Glen Cook
Detektyw Garret – tom piąty
Fiu! W co ja się pakuję!
Przez cztery tygodnie mieliśmy śnieg, który by sięgał po pas wysokiemu mamutowi, a potem nagle zrobiło się gorąco i wszystko stopiło się szybciej, niż zdołasz wypowiedzieć słowo „klaustrofobia". Wychynąłem więc na zewnątrz, żeby sobie pobiegać. Biegłem, roztrącając ludzi i co chwila waląc się w głowę, bo dziewczyny zaczęły właśnie rozprostowywać nogi A ja od czasu, gdy zaczął padać śnieg, nie widziałem ani jednej przyzwoitej babskiej podstawy.
Bieganie i Garrett? Ależ tak, sześć stóp i dwa cale oraz dwieście funtów - poezja ruchu. W porządku, może kiepska ta poezja, przyciężka, no ale już zaczynam chwytać. Za kilka tygodni będę znowu chudy i złośliwy, jak wtedy, gdy miałem dwadzieścia lat i służyłem w Marines. A świnie będą mi śmigać koło uszu jak sokoły.
Trzydziestka to niewiele dla kogoś, kto ma pięćdziesiątkę, ale jeśli od kilku lat twoim głównym zajęciem jest lenistwo, brzuch staje się nieco mniej twardy niż deska, kolana trzeszczą, a ty dostajesz zadyszki i palpitacji w połowie schodów, zaczynasz się zastanawiać, czy nie pomyliłeś dziesiątki z dwudziestką, albo czy nie zacząłeś liczyć z niewłaściwej strony. No i naszło mnie. Paskudny przypadek gorączkowej potrzeby działania.
A zatem zacząłem biegać. I podziwiać scenerię. I dyszeć, i zipać, i myśleć sobie, że może jednak powinienem machnąć ręką i oddać się do domu starców w Bledsoe. Niewesoło, oj, niewesoło.
Saucerhead miał lepszy pomysł. Siedział na ganku mojej chałupy, z dzbanem, którego zawartość Dean pracowicie uzupełniał. Za każdym razem, kiedy przebiegałem przed jego nosem, zażywał ruchu, unosząc odpowiednią liczbę palców, by mi pokazać, ile okrążeń przetrwałem bez zawału.
Ludzie obijali się o mnie i klęli. Ulica Macunado od pasa w dół i w górę roiła się od karłów i gnomów, ogrów i chochlików, elfów i innych takich tam, nie wspominając o wszystkich ludziach z sąsiedztwa. Gołębie nie miały gdzie latać, bo wróżki i rusałki kręciły ósemki nad głowami. Kto żyw w TunFaire wyległ na ulice, jeśli nie liczyć Truposza. A i ten przebudził się po raz pierwszy od wielu tygodni, łaskawie dzieląc ogólną euforie.
Całe cholerne miasto było na potężnym haju. Wszystkich jakby ogarnęło szaleństwo. Nawet ludzie-szczury się uśmiechali.
Minąłem róg Zaułka Czarowników, pompując kolanami i wymachując łokciami. Wytrzeszczałem ślepia w nadziei, że Saucerhead nagle zgłupieje i straci rachubę o kilka okrążeń na moją korzyść. Nic z tego. No, może częściowo. Pokazał mi dziewięć paluchów i uznałem, że chyba nie łże za bardzo. A potem zamachał ręką i wskazał mi na coś. Chciał chyba, żebym spojrzał w tamtą stronę. Ściąłem zakręt, przeprosiłem całującą się parę, która mnie nawet nie zauważyła, i wbiegłem na schody ze sprężystością mokrej szmaty. Objąłem wzrokiem tłum. -No?
- Tinnie.
- Aha. - Cóż, faktycznie. Moja dziewczyna, Tinnie Tate, zawodowy rudzielec. Była wciąż po drugiej stronie ulicy, w kuszącej letniej gotowości bojowej, a gdziekolwiek przeszła, faceci zatrzymywali się i wybałuszali gały. Była gorąca jak płonący dom, ale tysiąc razy odeń ciekawsza.
- Powinni tego zabronić.
- Pewnie tak jest, ale kto by się dziś przejmował prawem?
Obdarowałem Saucerheada uniesieniem brwi. To całkiem nie w jego stylu.
Tinnie właśnie skończyła dwadzieścia lat, maleństwo, ale bioderka miała wystarczająco wystarczające i umieszczone na odpowiedniej podstawie. Na widok jej piersi martwy biskup wyskoczyłby z grobu i zaczął wyć do księżyca. I miała całe mnóstwo długich, rudych włosów. Wiatr targał nimi tak, jak ja miałem nadzieję to zrobić za kilka minut, jeśli udałoby mi się pozbyć Saucerheada i Deana, a Truposza namówić na małą drzemkę.
Ujrzała, jak się na nią gapię i dyszę, pomachała mi ręką na przywitanie. Wszyscy faceci na ulicy Macunado natychmiast mnie znienawidzili. Podziękowałem im za to promiennym wyszczerzem.
- Nie mam pojęcia, jak ty to robisz, Garrett. - Saucerhead pokręcił głową. - Takie paskudne ryło, maniery wodnego bizona. Po prostu nie rozumiem.
Kochany kumpel. Wstał. Wrażliwy gość, ten Saucerhead Tharpe. Doskonale wie, kiedy facet chce zostać z dziewczyną sam na sam. A może po prostu chciał ją zatrzymać i ostrzec, że marnuje czas na takie paskudne ryło jak ja.
Paskudne? Co za oszczerstwo. Fakt, dostało się nieraz po gębie w ciągu paru ostatnich lat, ale wszystkie jej elementy trzymały się w przybliżeniu na właściwych miejscach. Nie odrzuca mnie. kiedy na nią patrzę w lustrze, no chyba że na kacu. Ma charakter.
Złapałem mój kubek i pociągnąłem potężny haust, żeby uzupełnić brakujące płyny w organizmie. W tej samej chwili jakiś ciemnoskóry, łasicowaty gość o zlepionych czarnych włosach i cienkim wąsiku złapał Tinnie za podbródek. Drugą rękę miał niewidoczną za Jej plecami, ale nie miałem wątpliwości, co robi.
Saucerhead też nie. Zaryczał jak raniony bizon i ruszył z ganku. Butami nawet nie dotykał stopni. Gnałem, depcząc mu po piętach i warcząc jak szablozęby, któremu podpalili ogon. W oczach miałem łzy, tak że nie widziałem, co tratuję.
A jednak nie zdeptałem nikogo. Saucerhead utorował mi drogę. Ciała fruwały mu spod nóg. Nieważne, czy miały dwie, czy dziesięć stóp wzrostu. Kiedy Saucerhead dostaje szału, nic nie jest w stanie go powstrzymać. Kamienne mury zaledwie go spowalniają.
Kiedy dobiegliśmy, Tinnie leżała na ziemi. Ludzie rozbiegli się na boki. Nikt nie chciał znaleźć się w pobliżu dziewczyny z nożem w plecach zwłaszcza, kiedy w jej stronę biegło dwóch szaleńców.
Saucerhead nawet nie zwolnił kroku. Ja tak. Opadłem na jedno kolano obok Tinnie. Podniosła wzrok. Nie wyglądała na cierpiącą, tylko tak jakoś smutno. W oczach miała łzy. Wyciągnęła rękę. Nie odezwałem się. O nic nie pytałem. Nie pozwalało mi na to ściśnięte gardło.
Nagle pojawił się Dean. Nie wiem, skąd wiedział. Może przez to nasze wycie. Przykucnął obok.
- Wezmę ją do środka, panie Garrett Może Jego Kościstość raczy pomóc. Pan musi zrobić to co należy.
Wymamrotałem coś, co brzmiało bardziej jak jęk niż cokolwiek innego i złożyłem Tinnie w jego chudych, starczych ramionach. Nie był atletą, ale wytrzymał.
Wystartowałem w ślad za Saucerheadem.
Tharpe miał całą szerokość ulicy przewagi, ale szybko go doganiałem. Nie myślałem. On myślał. Biegł równo, dopasowując swój krok do tempa mordercy, może śledząc, dokąd go zaprowadzi. Mnie to nie obchodziło. Nic mnie nie obchodziło. Nie rozglądałem się, żeby sprawdzić, co się dzieje na ulicy. Chciałem dorwać tego nożownika tak bardzo, że prawie czułem w ustach smak jego krwi.
Wreszcie dognałem Saucerheada. Złapał mnie za ramię, przytrzymał i ściskał tak długo, aż ból trochę mnie otrzeźwił. Kiedy wreszcie spojrzałem na niego przytomniej, pokazał mi coś, wymachując ramionami.
Załapałem. I to już za pierwszym razem. Chyba staję się z wiekiem coraz inteligentniejszy.
Chudzielec nie znał drogi. Próbował tylko uciec. W starym TunFaire nie ma zbyt wielu prostych ulic. Wiją się, jakby układało je stado pijanych goblinów oślepionych słońcem. A facet trzymał się Macunado nawet wtedy, kiedy minęliśmy punkt, gdzie zmienia nazwę na Arlekin, a potem zwęża się i znowu zmienia nazwę na Aleję Dadville.
- Spadam. - Ściąłem na prawo, w alejkę, przebiegłem ją, wpadłem w zaułek, wcisnąłem się w wąski przesmyk miedzy domami, wdeptałem w zielsko kilku ludzi-szczurów, paru zalanych w trupa ludzi, po czym znów wyprysnąłem w Aleje Dadville, w miejscu gdzie zamyka ona łagodną, szeroką pętle wokół Dzielnicy Pamięci. Ruszyłem na drugą stronę ulicy i zawisłem na balustradzie. Czekałem, zdyszany, zziajany, ale szczęśliwy, bo, do cholery, wystarczyło mi kondycji.
Byłem gotów.
Właśnie nadbiegali. Wąsaty chudziak gnał na oślep, śmiertelnie przerażony, starał się tak mocno, że był ślepy na wszystko. Słyszał tylko, że dudnienie stóp za jego plecami zbliża się.
Podpuściłem go, wyszedłem na ulicę, podstawiłem mu nogę. Poleciał szczupakiem, przetoczył się tak, jakby kiedyś uczył się padów, wstał z całym impetem i łup! Wpadł wprost na koryto pełne wody, z rozpędem przeleciał przez krawędź i plasnął aż miło.
Saucerhead zajął stanowisko z jednej strony koryta. Ja z drugiej. Tharpe dał mi po łapie. Może i lepiej - byłem zbyt zdenerwowany.
Złapał typa za tłuste czarne kudły i wsadził pod wodę, wyciągnął i stwierdził:
- Taki jesteś zadyszany, że długo nie wytrzymasz pod wodą. - Znów podtopił wąsacza, znów go wyciągnął. - Ta woda będzie coraz zmniejsza. Będziesz to czuł i wiedział, że, kurde, nic nie możesz na to poradzić.
Zaledwie dyszał, wszarz cholerny. Gość w korycie rzęził i prychał jeszcze gorzej ode mnie.
Saucerhead znów wepchnął mu łeb pod wodę i wyciągnął na ułamek sekundy przedtem, nim tamten wypił połowę.
- Opowiadaj, człowieczku. Co ci się stało, że dziabnąłeś tę dziewczynkę?
Pewnie by odpowiedział, gdyby mógł. Nawet próbował, ale był zbyt zajęty łapaniem tchu. Saucerhead podtopił go raz jeszcze. Wynurzył się, chapnął haust powietrza.
- Księga... - zaszlochal. Znów się zachłysnął... i był to jego ostatni oddech.
- Jaka księga?! - ryknąłem.
Strzałka z kuszy utkwiła w gardle chudego. Druga stuknęła o koryto, trzecia przebiła rękaw Saucerheada. Tharpe przeskoczył koryto i przygniótł mnie do ziemi. Dwie, może trzy kolejne strzałki ze świstem przeleciały nad naszymi głowami.
Tharpe wcale nie dbał, żeby mi było wygodnie. Wystawił na chwilę głowę.
- Kiedy z ciebie zejdę, gnaj do tych drzwi. - Byliśmy o jakieś osiem stóp od wejścia do knajpy. Wtedy wydawało się, że to cała mila. Jęknąłem, bo nic innego nie mogłem z siebie wydobyć, przygnieciony taką kupą miecha.
Saucerhead odtoczył się na bok. Pozbierałem się, ale właściwie nie udało mi się wstać. Podwinąłem tylko nogi i ręce pod siebie i długim nurem rzuciłem się w stronę drzwi, wiosłując kończynami jak pies. Saucerhead deptał mi po piętach.
- Chłopie, ale się wpakowali - szepnąłem. Kusze w środku miasta były zabronione.
- Co jest? - jęknąłem, zatrzaskując za sobą drzwi. - Co, do jasnej... - Rzuciłem się do okna i wyjrzałem przez szparę we wciąż zamkniętej okiennicy.
Ulica była pusta, jakby bogowie pozamiatali ją wielką miotłą, jeśli nie liczyć mieszanego towarzystwa sześciu typów z kuszami. Rozproszyli się, celując w nas. Dwóch wysunęło się naprzód.
Saucerhead zajrzał mi przez ramię. Barman za naszymi plecami wykrzykiwał rutynowe:
- Hej, wy tam! Żadnych rozrób w moim lokalu! Wynoście się stąd!
- Trzech karłów, wilkołak, człowiek-szczur i człowiek. Ciekawa zbieranina.
- Faktycznie, dziwna. - Obejrzałem się. - Już masz rozróbę, stary. Chcesz ją skończyć, to pomóż. Co ze środków uspokajających masz w barze?
Byłem bez broni. Komu potrzebny arsenał, żeby pobiegać dookoła domu? Tharpe też nic nie miał, jak zwykle. Oczywiście, liczy na swoją siłę i rozum. Co sprawia, że jest podwójnie bezbronny.
- Jeśli się nie wyniesiecie, to się przekonacie.
- Stary, ja naprawdę nie mam zamiaru rozrabiać. Wcale mi to niepotrzebne. Ale powiedz to tym gościom na zewnątrz. Już kogoś zabili w twoim korycie.
Wyjrzałem znowu. Dwóch zbirów wyciągnęło z wody wąsacza. Obejrzeli go dokładnie. Wreszcie chyba znaleźli to, czego szukali; wrzucili go z powrotem, obejrzeli się na knajpę, jakby rozważali, czy do niej nie wejść.
Saucerhead pożyczył sobie stół od kilku staruszków, spokojnie pykających fajeczki i tulących do piersi kufle, których zawartość wystarczy im pewnie do zmroku. Poprosił tylko grzecznie, żeby podnieśli kufle, chwycił za stół, oderwał jedną nogę i rzucił w moją stronę, a drugą urwał dla siebie. To, co pozostało, zamienił w tarcze.
Kiedy nasza dwójka stanęła w drzwiach, walnął karła w łeb, a wilkołaka rozsmarował na ścianie blatem. Poprawiłem strzałem z flanki.
Jedna z kusz nie była uszkodzona. Chwyciłem ją, nałożyłem bełt, wystawiłem głowę i oddałem strzał z jednej ręki w najbliższy cel. Chybiłem, ale za to zahaczyłem karła stojącego o sto stóp dalej. Wrzasnął, a jego kumple pogalopowali w świat
- Nie trafiłbyś byka w stodole dziesięciostopowym drągiem - marudził Saucerhead. Nim zdołałem sobie to przemyśleć, złapał wilkołaka, który był mniej więcej jego wzrostu, i potrząsaniem próbował przywrócić go do przytomności. Nie udało się. Nieszczególny czarodziej z tego mojego kumpla Saucerheada.
Nie próbowałem się zajmować karłem. Facet dostał w łeb tak, że skrócił się o stopę. Dlatego Tharpe stał tylko, kręcił głową i wyglądał na zdziwionego. Uznałem to za tak dobry pomysł, że i ja zrobiłem to samo. Przez cały ten czas barman darł się, krzyczał coś o odszkodowaniu, klientela zaś usiłowała wykopać w podłodze dziury, żeby się schować.
-I co teraz? - zapytał Saucerhead.
- Nie wiem. - Wyjrzałem na zewnątrz.
- Poszli sobie?
- Na to wygląda. Ludzie zaczynają wychodzić na ulicę. Faktycznie, największa awantura już się skończyła. Teraz będą wychodzić, liczyć ciała i gadać jeden przez drugiego, jak to wszystko widzieli od początku do końca, tak że kiedy wreszcie pojawi się władza, z całej historii prawdziwy pozostanie jedynie trup.
- Chodź, zapytamy Tinnie.
Dla mnie był to przebłysk geniuszu.
Tinnie Tate nie była myszowatą domatorką, dla której szczytem wyzwania i przygody staje się wyprawa na jarmark. Ale nie należała też do dziewczyn, które zadają się z facetami wbijającymi w ludzi noże, ani z takimi, którzy włóczą się w bandach, strzelając z kusz do obywateli. Mieszkała ze swoim wujkiem Willardem. Willard Tate był szewcem. Szewcy nie należeli do ludzi, którzy robią sobie takich śmiercionośnych wrogów. Jeśli but nie pasuje, klienci klną, pomstują i żądają zwrotu forsy, ale nie wzywają zbirów.
Myślałem o tym, drepcząc w stronę domu. To nie miało sensu. Truposz powiada, że kiedy coś nie ma sensu, brakuje ci elementów układanki albo układasz je w niewłaściwy sposób. Powtarzałem sobie, że muszę poczekać i usłyszeć, co ma do powiedzenia Tinnie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że Tinnie może nie być w stanie udzielić mi odpowiedzi.
Nasz związek był dziwny i wyboisty. Coś w stylu: razem źle, osobno jeszcze gorzej. Dużo się kłóciliśmy. I choć wydawało się, że układ ten zmierza donikąd, był dla mnie ważny. Mam wrażenie, że trzymał się głównie na przeprosinach. Właśnie przeprosiny były odporne na wszystko i gorętsze od wrzącej stali.
Nim dotarłem do domu, wiedziałem już, że nie będzie ważne, co Tinnie zrobiła, w co się wpakowała, bo ten, kto ją skrzywdził, zapłaci za to z takim procentem, że rekin lichwiarzy spłonie ze wstydu.
Stary Dean zmienił nasz dom w fortecę. Gdyby Truposz spał, nie otworzyłby mi. Ale na pewno nie spał, czułem dotyk jego umysłu, gdy waliłem w drzwi i wrzeszczałem jak charyzmatyczny duchowny na świętym zgromadzeniu.
Wreszcie Dean otworzył. Wydawał się o dziesięć lat starszy i bardzo zmęczony. Nim zasunął zasuwę, byłem już w korytarzu i otwierałem drzwi do pokoju Truposza.
Garrett!
Dotyk umysłu Truposza był niczym cios. Jak prysznic z lodowatej wody. Miałem ochotę wrzasnąć. To mogło oznaczać jedynie...
Leżała na podłodze. Nie spojrzałem. Nie mogłem. Patrzyłem na Truposza, na całe jego czterysta pięćdziesiąt funtów wypełniające fotel, w którym siedział od czasu, kiedy czterysta lat temu ktoś wsadził w niego nóż. Gdyby nie dziesięciocalowa, słoniowata trąba, można by go wziąć za najgrubszego człowieka świata. Truposz jednak był Loghyrem, przedstawicielem rasy tak rzadkiej, że w ciągu całego mojego życia nie słyszałem o kimś, kto widziałby żywego Loghyra. Mnie to nawet pasowało. Martwi i nieruchomi są wystarczająco wkurzający.
No bo tak: jeśli się zabije Loghyra, to on nie umiera tak po prostu. Nie masz go z głowy ot tak, po prostu. Loghyr tylko przestaje oddychać i tańcować. Jego duch pozostaje jednak w ciele i robi się coraz bardziej zmierzły. Nie rozkłada się. A przynajmniej mój ani trochę się nie rozłożył przez te kilka lat, przez które go znam. Jest co nieco uszkodzony tu i ówdzie, tam gdzie myszy, mole i to całe tałatajstwo podżera go, kiedy śpi i kiedy nikt nie patrzy.
Nie zachowuj się jak idiota, Garrett. Choć raz od czasu naszej znajomości zaskocz mnie i pomyśl, zanim skoczysz na łeb.
I taki on już jest, Z reguły nawet jeszcze gorszy. Mój lokator, czasem partner, nieraz nauczyciel. Pomimo jego kontroli zdołałem wyskrzeczeć:
- Mów do mnie, Chichotku. Powiedz, o co w tym wszystkim chodzi.
Uspokój się. Namiętność więzi rozsądek. Mądry człowiek...
Jasne. On tak zawsze, filozof z bożej łaski. Ale nie teraz, w tej ponurej sytuacji... Zacząłem coś podejrzewać.
Kiedy się już przyzwyczaisz do jednego, konkretnego Loghyra, z tego, co wlewa do twojej głowy, możesz wyczytać więcej słów, niż ich tam jest w istocie. Był faktycznie wściekły z powodu tego, co się zdarzyło, ale nie tak oburzony i żądny zemsty, jak powinien być. Zacząłem się uspokajać.
- Znowu to zrobiłem, co?
Masz ogromną wprawę w wyciąganiu mylnych wniosków.
- Nic jej nie będzie?
Wydaje się, że rokowania są dobre. Będzie jednak potrzebowała opieki fachowego chirurga. Pogrążyłem ją w głębokim śnie do czasu, aż się ktoś taki pojawi.
- Dzięki. Powiedz mi zatem, co z niej wyciągnąłeś.
Nie ma pojęcia, o co chodzi. Nigdy nie była w nic zamieszana. Nie znała człowieka, który wbił jej nóż. Wyjątkowo nie skorzystał ze swych zasobów sarkastycznych komentarzy, gdy dodał: Przyszła, żeby się z tobą zobaczyć. Zasnęła zupełnie zdezorientowana.
Zluzował nieco kontrolę nad moją osobą i pozwolił, bym usadowił się w wielkim fotelu, przeznaczonym specjalnie dla mnie, gdy go odwiedzam.
Dopóki nie wpakowałeś się tu ze swymi wspomnieniami, byłem pewien, że chodzi o przypadkową zbrodnię. To znaczy, że już sobie pogrzebał w moich wspomnieniach z pościgu.
Dołączył do nas Saucerhead. Oparł się o poręcz fotela i spojrzał na Tinnie. Natychmiast wyciągnął ten sam wniosek, co ja. Podziwiałem jego opanowanie. Lubił Tinnie, a w sercu hołubił specjalne miejsce dla facetów, którzy marnują dziewczyny. Sam stracił kiedyś kobietę, którą miał chronić. Nie ze swojej winy. Rozwalił pół plutonu morderców i pozwolił się zabić w dziewięćdziesięciu procentach, żeby ją ocalić. Od tamtej pory już nigdy nie wrócił do siebie.
- Ten tu Śmieszek uśpił ją. Uważa, że nic jej nie będzie.
- Sukinkoty i tak za to zapłacą - warknął, udając twardziela, ale cały aż promieniował ulgą. Udawałem, że nie widzę tego pokazu „słabości".
Księga? zapytał Truposz. Tylko tyle z niego wyciągnąłeś, nim zaczęli strzelać? Tak jakby to była moja wina. Zaraz tu też poleje się krew. Cholernie dobrze wiedział, że nie mamy nic więcej. Dobrze sobie przejrzał nasze głowy.
- To wszystko. - Po prostu. Taka była moja nowa taktyka. Dostaje szału, kiedy się nie bronię.
W jej myślach nie było ani słowa o księdze.
- Nie mamy wiele na początek - mruknął Saucerhead. Stracił już rozpęd. Tinnie wyzdrowieje, więc nie będzie musiał ruszać w bój i mordować, kogo popadnie. A przynajmniej nie od razu. Za to wspólnie będziemy musieli wyśledzić osoby odpowiedzialne.
Nie. Proponuję, żebyście się obaj uspokoili, a potem dokładnie przypomnieli sobie tamtych zbirów. Każdy, nawet niewielki szczegół może mieć ogromne znaczenie. Garrett, jeśli uważasz, że to takie ważne, możesz pomyśleć o upomnieniu się o dług, który podobno masz u Chodo Contague'a.
Jakby siedział w mojej głowie.
- Zrobię to, jeśli będzie trzeba. Za wcześnie o tym myśleć. Muszę teraz załatwić Tinnie opiekę i trochę się pozbierać, zanim wyruszę na jakąś krucjatę. - Był to dokładny cytat jego słów, których używał przy takich okazjach, ale tym razem udał, że nie słyszy. - Coś się stanie i już po niej. Zaraz skontaktuję się z Chodo, o tak. - Pstryknąłem palcami. Jestem źródłem wszelkich talentów.
Chodo Contague, często zwany kacykiem, to wielki mistrz zorganizowanego świata przestępczego TunFaire. W pewnych sprawach jest potężniejszy od króla. I nie jest moim przyjacielem. Właściwie stanowi niemal wcielenie wszystkiego, czego nienawidzę. Na samą myśl, że musiałbym się z nim zobaczyć, ciarki chodzą mi po plecach. Jednak, wykonując swój zawód, przypadkiem wyświadczyłem mu kilka przysług. Chodo ma obsesyjne, choć wypaczone, poczucie honoru. Ta kupa szlamu myśli, że jest mi coś winna. Niech mnie! - on zrobi dosłownie wszystko, żeby spłacić swój dług. Wystarczy, że powiem słowo, a on wystawi do mojej dyspozycji dwa tysiące zbirów, byle tylko wyrównać dług.
Starałem się do tej pory unikać tej niepożądanej wdzięczności, bo nie chciałem, by moje nazwisko wiązano z nim. W żaden sposób. Zaszkodziłoby to moim interesom, gdyby ludzie doszli do wniosku, że siedzę w jego kieszeni.
Do licha. Przecież nie powiedziałem, co zrobię. Jestem kimś, kogo ludzie, którzy mnie nie lubią, nazywają łapsem. Detektyw i poufny agent. Trzeba mi tylko zapłacić - i to z góry - a ja już znajdę wszystko co trzeba. Dość często są to rzeczy, o których wolałbyś nie wiedzieć. Nie zdarza mi się raczej dokopywać do dobrych nowin. Taka już jest natura mojego zawodu.
Jako zaufany agent zajmuję się zastępowaniem klienta, na przykład płacąc w jego imieniu porywaczowi lub szantażyście i pilnując, żeby nie odstawił komedii w ostatniej chwili. Ciężko pracowałem, żeby stworzyć sobie reputację nieskalanego rycerza, gościa, który gra czysto i spada na ciebie jak przysłowiowy grom z nieba, jeśli kombinujesz coś z moim klientem. I dlatego właśnie nie chciałbym, żeby ktoś mnie posądzał o konszachty z Chodo.
Jeśli Tinnie umrze, zmienię zasady. Dla Tinnie rzucę się na oślep pełnym rozpędem, a ktokolwiek stanie mi na drodze, niech lepiej rozliczy się ze swymi bogami, bo nie spocznę, dopóki nie pożrę czyjejś wątroby. Jeśli Tinnie umrze.
Truposz twierdzi, że powinna się wylizać. Wierzyłem, że się nie myli. Choć ten jeden raz. Zazwyczaj żywię nadzieję, że nie będzie miał racji, bo jest cholernie nieomylny i ciężko pracuje, żebym o tym nie zapomniał.
Dean przyniósł tacę, a na niej piwo i coś mocniejszego, na wypadek gdybyśmy tego potrzebowali. Saucerhead wziął piwo. Ja też.
- Dobre. Właśnie tego mi było potrzeba po tym biegu.
Proponuję, żebyś poszedł do jej wuja, podsunął Truposz. Powiedz mu o tym, co się stało, i dowiedz się, co masz dalej robić. Może on ci coś podpowie.
Jasne. Musiał to powiedzieć. Sam byłem ciekaw, kto w końcu pójdzie poinformować rodzinę. Przecież musi być ktoś, kogo będę mógł ubrać w to wdzięczne zadanie.
Kandydaci nadchodzą tłumnie w liczbie jednego, Garrett.
I sam to wymyślił. Proszę, co za geniusz. Certyfikowany - i certyfikowalny - geniusz. Tylko zadaj pytanie, a on będzie ci na nie odpowiadał całymi godzinami.
W każdym innym przypadku odpowiedziałbym mu taką wiązanką, aż miło, ale tym razem widmo Willarda Tate'a zastąpiło mi drogę.
- Nie ma sprawy. Już lecę.
- Ja też - dodał Saucerhead. - Muszę sprawdzić parę rzeczy.
Doskonale. Doskonale. Teraz, kiedy wszystko jest pod kontrolą, mogę sobie uciąć małą drzemkę.
Uciąć sobie drzemkę. Jasne. Na przestrzeni tych wszystkich lat czas, przez jaki nie śpi, w kupie mógłby nie przekroczyć sześciu miesięcy.
Wypuściłem Saucerheada przez frontowe drzwi. Potem poszedłem do kuchni, zmuszając Deana, żeby naciągnął mi jeszcze jedno cudowne piwo.
- Muszę uzupełnić to, co wypociłem.
Skrzywił się. Ma swoje zdanie na temat mojego trybu życia. Wprawdzie jest tylko pracownikiem, ale pozwalam, żeby powiedział, co mu leży na sercu. Mamy taką umowę. On mówi, a ja nie słucham. I wszyscy są szczęśliwi.
Bez wielkiego entuzjazmu wyszedłem na ulicę. Staruszek Tate i ja nie jesteśmy kumplami od serca. Kiedyś robiłem coś dla niego i potem przez jakiś czas myślał o mnie nieco lepiej. Potem jednak rok zabawy w kotka i myszkę z Tinnie znacznie zmienił jego opinię na mój temat.
Dom Tate'ów wyprowadzi cię w pole. I tak ma być. Z zewnątrz wygląda jak rząd starych magazynów, o które nikt nie dba. A dlaczego? Łatwo się zorientować, patrząc na ulicę przed nimi. Po pierwsze, Góra. Nasi władcy to czujne bestie, które tylko czyhają na fortuny, żeby je przepuszczać przez sito prawa i podatków. Po drugie, slumsy na dole. Produkują one wyjątkowo nieprzyjemnych i chciwych facetów, którzy wywrócą cię na lewą stronę za jednego miedziaka.
Dlatego dom Tate'ów wygląda jak rodowa siedziba biedy z nędzą.
Tate'owie to ród szewców, produkujących zarówno obuwie dla armii, jak i delikatne pantofelki dla dam z Góry. Wszyscy są mistrzami. Mają więcej bogactw, niż im potrzeba, i nie wiedzą, co z nimi robić.
Porządnie potrząsnąłem bramą, aż zabrzęczała. Pojawił się młody Tate. Był uzbrojony. Tinnie była jedynym przedstawicielem tego rodu, który wychodził poza bramę bez broni.
- Garrett? Dawno cię tu nie było.
- Znowu pokłóciłem się z Tinnie.
Zmarszczył brwi.
- Wyszła kilka godzin temu. Myślałem, że wybiera się do ciebie.
- Bo tak było. Muszę się widzieć z wujkiem Willardem. To ważne.
Oczy chłopaka przybrały rozmiar spodków. Wyszczerzył zęby. Pewnie uznał, że wreszcie wykrztuszę właściwe pytanie. Otworzył bramę.
- Nie gwarantuję, że cię przyjmie. Wiesz, jaki on jest
- Powiedz, że to nie może czekać na lepszą okazję.
- Chyba cię solidnie zasypało tej zimy - mruknął. - Róża będzie zdruzgotana.
- Przeżyje. - Róża była córką Willarda i jego jedynym żyjącym potomkiem, bardz...
joko_88