D JAK DORMITORIUM.rtf

(17 KB) Pobierz
D JAK DORMITORIUM

D JAK DORMITORIUM

(napisała katala)

To był dzień jak jeden z wielu tegorocznej jesieni, która przypominała porę roku bardziej z nazwy, niż z pogody. Mieliśmy za sobą nerwowy, zarówno dla Pana J. jak i dla mnie, wrzesień.
Nauczyliśmy się chodzić spać wcześnie, kiedy następnego dnia lekcje rozpoczynały się skoro świt i oglądać do głębokiej nocy bajki w przeddzień nauki na II zmianę.
Pokonaliśmy również codzienne, na początku wielogodzinne, lecz z biegiem czasu coraz krótsze, odrabianie lekcji. Płacz, wściekanie się, krzyki powoli zastępowane były pojedynczymi wrzaskami i sporadycznym trzaskaniem drzwiami. Czas szlabanów na komputer i telewizję powoli odchodził w zapomnienie. Wszystko wracało do normy.
Pan J. nauczył się, że istnieje pewien pułap przyzwoitości w czytaniu i pisaniu, poniżej którego nie pozwolę mu zejść. Ja wytłumaczyłam sobie, że być może kaligrafia i sztuka płynnego czytania nie należą do najsilniejszych stron młodego człowieka.
Zapamiętana z moich czasów skala ocen od 2 do 5 dawno poszła w zapomnienie. Teraz codziennie starałam się rozszyfrować słoneczka uśmiechnięte bardzo lub mniej bardzo, chmury deszczowe, pioruny i przełożyć je na język zrozumiały dla kogoś w moim wieku. Słuchając wyjaśnień Pana J. wiedziałam, że słoneczko z poziomą kreską zamiast buzi to ocena średnia, a jej opis brzmi “ładnie”, choć to, pod czym zostało narysowane wcale nie wygląda ładnie.
Nie było wyjścia. Musiałam się przystosować.

Tego kapiącego dnia, kiedy tylko otworzyłam drzwi i zobaczyłam minę Pana J. wiedziałam, że przyszedł jeden z TYCH dni.
- Dostałem – usłyszałam. Stał ostrożnie w drzwiach jakby rozważał możliwość ucieczki.
- Co dostałeś? – widząc gromadzące się łzy w jego oczach stać mnie było tylko na to.
- Będziesz zła.
- Już jestem, bo płaczesz, a tego nie lubię – jak ja nie znosiłam Matki, kiedy tak do mnie mówiła.
- Będziesz jeszcze bardziej zła, jak się dowiesz – łamiący się coraz bardziej głos Pana J. zaczął wywoływać we mnie wściekłość. Wiedziona matczyną wyrozumiałością starałam się nie jednak wbijać zbytnio Pana J. wzrokiem w podłogę. – Dostałem uwagę.
- ... – stałam i dziękowałam Bogu, że nie podpalił szkoły, choć nadal nie wiedziałam co znajdę w dzienniczku. – Mogłabym zobaczyć? – to było tylko niewinne pytanie.
- Dostanę szlaban? – to też było tylko pytanie.
- Zobaczymy – stał już w przedpokoju, lecz nadal trzymał tornister na plecach, zapięty pod samą szyję w kurtce. Nie wykazywał żadnej chęci zadomowienia się choćby przez ściągnięcie czapki. – Dowiem się, co się stało? – nawet 7 lat rodzicielstwa nie nauczyło mnie, że nie zadaje się takich pytań.
- Nic.
- Co nic?
- Pytałaś, a ja odpowiedziałem – krok do tyłu.
Przerwa na wyrównanie oddechu.
- Co się stało? – nadal nie krzyczałam.
- Nic się nie stało, przecież mówiłem – i jego wzrok wysyłający mnie na badanie słuchu.
- To skąd ta uwaga w dzienniczku – próbowałam zajść z drugiej strony.
- Pani napisała – jakie pytanie taka odpowiedź.
Dobrze, że chociaż próbował ze mną rozmawiać ja już bym się na Matkę obraziła.
- A co się stało zanim Pani wpisała uwagę? – chwyciłam się tego jak ostatniej deski ratunku.
- Była lekcja...
- I ... – zgrzytnęłam zębami po kilkunastu sekundach przerwy.
- Uczyliśmy się pisać D.
- I... – niezbyt rozbudowany dialog, ale sytuacja wydawała się być skomplikowana.
- Wymienialiśmy wyrazy na D – czapka odłożona na półkę.
- To miłe – nawet Pan J. zmarszczył czoło i spojrzał na mnie dziwnie.
- No nie wiem – jeszcze jeden rzut oka. – Zgłosiłem się do tego.
Milczałam, nawet zapominając o elokwentnym I....
- D jak dormitorium – rzucił w moim kierunku i zajaśniały mu oczy jak zwykle kiedy dostrzegł, że udało mu się sprawić mi przyjemność.
- Fajnie – uśmiechnęłam się niepewnie w oczekiwaniu na koniec tragedii.
- D jak Dumbledore i Draco – rzucił po chwili przerwy.
- Druzgotek – mój wysiłek umysłowy sięgnął zenitu.
- Nie wiem co to jest – czekał na wyjaśnienie.
- Zielony demon wodny. Z trzeciej części.
- Nie wiedziałem – pewnie, że nie wiedział, niby skąd? Nie ma jeszcze ekranizacji tego tomu, a Pan J dopiero uczy się czytać. – Szkoda, że nie wiedziałem na lekcji. Byłbym najlepszy.
Naprawdę dojrzałam wyrzut w jego oczach. Zrobiło mi się głupio.
- Opowiem ci wieczorem – starałam się znaleźć rozsądne rozwiązanie.
- Dobra.

Druzgotek załagodził sytuację i Pan J. został w domu. Swoim zwyczajem rzucił kurtkę na podłogę, bo wieszak jest dla niego za wysoko, a nadal ignoruje niskie haczyki dla młodszej części mieszkańców.
- Mogę zagrać? – rzekł podając mi tornister do codziennej inspekcji i rzucając wzrokiem na przygotowane jedzonko. – Głodny jestem.
Jedynie pokiwałam głową i z szybkością matki ratującej dziecko przed upadkiem rozpoczęłam przeszukiwanie cegły noszonej przez moją pociechę do szkoły. Dzienniczek również nie przypomina tego, który ja miałam w jego wieku. Ale już się temu nie dziwię, staram się przystosować.
Proszę o spotkanie jutro przed lekcjami.
Długo wpatrywałam się w linijkę tekstu. Tak po prostu? A jeśli bym nie mogła? Jeśli miałabym inne plany? Choćby praca zawodowa? Jutro II zmiana, a więc przed lekcjami to znaczy w środku dnia. Po raz pierwszy czułam zadowolenie, że zredukowali część mojego etatu. Jutro mam wolne.

Jeszcze kilka razy tego dnia próbowałam nawiązać do uwagi w dzienniczku i zachowania poprzedzającego fatalny wpis, ale efekt był ciągle taki sam.
- D jak dormitorium – Pan J. za każdym razem wydawał się coraz bardziej zdziwiony.
W końcu odpuściłam i czekałam z utęsknieniem na pojawienie się mojego Zaprzysiężonego. Być może odbiór zaszyfrowanej informacji możliwy był tylko przez męskie komórki mózgowe. O Boże przecież pewnie coś takiego nie istnieje, a może istnieje, a tylko moje żeńskie nie chcą tego przyjąć do wiadomości? Nieważne zresztą.

Długo wpatrywał się w linijkę tekstu.
- Skąd to się wzięło?
- Pani napisała – moje serce przepełniła radość. Nie tylko ja nie dorastam do poziomu Pana J.
Ale nadal nie umiem gromić wzrokiem jak Zaprzysiężony. Muszę jeszcze nad tym popracować.
- Dlaczego?
- D jak dormitorium.
- Co?
- D jak dormitorium – najczęściej wypowiadana fraza w przeciągu kilku ostatnich godzin.
- I Draco i domy w Hogwarcie – cholera na domy nie wpadłam.
- I Dumbledore – nie chciałam być gorsza.
- I druzgotek oczywiście – spojrzałam na Zaprzysiężonego z wyrazem zazdrości na twarzy.
- Niezły jesteś.
- Wiem, przecież pracuję z dzieciakami. Przystosowałem się.

- Dzień dobry. Jestem mamą J. Chciała się Pani ze mną spotkać.
Stałam na korytarzu szkolnym wśród chmary biegających, rozwrzeszczanych dzieciaków. Przede mną malutka kobieta, która z dziwnym wyrazem twarzy starała się objąć całą moją postać jednym rzutem oka. W efekcie drgało jej nerwowo szukając punktu zaczepienia między czubkiem mojej głowy, a podeszwami butów.
- Chciała Pani ze mną porozmawiać – tylko wrzeszczące dookoła dzieci mogły usprawiedliwić moje powtórki.
- Tak, uważam, że musimy porozmawiać o Pani synu – ton głosu nie pozostawiał mi wielkiej możliwości wyboru. Od razu ustawił mnie na pozycji przegranej. Nagle poczułam, że chyba wiem, co mógł czuć czerwono-złoty uczeń Hogwartu w starciu z wysokim ciemnookim profesorem. Mała Pani była ostatnią osobą, którą można byłoby przyrównać do ulubionej postaci, ale miły dreszcz przebiegł mi po plecach na samo wspomnienie nauczyciela. Choć bardzo starałam się uważać co mówi, myśli delikatnie umykały mi na zachód.
- I co Pani na to?
Stałam i patrzyłam na nią w przerażeniu. Na Boga, na co? Bezradnie rozejrzałam się po teraz pustym korytarzu i zdałam sobie sprawę, że nie mam, na kogo zrzucić winy za niesłuchanie rozmówczyni.
- Właściwie jakby się dobrze zastanowić, to ... – CUDU krzyczał mój umysł.
- Niech Pani nie udaje. Dobrze Pani wie, o czym mówię. Proszę mi uwierzyć to jest bardzo niebezpieczne. Wszystkie dzieci zwariowały na tym punkcie. Czytają tylko o tym – w końcu przerwała, aby nabrać powietrza w płuca.
- Jak czytają to chyba dobrze ... – wtrąciłam nieśmiało.
- Czy Pani wie, że Pani synowi wszystko kojarzy się z jednym – nogi ugięły się pode mną.
Jezu w tym wieku? Przecież to jeszcze dziecko? Fakt, że nie staraliśmy się wprowadzać go jeszcze zbyt szczegółowo w sprawy damsko męskie, ale co nieco wiedział. Chociaż nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłam, że wszystko wywołuje u niego takie skojarzenia. W przypływie desperacji odszukałam w pamięci ostatnią rozmowę z Panem J. na podobny temat. Było to dosyć dawno i na dodatek to Zaprzysiężony tym razem zabierała głos, więc ciężko było mi powiedzieć coś rozsądnego na ten temat.
W ogóle ciężko było mi powiedzieć coś rozsądnego patrząc w te czarne, głębokie oczy, tak podobne ...
- Do tej pory uznawaliśmy, że jeszcze za wcześnie wprowadzać syna w takie sprawy, ale jeśli sądzi Pani, że nie ... – czego ona ode mnie oczekiwała. – Porozmawiam z mężem, on to chyba lepiej załatwi.
Zapadło kłopotliwe milczenie.
- J. mówił, że to Pani uczy go takich rzeczy – ujrzałam jak prowadzą mnie na ścięcie, a moja Połowica, która zwala na mnie odpowiedzialność za uświadamianie syna, stoi obok i śmieje się coraz głośniej.
- Ja uczę go takich rzeczy? – chyba nigdy nie byłam bardziej czerwona.
- No tego wszystkiego z magią i okultyzmem.
Mniej zdziwiłby mnie tańczący skoczną poleczkę, za plecami Małej Pani, dyrektor Dumbledore.
- Wie Pani, jakie są dzieci. Im się wszystko z jednym kojarzy. J. zwykle jest zbyt aktywny na lekcjach, to prawda. Ale te jego wyrazy rozpoczynające się na konkretne litery przechodzą najśmielsze oczekiwania.
- D jak dormitorium – wyszeptałam wpatrując się jak głupia w osobę, która bardziej wyglądem przypominała Flitwicka niż innego nauczyciela Hogwartu.
- I P jak plakat z II części filmu z Państwa sypialni, P jak pirackie płyty DVD, K jak książki kupione na gwiazdkę, T jak tapeta z psem zmieniającym się w człowieka na pulpicie komputera ... – gadała jak zaczarowana więc najszybciej jak mogłam uciekłam myślami ze szkolnego korytarza. Czułam się usprawiedliwiona bo przecież dokładnie wiedziałam co jest w naszym mieszkaniu. – Proszę z nim porozmawiać, może przecież Pani zająć go czymś innym. I niech pani pamięta – uniosła palec w moim kierunku. – To dopiero początek, zawsze może być gorzej.
Odchodziłam w zamyśleniu i nagle przyszło olśnienie.
- D jak dementor – rzuciłam w kierunku malutkiej nauczycielki Pana J.

Była sobota rano. Mała Panna J. już od dawna leżała między nami słuchając cichego opowiadania Zaprzysiężonego. Leniwie otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Położyłam się przecież cztery godziny temu, więc nie powinnam być aż tak zmęczona. Skończyłam pisać kolejne opowiadanie, za które nikt mi nie płaci i oddałabym małe królestwo za kolejną godzinę hogwarckich snów. Trochę przymglony wzrok starał się złapać ostrość na wiszącym obok zegara plakacie. Ciemne postaci w tle i trójka przyjaciół na pierwszym planie.
- Mamo.
- Śpię – przykryłam głowę kołdrą.
- Wcale nie śpisz – Pan J. stał obok łóżka z książką w ręku. – Mieliśmy poczytać. Mówiłaś, że nie będę mógł grać na komputerze jak nie poczytam.
- Synu jest 7 rano - jęknęłam.
- Wiem, już 7 a ja jeszcze nie grałem – nadal nie patrzyłam w jego kierunku, lecz czułam jak stoi i bezlitośnie wpatruje się w wystający czubek mojej głowy.
- Nie pójdziesz sobie, co?
- Bardzo chcę zagrać.
- A ja spać.
- Jak przeczytam to będziesz mogła spać – cholera ten upór ma pewnie po Zaprzysiężonym.
- Masz zimne nogi – próbowałam ratować się resztkami sił.
- Wiem. Ogrzeję je pod twoją kołdrą.
Nie tylko miał zimne nogi, cały był zimny.
- “Państwo Dursleyowie spod numeru czwartego przy Privet Drive mogli z dumą twierdzić, że są całkowicie normalni, chwała Bogu. Byli ostatnimi ludźmi, których można by posądzić udział w czymś dziwnym lub tajemniczym, bo po prostu nie wierzyli w takie bzdury.”
Z dnia na dzień coraz lepiej czyta, za rok może nawet dojdziemy do druzgotków – pomyślałam i spojrzałam na Zaprzysiężonego. Patrzył na mnie z uśmiechem w oczach. Nawet Mała Panna J. przerwała zabawę lalkami i słuchała. Odechciało mi się spać.

Przystosowałam się. Teraz codziennie przed pakowaniem tornistra patrzymy, co będzie jutro w szkole i wyszukujemy nowe słowa pasujące do poznawanych, nowych liter.

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin