Dziedziczone Przekleństwo II - 2.2.rtf

(25 KB) Pobierz

Rozdział 2.2

 

=Półtora miesiąca wcześniej=

 

— Chcę iść do Harry’ego! Nie możesz mnie tu wiecznie trzymać!

— Mogę. — Snape zbytnio nie przejmował się atakiem wściekłości chrześniaka. — Jesteś bardziej poszukiwany od Pottera. Jego Czarny Pan już nie pragnie zabić, natomiast ciebie z wielką przyjemnością osobiście by torturował.

— Nie interesuje mnie twoje zdanie. Chcę być przy Harrym.

— Czyżbyś się zakochał w Złotym Chłopcu? — Mężczyzna spytał spokojnie, mieszając eliksir w kociołku. — Skąd wiesz, że on to odwzajemnia?

— Dlaczego jesteś taki opanowany? Trzy dni temu omal go nie rozszarpałeś na oczach dyrektora. — Draco zbladł, gdy dotarł do niego sens własnej wypowiedzi. — Zbliża się.

— Co?

— Atak klątwy!

— Po czym to rozpoznajesz? Jesteś jasnowidzem?

— Zrobiłeś się spokojny. Za spokojny. Gdyby Harry tu teraz był, pewnie nic byś mu nawet nie powiedział złośliwego. Twoja złość spada proporcjonalnie do zbliżającego się ataku. To stanie się w najbliższym czasie. Zawiadomię panią Pomfrey.

Zaczął wychodzić z laboratorium, gdy Severus złapał go za ramię.

— Nie. Dopóki nie nastąpi atak, nie chcę widzieć tu tej kobiety. — Draco zbyt łatwo dał się przekonać i wiedział o tym. Nie chciał jednak denerwować opiekuna, wolał go w tym stanie emocjonalnym. — A teraz idź, zajmij się sobą. Chcę być sam do kolacji, a najlepiej do jutra.

— Znowu planujesz ważyć jakiś niebezpieczny eliksir?

— Może tak, może nie. Nie twój interes.

— Nie wiem, co Harry w tobie widział. Dobrze, zostawię cię wujku, ale gdyby coś się działo, wyślij skrzata.

— Nie jestem dzieckiem.

Severus zamknął za nim drzwi, a także podniósł osłony, żeby mu nie przeszkadzać. Draco miał stuprocentową rację – chciał poeksperymentować. Koło dziesiątej jego plany uległy drastycznym zmianom. Ból powalił go na kolana w ciągu sekundy.

— Potter! — sapnął.

Nie mógł poruszyć rękami, nie powodując kolejnych fal cierpienia. Przywołał kilka eliksirów, otwierając je magią bezróżdżkową, choć ze sporym wysiłkiem, i wypił zawartość fiolek. Zbyt często wracał z imprez Czarnego Pana połamany i z krwotokami, by nie rozpoznać symptomów. Mikstury zadziałały natychmiast, łącząc kości, lecząc krwotok i małe ranki. Nie zawracając sobie więcej głowy, wrócił po półgodzinnym odpoczynku do pracy.

Kolejny atak też rozpoznał, tu niestety żaden eliksir nie zadziała. Musiał przetrzymać wizję Pottera. Nie trwała długo i znów mógł wrócić do swoich zajęć.

Kolację sobie odpuścił, informując o tym Draco przez skrzata. Nie miał ochoty użerać się z nastolatkiem. Znów wróciła mu wściekłość na Pottera. Nie wiedział, skąd się brała, ale nie przeszkadzała mu, w końcu cierpi przez niego, dlaczego miałby się nim przejmować. Większość ostatnich lat nie cierpiał bachora, dlaczego teraz miałoby się to zmienić?

Następnego dnia był pod ciągłą obserwacją chłopaka. Draco nie spuszczał go z oka, gdy tylko pojawiał się w jego pobliżu.

— Czy coś się wczoraj stało? — zapytał Malfoy przy obiedzie, nie mogąc już wytrzymać.

— Niby co?

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Czy był jakiś atak klątwy, a ty przez swoją wrodzoną złośliwość nie chcesz mi o tym powiedzieć.

— Może był, może nie. — Snape zastosował wcześniejszą technikę.

— Znów zrobiłeś się nerwowy. Musiało coś się stać.

— Nie jestem nerwowy, lecz rozczarowany wczorajszymi wynikami eksperymentu. Ty chcesz widzieć atak przekleństwa, by mieć wymówkę do zobaczenia się z kochankiem.

— Harry nie jest moim kochankiem.

— Jeszcze, ale w każdej chwili może to ulec zmianie. Ach, stój. Nie ulegnie — wycedził sarkastycznie mężczyzna, uśmiechając się diabelsko. — Przecież nie możesz opuścić mojego domu. Całkiem mi to z głowy wyleciało.

— Dlaczego jesteś dziś taki drażliwy? — Draco nadal drążył temat, starając się nie zwracać uwagi na złośliwości swojego opiekuna.

— Bo działasz mi na nerwy. Powiedziałem jasno i wyraźnie – nie wypuszczę cię stąd do pierwszego września, a i wtedy będziesz ze mną.

— Chcę zobaczyć się z Harrym!

— Powtarzasz się. Ciągle tylko jedno. Nie zmienię zdania. Nie i koniec!

Wyszedł z salonu, zostawiając wściekłego blondyna samego. Książki i kilka mebli na tym ucierpiały, roztrzaskując się na ścianach. On sam chciał tylko zobaczyć czy z chłopakiem wszystko w porządku. Denerwowała go coraz bardziej ta sytuacja. Lubił Harry’ego, przyznał się do tego faktu sam przed sobą, i niewiedza zabijała go

Snape bardzo dobrze wiedział, że chrześniak codziennie próbuje sforsować zabezpieczenia. Przynajmniej miał zajęcie. Zabicie czasu dobre jak każde inne.

Kolejne dni mijały w ustalonym rytmie. Nic się nie działo. No, może z małym wyjątkiem.

Snape.

Według Draco zaczął zachowywać się dziwnie. Często, nazbyt często, przystawał przy oknie w salonie, skąd był widok na bramkę i zamyślając się, patrzył na nią.

— Czekasz na kogoś? — zapytał Malfoy po którymś razie przyłapania go na wpatrywaniu się w jeden punkt za oknem.

— Nie wiem. Tak tylko patrzę.

Odszedł wtedy szybko, kryjąc się na swoim piętrze.

Potem zaczęły się coraz częstsze zamyślenia. To nad czytaną właśnie książką, to nad warzonym eliksirem.

Draco wiedział, że coś jest nie tak, ale Severus zbywał go za każdym razem półsłówkami.

Nawet Dumbledore nie podzielał jego zdania, kiedy pewnego dnia Draco powiedział mu o dziwnym zachowaniu Snape’a.

— Z Harrym wszystko w porządku, skoro Severus nie miał żadnego ataku. Nie powinieneś martwić się o swojego wuja. Jest bardzo mądry i na pewno wie, co robi.

— Dlaczego nie mogę go nawet odwiedzić? Harry’ego?

Dumbledore spojrzał na młodzieńca, kręcąc głową nad jego uporem.

— Harry prosił o to, Draco. Ron i Hermiona też go nie odwiedzają. Skoro klątwa jednak nie działa tak jak poprzednio, mamy sporo ksiąg do przeszukania. To nieznane nam zaklęcie o podobnym działaniu, ale wpływające na ludzką psychikę. Spróbuj coś znaleźć w tutejszej bibliotece.

— Dobrze, proszę pana. Ale wcale mi się to nie podoba. Harry’emu może coś się stać, a nikogo przy nim wtedy nie będzie.

Dyrektor westchnął przeciągle, uważnie przypatrując się młodemu Malfoyowi. Sam uważał, że chłopak ma rację, ale rozumiał też pobudki Harry’ego na tyle, by zdecydować o pozostawieniu go w spokoju.

— Jest już dorosły i ma prawo postępować według własnych decyzji, nawet jeśli są błędne. Nawet jeśli my się z nimi nie zgadzamy.

— I tak wiem, że coś jest nie tak — rzucił na koniec Draco, gdy Albus już znikał w zielonych płomieniach.

Niestety to niczego nie zmieniło. Był uwięziony w posiadłości bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym. Poza gabinetem dyrektora.

A Snape zachowywał się ... jak nie Snape.

Nikt go nie wielosokował, tego był pewien, jednak mężczyzna wyglądał, jakby ciągle czegoś szukał i sam nie wiedział czego. Albo o czymś ważnym zapomniał i nie mógł sobie przypomnieć.

Na pytania blondyna zawsze wymyślał wymijające odpowiedzi i w końcu ten przestał je zadawać.

— Czy możemy chociaż udać się na Pokątną? Potrzebuję nowych rzeczy do szkoły.

— Czemu nie zamówisz przez sowę?

— Bo chcę iść na Pokątną.

— Skoro musisz, to pójdziemy. Jutro ci pasuje?

Zbyt szybka zgoda była mocno podejrzana, ale chłopak nie grymasił. Osiągnął cel. Wyrwie się stąd.

Za to ze Snape’em była całkiem inna sprawa.

Dobrze wiedział, czego wypatruje, czego szuka, a czego wcale nie zapomniał.

Harry Potter.

To był jego problem.

Wciąż krążył mu po głowie, gdy zamyślał się nad książkami czy zapatrywał w bramkę, oczekując jego powrotu.

Nie chciał się przyznać, nawet przed samym sobą, że odczuwa jego brak.

Nie wiedział, czy chłopak żyje po ataku. Przecież on nie musiał tego przypłacić życiem, jeśli Potter by zginął. On miał spore szanse żyć. Miał dostęp do eliksirów.

A chłopak?

Mógł teraz być gdziekolwiek. W domu, gdzie nikt go nie odwiedzał, bo sam o to poprosił. Na ulicy, sponiewierany przez bezdomnych, którzy wyczuli łatwy cel na rannym. Cała lista czarnych pomysłów rosła z dnia na dzień.

To był też jeden z powodów konieczności wyrwania się z posiadłości. Zapomnieć chociaż na chwilę.

 

**

 

Trzydziestego pierwszego sierpnia aportowali się na Pokątną. Snape zaraz tego pożałował.

Tłum. Wszędzie tłum.

Chyba wszyscy rodzice i opiekunowie zdecydowali się na zakupy właśnie dziś. Sklepy były oblegane niczym przed świętami.

— Mogę zrobić zakupy sam, wuju. Nie musisz mnie ciągle pilnować.

— Nie tak szybko. Nie dam wystrychnąć się na dudka. Chcesz iść do Pottera, a ja się nie zgadzam. Lepiej proś Merlina, aby dziś przyszedł na zakupy. Może ci się spełni, chociaż daleko do świąt i o cud trudno.

— Dzień dobry, profesorze. Draco. — Zza jego pleców doleciał bardzo znajomy głos.

— Harry! — Blondyn natychmiast rzucił się w jego stronę. — Jak się masz?

— Ujdzie. — Harry zwrócił spojrzenie na Mistrza Eliksirów. — A pan, profesorze?

Snape spiął się, gdy oskarżający wzrok chrześniaka zbombardował go z wściekłością.

— Jak mogłeś?!

— O co chodzi, Draco? — Harry dotknął ramienia blondyna.

— Nic nie powiedział! Kiedy to było, Harry? Ile razy przekleństwo dało znać. Pani Pomfrey powinna cię natychmiast obejrzeć.

Malfoy zaczął, a przynajmniej próbował, zaciągnąć bruneta w stronę Dziurawego Kotła.

— Draco, przestań! — Harry wyrwał mu się delikatnie. — Nie trzeba. Idź, poszukaj Rona i Hermiony, powinni być u bliźniaków. Chcę porozmawiać z profesorem.

— Nie ma mowy! Tym razem mi nie uciekniesz!

Harry uśmiechnął się lekko, podchodząc bliżej, a blondyn zamarł. Brunet musnął blady policzek palcami, pochylając się nad uchem Draco.

— Idź albo w tym roku nadal będę spał z chłopakami, a nie u ciebie. Już wysłałem prośbę do McGonagall, ale zawsze mogę się rozmyślić. — Musnął wargami szyję chłopaka i odsunął się. — To jak?

Draco zaniemówił zarumieniony i tylko kiwnął głową, odwracając się na pięcie.

— Nie sądzisz, że szantaż to nienajlepszy pomysł?

— Tak będzie najlepiej dla Draco. Chodźmy gdzieś, gdzie nie będziemy się tak rzucać w oczy.

Severus znał miejsce, które zapewniało dyskrecję, oczywiście za odpowiednią opłatą. Niewielkie pokoiki do wynajęcia.

— O czym chciałeś porozmawiać? — spytał Snape po rzuceniu kilku czarów wyciszających i siadając przy małym stoliku.

Duże łóżko jasno mówiło, do czego używano pokoi.

— Dlaczego nie powiedział pan Draco o ataku? To mogło pana zabić.

— Martwisz się o mnie? — Mężczyzna uniósł zdziwiony brwi.

— Oczywiście.

— A nie powinieneś. Byłem wtedy w laboratorium. Wszystkie potrzebne eliksiry pod ręką. A ty? Jak sobie poradziłeś?

— Mugole.

— Znowu szpital?

— Tak. Wczoraj mnie wypuścili. Coś w tym rodzaju.

Severus zamarł. Nie wiedział jak opisać to uczucie. Lęk? Przerażenie? A może ulga?

— Profesorze? Wszystko z panem w porządku? Zbladł pan.

— To nic.

— Skoro pan tak twierdzi. — Ale Harry miał swoje zdanie na ten temat. — Chciałbym wiedzieć, co pan zamierza zrobić w szkole? Wolę być poinformowany zawczasu.

— Co masz na myśli?

— O ataku złego humoru, po aktywacji zaklęcia. Co mam wtedy robić? Nie mogę w tych chwilach za bardzo zbliżać się do pana, za bardzo boli.

— A teraz? Teraz też boli? — Zaniepokoił się profesor, wywołując tym uśmiech na twarzy chłopaka.

— Nie. Nie boli. Nie jest pan na mnie zły, raczej zmartwiony. Jest dobrze.

— Nie wiem — rzucił nagle Snape.

— Rozumiem — odparł Harry, wiedząc o co chodzi. — Zatem postaram się po prostu pana wtedy unikać. Powinno zadziałać.

— Wiesz, że w pozostałe dni możesz przyjść do mnie.

— Nie, nie mogę — Harry wstał, ale smukła dłoń zatrzymała go.

— Dlaczego?

— Zaklęcie, panie profesorze. Ono mnie powstrzymuje. Powoli, krok po kroku, zaczynam go rozumieć i boję się, czym to zrozumienie się dla mnie skończy. Albo dla pana. Muszę iść.

Harry opuścił cichy pokoik, zostawiając zamyślonego mężczyznę samego.

 

**

 

— Jesteś nareszcie! — Gdy tylko przekroczył próg sklepu z dowcipami rzuciła się na niego cała masa Weasleyów.

Poklepywań, uściskom i tuleniom nie było końca.

— Powiesz w końcu, czy mam to z ciebie wyciągnąć na siłę? — Draco jako jedyny nie brał udziału w powitaniu.

— Nie muszę ci nic mówić, Draco — odparł spokojnie Harry po uściskaniu Hermiony.

— Oszaleliście oboje! — Malfoy aż kipiał z wściekłości.

— Co się stało? — Hermiona stanęła u boku Draco.

— Mieli atak i nikomu nie powiedzieli.

— Kiedy to było? — zainteresowała się dziewczyna, nie kryjąc strachu.

— Półtora miesiąca temu.

— Co?! Co się stało?

— Wpadłem pod samochód.

Granger zbladła tak bardzo, że bliźniaki podstawili jej krzesło, na które opadła bezwiednie.

— Spokojnie, nic mi się nie stało — uspokajał ją Harry.

— Nic? Znając ciebie, byłeś półżywy.

— Przez jakąś minutę czy dwie. — Wyszczerzył się do niej jak głupi.

— Harry! Nie jestem idiotką! — oburzyła się Granger.

— Złamane obie ręce w kilku miejscach, przemieszczone biodro, rany od szyby. Ratowałem dziewczynkę!

— Cały Gryfon — rzucił Draco, choć też był blady jak ściana. — Zamorduję Snape’a.

— Spróbować zawsze możesz. Może ci się uda dożyć następnego dnia — zgodził się z nim Ron, oglądając jakiś nowy wynalazek braci.

— Czy udało ci się coś znaleźć? — Potter zwrócił się do Hermiony. — Cokolwiek.

Dziewczyna spojrzała na swojego przyjaciela z wyrzutem, oburzona, że chłopak tak beztrosko mówi o wypadku i bezczelnie zmienia temat. Gdy jednak Harry wciąż wpatrywał się w nią, czekając na odpowiedź, westchnęła i odezwała się niechętnie:

— Już w zeszłym roku przejrzałam cały dział. Nic nowego nie znalazłam. Nawet Draco przeszukał Snape Manor, ale też nic nie znalazł.

— A w twojej posiadłości, Draco? Masz tam bibliotekę?

— Oczywiście, że mam. Każdy czystokrwisty ród ma własną bibliotekę. Jednak zauważę, że jutro jedziemy do Hogwartu.

— Porozmawiam z Dumbledore’em.

Brunet rozejrzał się nagle zaniepokojony.

— Co jest, Harry?

— Nie jestem pewien. Mam dziwne przeczucie.

— Takie jak zawsze, gdy coś się ma stać? — Hermiona wyciągnęła różdżkę.

Weasleyowie i Malfoy zrobili to samo.

Tych kilku klientów, którzy byli w sklepie, popatrzyło na nich ze zdziwieniem.

— Schowajcie się! — krzyknął nagle Harry, spostrzegając przez wystawową szybę czarne płaszcze. — Śmierciożercy!

Wszyscy ukryli się za półkami, obserwując panikę na ulicy.

— Musimy im pomóc — szepnął Ron, widząc kolejne ofiary padające na ziemię.

— Nie! Tu jesteśmy bezpieczni — odparł Harry, powstrzymując jednego z bliźniaków. — Nic nie poradzimy przy takiej liczebności. Przewaga jest po ich stronie. Wkrótce przybędą Aurorzy.

Ból w bliźnie dał o sobie znać nagle i niespodziewanie.

— On tu jest! — warknął, trzymając się za głowę. — I to niedaleko. Czegoś szuka… albo kogoś. — Zerknął na Draco.

Młody Malfoy kucał po jego prawej stronie, drżącą dłonią ściskając różdżkę. Harry złapał go za tę właśnie dłoń i uścisnął pocieszająco.

Szklane drzwi wyleciały z hukiem i resztki rozbiły się o przeciwległą ścianę.

— Wiem, że tu jesteś, Harry Potterze! Wyjdź!

Ból już dawno dał mu znak, że Voldemort się zbliża. Nakazując wszystkim pozostać w ukryciu, sam wyszedł z kryjówki, stając naprzeciw swojego odwiecznego wroga.

— Zmieniłeś zdanie, Tom? Masz zamiar dziś umrzeć?

— A ty? Chcesz, żeby to było dzisiaj?

— Jeśli zabiorę cię ze sobą, to nie zrobi mi to różnicy — powiedział spokojnie Harry, słysząc cichy jęk Hermiony i Rona za plecami.

— Takiś pewien? Zadufany w sobie jesteś…

— Ty też. Mogłeś poprosić o spotkanie, a nie urządzać najazd.

— Moi słudzy trochę się ostatnio nudzą. Nie mogą znaleźć pewnych osób, z którymi bardzo pragnę porozmawiać.

— Jeśli tak jak ostatnio ze mną, to wcale się im nie dziwię. Taka gościnność nie jest raczej miło wspominana.

— O! Widzę, że odzyskałeś pamięć. Miałem nadzieję na troszkę dłuższy efekt.

— Widocznie słabo się starałeś albo wybrałeś złego Jedi do tej misji. Przecież wiesz, że moc musi być z tobą.

Rozmawiali ze sobą jak starzy znajomi, żaden nie trzymał różdżki w dłoni. Po prostu stali naprzeciw siebie i drażnili się słownie.

A na ulicy trwało piekło. Krzyki docierały do nich stłumione. Walki musiały trochę się oddalić w głąb Pokątnej.

— Przyszedłem po młodego Malfoya i Severusa.

— Chyba zapomniałeś umówić się na spotkanie i ich nie ma. — Harry zastanawiał się właśnie, czy podczas wypadku samochodowego jednak nie uderzył się w głowę.

Drażnił Mrocznego Czarodzieja, mordercę jego rodziców. I Voldemort zaczął tracić opanowanie.

— Zaczynasz mnie irytować!

— Z wzajemnością, Tom.

— Wiem, że tu jest! Daj mi go!

— Bo co?

Harry już od dłuższej chwili miał uniesioną tarczę, a gwałtowna zmiana aury wokół Riddle’a uprzedziła go o nagłym ataku.

— Coś słabo się starasz, Tom. Czyżbyś się bał mnie uszkodzić?

Przed sklepem zaroiło się nagle od Śmierciożerców.

— Panie, przybyli Aurorzy i spychają nas do defensywy.

— Podpalić sklep! Nie wypuszczać nikogo! — wydał nagle rozkaz Czarny Pan, wycofując się i stając za plecami swoich zwolenników rzucających zaklęcia podpalające.

— Podejdźcie bliżej. — Potter cofnął się do ukrywających się przyjaciół i otoczył ich swoją tarczą. — Ochładzajcie barierę, a ja postaram się utrzymać ją jak najdłużej. Aurorzy już są, więc powinni pojawić się tu w kilka minut.

Kilka minut przeciągnęło się do kilkunastu, a Śmierciożercy czekali. Stali przed płonącym budynkiem, broniąc się przed zaklęciami jakiś czarodziei.

— Wracamy! — rozkazał nagle Voldemort i zniknął.

Harry słaniał się już na nogach ze zmęczenia, ale nie zdejmował osłony. Słysząc kilkukrotny trzask aportacji, odetchnął i wyprowadził wszystkich ze sklepu objętego ogniem. W bezpiecznym miejscu po prostu osunął się na kolana i zamknął oczy wyczerpany.

— Harry! — Natychmiast doskoczył do niego zmartwiony Draco.

— Jestem tylko zmęczony — szepnął brunet, opierając się na nim i próbując wstać.

— Siedź. Albo lepiej się połóż — Hermiona wyczarowała nosze unoszące się nad ziemią. — Zaraz ktoś się tobą zajmie.

— Sprawdź, co ze Snape’em — rzekł cicho chłopak, gdy Ron i Draco kładli go na nich.

— Nic mi nie jest — usłyszeli głos Mistrza Eliksirów za sobą.

Trochę sponiewierany, ale cały, chociaż mocno blady.

Dumbledore pojawił się kilka minut później.

— Wszyscy cali? — spytał, kiwając na Severusa, żeby poszedł za nim. — Poczekajcie chwilę, zaraz dostarczą świstokliki do św. Munga.

Postrach Uczniów ruszył za Albusem i wszyscy mogli zobaczyć, jak nerwowo o czymś dyskutują.

Harry usiadł powoli na noszach, pomimo nalegań przyjaciół i zawrotów głowy.

— Muszę wrócić do domu.

— Nie możesz! To niebezpieczne! — krzyknęła Hermiona, zagradzając mu drogę, gdy wstał.

— I tak pójdę. — Nałożył na siebie zaklęcie kameleona i natychmiast odsunął się poza zasięg rąk przyjaciół.

Dobrze zrobił, bo trzy osoby na raz rzuciły się w stronę, gdzie dopiero co stał, rozpaczliwym gestem próbując go złapać.

Harry tak naprawdę nie miał powodu, żeby wracać do domu Dursleyów. Nic tam nie zostawił ani nic go z tym budynkiem nie wiązało. Nic poza złymi wspomnieniami. Chciał tylko jeszcze coś załatwić. Miał przeczucie, że do Surrey już nigdy nie zawita.

Metrem dotarł do dzielnicy ciotki Marge. Zapukał do jej drzwi.

— Czego jeszcze chcesz? — spytała chłodno kobieta, gdy tylko go zobaczyła.

— Chciałem tylko ci to oddać. — Podał jej klucze i list. — Zrzekam się domu. Mam jeszcze dwa. Po rodzicach i ojcu chrzestnym. Nigdy więcej już mnie nie ujrzysz. Do widzenia.

Obrócił się i ruszył z powrotem ku magicznej ulicy, gdzie zarezerwował sobie pokój na noc w Dziurawym Kotle.

Ten okres życia uważał za zamknięty, a doświadczenia na zawsze pozostaną w pamięci.

 

**

Zgłoś jeśli naruszono regulamin