Joanna Białecka - Czarny leksykon.rtf

(1474 KB) Pobierz
Czarny leksykon

 

Joanna Białecka

Czarny leksykon



1988


Od wydawcy

Czarny Leksykon to autorski, a więc i subiektywny, także w sposobie prezentowania, wybór sylwetek przestępców i ich kryminalnych czynów. Zbeletryzowana encyklopedia zbrodni sprzed stu lat i całkiem współczesnych, zbrodni udowodnionych i do dziś okrytych mgłą tajemnicywszystkich jednak, niestety, autentycznych.

Galeria kalekich charakterów i spaczonych osobowości, galeria przestępców i ich wpływ na losy normalnych ludzi, często nawet całych społeczności. Praca policji, służb kryminalnych, rola przypadku w wykryciu morderstwwszystko to składa się na treść haseł niniejszego Leksykonu. Lektura ta prowadzi w mroczne zakamarki dusz i serc, ukazuje działania haniebne, ohydne.

Gorzka to prawda, ale tacy również bywają ludzie.


Wampiry grasują nocą

 

John Reginald Halliday CHRISTIE

Dnia 24 marca 1953 roku nowy lokator mieszkania na parterze w domu nr 10 przy Rillington Place (obecnie Rustyn Close) w Londynie, przybysz z Jamajki, z powodów sobie tylko wiadomych zabrał się do opukiwania ścian w kuchni. Wkrótce zastanowił go odgłos wskazujący, że za jedną z nich jest pusta przestrzeń. Odchylił róg tapety, stwierdzając, że papier pokrywa niewielki kredens. Ponieważ w drzwiach tajemniczego mebla znajdowała się pokaźnych rozmiarów dziura, podekscytowany Jamajczyk, zaopatrzony w latarkę, zajrzał do wnętrza. Ujrzał nagie plecy kobiety.

Sprowadzono policję, która wydobyła z kredensu trzy ciała kobiece. Jedne zwłoki były nagie, ubrane tylko w biustonosz i pas do pończoch; pozostałe zawinięte były w koce i obwiązane przewodem elektrycznym. Odór był bardzo nikły, gdyż mała wilgotność powietrza powstrzymywała rozkład.

Policjanci rozpoczęli przeszukiwanie całego domu. Wkrótce zwróciły ich uwagę nierówno ułożone deski podłogi w salonie tegoż parterowego mieszkania. Oderwano podłogę, ujawniając czwarte ciało, również zawinięte w koc. Następnie przekopano maleńki ogródek na tyłach domu, wydobywając dwa dalsze szkielety. Przy okazji stwierdzono, że ludzka kość udowa służyła do podpierania furtki.

Mieszkanie na parterze zajmowane było uprzednio przez niejakiego pana Christie, który wyprowadził się 20 marca, na cztery dni przed znalezieniem zwłok, nie zostawiając adresu.

Podczas gdy rozesłano listy gończe za Christiem, policja przypomniała sobie, że w 1949 roku w tym samym domu znaleziono zwłoki pani Evans i jej maleńkiej córeczki. Obie zostały uduszone, a za zabicie ich powieszono pana Evansa... Obecnie wydało się prawdopodobne, że tamte zabójstwa również były dziełem mordercy sześciu kobiet, którym przypuszczalnie był John Reginald Halliday Christie.

31 marca konstabl Ledger rozpoznał Christiego we włóczędze, błąkającym się wokół Putney Bridge w Londynie. W tym czasie sprawa nabrała już dużego rozgłosu, gazety zamieszczały zdjęcia Johna Christie oraz rozważały z upodobaniem, czy zdąży on popełnić następną zbrodnię, zanim zostanie ujęty.

Jak widać, nie zdążył. Już podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do zabicia czterech kobiet, których ciała znaleziono wewnątrz domu, nieco późniejrównież do dwóch poprzednich zabójstw, a wreszcie nawet do zabójstwa pani Evans, choć ta sprawa nadal pozostaje niejasna.

Zgodnie z wersją podaną przez sprawcę, swą żonę, której zwłoki znajdowały się w kredensie, udusił pończochą, chcąc skrócić jej cierpienia. Pani Christie miała bowiem nagle dostać konwulsji, mąż zaś... nie mógł na to patrzeć. Pozostałe ofiary znaleziono w domuRita Nelson lat 25 (była w szóstym miesiącu ciąży), Kathleen Maloney, lat 26 oraz Hectorina McLennan, lat 26były prostytutkami, które Christie udusił, jak twierdził, podczas kłótni o pieniądze. Szkielety znalezione w ogrodzie należały do Austriaczki Kutii Kuerst, również prostytutki, którą Christie miał udusić podczas stosunku oraz do Muriel Eady, jego koleżanki z pracy.

We krwi trzech kobiet, których zwłoki znalezione zostały w domu, wykryto obecność tlenku węgla (nie dotyczyło to pani Christie). Sprawca wyjaśnił wreszcie, że było to wynikiem stosowanej przezeń dość skomplikowanej metody doprowadzania kobiet do nieprzytomności: zaprosiwszy do domu, odurzał je alkoholem, po czym namawiał, by usiadły w fotelu, w pobliżu którego instalował przewód doprowadzający gaz. Gdy kobiety traciły przytomność w wyniku zatrucia gazem, Christie dusił je, a następnie gwałcił. Ponieważ kobiety były prostytutkami, trudno przypuścić, by broniły się przed stosunkiem. Uważa się, że Christie był impotentem i mógł odbyć stosunek wyłącznie z nieprzytomną kobietą. O jego kłopotach w tej dziedzinie świadczy przezwisko, jakie nadała mu w młodości pewna dziewczyna: ChristieNic z tego.

John Reginald Halliday Christie stanął przed Głównym Sądem Kryminalnym w poniedziałek 22 czerwca 1953 roku. Podczas śledztwa dokładnie zbadano jego dotychczasowe życie, a informacje te ujawniono na procesie. Oto one:

55-letni w chwili aresztowania, Christie urodził się w kwietniu 1898 roku w małym miasteczku w hrabstwie Yorkshire. Jego ojciec był człowiekiem surowym, a swym siedmiorgu dzieciom nigdy nie okazywał serdeczności. Christie, od dziecka słabowity, krótkowzroczny i introwertyczny, był przez ojca szczególnie źle traktowany. Już w tamtych czasach miewał kłopoty z policją z powodu drobnych kradzieży.

W wieku 15 lat rozpoczął pracę. Nie warto wymieniać licznych instytucji, w których pracował. Wyrzucano go bowiem zawsze, na ogół już po kilku miesiącach, za drobne kradzieże. Po jednym z takich incydentów ojciec wygnał go z domu.

Christie był hipochondrykiem, rozkoszującym się opowiadaniem o swych chorobach i nawet jego przyznanie się do winy, które zachowało się w aktach, zaczyna się szczegółowym opisem słabego zdrowia. W chwili zdenerwowania tracił głos. Gdy na przykład pokłócił się z żoną i ta wyprowadziła się, nie mógł wydobyć z siebie głosu przez trzy miesiące.

Ożenił się w roku 1920. Dzieci nie miał. Twierdził, że przez ostatnie dwa lata przed zamordowaniem żony nie żył z nią, co stanowiłoby dowód na prawdziwość teorii o jego impotencji i nerwicy seksualnej jako podłożu zabójstw.

Wydaje się, że Christie, jeśli chodzi o sprawy zdrowotne, był jednym z pechowców, którzy nawet na prostej drodze potrafią złamać nogę... Prześladowały go też różne wypadki, w których odnosił większe lub mniejsze obrażenia.

Z początkiem II wojny światowej Christie wstąpił do Wojennych Rezerwowych Oddziałów Policji i tam dał się poznać jako służbista, któremu wyraźną przyjemność sprawiało okazywanie swej władzy i bezlitosne karanie winnych najdrobniejszych nawet wykroczeń. W tym czasie zamieszkał wraz z żoną pod numerem 10 na Rillington Place. Jego żona bardzo często odwiedzała swą rodzinę w Sheffield i pierwsze zabójstwo Christiego miało miejsce pod jej nieobecność. Sprowadził mianowicie do domu prostytutkę Ruth Fuerst i najprawdopodobniej przekonał ją, by poddała się kuracji na katar. Kazał jej pochylić głowę nad słoikiem, który miał zawierać leczniczy balsam, przykrył jej głowę ręcznikiem, a następnie wsunął niezauważalnie pod ręcznik przewód gazowy. Zalecał przy tym, by wdychała głęboko, gdyż tylko takie postępowanie zapewnia całkowite wyleczenie. Możliwe, że za pierwszym razem chciał tylko doprowadzić dziewczynę do utraty przytomności, by móc odbyć z nią stosunek, a na zabicie zdecydował się dopiero później. Dość, że zwłoki ukrył najpierw pod podłogą w salonie, po czym w nocy wyniósł je do ogrodu i zakopał.

W grudniu 1943 Christie został zwolniony z policji i podjął pracę w fabryce sprzętu radiowego. Tam zaprzyjaźnił się z Muriel Eady, która często odwiedzała państwa Christie na Rillington Place. Pewnego razu przyszła, gdy pani Christie była w Sheffield. Na domiar złego skarżyła się na silny katar. Wkrótce wylądowała obok Ruth Fuerst, zakopana w maleńkim ogródku.

W 1949 roku miało miejsce zabójstwo pani Evans i jej maleńkiej córeczki. Christie twierdził, że kobieta, nieszczęśliwa w pożyciu małżeńskim, prosiła go o pomoc w popełnieniu samobójstwa, co też uczynił, dusząc ją przy pomocy pończochy. Poinformował następnie o tym męża zamordowanej, który prawdopodobnie zabił wtedy córkę. Możliwe, że nie popełniono zatem pomyłki sądowej skazując pana Evansa na śmierć, zwłaszcza, że nie jest pewne, czy Christie rzeczywiście brał udział w tych morderstwach.

W grudniu 1952 roku miało miejsce zabójstwo żony Christiego. Motyw tego czynu nie jest jasny, lecz wydaje się prawdopodobne, że Christie chciał sobie w ten sposób zapewnić spokój i samotność, by móc zabijać następne kobiety. Jedno jest pewnekolejne zabójstwo miało miejsce już po kilku tygodniach. Ritę Nelson widziano po raz ostatni żywą 2 stycznia 1953 roku. Jej ciało jako drugie znalazło się w kredensie. Christie twierdził, że dziewczyna zaczepiła go na ulicy i zażądała pieniędzy, a wreszcie siłą dostała się do jego domu i wywołała bójkę. Bardziej jednak jest prawdopodobne, że przyszła zaproszona przez swego mordercę.

Następną ofiarę, Kathleen Maloney, widziano po raz ostatni 12 stycznia. Trzeba przyznać, że Christie, pozbywszy się żony, nie tracił czasu, wyszukując swe ofiary. Utrzymywał, że także i to zabójstwo było wynikiem szamotaniny.

Nie mając pieniędzy, Christie sprzedał meble i obrączkę swej żony. Napisał również do banku w Sheffield, gdzie złożone były oszczędności pani Christie i fałszując jej podpis, zażądał przesłania całej sumy do Londynu. Przed Bożym Narodzeniem natomiast wysłał kartkę z życzeniami do siostry żony, twierdząc, że pisze zamiast niej, ponieważ cierpi ona na silne bóle reumatyczne w palcach i nie może utrzymać pióra.

W lutym Christie poznał dwoje ludzi, kobietę i mężczyznę, którzy podobno skarżyli się mu, że nie mają gdzie mieszkać. Przyjął ich do siebie na kilka dni, po czym opuścili jego mieszkanie, a wkrótce kobieta powróciła sama. Była to Hectorina McLennan, ostatnia ofiara Christiego. Zabójstwo miało miejsce około 1 marca. Następnie wyprowadził się z Rillington Place, nie płacąc nawet zaległego komornego ijak twierdziłwłóczył się po Londynie, cierpiąc na utratę pamięci. Istotnie, gdy go aresztowano, był nieogolony, obdarty i bez grosza.

Obrona utrzymywała, że Christie jest niepoczytalny. Poddany został kilkakrotnie badaniom psychiatrycznym, w wyniku których stwierdzono jednak, że w pełni odpowiada za swe czyny. Został więc skazany na śmierć. Wyrok wykonano 15 lipca 1953 roku.

Nie ma wątpliwości, że od chwili zamordowania żony, której obecność stanowiła poważną przeszkodę w zaspokajaniu potrzeb seksualnych, był on opanowany jedną myślą. Kierował nim wewnętrzny przymus, i byłby z całą pewnością zabijał nadal, gdyby tylko miał okazję, ponieważ był to jedyny sposób zaspokojenia popędu. I tak na przykład pewna kobieta, która często widywała Christiego w kawiarni w pobliżu jego domu, opowiadała, że dwukrotnie zapraszał ją do siebie, by poddała się leczeniu kataru. Na szczęście dla niej, za każdym razem wizytę u Christiego uniemożliwiały jakieś przypadkowe okoliczności...

Z drugiej jednak strony pośpiech, z jakim Christie wybierał kolejne ofiary po śmierci żony, wskazuje wyraźnie, że zdawał sobie sprawę, jak mało czasu ma do dyspozycji, zanim rodzina żony z Sheffield zainteresuje się jej stanem (należy pamiętać, że bardzo często ich odwiedzała). Nie zakopywał już zwłok w ogrodzie, mając świadomość tego, że w kredensie zostaną szybko odkryte. Następnie, gdy uznał, że nie powinien dłużej pozostawać w domu, uciekł. Wydaje się, że przez te tygodnie żył opanowany jedną myśląskorzystać jak najwięcej, póki nikt się nim nie zainteresuje...

 

 

 

 

Martin DUMOLLARD

Młodo owdowiała, bezdzietna córka robotnika, Marie Pichon, nie miała po śmierci męża środków do życia. Została służącą w domu zamożnych mieszczan pod Lyonem, lecz czy to wynagrodzenie było za niskie, czy też chlebodawczyni zbyt wymagająca, dość że kobieta nosiła się z zamiarem szukania innej posady. Dlatego też uznała zapewne za niezwykle szczęśliwy zbieg okoliczności fakt, że na moście w dzielnicy Guillotière zawarła znajomość z sympatycznym wieśniakiem, odzianym w niebieski kombinezon roboczy. Nowy znajomy nie tylko sprawiał wrażenie człowieka solidnego, ale i w pierwszych zdaniach zdradził pani Pichon, że poszukuje właśniena polecenie swego chlebodawcy, właściciela zamku w Montluel, gdzie jest ogrodnikiemwykwalifikowanej pokojówki. Jak zapewniał, pracy będzie mało (na zamku aż roi się od pokojówek), a wynagrodzeniewręcz królewskie. Marie Pichon zdecydowała się bez wahania, nie chcąc przegapić tak wspaniałej okazji. W towarzystwie nowego znajomego, człowieka mniej więcej 45-letniego, zwalistej budowy, o prostym i ujmującym sposobie bycia, udała się do domu swego dotychczasowego chlebodawcy, spakowała pośpiesznie kuferek i wyruszyła na baśniowy zamek. Zaledwie godzina upłynęła od ich spotkania na moście, a Marie Pichon i zamkowy ogrodnik wsiadali już do pociągu na dworcu Geneve.

O zmierzchu dotarli do Montluel. Ogrodnik okazał się rozmownym i opiekuńczym towarzyszem podróży, a gdy wysiedli z pociągu, natychmiast odebrał jej kuferek, nie pozwalając, by sama dźwigała taki ciężar. Poprowadził ją drogą przez pola, tłumacząc, że tędy jest znacznie bliżej. W pewnym momencie postawił kuferek w polu a gdy Marie Pichon chciała go zabrać, wyjaśnił, że znajdują się na terenach zamkowych, skąd nikt nie odważy się nic ukraść i że on sam przyniesie jej rzeczy z pola następnego dnia. Kobieta zaczęła wtedy podejrzewać, że nie wszystko, co opowiedział jej sympatyczny ogrodnik, jest prawdą, a po kilku minutach zupełnie już straciła do niego zaufanie. Oto, idąc, jak twierdził, ciągle w kierunku zamku, po raz drugi przeszli przez tory kolejowe... Wokół nie było żywej duszy i panowały ciemności, gdy kobieta powiedziała swemu towarzyszowi, że przejrzała jego oszustwa i nie ma zamiaru iść dalej. Na to ogrodnik odwrócił się ku niej, mówiąc:

Jesteśmy na miejscu...po czym usiłował zarzucić jej na szyję pętlę ze sznura. Cofnęła się gwałtownie. Wtedy on rzucił się na nią.

Marie Pichon miała szczęście. W panice, biegnąc na oślep w zupełnych ciemnościach, zdołała uciec. Natrafiła wreszcie na jakąś ścieżkę, która zaprowadziła do wioski o nazwie Balan. Drżąc i szlochając ze strachu i wyczerpania, zapukała do drzwi pierwszej z brzegu chałupy. Pozwolono jej spędzić tam noc, a gdy opowiedziała, co się jej przydarzyło, uczynny gospodarz poszedł z nią rano na posterunek policji.

Jeszcze tego samego dnia, tym razem przed południem i w towarzystwie policjantów, Marie Pichon wyruszyła tą samą drogą od stacji kolejowej. Zdołała nawet odtworzyć drogę, jaką szła poprzedniego wieczoru, ale we wskazanym przez nią miejscu nie było ani śladu pozostawionego tam wczoraj kuferka z całym jej dobytkiem. Tegoż dnia, 27 maja 1861 roku, wszczęto śledztwo.

Policja dysponowała wprawdzie opisem sprawcy, ale szukanie go trwałoby pewnie długo, jako że mieszkał dość daleko od Montluel. Policjantom dopomogły jednakże plotki, których pilnie wysłuchiwali, a które mówiły o dziwnych skłonnościach rolnika z dystryktu Dagneux, niejakiego Martina Dumollarda.

Plotek nie wolno było lekceważyć. Policjanci udali się natychmiast do domu Dumollarda, a ujrzawszy go, zrozumieli, że oto znaleźli poszukiwanego człowieka. Na pierwszy rzut oka doskonale odpowiadał opisowi podanemu przez Marie Pichon.

Zarówno Dumollardowi, jak i jego żonie, cichej kobiecinie o posępnym wyrazie twarzy, zadano obowiązkowe pytanie: jak przebiegał wieczór 26 maja? I oto już podczas pierwszej rozmowy, która nie była nawet formalnym przesłuchaniem, okazało się, że zeznania Dumollarda i jego żony znacznie się różnią. Oboje wprawdzie usiłowali udowodnić, że Dumollard posiada alibi na ten właśnie wieczór, nie uzgodnili jednakże wcześniej, na czym ma ono polegać. Zostali aresztowani i przewiezieni do Trevoux.

W jednym z pomieszczeń komisariatu policji miała miejsce wstrząsająca scena. Dumollarda wprowadzono do pokoju, gdzie oczekiwała Marie Pichon. Nieszczęsna kobieta doznała szoku i uciekła krzycząc przeraźliwie, a gdy uspokoiła się nieco, złożyła zeznanie, iż nie ma żadnych wątpliwości: rozpoznaje napastnika.

Zeznanie to poparli także inni świadkowie, a znalazło się wielu, którzy widzieli Marie Pichon w towarzystwie Dumollardaczy to w Lyonie, czy też w pociągu. Mimo to Dumollard zaprzeczał wszystkiemu, choć musiał już zdawać sobie sprawę, że jego alibi zostało bez trudu obalone.

Policja, nie mając już żadnych wątpliwości, przeszukała gospodarstwo Dumollarda, licząc na odnalezienie kuferka Marie Pichon. To, co znaleziono, przeszło jednak najśmielsze oczekiwania. Zamiast jednego znaleziono dziesięć kufrów, wypełnionych po brzegi damską odzieżą i bielizną. Niektóre ubrania nosiły ślady nieudolnego usuwania plam krwi.

Rozpoczęło się żmudne gromadzenia dowodów przeciwko Dumollardowi. Policja badała okoliczności wszystkich tajemniczych zaginięć oraz napadów na kobiety, jakie miały miejsce w ostatnich latach. Oto niektóre wybrane szczegóły; jako że wszystkie wypadki były niemal identyczne, więc nie warto opisywać ich dokładniej.

28 lutego 1855 roku (a więc sześć lat przed przygodą Marie Pichon) grupa myśliwych natknęła się wczesnym rankiem na nagie, zakrwawione zwłoki młodej dziewczyny. Było to w lesie Montaverne w Tramoyes. Stwierdzono, że śmierć nastąpiła pod wpływem ran głowy zadanych ostro zakończonym narzędziem. Z trudem zdołano w końcu zidentyfikować zwłoki: była to Marie Baday, służąca z Lyonu.

Inna służąca, Marie Curt, przeżyła to samo, co Marie Pichon i również zdołała się uratować z rąk napastnika. Nie zeznawała jednak w sądzie, gdyż pod wpływem szoku straciła zmysły i została umieszczona w zakładzie dla psychicznie chorych.

Dwie pokojówki, Josephe Charlety i Jeanne-Marie Bourgois, zeznawały w sądzie przeciwko Dumollardowi. Zeznawała też Julie Farjat, która, zaatakowana, zaczęła krzyczeć, sprowadzając na miejsce przestępstwa jakichś spóźnionych przechodniów. Podobnie jak Marie Pichon, rozpoznała ona w Dumollardzie napastnika.

Wreszcie właściciel gospody w jednej z okolicznych wiosek, którego opowieści przyczyniły się zresztą do tego, że policja zainteresowała się Dumollardem, zeznał, że w lutym 1860 roku oskarżony spędził kilka dni w jego gospodzie z młodą dziewczyną, którą przedstawił jako siostrzenicę. Dziewczyna nosiła sukienkę w kratkę, której wzór właściciel gospody zapamiętał i odnalazł później tę suknię w jednym z kufrów zgromadzonych u Dumollarda, o obejrzenie których prosiła go policja. Owej dziewczyny, której zresztą nie udało się zidentyfikować, podobnie jak kilku innych, nigdy już więcej nie widziano w okolicy.

W miarę gromadzenia się tak przytłaczających dowodów jego winy Dumollard postanowił przyznać się do udziału w zabójstwach.. Twierdził mianowicie, że został zmuszony do uczestniczenia w zbrodniczej działalności bliżej nie określonego gangu, i że wyznaczono mu tylko zadanie zwabiania dziewcząt w odludne miejsca. Zabójstw mieli dokonywać inni członkowie gangu, których nazwisk nikt nie znał.

Nie wiadomo, jak długo Dumollard upierałby się przy tej wersji, gdyby nie zeznania jego żony. Pani Dumollard w pewnym momencie załamała się i złożyła obszerne wyjaśnienia. Jak twierdziła, nie brała udziału w zabójstwach. Po plecach przesłuchujących ją policjantów przebiegał dreszcz, gdy wyjaśniła cichym, ponurym głosem, co było jej wiadomo o poczynaniach męża.

Otóż Martin przychodził czasami po prostu później do domu i oznajmiaj: Zabiłem dziewczynę w lasach Montluel (czy gdzie indziej). Muszę teraz pójść ją zakopać. Następnie znów wychodził z domu, niosąc łopatę, a gdy wracał, dźwigał zwykle ze sobą kuferek zamordowanej, pieniądze (jeśli miała je przy sobie) i zakrwawioną odzież, zdjętą ze zwłok. Zadaniem żony było wypranie tych ubrań.

Pani Dumollard nie wiedziała, gdzie mąż zakopywał zwłoki. Tylko raz, po powrocie, opisał jej dokładnie miejsce, gdzie ukrył swą kolejną ofiarę. Kobieta zdołała zaprowadzić tam policjantów. Po przekopaniu skrawka ziemi na polanie odnaleźli oni istotnie szkielet młodej dziewczyny, zmarłej prawdopodobnie na skutek silnego uderzenia w głowę.

Poinformowany o zeznaniach żony Dumollard przyznał się wreszcie do zabójstw, choć nie był w stanie podać dokładnie, ile dziewcząt padło jego ofiarą. Wskazał miejsca, gdzie zakopał dalsze trzy ciała, twierdząc, że pozostałe wrzucał do rzeki (w okolicy przepływa Rhone). Usiłując ustalić rzeczywistą liczbę ofiar, dokładnie przejrzano zawartość kufrów. Zawierały one odzież co najmniej dziesięciu różnych osób, przyjęto więc, że taka właśnie (lub większa) była liczba ofiar Dumollarda. Dziewięciu dziewczętom udało się ujść z życiem, zatem Dumollard miał na sumieniu co najmniej 19 napadów. Proces obojga Dumollardów stał się sensacją na skalę całego kraju. Gdy wydawano wyrok śmierci na mordercę, ogromny tłum przed gmachem sądu domagał się okrzykami wydania Dumollarda, by dokonać na nim linczu. Pani Dumollard skazana została na 20 lat ciężkich robót.

Szkoda, że w czasach, gdy Dumollard popełniał swe zbrodnie, nie prowadzono jeszcze badań osobowości przestępców. Na podstawie akt sprawy wydaje się prawdopodobne, że Dumollard był psychopatą o sadystycznych skłonnościach. Dowodem na to może być fakt, że jedną ze swych ofiar, której zwłoki następnie znaleziono, zakopał żywcem, nie zadając sobie nawet trudu ogłuszenia jej. Wprawdzie okradał swe ofiary, lecz zdarza się to niekiedy także i u innych wampirów. Nie wiemy, czy Dumollard gwałcił swe ofiary. Zawsze natomiast je rozbierał przed zakopaniem zwłok, co zresztą nie dowodzi bynajmniej, że czerpał z tego seksualną przyjemność. Być może żal mu było zakopywać odzież w dobrym stanie, która mogła się przecież jeszcze przydać. Nie sposób stwierdzić dzisiaj, do jakiego stopnia Dumollard kierował się chęcią zysku, mordując swe ofiary. Kronikarze zwracają uwagę na jego niebywałe skąpstwo i pazerność. Stojąc na szafocie, spojrzał na żonę, którą przyprowadzono, by patrzyła na jego śmierć i zamiast pożegnania przypomniał jej, że sąsiad jest im winien parę groszy, które należy odzyskać...

Niejasna jest też rola pani Dumollard. Być może namawiała go do zabójstw, również pragnąć pomnażać majątek. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że pomagała mu tylko w zacieraniu śladów i ze stoickim spokojem akceptowała jego dziwne upodobania.

Po egzekucji głowę Dumollarda przesłano do pewnego instytutu naukowego. Frenolog, który ją badał, stwierdził jednoznacznie, że sądząc po kształcie czaszki, Dumollard był człowiekiem o kryształowym charakterze...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin