Jostein Gaardner
Świat Zofii
Cudowna Podróż W Głąb Historii
Filozofii
Przekład Iwona Zimnicka
Książka ta nie powstałaby bez wsparcia i zachęty Siri Dannevig.
Dziękuję także Maiken Ims za cenne komentarze po przeczytaniu rękopisu.
Szczególne podziękowania składam Trondowi Bergowi Eriksenowi za
trzeźwe uwagi i wieloletnią fachową pomoc.
Komu trzy tysiące lat
nie mówią nic,
niech w ciemności niewiedzy
żyje z dnia na dzień.
Goethe
OGRÓD EDENU
...w końcu coś kiedyś musiało powstać z niczego...
Zofia Amundsen wracała ze szkoły do domu. Pierwszy odcinek drogi
przeszła razem z Jorunn. Rozmawiały o elektronicznych robotach. Jorunn
twierdziła, że mózg człowieka jest jak skomplikowany komputer, ale Zofia nie
była pewna, czy się z nią zgadza. Człowiek musi być chyba czymś więcej niż
tylko maszyną?
Rozstały się przy dużym sklepie spożywczym. Zofia mieszkała na
obrzeżu rozległej dzielnicy willowej, do szkoły miała prawie dwa razy dalej niż
Jorunn. Dom stał jakby na krańcu świata, bo za jej ogrodem nie było już innych
zabudowań. Tu zaczynał się głęboki las.
Zofia skręciła w ulicę Koniczynową. Na końcu uliczka zataczała ostry
łuk. Miejsce to często nazywano Zakrętem Kapitańskim. Ludzie chodzili tędy
niemal wyłącznie w soboty i niedziele.
Był początek maja. W ogrodach, pod drzewami owocowymi kwitły gęste
kępy żonkili. Brzozy pokryły się delikatnym zielonym welonem listków.
Czy to nie dziwne, że o tej porze roku wszystko tak po prostu zaczyna
rosnąć? Co sprawia, że kiedy tylko robi się cieplej i znikają ostatnie resztki
śniegu, z pozbawionej życia ziemi wyłaniają się tony zielonych liści?
Otwierając furtkę do swojego ogrodu Zofia zajrzała do skrzynki na listy.
Na ogół było w niej mnóstwo reklam i kilka wielkich kopert do matki. Zofia
zwykle kładła gruby plik poczt, na kuchennym stole, potem szła na górę do
swojego pokoju i zabierała się do odrabiania lekcji.
Do ojca przychodziły jedynie od czasu do czasu jakieś zawiadomienia z
banku, ale też i nie był on wcale, ot takim sobie, zwyczajnym ojcem. Ojciec
Zofii był kapitanem wielkiego tankowca i większą część roku spędzał poza
domem. Kiedy przyjeżdżał na kilka tygodni, przechadzał się po pokojach
wolnym krokiem i uprzyjemniał życie Zofii i jej matce, ale gdy przebywał na
morzu, stawał się bardzo daleki.
Dziś w skrzynce leżał tylko jeden nieduży list - i był do Zofii.
„Zofia Amundsen - głosił napis na małej kopercie - ul. Koniczynowa 3”.
To wszystko, nigdzie nie podano, kto go wysłał. Nie było nawet znaczka.
Zofia szybko zatrzasnęła furtkę i zaraz otworzyła kopertę. W środku
znalazła jedynie mały arkusik papieru, nie większy od samej koperty. Napisano
na nim: Kim jesteś?
I nic więcej. Ani pozdrowień, ani podpisu, tylko te dwa odręcznie
napisane słowa i duży znak zapytania.
Jeszcze raz obejrzała kopertę. No tak, list był do niej, ale kto wsunął go
do skrzynki?
Zofia w pośpiechu otwierała drzwi do czerwonego domu. Jak zwykle kot
Shere Khan zdążył chyłkiem przemknąć wśród krzewów, wskoczyć na schodki i
prześlizgnąć się przez drzwi, zanim zamknęła je za sobą.
- Kici, kici, kici!
Gdy matka Zofii złościła się na to czy owo, zdarzało się, że nazywała
dom, w którym mieszkali - menażerią. Menażeria to zbiorowisko rozmaitych
zwierząt i prawdę powiedziawszy Zofia była bardzo zadowolona ze swego
zwierzyńca. Najpierw dostała wazę ze złotymi rybkami: Złotowłosą,
Czerwonym Kapturkiem i Czarnym Piotrusiem. Później przybyły papużki,
Kruszyna i Okruszek, żółw Gowinda, a wreszcie żółtobrązowy jak pręgowany
tygrys kot Shere Khan. Wszystkie zwierzaki miały stanowić swoistą
rekompensatę za to, że matka późno wracała z pracy, a ojciec tułał się gdzieś po
morzach i oceanach.
Zofia zrzuciła z ramion szkolny plecak i wystawiła dla Shere Khana
miseczkę z kocim jedzeniem. Wreszcie klapnęła na kuchenny stołek z
tajemniczym listem w dłoni.
Kim jesteś?
Skąd mogła wiedzieć? Oczywiście była Zofią Amundsen, ale kto to taki?
Na razie jeszcze dokładnie tego nie wiedziała.
A gdyby nazywała się zupełnie inaczej? Na przykład Anna Knutsen? Czy
wówczas byłaby kimś innym?
Nagle przypomniało jej się, że tata z początku chciał, by miała na imię
Synneve. Zofia spróbowała wyobrazić sobie, że wyciąga rękę i przedstawia się
jako Synn0ve Amundsen, ale nie, to nie było to. Przez cały czas przedstawiała
się zupełnie inna dziewczynka.
Zeskoczyła na podłogę i nie wypuszczając z ręki niezwykłego listu
przeszła do łazienki. Stanęła przed lustrem i głęboko zajrzała sobie w oczy.
- Jestem Zofią Amundsen - powiedziała.
Dziewczynka w lustrze nawet się nie skrzywiła. Bez względu na to, co
robiła Zofia, i ona robiła to samo. Zofia starała się uprzedzić swe lustrzane
odbicie wykonując błyskawiczny ruch, ale ta druga okazała się równie szybka.
- Kim jesteś? - zapytała.
I teraz także nie otrzymała żadnej odpowiedzi, ale przez moment poczuła,
że sama zapędziła się w kozi róg, nie wiedziała bowiem, kto zadał pytanie, czy
ona sama, czy też jej lustrzane odbicie.
Zofia przysunęła palec wskazujący do nosa w lustrze i powiedziała:
- Ty to ja.
Kiedy jej oświadczenie pozostało bez odzewu, odwróciła zdanie:
- Ja to ty.
Zofia Amundsen nie zawsze była zadowolona ze swojego wyglądu.
Często słyszała, że ma piękne migdałowe oczy, ale z pewnością powtarzano jej
to tylko dlatego, że miała za mały nos i za duże usta. W dodatku uszy tkwiły
zbyt blisko oczu. A już najgorsze ze wszystkiego były proste, gładkie włosy, za
nic nie dające ułożyć się w żadną fryzurę. Czasami ojciec gładził ją po głowie i
mówił: „Moje ty dziewczę o włosach jak len”, nawiązując do utworu
muzycznego Claude’a Debussy’ego. Mógł sobie tak mówić, nie był skazany na
to, by przez całe życie zwisały mu z głowy proste czarne strąki. Na włosy Zofii
nie działały ani pianki, ani żele.
Czasami własny wygląd zdawał jej się do tego stopnia dziwny, że
zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest kaleką. W każdym razie matka
wspominała o trudnym porodzie. Ale czy to naprawdę sam poród decydował o
wyglądzie człowieka?
Czy to nie dziwne, że nie wiedziała, kim jest? I czy nie bezsensowne, że
sama nie może decydować o swoim wyglądzie? Został jej podany na tacy.
Owszem, mogła wybierać sobie przyjaciół, ale samej siebie nie wybrała. Nie
wybrała nawet tego, że jest człowiekiem.
Co to jest człowiek?
Zofia znów popatrzyła na dziewczynkę w lustrze.
- Chyba pójdę odrabiać biologię - oznajmiła, jakby chciała się
usprawiedliwić. W następnej chwili była już na korytarzu.
Nie, raczej wyjdę do ogrodu, pomyślała.
Zofia wypchnęła kota na schody i zamknęła za sobą drzwi.
Stała na wysypanej żwirem alejce, trzymając w dłoni tajemniczy list, gdy
nagle ogarnęło ją dziwne uczucie. Miała wrażenie, że jest lalką, która za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki stała się nagle żywą istotą.
Czy to nie dziwne, że znajdowała się teraz na świecie, że mogła
przebywać w tak niezwykłej baśni?
Shere Khan lekkimi susami przeskoczył żwirowaną alejkę i wślizgnął się
między gęste krzewy porzeczek. Prawdziwy, żywy kot; żywy od białych wąsów
aż po ruchliwy ogon kończący gładkie, smukłe ciało. I kot także przebywał w
ogrodzie, ale na pewno nie zdawał sobie z tego sprawy w taki sam sposób jak
Zofia.
Kiedy Zofia coraz głębiej zastanawiała się nad tym, że istnieje, przyszło
jej też do głowy, że nie zawsze tak będzie.
Jestem teraz na świecie, myślała. Ale pewnego dnia zniknę.
Czy istnieje życie po śmierci? I tego pytania kot był raczej nieświadomy.
Nie tak dawno temu zmarła babcia Zofii, matka ojca. Od ponad pół roku
dziewczynka niemal codziennie rozmyślała o tym, jak jej brakuje. Czy to jest
sprawiedliwe, że w pewnym momencie życie po prostu się kończy?
Zofia stała na żwirowanej alejce, zatopiona w myślach. Usiłowała skupić
się na tym, że istnieje, by zapomnieć, że nie zawsze tak będzie. Okazało się to
jednak niemożliwe. Kiedy tylko koncentrowała się na swym istnieniu,
natychmiast pojawiała się myśl o końcu życia. Podobnie było, gdy próbowała
myśleć odwrotnie: dopiero gdy świadomość, że pewnego dnia przestanie istnieć,
stała się dostatecznie silna, naprawdę zdała sobie sprawę, jak nieskończenie
cenne jest życie. To trochę tak, jak awers i rewers, dwie strony monety; monety,
którą stale obracała w dłoni. Im większa i wyraźniejsza była jedna strona, tym
większa i wyraźniejsza stawała się druga. Życie i śmierć były jak dwie strony tej
samej sprawy.
Nie można przeżywać tego, że się istnieje, bez świadomości, że kiedyś się
umrze, pomyślała. Tak jak niemożliwe jest myślenie o śmierci bez myślenia o
tym, jak wspaniałe jest życie.
Zofia przypomniała sobie, że babcia powiedziała coś podobnego tego
dnia, gdy dowiedziała się od lekarza o swojej chorobie. „Dopiero teraz
rozumiem, jak wspaniałe jest życie”.
Czy to nie smutne, że większość ludzi musi zachorować, by zdać sobie
sprawę z cudowności życia? A przynajmniej potrzeba im do tego tajemniczego
listu w skrzynce!
Może powinna sprawdzić, czy w skrzynce nie leży coś jeszcze? Zofia
pobiegła do furtki i uniosła zielone wieczko. Drgnęła przestraszona ujrzawszy
identyczną kopertę. Czy wyciągając pierwszy list nie upewniła się, że skrzynka
jest pusta?
Na tej kopercie także napisano jej nazwisko. Rozerwała ją i wyłowiła ze
środka taki sam arkusik papieru jak poprzedni.
Skąd wziął się świat? - przeczytała.
Nie mam pojęcia, pomyślała Zofia. Tego chyba nie wie nikt? A mimo
wszystko Zofia uznała, że pytanie jest w pełni uzasadnione. Pierwszy raz w
życiu doszła do wniosku, że właściwie nie da się żyć na świecie, przynajmniej
nie pytając, skąd się ten świat wziął.
Tajemnicze listy tak zamieszały Zofii w głowie, że postanowiła usiąść w
Zaułku.
Zaułek był supertajną kryjówką Zofii. Przychodziła tu tylko wtedy, gdy
była bardzo zła, bardzo smutna albo bardzo szczęśliwa. Tego dnia miała po
prostu mętlik w głowie.
Czerwony dom stał w wielkim ogrodzie. Było tu wiele rabat z kwiatami,
krzewów i rozmaitych drzew owocowych, rozległy trawnik z ogrodową
huśtawką i nawet nieduża altana; dziadek, ojciec ojca, zbudował ją dla babci,
kiedy straciła pierwsze dziecko, które zmarło zaledwie w kilka tygodni po
urodzeniu. Biedactwo miało na imię Maria. Na jej nagrobku wyryto napis:
„Mała Maria do nas przybyła, przywitała się i zawróciła”.
W jednym z rogów ogrodu, z tyłu, za malinami rosły gęste zarośla, które
nigdy nie wydawały ani kwiatów, ani owoców. Właściwie był to stary żywopłot
odgradzający ogród od wielkiego lasu, ale ponieważ przez ostatnie dwadzieścia
lat nikt go nie pielęgnował, zmienił się w nieprzebyty gąszcz. Babcia
opowiadała, że w czasie wojny żywopłot utrudniał przejście lisom,
przychodzącym tu na polowanie, kiedy kury chodziły wolno po ogrodzie.
Dla wszystkich, poza Zofią, stary żywopłot był równie niepotrzebny co
klatki dla królików w innym miejscu ogrodu, ale nikt nie znał tajemnicy Zofii.
Odkąd mogła sięgnąć pamięcią, Zofia znała wąskie przejście w
żywopłocie. Czołgając się przez nie docierało się do wolnego miejsca
otoczonego krzakami. Było tutaj jak w małej chatce. Mogła mieć pewność, że
nikt jej tu nie znajdzie.
Ściskając w ręku dwie koperty Zofia pobiegła przez ogród do żywopłotu i
na czworakach przecisnęła się przez gęstwinę. Zaułek był dość duży, mogła w
nim stanąć prawie wyprostowana, ale teraz wolała przysiąść na grubych
korzeniach. Stąd mogła wyglądać przez małe prześwity między gałęziami i
liśćmi. Choć żaden z nich nie był większy od pięciokoronówki, miała widok na
cały ogród. Kiedy była mała, lubiła stąd przyglądać się, jak matka czy ojciec
szukają jej między drzewami.
Zofia zawsze uważała, że ogród tworzy odrębny świat. Za każdym razem,
gdy słyszała o ogrodzie Edenu w historii o stworzeniu świata, miała wrażenie,
że siedzi w Zaułku i wygląda na swój mały raj.
„Skąd wziął się świat?”
Nie, Zofia nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała, że Ziemia
jest tylko maleńką planetą zawieszoną w ogromnej przestrzeni kosmosu. Ale
skąd wzięła się przestrzeń kosmiczna?
Można było, rzecz jasna, założyć, że kosmos istniał od zawsze, i wówczas
nie trzeba było szukać odpowiedzi, skąd się wziął. Ale czy cokolwiek mogło
istnieć od zawsze? W głębi jej duszy coś gwałtownie protestowało przeciwko
takiemu twierdzeniu. Wszystko, co istnieje, musiało chyba mieć jakiś początek?
A więc i przestrzeń kosmiczna musiała kiedyś powstać z czegoś innego.
Ale jeśli kosmos powstał nagle z czegoś innego, to i to coś innego
musiało kiedyś powstać z czegoś jeszcze innego. Zofia zrozumiała, że zepchnęła
tylko cały problem na dalszy plan. W końcu coś kiedyś musiało powstać z
niczego. Ale czy to możliwe? Czy nie jest to równie nieprawdopodobne, jak
wyobrażenie sobie, że świat istnieje od zawsze?
W szkole uczono ją, że świat został stworzony przez Boga, i Zofia
usiłowała teraz uspokoić się myślą, że ta odpowiedź jest najlepsza. Zaraz jednak
znów zaczęła się zastanawiać. Chętnie zgodzi się z twierdzeniem, że to Bóg
stworzył przestrzeń kosmiczną, ale co z samym Bogiem? Czy on stworzył się
sam, z niczego? Znów coś w niej ostro zaprotestowało. Nawet jeśli Bóg potrafił
stworzyć to czy tamto, z pewnością nie zdołałby stworzyć samego siebie, zanim
miał jakiegoś „siebie”, przy pomocy którego mógł tworzyć. Pozostawała więc
tylko jedna możliwość: Bóg istnieje od zawsze. Ale przecież tę możliwość
odrzuciła już na początku! Wszystko, co istnieje, musi mieć jakiś początek.
- Cholera!
Jeszcze raz otworzyła obie koperty.
Skąd wziął się świat?
Podstępne pytania! I od kogo przyszły te listy? Pozostawało to równie
wielką tajemnicą.
Kto wyrwał Zofię z codzienności i zmusił do szukania rozwiązań wielkich
zagadek wszechświata?
Zofia po raz trzeci poszła do skrzynki.
Dopiero teraz listonosz przyniósł codzienną porcję poczty. Zofia
wyłowiła pękaty plik reklam, gazety i parę listów do matki. Zauważyła też
widokówkę z egzotyczną plażą. Odwróciła kartkę, zobaczyła, że przyklejono na
niej norweskie znaczki. Na stemplu widniał napis: „Batalion ONZ”. Czy to
kartka od tatusia? Ale przecież on miał znajdować się w zupełnie innym
miejscu, a w dodatku to wcale nie jego pismo!
Zofia poczuła, że puls uderza jej szybciej, kiedy czytała, do kogo
zaadresowana jest kartka: „Hilda Moller Knag, c/o Zofia Amundsen, ul.
Koniczynowa 3...” Dalej adres się zgadzał. Przeczytała kartkę:
Kochana Hildo!
Najserdeczniejsze życzenia z okazji piętnastych urodzin! Jak pewnie
rozumiesz, chciałbym Ci ofiarować prezent, który pomoże Ci dorastać. Wybacz,
że wysyłam kartkę do Zofii Tak było najłatwiej.
Ucałowania, Tatuś
Zofia pędem wróciła do domu i wpadła do kuchni. Czuła, że wzbiera w
niej burza.
Kim była ta Hilda, która kończyła piętnaście lat trochę ponad miesiąc
przed jej piętnastymi urodzinami?
Zofia przyniosła z korytarza książkę telefoniczną. Sprawdziła. Wiele osób
nosiło nazwisko Moller, było też sporo Knagów. Ale nikt w całym grubym
tomie nie nazywał się Moller Knag.
Jeszcze raz zbadała tajemniczą pocztówkę. Tak, była prawdziwa, z
prawdziwym znaczkiem i stemplem.
Dlaczego jakiś ojciec wysłał kartkę z życzeniami urodzinowymi pod
adresem Zofii, jeśli jasne było, że przeznaczone są dla kogoś zupełnie innego?
Jaki ojciec chciałby pozbawić własną córkę przyjemności z otrzymania
urodzinowej kartki, wysyłając ją, ot tak sobie, gdzieś w świat? Dlaczego tak
miałoby być „najłatwiej”? I przede wszystkim: w jaki sposób zdoła odnaleźć
Hildę?
Zofii trafił się więc jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia.
Spróbowała uporządkować myśli.
W ciągu kilku zaledwie popołudniowych godzin pojawiły się przed nią
trzy zagadki. Pierwsza: kto wsunął dwie białe koperty do skrzynki na listy.
Druga to owe trudne pytania zadane w listach. Trzecia zagadka brzmiała: kim
jest Hilda Meller Knag i dlaczego Zofia otrzymała kartkę urodzinową
przeznaczoną dla obcej dziewczynki.
Była przekonana, że wszystkie trzy zagadki muszą w jakiś sposób wiązać
się ze sobą, bo do tego dnia wiodła całkiem zwyczajne życie.
CYLINDER
...zdziwienie jest tą przyczyną, dla której ludzie zaczęli
filozofować...
Zofia przyjęła za pewnik, że osoba, która napisała do niej trzy anonimowe
listy, ponownie się z nią skontaktuje. Postanowiła na razie nikomu o nich nie
wspominać.
W szkole trudniej jej było skoncentrować się na lekcjach. Uznała nagle,
że nauczyciel rozprawia tylko o rzeczach nieistotnych. Dlaczego nie mówił
raczej o tym, czym jest człowiek albo czym jest świat i jak powstał?
Ogarnęło ją uczucie, którego nigdy dotąd nie doznała: i w szkole, i
wszędzie dookoła ludzie zajmowali się sprawami mniej lub bardziej
przypadkowymi. A przecież istniały poważne, trudne problemy, których
rozwikłanie było ważniejsze niż zwykłe przedmioty szkolne.
Czy ktoś w ogóle znał odpowiedź na takie pytania? Zofia w każdym razie
uważała, że zastanawianie się nad nimi jest ważniejsze niż wkuwanie odmiany
czasowników.
Kiedy zabrzęczał dzwonek na koniec ostatniej lekcji, tak prędko opuściła
dziedziniec szkoły, że Jorunn musiała biec, by ją dogonić.
Po chwili Jorunn zapytała:
- Zagramy wieczorem w karty?
Zofia wzruszyła ramionami.
- Chyba już mnie nie interesuje gra w karty.
Jorunn wyglądała, jakby właśnie spadła z księżyca.
- Nie? No to może zagramy w badmintona?
Zofia wbiła wzrok w asfalt, ale zaraz podniosła oczy na przyjaciółkę.
- Badminton też już mnie chyba nie interesuje.
- Ach tak!
Zofia usłyszała w głosie Jorunn ton goryczy.
- A może mogłabyś mi powiedzieć, co tak nagle stało się dla ciebie takie
ważne?
Zofia ledwie widocznie potrząsnęła głową.
- To... to tajemnica.
- Phi! Na pewno się zakochałaś!
Dziewczęta przez dłuższą chwilę nie odzywały się do siebie ani słowem.
Kiedy doszły do boiska, Jorunn oświadczyła:
- Idę przez boisko.
„Przez boisko” - to była najkrótsza droga dla Jorunn, ale chodziła tędy
tylko wtedy, gdy musiała spieszyć się do domu, żeby zdążyć na jakieś spotkanie
albo wizytę u dentysty.
Zofia czuła, że robi jej się przykro, ponieważ uraziła przyjaciółkę. Ale co
mogła odpowiedzieć? Że nagle problem, kim jest i skąd wziął się świat,
pochłonął ją do tego stopnia, że nie miała czasu zagrać w badmintona? Czy
Jorunn by to zrozumiała?
Dlaczego tak trudno zajmować się pytaniami najważniejszymi, choć w
...
MonikaBk