Rozdział 6 Cullen's Land.doc

(314 KB) Pobierz
Rozdział 6 : Ona i on

Rozdział 6 : Cullen’s Land

 

 



Edward

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- Aleee tato! Proszę… - Alice jęczała coś do Carlisle’a z taką zapalczywością, że zrobiło mi się jej żal. „Tatulek” pozostawał jednak niewzruszony i głuchy na wszelkie argumenty.

Ciekaw byłam co ten mały Elf znowu wymyślił?? Znając moją siostrę było to coś bardzo głupiego a sądząc po reakcji „Pana Doktora” również niebezpiecznego. Ech...Alice i jej pomysły…znaliśmy się już jakiś czas ale ciągle nie mogłem pojąć skąd ona bierze wszystkie te durnoty?
Tym razem jednak musiało chodzić o coś poważnego, bo Carlisle przemierzał dom z miną rozjuszonego byka a Al wlokła się za nim bez mała padając na kolana.
- Alice! To jest moje ostatnie słowo. Nie pozwolę Wam spędzić kilku dni z dala od Forks i w dodatku bez opieki dorosłych. Niema mowy, rozumiesz ?! – stanowczo postawił na swoim.
- Tatusiu, przecież wiesz jak Cię kocham... – sprytna bestia. Z każdym dniem coraz bardziej ją lubiłem –  Tak na marginesie wcale nie zostaniemy tam bez opieki, Edward już za miesiąc kończy 18 lat.
- No więc pogadamy o tym za miesiąc a teraz idź zajmij się sobą, bo mam trochę pracy.
- Życie jest niesprawiedliwe! Ty nam w ogóle nie ufasz! Jesteś beznadziejny! – wybiegła na korytarz i wpadliśmy na siebie w połowie drogi na górę.
- Nigdy nie obiecywałem, że będę się zgadzał na każdą twoją fanaberie Alice – odkrzyknął ojciec w jej stronę, zamykając drzwi do gabinetu.

 

- Co się stało Mała? – zagadnąłem delikatnie, próbując jakoś odnaleźć się w sytuacji.
- Wiesz co Ed? Czasem nie dziwie się, że nienawidzisz ojca. On niczego nie rozumie i co gorsza nie ma ochoty zrozumieć – wyrzuciła z siebie potok słów na jednym wdechu. Tak że nie byłem w stanie niczego zanotować.
-Zaraz, zaraz Ali! O co chodzi? Opowiedz o wszystkim spokojnie – starałem się jakoś opanować jej płacz.
- Bo… bo… Tata ma rancho w Port Angeles, które nazwaliśmy CULLEN’S LAND. Każdego roku spędzamy tam przynajmniej kilka dni, ojciec mówi, że obcowanie z naturą go odpręża i dodaje sił do dalszej pracy. Zaproponowałam, żebyśmy pojechali razem w sobotę, na co on, że nie ma czasu. Chciałam więc pojechać tam z Tobą, Bellą i Jesperem, ale kiedy tata usłyszał o jego obecności, kategorycznie zabronił nam nawet myśleć o samodzielnym wyjeździe i oświadczył, że zdania nie zmieni. I jak tu z nim negocjować, no powiedz, jak?!
- Ze mną i Bella powiadasz? – uśmiechnąłem się w duchu na samą myśl o tym.
- Tak. Zauważyłam, że „ciągnie” Was do siebie i to bardzo – Al spojrzała przenikliwie, tymi swoimi ogromnymi oczętami i klepnęła mnie w ramie.
 

Że słucham?! Jedyne co ciągnie mnie do Belli to czysta chęć przelecenia jej! Żadne tam kurwa romantyczne wariactwa, nie wiem co oni wszyscy sobie wmawiają?! Miedzy mną i tą małą nigdy niczego nie będzie, po prostu „nie ta liga”. Ona pewnie chce mieć przystojnego chłopaka z dużą forsą, który będzie się woził sportowym autem. Może i spełniam pierwszy z tych warunków, ale z pozostałymi dwoma u mnie dość słabo, więc nie mam raczej szans…

 

Cullen, Ty skończony idioto!!! Tak nisko ją cenisz?! Gdzie się podziała wola walki? Gdzie jest duch zwycięstwa?! Nie zachowuj się jak mały chłopczyk, który obraża się na cały świat za to, że nie dostał upragnionej czekoladki. Zrób coś za nim ten pieprzony Emmett (albo ktoś inny) sprzątnie Ci ją z przed nosa!!!
 

Może to i racja, może Bella jest dla mnie jak ostatnia czekoladka w bombonierce? Pragnę jej z całych sił, ale jednocześnie boje się ugryźć w obawie przed stratą...
 

No właśnie, mądry Edzio! Musisz ją zdobyć bo inaczej nigdy nie dowiesz się co byś stracił…

 

Ale jak tego dokonać???...
 

Mój spór z własnym ego przerwał nagle cieniutki pisk Alice.
- Edward! Mówię do Ciebie od 10 minut a Ty nic. Co się z Tobą dzieje do cholery?!
- Co?...aaa nic, już jest ok. – mruknąłem, powoli wracając na ziemie – O czym to rozmawialiśmy?
- Eeech… Chcę, żebyś pomógł mi przekonać ojca, że może spokojnie puścić nas na to rancho.
- Jak? Przecież nie rozmawiam z nim od naszej pamiętnej kłótni.
- To zacznij! Pomyśl tylko cały tydzień sam na sam z Bellą…- podjudzała moje niesforne fantazje, które natychmiast się uruchomiły – A Emmett z Rosalie też tam będą? - zadałem to pytanie tak zupełnie mimochodem.
- Nie. Rose się przeziębiła, więc nie mogą z nami jechać – wywróciła na mnie oczami, posyłając szyderczy uśmieszek małej żmij.

Ona jest stanowczo za bardzo spostrzegawcza.
 

- Alice wiesz co, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Zaczekaj tu, zaraz wrócę – Odtworzyłem jej drzwi do swojego pokoju i szybko zbiegłem na dół.

Od razu skierowałem się do kuchni. Victoria stała przy lodówce, szukając czegoś usilnie. Pewnie zamierzała ugotować obiad jak na przyzwoitą kurę domową przystało. Ach… taka ładna kobieta a tak się marnuje przy „Panu Doktorze”, aż żal patrzeć. On ją traktuje jak drogą „spinkę do mankietu”, z którą wypada pokazywać się na przyjęciach… A ona co? Nic. Posłusznie się na to godzi…
- Victorio, możemy pogadać? – od pierwszego dnia ustaliliśmy, że nie będę się do niej zwracał per „Pani”, co muszę przyznać znacznie upraszczało schemat naszych kontaktów. Dla nie po prostu była Victorią.
- O Edward! Miło Cię widzieć. Coś się stało? – zapytała zatroskana.
- Właściwie to mam mały problem i potrzebuje twojej pomocy….właściwie to Alice ma problem a ja chcę jej pomóc – zacząłem dość chaotycznie.
- Niech zgadnę. Chodzi o ten pomysł z ranczem, tak?
- Tak – już wiedziałem po kim moja siostra była taka spostrzegawcza... a jakże, wrodziła się do swojej matki – Tak, Al. bardzo chcę tam jechać w sobotę, ale Carlisle nie ma zamiaru się zgodzić.

- Widzisz Ed, mój mąż jest bardzo zasadniczy w kwestii doboru towarzystwa dla Ali i nigdy nie pozwoli aby pojechała do Cullen’s Land z młodym Halem. Ja osobiście nie mam nic przeciwko Jasperowi, jest nawet miłym chłopcem…ale sam rozumiesz, konwenanse…
- No tak, ale Carlisle musi przecież zdawać sobie sprawę, że kiedy wyjechaliście, Jazz przychodził tu każdej nocy. Nie jest chyba na tyle głupi? - zastanawiałem się na głos.
- Oczywiście, że zdaje sobie sprawę…ale jak to mówią „czego oczy nie widzą tego sercu nie żal –uśmiechnęła się delikatnie i powróciła do przerwanych poszukiwań
- A nie mogłabyś z Nim porozmawiać?…No wiesz….tak, żeby zmienił zdanie.
- Myślę Edward, że nie jest to w mojej mocy – odpowiedziała smutno – Ale spróbować zawsze mogę.
- Dzięki Vic! Jesteś wielka – wyszczerzyłem się do niej głupio i już miałem wrócić na górę, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi…

- Edward, rusz wreszcie swoją tłustą dupę i otwórz tę pieprzone drzwi!! – wrzasnęła mała bestia z taką siłą, że ściany zadrżały w posadach.
- Zejdź na dół i sama to zrób! – odkrzyknąłem
- Nie mogę mądralo, właśnie rozmawiam przez telefon.
- Hehe….pozdrów Jaspera – zarechotałem, kierując się w stronę drzwi.

Kiedy je otworzyłem, moim oczom ukazała się najpiękniejsza istota na tym popierdolonym świecie…Bella. Miała ma sobie bardzo obcisłą, czerwoną tunikę, do połowy uda, która odkrywała jej niesamowicie seksowne ramię1. Białe, długie spodnie2 i czarne balerinki3 w zestawie, podkreślały tylko wszystkie atuty.

Nigdy nie znałem się za dobrze na damskich ciuszkach (a już na pewno nie tak jak Alice) Te nitki, frędzelki i paseczki to dla mnie czarna magia… Znacznie bardziej lubiłem rozbierać kobiety niż je ubierać…
Musze jednak przyznać, że nawet ja (kompletny laik w modowych trendach) potrafiłem teraz docenić wygląd Panny Swan. Była piękna, długie, kasztanowe włosy opadały jej na ramiona a oczy błyszczały radością, zupełnie jak u małej dziewczynki. Od czasu kiedy widzieliśmy się po raz ostatni (czyt. od dnia kiedy omal nie pieprzyliśmy się  w pokoju na górze i przyjąłem ten cholerny zakład) minął już tydzień…i chyba się za nią stęskniłem…
 

Boże…. TAK! Brak mi jej dotyku, głosu…ust i rąk! Trudno jest się do tego przyznać takiemu facetowi jak ja, ale TAK chcę mieć na wyłączność i to tak blisko jak to tylko możliwe. Nie ma najmniejszego sensu już dłużej się oszukiwać… ale przecież nie mogę powiedzieć tego na głos…Wyśmieje mnie…odrzuci…znienawidzi…

Kurwa! Co się z Tobą dzieję Cullen? Ty? Ten kalifornijski skurwiel. Boisz się odrzucenia?!

- Witaj Ed, jak się masz? uśmiechnęła się słodko
- Cześć Bello. Ślicznie wyglądasz w tej czerwonej bluzce – wiem, że wyszło tandetnie, ale nie umiałem inaczej.

- To nie jest CZERWONY               tylko BORDOWY daltonisto!! – zza moich pleców wyłoniła się Alice, która na widok Belli zaczęła skakać jak piłeczka. Podeszła do dziewczyny i złapała ją za ramię.
- Dobrze, że już jesteś, skarbie! Chodź pomożesz mi.
 

Ja pierdole! Czy ona zawsze musi się wpiepszać między nas, wtedy kiedy mamy akurat ”ważne” sprawy do omówienia???!!!

 

- Ale w czym? – zapytała przestraszona Bella. Chyba także wiedziała, że podekscytowanie mojej siostry wcale nie musi oznaczać niczego dobrego…
Al wdrapała się na palce i szepnęła jej do ucha kilka słów. W odpowiedzi usta dziewczyny wykrzywiły się, ukazując rząd równiutkich, białych ząbków. Ostrych jak małe szpileczki…

 

Jezu Chryste! Być może jestem świrem (tak, to więcej niż pewne), ale uwielbiam jej uśmiech i to jak cudownie się przy nim czerwieni…

 

Nagle Izabella podniosła wzrok na schody z całych sił krzycząc coś, co brzmiało jak:
- Część wujku, jak minęła wczorajsza kolacja z rodzicami?!
Cisza. Nikt nie odpowiadał. Carlisle był chyba zbyt zajęty na górze.
 

Co też one wymyśliły i przede wszystkim, co Bell chce osiągnąć tym krzykiem…? Czy mówiłem Wam już, że nigdy nie rozumiałem kobiet? Pewnie tak , ale powtórzę jeszcze raz… Jestem w tej kwestii kompletnym beztalenciem i chyba taki już umrę…
Carlisle nie kazał czekać na siebie zbyt długo. Po niespełna 5 min stanął u szczytu schodów z promienną twarzą.

- Dzień dobry Bello, Jak się czujesz po ostatnim wypadku? Wszystko już porządku? – zapytał podchodząc bliżej i tuląc ją na powitanie.

To wspomnienie wywołało u mnie dziwne, nieokreślone uczucie. Nie wiem do czego mógłbym je przyrównać, lecz z pewnością nie było to nic miłego… Raczej coś na kształt ukłucia w sercu, gdy pomyślałem, że tylko sekundy dzieliły, tą śliczną małą istotkę od śmierci i jedynie ja mogłem temu zapobiec. Udało się…. W takich chwilach jak ta z przed tygodnia dziękowałem Bogu za mój refleks i niezliczone umiejętności.
 

Nie to, żebym się teraz chwalił, ale prawdą jest, że życie postawiło mnie przed wieloma trudnymi sytuacjami, z których za zwyczaj wychodziłem cało… No właśnie „za zwyczaj.  Najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że od piątego roku życia wychowywałem się sam w otoczeniu kalifornijskich ulic (bo matka musiała pracować, żeby nas utrzymać) i jak widać „złe wilki wielkiego świata jeszcze mnie nie zjadły” to ja raczej pożerałem je na śniadanie J
Wiecie co? Czasem myślę że Bóg cholernie niesprawiedliwie rozdaje nam karty do gry w życie. Ci tutaj mają wszystko, zero problemów czy zmartwień. Pod czas gdy gdzieś po drugiej stronie istnieje zupełnie inny świat, z którego bytności oni, nawet nie zdają sobie sprawy…

 

- Wujku, mam prośbę… powiedziała przymilnie
- Tak, słucham

- Czy mógł byś udostępnić nam rancho na jakiś tydzień? Mam imieniny i chciałabym zrobić wielką imprezę… niestety w domu dziadków nie zmieszą się wszyscy…
- Alice już coś wspominała o imieninach, ale nie jestem pewny czy to doby pomysł abyście jechali bez opieki – spojrzał znacząco na Victorie, która właśnie wyłoniła się z kuchni. Wyglądał jakby za wszelką cenę szukał potwierdzenia swoich racji.
- Kochanie pozwól im na odrobinę samodzielności. To mądre dzieciaki, na pewno wszystko będzie dobrze – rzekła, całując go w policzek.

Przez krótki czas Carlisle stał w milczeniu, najwyraźniej coś analizując. Dziewczyny przestępowały z nogi na nogę, oczekując  decyzji, a ja usunąłem się na bok i szczerze mówiąc nie miałem pojęcia o co tyle hałasu? Ok, nęciła mnie okropnie perspektywa spędzenia czasu sam na sam z Bell (wiedziałem, że Jasper i Al. będą zbyt zajęci sobą, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego), ale bez przesady, przecież to samo mogę zrobić tutaj…
- No dobrze dziewczęta, zgadzam się.- powiedział wreszcie „Pan Doktor”, przerywając ciszę – Jest jednak pewne „ale”…
Podekscytowanie niewiast troszkę opadło po tych słowach, nadal pozostawały jednak mega zadowolone. Cieszyłem się razem z nimi bo zajebiście lubiłem patrzeć na szczęśliwą Belle.
- Alice – kontynuował ojciec – Jeśli Jasper tknie Cię choćby  jednym palcem, przysięgam, zabiję go a Ty…. będziesz miała szlaban na chłopców do pięćdziesiątki. Zrozumiano?!!
- Tak tato!! – krzyknęła Ali, skacząc w jego objęcia – Dziękuję!

Bella również uścisnęła Carlisle’a z wdzięcznością i obie podreptały na górę. Miałem zamiar podążyć ich śladem, kiedy nieoczekiwanie Carlisle zastąpił mi drogę.
- Edward, mógłbyś mieć oko na Alice i Jaspera – ściszył głos do szeptu.
- Al to moja siostra więc, jest chyba jasne, że będę jej pilnował, ale nie zamierzam bawić się w szpiega – odparłem, kierując się w stronę schodów.

1. http://images20.fotosik.pl/11/24332f8275057d52.jpg
2. http://bi.gazeta.pl/im/3/3218/z3218113X.jpg
3. http://dodatki.files.wordpress.com/2007/05/dior-vertigo.jpg



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bella

Tak, tak, TAK! Wujek Carlisle się zgodził i Cullen’s Land stało przed nami otworem. Mieliśmy to cudowne miejsce tylko dla siebie i to przez okrągły tydzień… Wyobraźcie sobie: ogromny dom położony w samym środku lasu, dookoła jeziora, ale co najważniejsze…konie! Uwielbiałam te zwierzęta. Miały w sobie taką siłę i majestat… Są piękne… Jeździłam od 3 roku życia, ale nigdy nie pozwolono mi na własnego rumaka. Tata uważa, że to zbyt niebezpieczne.

Ponieważ Emmett i Rozalie nie mogli jechać z nami, wyruszyliśmy do Port Angeles jednym samochodem. Mnie znowu przypadło siedzenie z tyłu w towarzystwie Edwarda.

To wszystko sprawka Alice! Czy ona zamierza mnie swatać?!

 

Słonce wlewało się przez boczną szybę, utrudniając widoczność a my byliśmy już w połowie drogi do celu. Uff... już nie długo rozprostuję nogi i wezmę długi ciepły prysznic… Droga na rancho zawsze była dla mnie męczarnią. Nie lubiłam patrzeć ciągle na ten monotonny obraz pożółkłych pól i trawiastych łąk, znałam go już na pamięć. Ciągle nić tylko zieleń i żółć przeplatały się ze sobą jak w mozaice, cóż za okropna stagnacja…
Spojrzałam ukradkiem na Edwarda, który siedział po mojej lewej stronie z Ipodem w uszach. Ciekawe czy pamięta jeszcze o naszym zakładzie?
 

Uhu…Boże lepiej żeby miał krótką pamięć…
 

Strasznie się wtedy wygłupiłam i nie szczególnie chciałabym do tego wracać. Ale cóż jak się powiedziało „A” trzeba powiedzieć i „B”, prawda? Co ja sobie wyobrażałam, wychodząc do niego tak zupełnie naga? Dobra może chciałam się odegrać, ale to przecież nie usprawiedliwia takiego zachowania.
 

Chociaż nie powiem, miło było patrzeć jak się podnieca moim ciałem J
 

- Eddi? – szturchnęłam go w ramie, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Hmm? – mruknął, ale o dziwo nie był ani trochę zaskoczony. Jakby się spodziewał, że to zrobię.
- Mogę zobaczyć co tam nasz? – wskazałam na odtwarzacz.
- Jasne – podał mi jedną słuchawkę i przybliżył się żeby było wygodniej.
Teraz praktycznie leżałam na jego ramieniu, czując ostry zapach mięty na policzku. Leciała właśnie jedna z moich ulubionych piosenek, Flightless Bird, American Mouth”. Utwór te bez wątpienia należał do kategorii „słuchane bez końca” na mojej playliście…a swoją drogą to ciekawe, że taki chłopak jak Ed, też się w tym lubował…

Nagle ni stąd ni zowąd brat Alice przeciągnął mnie wyżej i pocałować w czoło.
Co on do cholery robi?

- Co… - spojrzałam pytająco, na co tylko się uśmiechnął i powtórzył czynność.

Dlaczego tego nie przerwałam? Dlaczego nie odskoczyłam? Nie wiem… Po prostu trwałam tak, pozwalając aby Edward mnie całował a i sama też nie pozostawałam mu dłużna. Odwzajemniałam pieszczoty z taką siłą jak jeszcze nigdy wczesnej. Jego usta były tak miękkie i delikatne, ale zarazem zdecydowane. Podobało mi się to… Nawet bardziej niż bardzo…
- Bello, mam nadzieję, że nie zapomniałaś o zakładzie? – mruknął, całując moje ucho.


Cholera! Więc nie będzie z nim tak łatwo jak myślałam...

- Oczywiście, że nie! Nie licz na to, że uda Ci się wygrać Cullen! – udałam obrażoną. Edward zaśmiał się z mojej stanowczości, tuląc jeszcze mocniej.
- Bell, odpowiesz mi na jedno pytanie?

- Pewnie, mów –zachęciłam go
- Może uznasz to za szczeniackie, ale czy związałabyś się z kimś biedniejszym od siebie? – zapytał zwieszając głowę w zakłopotaniu.
 

 

Ooo Chryste, jest teraz taki słodki...

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin