Wióry - Krystyna Kofta.pdf

(544 KB) Pobierz
107445466 UNPDF
107445466.001.png
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytaæ ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj .
Niniejsza publikacja mo¿e byæ kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wył¹cznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo¿na
jakiekolwiek zmiany w zawartoœci publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siê jej
od-sprzeda¿y, zgodnie z regulaminem serwisu .
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
107445466.002.png
Przyjechala Żydala z Paryżala
– Pani Doniuuu! – wołała kobieta, patrząc w uchylone
okno wysokiego parteru. – Pani Doniu!! – zawołała jesz-
cze głośniej.
Jej głos przeszywał powietrze jak gwizdek. W oknie
pojawił się kot. Wpatrzył się wąskimi, nieruchomymi
źrenicami w wołającą kobietę.
– Pani Doniuuu!! – krzyk brzmiał w spokoju letniego
podwórka nienaturalnie dramatycznie.
Dzieci przerwały zabawę za krzakami obrastającymi
spory trawnik i wyłaniały się powoli, niosąc ze sobą lalki,
kije, butelki i koc, który rozłożyły na trawie, bliżej woła-
jącej kobiety.
Przyciągnął je wysoki, koloraturowy głos, a zaciekawił
jej strój: dziwaczny kapelusz z woalką, błyszczący płaszcz
w kolorze kardynalskim i białe koronkowe rękawiczki.
– Pani Doniu!! – Zrobiła parę kroków do tyłu, jakby
chciała zajrzeć w głąb mieszkania. Kot zeskoczył z para-
petu i zniknął w pokoju. Dzieci patrzyły na nią bez zaże-
nowania, komentując zwłaszcza kapelusz z woalką, jakie-
go być może nigdy nie widziały.
Przeszła kilka kroków w kierunku śmietników, ale do-
chodzący stamtąd zgniły smród odepchnął ją w przeciw-
ną stronę.
Wyjęła z torebki mały flakonik i wylała parę kropel na
śnieżnobiałą chustkę, którą przytknęła do nosa.
5
107445466.003.png
– Pani Doniu! – zawołał piskliwie mały chłopiec i na-
tychmiast wpadł za krzaki, jakby groziło mu niebezpie-
czeństwo.
Albo nie usłyszała, albo udawała, że nie słyszy, bo nie
zareagowała żadnym gestem.
Najstarszy chłopak wyciągnął skądś rower i zaczął ob-
jeżdżać podwórko dookoła. Inne dzieci naradzały się nad
czymś półgłosem, ale kobieta nie zwracała na nie uwagi.
Ciągle wpatrywała się w okno na parterze.
– Pa-ni-Do-niu-pa-ni-Do-niu-pa-ni-Do-niu!!! – dzieci
skandowały to jak hasło, stojąc na skraju trawnika, goto-
we w każdej chwili rozbiec się w bezpieczne miejsca,
których dookoła było wiele: bramy klatek schodowych,
dziury w płocie łączące podwórko z sąsiedztwem,
a przede wszystkim piwnice, labirynty czarnych od węg-
lowego pyłu korytarzy, wypełnione stęchłym zapachem
zeszłorocznych ziemniaków.
Ale nic się nie działo.
Kobieta wytyczyła krokami mały okrąg, z którego
trasy nie schodziła. Słońce stało pionowo nad jej kapelu-
szem. Było tak gorąco, że dzieci zdejmowały nawet pod-
koszulki. Porozsiadały się na kocu i piły wodę z przeźro-
czystych butelek po wódce, z czerwoną kartką.
Kobieta wytarła chustką czoło pod woalką, odsła-
niając na moment mięsisty nos i małe, osadzone blisko
siebie oczy w twarzy dużej i płaskiej, matowobiałej od
pudru.
Stado gołębi wzbiło się na wysokość trzeciego piętra,
gdzie niewidzialna ręka wyrzuciła im codzienny deputat
składający się z okruchów chleba, kaszy i ryżu.
6
107445466.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin