29. Jean Barrett - Czy masz alibi.pdf

(770 KB) Pobierz
38363725 UNPDF
JEAN BARRETT
Czy masz alibi?
PROLOG
Zakład Karny East Moline
Illinois
Była skończoną pięknością, bez najmniejszej choćby
skazy. Delikatne rysy twarzy, ogromne fiołkowe oczy
i smukła sylwetka składały się na podobiznę kobiety, jakby
zrodzoną z marzeń milionów mężczyzn. Miała na sobie
jedwabny zielony szlafroczek.
Mówiła do niego falsetem, z głową lekko przechyloną
na bok. Nie zapomniał uwzględnić tej szczególnej manie­
ry, była naprawdę perfekcyjną imitacją swojej imiennicz­
ki. To nieprawdopodobne.
- Teraz, gdy już tu przyszłam, Victorze, powiedz, cze­
go ode mnie chcesz?
- Bądź mi posłuszna.
- Będę, jak zawsze. Ale co mam robić?
- Mam zamiar obsadzić cię w nowatorskiej insceniza­
cji ,,Śpiącej królewny", którą sam wymyśliłem.
Nie odpowiedziała od razu, tylko dużymi krokami za­
częła przemierzać stół, każdym swym starannie wyważo­
nym ruchem ukazując miotające nią obawy i wątpliwości.
Patrzył na to zafascynowany.
Znów stanęła przed nim.
6
- Czy dam sobie radę? To trudna rola, Victorze.
Zaśmiał się cicho.
- Jesteś wręcz do niej stworzona, księżniczko. Spójrz,
pokażę ci.
Zwinnymi palcami zaczął poruszać sznurkami, docze­
pionymi do rąk i nóg marionetki. Lalka, w takt nuconej
przez niego melodii, z nieopisanym wdziękiem zawirowa­
ła w walcu. Zaiste, była to magiczna, czarowna chwila.
- Sama widzisz - zachęcał ją. - To łatwe i ekscytujące,
prawda?
- Cudowne! - przytaknęła. - Czuję, że żyję.
- Bo żyjesz.
- Kiedy spotkam królewicza?
- Niebawem - odparł wymijająco.
- Mam nadzieję, że będzie piękny i dzielny. Czy on...
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Już ja się o to zatrosz­
czę. Czyż nie opiekuję się tobą od samego początku?
- Tak, Victorze. Wszystko zawdzięczam tobie, ale cały
czas się martwię, że ona się dowie. Ta, która jest mną.
- To teraz nie ma znaczenia - uspokoił ją - przecież
będziesz spała. Pamiętasz tę bajkę. Śpiąca królewna zapa­
da w długi, głęboki sen.
Nie miał serca wyznać, że w jego inscenizacji nie zja­
wia się piękny królewicz, by pocałunkiem miłości obudzić
z letargu królewnę. Nie będzie dzielnego wybawcy, jako
że Victor miał zupełnie inne plany. On, wielki artysta,
stworzył najwspanialsze dzieło w swym życiu po to, by je
zniszczyć. No cóż, nie miał innego wyjścia, bowiem tylko
w ten sposób będzie mógł ukarać imienniczkę cudownej
marionetki. Zdobędzie się na to, by tę niezwykłą, ożywio-
7
ną mocą jego geniuszu lalkę, złożyć w ofierze. Udowodnił
to już w prawdziwym życiu.
W East Moline środki bezpieczeństwa były ograniczo­
ne do minimum i poza specjalistami od resocjalizacji, pra­
cowało tu zaledwie kilku umundurowanych strażników.
Prawie nigdy nie przychodzili do warsztatów, a Bill Jero-
me znalazł się tam tylko dlatego, że polecono mu, by
przyjrzał się jednemu z młodych więźniów, z którym były
pewne kłopoty.
Moim zdaniem źle wybrali, pomyślał Bill, gdy dość
barczysta sylwetka pojawiła się w drzwiach olbrzymiego
pomieszczenia. To raczej tego gościa powinni się obawiać,
dodał w duchu, mierząc wzrokiem chudą, mroczną postać,
stojącą samotnie w rogu stołu.
Obserwując Victora Lassitera, prowadzącego po stole tę
cholerną marionetkę, poczuł nagle niemiły dreszcz. Usły­
szał, jak coś do niej mruczał, a ona odpowiadała mu słod­
kim, dziewczęcym głosikiem. No cóż, Lassiter znał się na
swojej robocie.
Przed aresztowaniem był lalkarzem, prawdziwym arty­
stą w tym fachu. Wśród publiczności wzbudzał prawdzi­
wy zachwyt, wręcz ją hipnotyzował, a u niektórych wywo­
ływał graniczące z grozą niedowierzanie, gdy marionetki
z niesłychaną precyzją odtwarzały ruchy aktorów.
Bill podejrzewał, że Lassiter wprost uwielbiał, gdy owe
małe figurki spełniały każde jego życzenie, a poczucie
absolutnej władzy nad nimi napawało go perwersyjną
wręcz rozkoszą. W porządku, gdy chodziło tylko o lalki,
pomyślał strażnik, ale wszystko się zmieniało, gdy na sce-
8
nie pojawiali się prawdziwi ludzie. To dlatego ten budzący
zarówno podziw, jak i lęk artysta wylądował w więzieniu.
Jednak personel zakładu inaczej oceniał Victora Lassi-
tera, wskutek czego uznano go za zdolnego do resocjaliza­
cji. Z dobrą opinią został tu przeniesiony z Joliet, więzie­
nia o zaostrzonym rygorze, i właśnie kończył odsiadywa­
nie dziesięcioletniego wyroku. Wkrótce miał wyjść na
wolność.
Natomiast Bill, gdyby tylko mógł, dożywotnio trzymałby
go za kratkami, widział bowiem w oczach Lassitera to, czego
nie dostrzegali eksperci: dziwny, wręcz nieludzki chłód. Gdy
spoglądał na chytrą, chudą twarz więźnia, instynktownie
czuł, że ten facet jest zdolny do wszystkiego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin