Potrawki.rtf

(154 KB) Pobierz
A sorta fairytaile , czyli potrawki

Szpinak w marmoladzie

Czwartek 18 kwietnia 1974, Hogwart

Amy Molles szła przez bibliotekę Hogwartu, zadzierając głowę wysoko do góry. Pod pachą niosła kilka grubych książek. Dwu z nich potrzebowała do wypracowania, inne skusiły ją wyglądem okładki i smakowitą grubością. Chciała usiąść gdzieś w wolnym kąciku, spokojnie je poczytać i porobić notatki.
Oczywiście, nie nazywałaby się Amy Molles, gdyby po drodze na kogoś nie wpadła.
- Uważaj! - usłyszała czyjeś warknięcie. Z lekkim przestrachem opuściła głowę i zobaczyła, że tym razem jej ofiarą jest tylko jakiś uczeń. Chłopak, którego gdzieś widziała - gdzie, do licha? - nie miała nigdy pamięci do twarzy - wysoki, ciemnowłosy chłopak, któremu wytrąciła z rąk jakąś książkę.
- Przepraszam...
- Kiedy chodzisz, patrz pod nogi - burknął. Stał tak, jakby oczekiwał, że ona rzuci się czyścić jego szatę w miejscu w które uderzyła, doprawdy!
Zamiast tego pochyliła się po książkę, którą upuścił. Gdyby zobaczyła to jej siostra! Ale Amy wolała schodzić niektórym ludziom z drogi.
- Przecież przeprosiłam - mruknęła i z zaciekawieniem zerknęła na okładkę. Dark Arts in the Eleventh Century? Co za rarytas! Z wrażenia aż podniosła okładkę i przejrzała kilka stron.
Podobnym spojrzeniem, co ona Dark Arts..., chłopak omiótł trzymaną przez Amy The Greatest Potions.
- Skąd ją masz? - zapytał, najwyraźniej zapominając o całym świecie na widok książki.
- Z biblioteki.
Podniósł głowę i spojrzał na nią ostro.
- Nie kłam.
- Dlaczego miałabym kłamać? - zdziwiła się.
- W Hogwarcie są tylko dwa egzemplarze tej książki. Jedną ma Holz, drugą Dumbledore.
- Są trzy - poprawiła z naciskiem. - Trzecia w Dziale Zakazanym.
- Dwie.
- Trzy.
- Dwie.
- Trzy - tracąc cierpliwość, uniosła Dark Arts i przygotowała się do uderzenia, które nastąpiłoby natychmiast gdyby powtórzył jeszcze raz słowo "dwie".
Zauważył ten ruch i na wszelki wypadek umilkł, zaciskając mocno wargi. Nie wierzył jej, to było jasne jak słońce.
- W takim razie jakim cudem dostałaś tę książkę z Działu Zakazanego?
- Przywileje najlepszej uczennicy - Amy uśmiechnęła się, ale tak naprawdę wcale jej do śmiechu nie było. Przywileje kujona, ot co. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że o n a mogłaby zrobić jakikolwiek użytek z tej książki - poza wypracowaniem oczywiście.
I rzeczywiście, nie zrobiłaby go. Miała na to zbyt mało pewności siebie.
Chłopak przyjrzał się jej uważnie i wreszcie zapytał:
- Jak długo możesz ją mieć?
- Kilka dni - odparła. Właściwie mogłaby nawet miesiąc, ale to już byłoby trochę podejrzane. Zazwyczaj oddawała książki przed upływem tygodnia.
- Mógłbym pożyczyć ją do jutra?
Wiedziała, że o to zapyta. I wiedziała, że powinna powiedzieć nie. W końcu była to zakazana książka, prawda?
- Pewnie. Tylko oddaj mi ją w całości.
- Za kogo mnie masz? - obruszył się. - Miałbym ją niby zjeść?
Nie, stanowczo nie była zbyt dobra w dowcipach. Zamiast odpowiedzieć jakimś ciętym słówkiem - co na pewno zrobiłaby Zia - Amy wzruszyła tylko ramionami.
Chłopak przygarnął książkę jak skarb.
- Muszę lecieć, chcę ją zaraz przeczytać - powiedział z namaszczeniem. - Holz obiecał kiedyś, że mi ją da.. Ale jak na razie ciągle czyta ją ktoś z siódmej klasy. Z której jesteś?
- Klasy? Z czwartej.
- Znajdę cię jutro - powiedział i odszedł, zanim zdążyła uświadomić sobie, że ona sama nigdy go nie znajdzie bez znajomości jego imienia, nazwiska, klasy i domu.
 

Śledzik

Piątek 19 kwietnia 1974, Hogwart

W Wielkiej Sali rozbrzmiewał zwykły gwar. Przy stołach Hufflepuffu i Ravenclawu toczyły się ożywione rozmowy; wieczorem te dwa domy miały walczyć ze sobą w meczu Quidditcha. Gryfoni byli tym szczególnie zainteresowani, ponieważ po raz kolejny w swej historii awansowali do meczu finałowego.
- Lepiej, żeby zwyciężył Ravenclaw - powiedział ktoś z lewego końca stołu. - Są dużo słabsi niż Puchoni, nie będzie problemów ze zdobyciem Pucharu.
- Ale Krukoni mają dobrego szukającego - zauważyła inna osoba. - Nawet Potter zawsze ma z nim problemy..
- Tak czy siak, my wygramy - stwierdziła bezapelacyjnie Zia Molles, skutecznie zagłuszając wszystkich dookoła. Jak zwykle zresztą. Ona zawsze musiała udzielać się na pierwszym planie wydarzeń, albo przebywać tak blisko tego planu, jak tylko się dało. Nigdy w cieniu, nigdy bierna - chyba tylko wtedy, kiedy wpadała w tarapaty.
Ciekawe - zastanowiła się Amy, z półprzymkniętymi powiekami dopijając herbatę - czy Zia uważa mnie za w połowie chociaż tak dziwną, za jaką ja mam właśnie ją... - powoli postawiła kubek na stole.
Na pewno. Były w końcu tak zupełnie inne, że poza szkołą z trudem ze sobą wytrzymywały. Podczas wakacji domek Mollesów na przedmieściach Londynu trząsł się od trzaskania drzwiami i od ciągłych kłótni. Kłótni, bo Zia była jedyną osobą, na którą Amy naprawdę nie bała się krzyczeć. Jedyną osobą, którą mogła obrażać do woli, bo i tak nic by to nie zmieniło w ich układzie. I tak byłyby siostrami- Amy i tak czułaby się za tę postrzeloną odpowiedzialna. Dobry Boże, przecież bez jej pomocy Zia ani razu nie zdałaby do następnej klasy. Wyrzuciliby ją w połowie roku za nieodrabianie lekcji.
“Właściwie dobrze, że znalazła sobie tego Syriusza - pomyślała Amy z dziwnym u siebie uczuciem mściwej satysfakcji. -  Są siebie warci. Jeżeli nawet wyrzucą ją ze szkoły, to będzie jego wina. Nie moja. Chociaż i tak będą ją wmawiać właśnie mnie...”
- Aaaaaamyyyy - zaśpiewała siostra, ściągając ją na ziemię. - Czyje zwycięstwo obstawiasz?
Zwycięstwo? Jakie zwycięstwo? W jakimś zakładzie? Chyba coś ominęłam...
- W dzisiejszym meczu Quidditcha - wyjaśniła niecierpliwie Zia, patrząc na siostrę z nieskrywaną irytacją. Jaka z niej gapa, do licha! Czy ona w ogóle zauważa coś poza książkami?
- Ravenclawu - powiedziała Amy pierwszą nazwę, jaka przyszłą jej do głowy, przypominając sobie z trudem, że Krukoni zdaje się grają tego dnia. Oczywiście, że Krukoni - chyba z Puchonami, bo gdyby grali Gryfoni, wszyscy już zaczynaliby się modlić do Jamesa Pottera.
Ona sama Quiddichem się nie interesowała; z trudem umiała przypomnieć sobie nazwy wszystkich piłek i zadania poszczególnych zawodników. Jak można zachwycać się grą, w której czternastu ludzi zabija się na miotłach a na końcu znicza i tak złapie James? Raz na jakiś czas, proszę bardzo. Ale kilka czy kilkanaście razy do roku? Horror. Co Zia w tym widziała - oczywiście, poza swoim ścigającym?...
- Ravenclawu?... - powtórzyła w zamyśleniu Zia. - To całkiem możliwe. Słyszałam, że obrońca Puchonów miał zwichnięty nadgarstek. Tak, Krukoni mogą wygrać.. Ucieszysz się, prawda?
- Dlaczego nie? Są naprawdę dobrzy.
- Amy, myślałaś kiedyś o przeniesieniu się do Ravenclaw? - Syriusz Black pochylił się nad stołem i popatrzył na nią ze swym zwykłym łobuzerskim uśmiechem. - Pasowałabyś tam...
Pewnie, że myślałam. Od pierwszego dnia. Nie przeniosłam się, bo nie mogłam zostawić Sheili samej z dwiema obłąkanymi w dormitorium... Była jeszcze bardziej zagubiona niż ja. I jednakowo tęskniłyśmy za domem. Cóż, skoro rodzice Sheili przenieśli ją do Silverwirth, właściwie nic mnie w Gryffindorze nie trzyma.
Ale od nowa przyzwyczajać się do ludzi w klasie i domu? Jeszcze raz uczyć się rozkładu wszystkich korytarzy? I wreszcie - pozbyć się tej jedynej namiastki rodziny, Zii, która może jest zwariowana i większość czasu spędza w jak największej odległości od siostry - ale w końcu jest kimś bliskim... Związanym z domem, z rodzicami.
- Nie sądzę, aby Am pasowała na Krukonkę - odpowiedziała Syriuszowi Zia. - Przecież zawsze musi minąć pół godziny, zanim ona odpowie na jakieś pytanie... Hej, genialna, wybierasz się w ogóle na dzisiejszy mecz?
- Jeszcze zobaczę.
Zia parsknęła śmiechem.
- Jeszcze zobaczy! Wiedziałam. Amy, twoją nieobecność na tym meczu można przewidzieć nawet bez pomocy Trinny.
- Bardzo śmieszne - mruknęła Trinity Wither, do tej pory przysłuchująca się rozmowie z leciutkim uśmiechem. Teraz spojrzała na Zię ze zniecierpliwieniem. - Czy musisz przypominać mi o tym niby-darze co pół godziny?
- Oczywiście, że muszę - w zielonych oczach pojawił się zawadiacki błysk. - Bo pasjami lubię z niego korzystać...
Amy uniosła głowę znad talerza i popatrzyła na koleżankę ze współczuciem. Wyglądało na to, że przez najbliższe kilka minut (albo nawet do końca śniadania) Zia - do spółki z Syriuszem i jego przyjaciółmi - będzie próbowała zmusić Trinny do przewidzenia wyniku meczu. Cóż, może przynajmniej zapomni o siostrze.
Akurat. Chyba zbyt wiele pani sobie życzy, panno Molles.
- Więc- co tym razem niby mam zobaczyć? - westchnęła Trinity, dziobiąc widelcem jajecznicę.
- Hm... Powiedz mi, co w tym tygodniu będzie robiła moja siostra, kiedy wszyscy inni będą się cieszyć Quidditchem... i wycieczką do Hogsmeade.
Amy wręcz fizycznie poczuła na sobie ciężar spojrzeń połowy stołu. Wszyscy uwielbiali słuchać przepowiedni Trinny - czasem ona też je lubiła - ale dlaczego, na Boga, Zia musiała zażyczyć sobie czegoś takiego? Dlaczego nie mogła zapytać o to, co sama będzie robiła, albo o następną psotę Huncwotów, albo... Może Trin nic nie zobaczy, tyle razy powtarzała, że nie umie przywoływać wizji na jedno skinienie czyjejś dłoni.
Panna Wither zwróciła na Amy uważne spojrzenie siwych oczu. Przez kilka sekund wszystkim zdawało się, że za chwilę uśnie - po czym nagle otworzyła szeroko oczy, a jej źrenice rozszerzyły się i zwęziły gwałtownie.
No nie. Jednak coś wymyśliła. Żeby tylko nic bardzo osobistego... Panna Molles przypomniała sobie, jak to kiedyś wymykała się z pokoju wspólnego by w spokoju ćwiczyć kolejne zaklęcia: jej siostra odkryła to z wydatną pomocą Trinny i przez dłuższy czas dokuczała jej bez przerwy. "Amy się zakochała!" "Nie, dlaczego..." "A niby dlaczego chodzisz ćwiczyć te zaklęcia? Aha! I te wszystkie dodatkowe książki od Flitwicka... Trenujesz do Czarów Miłosnych, prawda?" "Czary Miłosne... Zi, one są po prostu nie fair. I nie jestem zakochana."
Tak jakby coś takiego - tak.. zwariowanego - mogło się jej kiedykolwiek przydarzyć. Przecież w jej życiu wszystko było tak śmiertelnie nudne, tak... zwyczajne. Nie to, co w przypadku Zii. Amy nawet nie chciała się zakochać - ale ostatnio, gdy zaczynała się nad tym zastanawiać (głównie pod wpływem siostry), coraz częściej dochodziła do dziwnego wniosku, że chciałaby być dla kogoś... nawet nie jedyną, po prostu czymś różniącą się od innych. Co za mrzonki...
- I co? - Zia niemal zaczęła podskakiwać z podekscytowania na swoim krześle, tak bardzo chciała usłyszeć przepowiednię Trinity. Dla niej była to oczywiście kolejna zabawa, kolejny świetny żart. - Co widzisz?
- Widzi jedną trzepniętą Gryfonkę - nie wytrzymała Amy. Przez moment miała ochotę rzucić w siostrę swoim talerzem. - Zi, to wcale nie jest zabawne, przestań.
- Nie, nie przestanę. Trin?
- Nie sądzę, żeby ci się to spodobało, Zi - powiedziała powoli Trinity, ciągle nie spuszczając oczu z Amy. - Założę się, że nie.
- Chyba nie złamie sobie nogi?- zapytała Zia.- I nie połamie się cała?...- przez krótką chwilę Amy wydawało się, że w głosie jej siostry zabrzmiał niepokój.
Ale czy ona umiała się martwić o kogokolwiek poza samą sobą ( i, oczywiście, Syriuszem)?.. Chociaż wydawało się, że jest on dopiero na drugiej pozycji.
- W każdym razie, dzisiaj nie mam zamiaru przejmować się niczym poza meczem. I jeżeli ona rzeczywiście na niego nie pójdzie, to już będzie tylko jej sprawa.

Biblioteka zawsze wydawała się Amy najprzytulniejszym miejscem w całym zamku. Zazwyczaj było tam cicho i spokojnie, nikt nie przesiadywał godzinami przy stołach w czytelni, plotkując. Uczniowie wybierali sobie potrzebne książki i natychmiast opuszczali pomieszczenie, zostawiając tych naprawdę ciężko pracujących w spokoju. Od jakiegoś czasu Amy spędzała tu prawie dwa razy tyle czasu co we własnym dormitorium i zdążyła się już w pewnym sensie zaprzyjaźnić z panią Pince i cichym kącikiem pod oknem.
Tego dnia próbowała napisać wypracowanie z eliksirów - bardzo ważne wypracowanie z eliksirów, które sprawiało mnóstwo trudności każdemu czwartoklasiście.
Jeżeli oczywiście nie uczył się wcześniej systematycznie eliksirów, co było pewną tradycją w Gryffindorze. Nieomal połowa uczniów miała trudności z tym właśnie przedmiotów i konsekwentnie oblewała wszystkie egzaminy.
Tymczasem Amy uważała eliksiry za drugi - po transmutacji - najciekawszy przedmiot w szkole. I jeden z łatwiejszych: nie musiało się nawet mieć różdżki, żeby właściwie wymieszać składniki. Wystarczyło zapamiętać nazwy kilku tysięcy ingrediencji, umieć połączyć je we właściwe grupy, dodać do siebie, zamieszać... - i voila! Jak można było czegoś takiego nie lubić? I jak można było popełniać pomyłki?....
Moją jedyną pomyłką - pomyślała panna Molles z niesmakiem - było pożyczenie tamtemu chłopakowi Greatest Potions. To przecież oczywiste, że mi jej nie odda - w każdym razie do tej pory nawet nie próbował mnie odnaleźć. A dwadzieścia cztery godziny minęły trzy kwadranse temu... Amy zazwyczaj bywała obrzydliwie dokładna w podobnych wyliczeniach. Dzień to jest dzień, to jest doba, to są dwadzieścia cztery godziny...
Jest na meczu - spróbowała się pocieszyć. Nie mógł ci oddać tej książki, bo przygląda się Quidditchowi. Am, czy zawsze musisz być taką beznadziejną fatalistką? Chyba jako jedyna w tej szkole nie poszłaś na boisko, ale to nie znaczy, że ktokolwiek inny... I jak niby ma cię odnaleźć? Nie zna twoich zwyczajów, nie wie, że całe dnie spędzasz w bibliotece. Nawet jeżeli nie przyniósł ci jeszcze z powrotem Greatest Potions, to może oddać ci je za dziesięć minut, kwadrans, pół godziny. Na pewno jej nie zniszczył ani nie zgubił, widziałaś przecież, jak mu się oczy świeciły.
Właśnie, świeciły się. Do książki. Na pewno nawet nie zauważył, jak wyglądam. Czyli - zero szans na odzyskanie, bo przecież MNIE nie uda się go rozpoznać... Szkoda, że nie przyjrzałam się mu uważniej.
Zza otwartego okna dobiegł ryk setek gardeł. Amy odłożyła piastowaną w dłoniach książkę na podłogę, podniosła się i wychyliła, ostrożnie przytrzymując się parapetu.
Drużyny lądowały - a zatem ten głupi mecz kończył się wreszcie. Za jakieś cztery godziny będzie można spokojnie iść do dormitorium.
 

Marynatka z grzybków

Niedziela 21 kwietnia 1974, Hogwart

Lochy z całą pewnością nie stanowiły najprzyjemniejszego miejsca w zamku. Zawsze panował tam chłód i wilgoć, oraz, jak twierdził Syriusz Black, nawet sowy nie widziały na więcej niż pół metra. Niektórzy zastanawiali się, dlaczego z pułapów nie zwieszają się przez okrągły rok sople lodu i dlaczego koty kurzu w kątach nie są sprzątane przez woźnego. Wyglądało na to, że nawet sam Filch starał się omijać lochy z daleka.
Jednak kilka osób lubiło te zacienione, omszałe ściany. Lubili ten dziwny, tajemniczy nastrój, jaki spowijał podziemia zamku. I przede wszystkim - lubili ten spokój.
Masywne drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że Amy prawie podskoczyła ze strachu.
- To ty, Molles? - w ciemności lochów głos głęboki Holza brzmiał jak pomruk smoka. - Wejdź.
Zebrała przydługą szatę i niepewnie wślizgnęła się do pomieszczenia.
Pracownia eliksirów była ciemnym i zimnym pomieszczeniem, najbardziej znienawidzonym przez uczniów miejscem nie tylko w lochach, ale także w całym zamku. Tutaj już chyba nikt nie przychodził dobrowolnie.
Poza nią, oczywiście.
Amy lubiła eliksiry. Lubiła przyglądać się, jak mikstura powoli osiąga upragniony stan, kolor i gęstość. To było fascynujące. Niemal tak, jak transmutacja: zamienianie jednego przedmiotu w drugi, niczym z tym pierwszym niezwiązany. Jak zaklęcia, jak sprawianie, by przedmioty latały i pojawiały się znikąd, z powietrza.
Nie umiała przypomnieć sobie dnia, w którym odkryła, że jest czarodziejką, że rodzina jej ojca to czarodzieje od pokoleń. To było tak dawno - ale wydawało się, że magia nigdy się jej nie znudzi. Że zawsze będzie ją zachwycać i fascynować. Idąc do Hogwartu nie przypuszczała nawet, że okaże się najlepszą uczennicą w klasie. Ją samą to najbardziej zaskoczyło. A rodzice byli tacy dumni! Zwłaszcza mama. Amy osiągała sukcesy bez większego wysiłku. Eliksir za eliksirem, zaklęcie za zaklęciem, przemiana za przemianą. Zawsze bez namysłu znała odpowiedź na zadane pytanie. Zawsze wypadała najlepiej ze wszystkich. Jej rówieśnicy musieli tego nienawidzić.
A potem - ten dzień, kiedy po raz pierwszy pomyliła słowa zaklęcia. Złośliwe uśmiechy i "współczujące" szepty. I - troszkę później - złość rodziców. Przecież ona musiała być najlepsza, musiała być geniuszem, musieli móc się nią chwalić!
Obiecała sobie, że nigdy więcej coś takiego się nie powtórzy. Nie chodziło jej nawet o oceny, dla niej wystarczyłoby po sześć i pół punktu na dziesięć możliwych. Ale nie cierpiała słuchać wymówek... przynajmniej zaś wymówek swoich rodziców. Gdyby chociaż mieli rację - ale przecież chwilowe zapomnienie mogło się przytrafić każdemu. No i Zia - Zia nigdy nie musiała wysłuchiwać kilkugodzinnych kazań o swoich stopniach. Co zrobić, żeby ich uniknąć? Amy stwierdziła ponuro, że jedynym wyjściem jest trenowanie rzucania zaklęć i przygotowywania eliksirów. Codziennie.
Przez poprzednie lata nie miało to większego sensu. Owszem, czasem udawało się jej wyślizgnąć z wieży i w spokoju popróbować nowych zaklęć. Ale wtedy w szkole była jeszcze Sheila, zajmująca wolny czas przyjaciółki plotkami i długimi opowieściami. Natomiast po jej wyjeździe w grudniu zeszłego roku Amy coraz częściej opuszczała Gryffindor i wędrowała do którejś z sal. Chyba nikt w całym Hogwarcie nie ćwiczył nigdy tyle, co ona. Jeżeli nie była w bibliotece, to na pewno w pracowni transmutacji, zaklęć czy eliksirów. Wszyscy w Gryffindorze śmiali się z niej - tymczasem ona któregoś dnia odkryła, że nauka jest naprawdę ciekawa. Wciągająca. Zawsze lubiła wiedzieć więcej niż inni - a teraz dowiadywała się o zaklęciach i receptach, o których nie miała pojęcia większość siódmoklasistów. Nauczyciele nie obawiali się jej zaufać, kierować jej uwagę na coraz trudniejsze tory.
Teraz dostała od Holza przepis na Eliksir Chłodzący.

Amy ustawiła kociołek na palenisku i zgromadziła na stoliku wszystkie potrzebne składniki. Eliksir Chłodzący... W tych lochach Holz na pewno go nie potrzebował. Już raczej Eliksiru Rozgrzewającego; wysunęła dłonie z rękawów szaty i przez kilka sekund próbowała je rozgrzać, chuchając na nie i pocierając jedną o drugą. Brrr... zaraz zamarznie na kość na tym zapleczu. Powinna była założyć płaszcz, najlepiej zimowy, zamiast tej lekkiej, letniej właściwie szaty - w tym miejscu przeklęła gwałtownie własną głupotę i sięgnęła po pierwszy ze składników eliksiru, jajo pingwina.
Zabrała się właśnie do mieszania mikstury, gdy usłyszała jakieś głosy dobiegające zza na wpół przymkniętych drzwi.
- Odnoszę Truth Potions Through The Centuries, profesorze - powiedział ktoś.
- Dobrze - odezwał się Holz. - Odnieś je na zaplecze, Snape.
“Snape? - pomyślała Amy, naraz przestraszona - Severus Snape, najbardziej znienawidzony przez Huncwotów, Zię i innych Gryfonów Ślizgon? Świetnie. Dlaczego ja zawsze muszę być w złym miejscu o złej porze? Bez przesady, Am. Chyba cię nie pogryzie.”
Powoli dodała do eliksiru kilka kropel krwi mabojjusa i odwróciła się do stolika po kolejny składnik.
Odwróciła się i na krótką chwilę cała zesztywniała. Kilka metrów od niej, przy regale z książkami stał chłopak, który wziął od niej Greatest Potions.
“A więc to jest Severus Snape. Ślicznie. Gdyby tak Zia tu nagle wpadła... I gdyby wiedziała, że to jemu pożyczyłam książkę... Zamordowałaby mnie chyba na miejsc”. - Amy nie zdołała sformułować już żadnej rozsądnej myśli więcej, bo chłopak, usłyszawszy szelest jej szaty, obrócił się i popatrzył wprost na nią.
- O - powiedział z zaskoczeniem. - Co za spotkanie!
Panna Molles pochyliła się nad kociołkiem, próbując opanować nagłe drżenie rąk.

“Czego ty się boisz? - upomniała się w myśli. Obcy ludzie naprawdę nie muszą cię zabić od pierwszego spojrzenia. Zazwyczaj trochę czekają..” - dodała pesymistycznie.
- Ciągle mam twoją książkę - odezwał się. - Nie mogłem cię wtedy znaleźć...
Amy wymamrotała pod nosem coś, co zabrzmiało jak "nie ma sprawy". Jak miała z nim rozmawiać? Po co w ogóle pożyczała mu tę książkę? Zaćmienie umysłu.
- Co tu właściwie robisz? - zapytał ciekawie Snape i teatralnym szeptem dorzucił: - Do pracowni Wielkiego Holza wstęp mają tylko najlepsi...
- Coż, chyba się do nich zaliczam - odparła niepewnie. - Dobrze się uczę...
- Eliksirów też?- zdziwił się i podszedł do niej bliżej. - Co to jest? - zajrzał do kociołka, po czym przypatrzył się uważnie jego zawartości i rzucił okiem na pudełko z napisem " Proszek z kości niedźwiedzi polarnych", które Amy piastowała w dłoni. - Eliksir Chłodzący?
- Tak... - bardzo ostrożnie dosypała do wywaru szczyptę proszku. Żeby tylko nie przesadzić...
- Uważaj, Krukonko - powiedział poważnie. - Eliksir Chłodzący to jeden z najtrudniejszych do otrzymania wywarów, bardzo łatwo jest przedawkować jeden ze składników i zamarznąć na śmierć.
Amy uniosła głowę i popatrzyła na niego, szeroko otwierając oczy.
- Krukonko ? - powtórzyła, powoli kręcąc głową. Jaka Krukonko, skąd mu to przyszło do głowy? - Przecież ja jestem w Gryffindorze.
Severus chciał podać jej kolejny składnik eliksiru - napar z rozmarynu - ale zamarł w pół ruchu z wyciągniętą przed siebie dłonią.
- Jak to w Gryffindorze? - zapytał, nie kryjąc zaskoczenia. - To znaczy... te wszystkie książki, mówisz, że dobrze się uczysz... Wszystko wskazuje na Ravenclaw.
Wytłumaczyć mu? Ale po co, przecież go prawie nie znam... Nawet Sheili nie od razu o tym wszystkim opowiedziałam. Z drugiej strony... słynny na cały Gryffindor Severus- Wredus zaskoczony! Zia padłaby ze szczęścia, gdybym jej o tym opowiedziała.
Nie opowiem, oczywiście. To... nie w porządku kpić z kogoś. Nawet, jeżeli jest nieprzyjemny. Tylko - czy on rzeczywiście jest? Czy paczka Pottera nie zachowuje się co najmniej w połowie równie dokuczliwie w stosunku do niego? Jakoś trzeba się bronić... W pojęciu Amy czwórka Huncwotów (plus oczywiście Zia i Trinny) stanowiła esencję tego, co w Hogwarcie najbardziej zabawne - ale i najgorsze. Ich żarty w ostatnich miesiącach zaczynały ją już coraz bardziej nudzić. Także przez Straszny Kwartet uciekała z wieży Gryffindoru w poszukiwaniu wytchnienia i względnego spokoju.
Może oni nie mają racji co do Snape'a? Może on wcale nie jest taki zły, a nie przepada za nimi, bo mieszkają w dwóch różnych domach? W końcu, ostatnio to Syriusz się mu naraził... Amy nie znała co prawda szczegółów tego zajścia; udało się jej usłyszeć tylko fragmenty opowieści siostry szeptanych wprost w ucho Trinity i jej radosnych chichotów, ale... Czy Zia budziłaby Trinny o piątej nad ranem, gdyby nie stało się coś ważnego? Brzemiennego w skutki? A Black.. miał dziwne poczucie humoru.
Amy uśmiechnęła się leciutko. Dobrze, powiem mu... Żeby pokryć zmieszanie, jednocześnie powoli dodawała do eliksiru kolejnych składników.
- Wszyscy w mojej rodzinie podejrzewali, że trafię do Ravenclawu. Ale Tiara Przydziału uznała, że powinnam być w Gryffindorze. Sama nie wiem dlaczego, na pewno byłabym lepszą Krukonką... Mam dobrą pamięć, dużo czytam...
- Źle czujesz się w Gryffindorze? - zapytał Severus. Powinno to zabrzmieć... ciekawie, radośnie - w końcu sam nie cierpiał Gryfonów - ale wyszło dziwnie współczująco. Czy dziewczyna to zauważyła? Spojrzał na nią czujnie. Chyba nie, ciągle mieszała eliksir, jakby od tego zależało jej życie.
- Umiarkowanie - powiedziała w końcu. - Tam jest moja siostra.
- Siostra? - zastanowił się. W zakamarku pamięci mignął mu obraz dwóch osób, stojących pod klasą transmutacji. Musiał ją tam widzieć, i to dawno! - Jak ty się właściwie nazywasz?
Uniosła głowę znad kociołka, uśmiechając się nieśmiało.
- Amy Molles.
- Molles - powtórzył. - Molles?
Skojarzenie pojawiło się dokładnie w momencie tego powtórzenia; tuż przed jego oczyma stanęła roześmiana kasztanowowłosa Zia, idąca przez szkolny korytarz z Syriuszem Blackiem. Zia Molles, oczywiście. Paskudny grymas wykrzywił Snape'owi usta.
Amy przez sekundę wpatrywała się w niego bez najmniejszego ruchu, po czym znów pochyliła głowę nad eliksirem.
Nienawidziła Zii w takich momentach. Nie cierpiała mówić ludziom, że jest jej siostrą. Nienawidziła jej, bo wszyscy nierozerwalnie łączyli je w jedno. I sądzili ją, Amy, po zwariowanej siostrze. Dlaczego nie odwrotnie? Musimy być siostrami, nikt nas nie pytał o zdanie... To żadna zbrodnia, dlaczego on tak na mnie patrzy?
- Jesteś siostrą Zii Molles? - zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Na to wygląda - odparła Amy ponuro.
- Młodszą?
A wyglądam na młodszą? - miała ochotę zapytać. Przecież nie, przecież każdy uważa, że jestem od niej starsza... Ale rzeczywiście, starszą może by parę osób znało. Młodszą Zia musiała stłamsić.
- Tak... Nie. W pewnym sensie. Bliźniaczką.
- Bliźniaczką? - powtórzył Severus z zaskoczeniem i przyjrzał się jej uważnie. Niemożliwe. Ciężko było uwierzyć, że ta cicha i nieśmiała dziewczyna w ogóle jest siostrą tamtej... tamtej, któ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin