspirować. Dyskusję o statusie tez psychoanalizy pominę, bo znacznie lepiej omawia ją Paweł
Dybel w książce „Okruchy psychoanalizy” (2009). Wyjątek zrobię tylko dla koncepcji hordy
pierwotnej, która u niektórych nadal budzi emocje. Freudowską koncepcję hordy, której przywódcę
jego synowie zabijają i zjadają, aby następnie ustanowić jego totemistyczny kult, początkowo
uważano za psychoanalityczną wersję poglądów Darwina na ewolucję ludzkości, ponieważ jednak
w świetle badań antropologicznych trudno było ją zweryfikować, porzucono ją. Z czasem jednak
nawet wśród antropologów opinie te uległy zmianie. Na przykład etnolog amerykański Alfred L.
Kroeber, autor wczesnej krytycznej recenzji z „Totemu i tabu”, po kilku dekadach uznał, że
opowieści tej nie powinno się rozpatrywać wyłącznie ze względu na jej wiarygodność historyczną.
Można ją bowiem również „traktować jako rodzaj genetycznego, ponadczasowego wyjaśnienia
psychologicznego, które tkwi u podstaw szeregu powracających zjawisk historycznych czy też leży
u podłoża instytucji takich jak totem i tabu” [cytuję za Pawłem Dyblem].
Hannibal
Onfray pisze, że krytycy Freuda z reguły spotykają się z zarzutem antysemityzmu i spodziewa się
podzielić ich los. Zdanie to powtórzone po wielokroć ma zapewnić mu nietykalność. Z dobrym
skutkiem: pomijając jedną czy drugą złośliwości (spalenie listów przez Freuda nazwane
„miniaturowym holokaustem”), argumentacja Onfraya jest poprawna, wręcz przeczulona
politycznie. Jak więc wytłumaczyć ambiwalencję, która towarzyszy lekturze jego wywodów
o żydowskości twórcy psychoanalizy?
Historia rozpoczyna się od charakterystycznego szczegółu z dzieciństwa Freuda. Gdy miał 10 lat,
usłyszał od ojca historię, która głęboko nim wstrząsnęła. W młodości Jakub Freud szedł ulicą
Priboru (rodzinne miasto Freuda w Czechach), odświętnie ubrany, w nowej futrzanej czapce na
głowie. Idący z naprzeciwko chrześcijanin z okrzykiem „Żydzie, won z chodnika!” strącił mu tę
czapkę do rynsztoka. Gdy syn dopytywał się o reakcję na obrazę, usłyszał, że ojciec po prostu
podniósł czapkę i poszedł dalej. Autor „Objaśniania marzeń sennych” skomentował to następująco:
„Wydawało mi się, że jak na dużego silnego człowieka, który prowadził za rękę mnie, małego
chłopca, nie było to posunięcie szczególnie bohaterskie”. (Sander Gilman wyjaśnia, że w swojej
, 1921 / fot. Max Halberstadt
989224792.013.png 989224792.014.png 989224792.015.png 989224792.016.png
 
ocenie Freud nie zauważył, że aktem oporu był już sam fakt, że Jakub Freud pozostał na chodniku –
rzecz miała miejsce w okresie wiedeńskich rozruchów hep hep , którym to okrzykiem antysemici
spychali Żydów do rynsztoka; ten sam obyczaj w czasie II wojny światowej Niemcy wprowadzili
w polskich gettach.) Tak czy owak, zdarzenie głęboko wpłynęło na małego Zygmunta. Nie mogąc
się zidentyfikować z ojcem, w jego oczach potulnym wobec antysemitów, na swojego bohatera
wybrał Hannibala, przywódcę powstania niewolników, któremu udało się upokorzyć Rzym.
Jak Onfrey komentuje ten epizod? O Jakubie Freudzie pisze zawsze tak samo: „człowiek, który
swojego czasu stchórzył wobec antysemickiej bandy”; „który okazał się przeciwieństwem bohatera
w dniu niepomszczonej antysemickiej obrazy”, „poniżony przez antysemitów, zginający przed nimi
kark”. Z jednej strony przejmuje więc uczucia syna, z drugiej strony prawi mu morały: „O zmarłych
nie mówi się źle... Tymczasem Freud to robi – w każdym razie jeśli chodzi o ojca”.
Ten wywód przygotowuje jednak grunt do zarzutów cięższego kalibru. Freud zostanie oskarżony
o „jawną sympatię” dla austrofaszystowskiego kanclerza Dollfusa, o wpisanie dedykacji do książki
Benito Mussoliniego, o milczenie wobec Hitlera, innymi słowy – o zdradę ojca i Żydów. Krytyka
dotyczy głównie dwóch jego tekstów: przedmowy do „Totem i tabu” z roku 1930, a także
„Człowieka imieniem Mojżesz a religia monoteistyczna”.
W pierwszym Freud wyzna, że nie zna hebrajskiego, a religia ojców jest mu właściwie obca (nie
pozwalał Marcie zapalać świec w piątkowy wieczór, nie obrzezał synów), i że nie pokłada żadnej
nadziei w syjonizmie. Wywód kontynuuje w trzeciej osobie: „gdyby go ktoś spytał: czy jest w tobie
coś z Żyda (...), odpowiedziałby: pozostało jeszcze wiele rzeczy, prawdopodobnie to, co
najważniejsze. Jednak jego istoty nie potrafiłby obecnie ująć w ścisłych słowach. Zapewne
nadejdzie taki dzień, kiedy będzie to dla naukowej inteligencji osiągalne”. Komentarz Onfraya:
„Jaka nauka miałaby dostarczyć dowodu na jego żydowską tożsamość? Nauka biologiczna – taka
jak genetyka? Gen żydowski? Nie śmiem wierzyć, że Freud podpisałby się pod takim pomysłem...
A może jakaś nauka, na sposób freudowski podająca dowody (...) na istnienie typowo żydowskiej
hordy pierwotnej?”. Po czym formułuje własną hipotezę: może Freudowi chodziło o to, że
psychoanaliza odnosi się wyłącznie do żydowskich stosunków rodzinnych? „Żydowskość zajmuje
w niej centralne miejsce, co widać w architekturze dyscypliny...”.
W swojej interpretacji żydowskiej tożsamości Freuda i jego dyscypliny Onfray nie jest oryginalny.
W zasadzie basuje C.G. Jungowi, który po głośnym zerwaniu z Freudem (na tle potępianego przez
tego ostatniego romansu żonatego Junga z pacjentką, Sabiną Spielrein), określił psychoanalizę
mianem „żydowskiej nauki”. W roku 1927 napisał o niej: „byłoby niewybaczalnym błędem
przypisywać konkluzjom żydowskiej psychologii jakąkolwiek uniwersalną wartość”. To zdanie
powtórzył znowu w roku 1934, dodając, że „żydowskie kategorie” nie mają zastosowania do
„germańskich i słowiańskich chrześcijan”, zaś Freud i jego niemieccy zwolennicy po prostu nie
rozumieją „germańskiej duszy”. Fragment kończy się pytaniem: „Czyż zdumiewający fenomen
narodowego socjalizmu, w który wpatrzone są oczy całego świata, czegoś ich w końcu nauczy?”.
Być Żydem w Paryżu i Wiedniu
„W istocie psychoanaliza stanowi egzegezę ciała Freuda” – rzuca w końcu Onfray, i jest to pierwsze
prawdziwie bystre zdanie w tej książce. Autor nie wie niestety, że powtarza tę tezę po
amerykańskim historyku psychonalizy, Sanderze L. Gilmanie, autorze „The Jew’s Body” (1991)
i „Freud, Race and Gender” (1993). Skoro szukamy odpowiedzi na pytanie, jak rozumieć
powikłaną Freudowską tożsamość, niech zła książka Onfraya będzie okazją do zaprezentowania
dobrej. Gilman, z wykształcenia germanista, przekopał się przez niedostępne źródła popularne,
z których rzadko korzystają historycy nauki: czytał groszowe powieści pornograficzne, studiował
dzieła księży i pastorów, porównywał karty chorób i wypisy szpitalne, słowem przegryzł się przez
osad Zeigeistu , który nigdy nie zainteresował Onfraya. W odróżnieniu od konkluzji tego ostatniego
prace Gilmana, skądinąd nieoszczędzające psychoanalizy, stanowią zarazem jej pomnik. Dzieło
Freuda rozumie się tu nie tylko jako cel, zmieniający się historycznie sposób czytania takich czy
innych tekstów, ale jako drogę, pewien typ wrażliwości, bez której nie istnieje intelektualna
tożsamość Europy.
Być Żydem w Paryżu i Wiedniu w okresie od 1870 do 1930 roku oznaczało być głęboko
naznaczonym innością – tak rozpoczyna się wypowiedź Gilmana na temat psychoanalizy jako
„ciała Freuda”. W żadnej dziedzinie nie było to tak widoczne, jak w medycynie, przy czym wcale
nie chodzi o antysemityzm instytucji naukowych (choć takowy oczywiście istniał), tylko o
antysemityzm ideologiczny prezentowany jako fundament medycyny. W wieku XIX teologiczne
modele wyjaśniające różnicę pomiędzy Żydami a chrześcijanami uległy zeświecczeniu, zostały
sprowadzone do kategorii biologii rasy. „Wrodzona żydowska perfidia”, „kamienne serce Żydów”,
wyrażające się w nieustannym zdradzaniu chrześcijan, staje się biologicznie zdeterminowaną cechą
Żydów, która usposabia ich do odegrania bezdusznej roli w powstaniu kapitalizmu lub komunizmu
– do wyboru. Wcześniej Żydów stylizowano na wiecznych wędrowców, skazanych na wygnanie,
ponieważ z powodu „duchowej ślepoty” wyrzekli się Chrystusa. Ten obraz ciągle trwa w postaci
„żydowskiego kosmopolityzmu”, częstego argumentu w sporach politycznych epoki. Jednak
w przekładzie na XIX-wieczne kategorie rasowe destrukcyjna rola Żydów (mordowanie dzieci na
macę, zatruwanie studni), staje się biologicznym udziałem Żydów w przenoszeniu chorób, najpierw
trądu, następnie syfilisu (w wieku XV nazywanym „dżumą marranów”), a także w ich skłonności
do obłędu.
Rozprawiano o „histerii i neurastenii, które wśród Żydów występują znacznie częściej niż u innych
ras”. Podobne poglądy głosił Jean Martin Charcot, mistrz Zygmunta Freuda, a za nim powtórzyła je
następnie cała medyczna Europa, to i owo jeszcze dodając. Na przykład seksuolog Richard Kraft-
Ebing wspomniał o seksualnych implikacjach histerii Żydów: „Nadmierna skłonność do religii (...)
pod pozorem entuzjazmu konfesyjnego nierzadko skrywa nienormalnie wzmożoną seksualność
i podniecenie seksualne, które prowadzi do seksualnych błędów, które mają znaczenie etiologiczne”
(gdy mowa o „błędach o znaczeniu etiologicznym” chodzi oczywiście o choroby spowodowane
kazirodztwem). Rasistowskie teorie etnopsychologii głosili także żydowscy lekarze tacy jak Moritz
Lazarus czy jego bratanek Heymann Steinthal, Artur Ruppin, twórca tzw. socjologii żydowskiej,
podzielali je syjoniści, tacy jak Martin Englaender, czy słynny autor studiów o degeneracji wśród
kryminalistów i prostytutek, Cesare Lombroso. „Muskularny Żyd” syjonizmu był odpowiedzią na
ten obraz żydowskiej nędzy i rozpaczy.
Uwewnętrznienie
Był on potrzebny tym bardziej, że, jak podsumował Ludwig Lewinsohn, „akceptując opinie, jakie
wygłaszali ich wrogowie, Żydzi zaczęli nienawidzić sami siebie”. To Niemcy i Austriacy byli
chorzy, ale dolegliwości odczuwali Żydzi. W roku 1930 Theodor Lessing nazwał to zjawisko der
jüdische Selbhass , żydowską samonienawiścią. Najlepszą jej egzemplifikacją był Otto Weininger,
autor dzieła „Płeć i charakter” (1903), które głęboko wpłynęło na poglądy współczesnych, w tym
także twórcy psychoanalizy. Intensywna samonienawiść Weiningera, ochrzczonego Żyda
i utajonego homoseksualisty, doprowadziła go wkrótce do samobójstwa, które tym bardziej
spopularyzowało jego poglądy. Nie były nadmiernie oryginalne. Jedynym novum „Płci
i charakteru” było rozciągnięcie Schopenhauerowskiej mizoginii na Żydów, i tak już
sfeminizowanych poprzez powszechne w wieku XIX skojarzenie obrzezania z kastracją. W ujęciu
Weiningera i Żydzi, i kobiety są do siebie podobni: niepełni a poszukujący, w związku z czym
cechuje ich wybujała seksualność, choć już ich płodność akurat nie dorównuje płodności
„aryjskiej”. Także w dziedzinie intelektualnej są mało produktywni, powierzchowni i niezdolni do
prawdziwego geniuszu. Ich talent to co najwyżej „wybujały egotyzm”. Kobietom i Żydom brak też
prawdziwego poczucia humoru. Żydzi mają wprawdzie swoje witze (żarty), ale z reguły chodzi
w nich albo o seks, albo o szyderstwo. Językiem kobiet jest kłamstwo, językiem Żydów –
okaleczony język gospodarza, zwany żydłaczeniem ( Mauscheln ). Żyd i kobieta to meteory
pozbawione własnego centrum, co skutkuje ich nieustannym wątpieniem w prawdę
i pasożytowaniem na tych, od których zależą. Po rozstaniu z Freudem wyraziście sformułował to
C.G. Jung: „Żyd ma w sobie coś z nomada, który nigdy nie stworzył i nie stworzy własnej formy
kulturowej (...), ponieważ wszystkie jego instynkty i talenty wymagają bardziej lub mniej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin