Strzępy.rtf

(144 KB) Pobierz
„Strzêpy ”

“Strzępy ”
napisała katala


Poczuł ostry ból w klatce piersiowej. Usiadł na podkulonych nogach i przycisnął czoło do zimnej podłogi. Cholera – syknął cicho przez zęby. Zamknął oczy. Kręciło mu się w głowie i czuł zbliżające się mdłości. I do tego ten ból. Musiał naprawdę mocno oberwać. Wiedział, że nie powinien stawać do walki z tamtą kobietą, ale nie potrafił się pohamować. Nie był w stanie zdusić w sobie szału, który opanował go w chwili, kiedy ją zobaczył. Miał wrażenie, że od jakiegoś czasu całe jego ciało przygotowywało się do tego pojedynku. Na ten dzień.

Dotknął niepewnie dłonią miejsca gdzie czuł największy ból. Poczuł suchy materiał koszuli. Uchylił powieki i spojrzał na nią. Czysta. Bez śladów krwi. Dlaczego więc tak boli? Zakręciło mu się w głowie. Pokonując powracającą falę słabości, wciągnął głębiej powietrze i syknął, czując ostre ukłucie. Brakowało mu powietrza i musiał zaryzykować kolejny głęboki wdech. Tym razem fala mdłości dotarła do gardła i mężczyzna odruchowo podniósł głowę. Mimowolnie złapał trzeci, głęboki haust. Krzyknął, czując jak powietrze wypełnia mu płuca, a świat wiruje wokół jego głowy. Zrobiło mu się słabo; pomyślał, że straci przytomność i wtedy w ułamku sekundy wszystko się skończyło. Poczuł zanikający ból w klatce i cofające się mdłości. Mógł wreszcie głęboko odetchnąć. Niewiarygodne. Zaciekawiony rozejrzał się dookoła i zamarł.
Otaczała go biel. Wszędzie dookoła siebie widział mleczny, ruchomy pył. Ostrożnie, niczym łowca na nieznanym terenie, poruszył głową. Unoszące się w powietrzu drobinki silnie zawirowały.
Następny, bardziej nerwowy ruch wywołał tak niewiarygodnie szybkie falowanie pyłków, że stały się one niemal niewidoczne dla oka. Mężczyzna wyciągnął przed siebie rękę. Miał wrażenie, jakby wsuwał dłoń w bardzo gęstą mgłę, która jednak zamiast osiąść na jego skórze kropelkami wody, rozsuwała się uciekając przed jego dotykiem. Wstał powoli, a biel odpowiadając na jego ruch zawirowała, odsuwając się na bezpieczną odległość. Zrobił pierwszy krok i poczuł, jak oddzielająca go od pyłu bariera podąża za nim, wywołując miliardy drgań. Odwrócił się w drugą stronę. Wyciągnął ręce wysoko w górę. Nic. Nie dotknął nawet najmniejszej drobinki. Trzy szybkie kroki wywołały tak gwałtowny ruch, że zakręciło mu się w głowie i zamknął oczy. Wszystko nadal wirowało wokół niego, kiedy po raz kolejny spojrzał z niedowierzaniem w otaczająca go przestrzeń.
- Powoli – szepnął. Choć nie powiedział tego zbyt głośno zdziwił się, bo jego głos był znacznie cichszy, niż się spodziewał. - Powoli – powtórzył mocniej. - Powoli – krzyknął po chwili przerwy nadal słysząc jedynie ciche echo własnych słów.
Spokojnie – powtórzył w myślach kilka razy, starając się opanować.
I wtedy je usłyszał. Dochodziły z każdej strony. Ciche. Jednostajne i monotonne. Szepty.
Bez wahania ruszył w kierunku, z którego dobiegały najwyraźniejsze głosy. Na początku szedł wolno, starając się opanować zawroty głowy na widok poruszającej się bieli. Kiedy przyzwyczaił się do uczucia otaczającego go ruchu zaczął iść szybciej, ale pomimo pokonywanej drogi odgłosy były wyciszone i niewyraźnie. Miał wrażenie, że nie zbliżył się do nich nawet o krok i po raz pierwszy pomyślał, że być może nie pokona dzielącej ich odległości. Zaczął biec. Coraz szybciej. Na ułamek sekundy zawładnęło nim poczucie nierealności, ale nie potrafił go uchwycić. Biegł długo, kiedy zorientował się, że nie odczuwa wysiłku. Cały czas oddychał spokojnie i miarowo, jego ciało nadal było w doskonałej formie, a on miał wrażenie lekkości i swobody. Zwolnił, uważnie rozglądając się dookoła. Nadal ta sama mleczna zasłona. Widział jak na dłoni malutkie poruszające się białe drobinki, ale miał wrażenie, że odsuwają się od niego coraz bardziej. Jakby otaczająca go bariera odsuwała się. Zatrzymał się i rozejrzał ponownie w poszukiwaniu najmniejszego punktu zaczepienia. Znowu nic. Usiadł.
Syknął czując coś w rodzaju delikatnego ukłucia w głowę. Nie sprawiło mu bólu, przypominało raczej wyrwanie pojedynczego włosa, ale było nieprzyjemne. Mężczyzna mimowolnie się skrzywił. Próbując przerwać przykre wrażenie, przekrzywił głowę na bok i potarł policzkiem o ramię. Warknął, czując drugie ukłucie. Trzecie i czwarte. Było ich coraz więcej i stopniowo obejmowały całą głowę. Coraz mocniej. Przerwy między “szpilkami” stały się tak krótkie, że szybko zlały się w jeden tępy, jednostajny ból. Mężczyzna poddał mu się całkowicie. Skulił się i ściskając rękoma głowę starał się go opanować. Miał wrażenie, że od czasu pierwszego ukłucia minęły godziny, a on stoi na granicy obłędu. Wtedy wyczuł zmianę. Zaskoczony otworzył oczy i raptem dawno zapomniane wspomnienie stanęło mu przed oczami. Zgubiona zabawka i niezadowolenie matki. Było jak iskra, która upadła na podatny, suchy grunt. Jasna i gorąca. Syknął z bólu. Wykrzywiona w krzyku twarz. Krzyki ojca. Kolejne dwa wspomnienia, które przez lata udało mu się skryć w głębokiej szufladzie. Ciche rozmowy w salonie, krzyki i nawoływania. Odetchnął głęboko, krzywiąc się na wspomnienie tamtej nocy. Pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To niemożliwe – szepnął.
Było ich coraz więcej. Wydostawały się ze wszystkich skrytek, w których przechowywał je latami, a on nie potrafił ich zatrzymać. Krzyknął ponownie, kiedy poczuł już nie pojedyncze, ale setki nitek wykradających jego wspomnienia. Zapłakany kolega z klasy. Pierwsza różdżka. Odchodziły wymieszane, smutne z wesołymi, krótkie z długimi. Spotkanie w pociągu. Dormitorium. Nie chronologicznie. Uśmiech Remusa wyprzedził wspomnienie pierwszego meczu quidditch’a. Wybór tiary. Spotkanie Petera. Bezradnie zakrył głowę dłońmi, starając się powstrzymać tę ucieczkę. Pierwszy pocałunek w ciemnym korytarzu. Kłótnia z ojcem. Motocykl. Z całych sił naciskał rękami na skronie, ale z każdą chwilą czuł się coraz bardziej pusty. Czarny pies. Ciemny zaułek. Chowające się w odpływie studzienki szczury. Kaptur pochylający się nad jego twarzą. Przerażony, zebrał siły i w ostatnim odruchu próbował zatrzymać tych kilka pozostałych. Harry. Rozmowa ze Stworkiem. Zaczął krzyczeć. Wrzeszczał do momentu, w którym poczuł ostatnie wysuwające się wspomnienie. Czerwony szybki promień uderzający w pierś. Zamilkł. Z ochrypniętym gardłem długo klęczał, opierając głowę na kolanach, wystraszony ciszą i bezbrzeżnym poczuciem straty.
Nie wiedział ile czasu przebywał wśród szalejących białych pyłków i dochodzących z oddali szeptów. Co jakiś czas wstawał i szedł dalej. Choć nadal nie odczuwał zmęczenia niekiedy siadał, albo kładł się, wbijając wzrok w ruchomą biel. Kilka razy udało mu się zasnąć, choć zwykle leżał z zamkniętymi oczami.

- Witaj.
Mężczyzna drgnął, nerwowo podniósł głowę i poderwał się na nogi. Z niedowierzaniem spojrzał na stojącego obok chłopca.
- Kim ... – zaczął i zamilkł, rozglądając się dookoła.
Nadal otaczała go biel, ale teraz już nic nie wirowało mu przed oczami. Zniknął kurz i pył. Nie było mlecznych drobinek drgających przy najmniejszym poruszeniu. Mógł sięgnąć wzrokiem dalej i choć nadal widział jedynie pustą białą przestrzeń, poczuł się jakby wkroczył w inne miejsce.
- Witaj – powtórzył chłopiec.
Mężczyzna spojrzał na niego i mimowolnie się uśmiechnął. Dzieciak był szczupły i niewysoki, mógł mieć piętnaście, szesnaście lat. Ubrany w jasne spodnie i powyciągany biały podkoszulek, kontrastujący z jego ciemnymi roztrzepanymi włosami, wyglądał jak ciemna mucha w misce z mlekiem.
- Witaj Syriuszu.
- Syriusz? – mężczyzna powtórzył nieznane mu imię. – Syriusz – powtórzył głośniej, jakby starał się sobie coś przypomnieć, ale pokręcił tylko bezradnie głową. - Do diabła, kim ...
- Ja na twoim miejscu nie używałbym tutaj takich słów – dzieciak spojrzał na niego z wesołymi iskierkami w oczach.
- Skąd wiesz, kim jestem?
- Po prostu wiem – rzucił szybko, ponownie rozglądając się. – I tyle.
- A ty?
- Co ja?
- Kim jesteś?
- To trudne pytanie. Wolałbym, abyśmy o tym nie rozmawiali. Musiałbym wytłumaczyć ci zbyt wiele spraw. Nigdy nie byłeś do nich przekonany i to by jeszcze utrudniło sprawę – odpowiedział okręcając się dookoła. – Będziesz siedział czy chodził?
- Co?
- Dziwny jesteś, wiesz? – chłopiec przekrzywił głowę i czarne kosmyki wpadły mu do oczu. Dmuchnął w górę i zafalowały w strumieniu powietrza. – Słyszysz i rozumiesz to, co mówię, a chcesz abym ci to powtarzał.
W uśmiechu dzieciaka było coś znajomego i równocześnie bardzo odległego.
- Będziesz siedział czy chodził? – powtórzył trochę zniecierpliwiony.
- Możemy pójść – stwierdził mężczyzna krótko. – Odpowiesz mi na kilka pytań? – spytał, ruszając i patrząc na potakującego chłopca.
Dziwnie się szło przez pustkę. Patrzenie w dal nie wywoływało już zawrotów głowy, ale Syriusza bolały oczy i po kilkudziesięciu krokach opuścił wzrok na swoje ciemne buty. Kolejna ciemna plama na białym tle - pomyślał. Szli przez dłuższy czas w milczeniu.
- Nie ma znaczenia gdzie idziemy? – spytał mężczyzna, podnosząc wzrok na chłopca.
- Nie, nie ma – odpowiedział szybko dzieciak.
- I tak nigdzie nie dojdziemy, prawda?
- Chyba wiem o czym myślisz. Utraciłeś wiele, ale nie odzyskasz tego cofając się. Pewne sprawy zostały już daleko w tyle i nie ma do nich powrotnej drogi. Ani stąd, ani znikąd – chłopak zamilkł na chwilę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Zostanę tu do końca?
- Zadajesz strasznie trudne pytania i używasz bardzo mocnych słów – wszystko, nigdy – zamyślił się na chwilę. – Nie wiem. Głównie od ciebie zależy, jak długo tutaj zostaniesz. To twój wybór.
- To jak powinienem pytać?
- Jakbyś chciał usłyszeć odpowiedź, a nie tylko potwierdzenie swoich przekonań.
Chłopak szedł szybko, starając się dotrzymać kroku Syriuszowi. Patrzył przed siebie w skupieniu, jakby koncentrował się na jakimś niedostrzegalnym dla mężczyzny punkcie.
- Gdzie jestem?
- Tutaj – rzucił szybko niezważając na prychnięcie mężczyzny. - Między dwoma następującymi po sobie miejscami.
- Kolejny zestaw pustych słów?
- Kolejna prawda, z którą powinieneś się zmierzyć.
- Niech to szlag! – krzyknął Syriusz i zatrzymał się nagle. – Denerwuje mnie to wszystko. Najpierw tamto, teraz to. Nie wiem gdzie jestem – szybko wyrzucał z siebie słowa. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Potrzebuję kogoś, kto mi odpowie na pytania, a nie będzie wygłaszał puste, ogólne hasła – zrobił kilka szybkich, nerwowych kroków. – Mam ochotę gryźć! – warknął zatrzymując się i skupiając wzrok na dzieciaku. Mimowolnie podniósł wagi pokazując zaciśnięte zęby.
Chłopak, niczym podczas spotkania z dzikim psem, spokojnie patrzył w jego oczy.
- Dlaczego przyszedłeś do mnie? – spytał znienacka nadal wściekły Syriusz.
- Potrzebowałeś mnie. Usłyszałem to i przyszedłem.
- Czemu ty?
- To moje zadanie.
- Czy jest tutaj ktoś inny? Ktoś, z kim mógłbym porozmawiać?
- Obawiam się, że cię rozczaruję, ale nie ma. Nie masz wyboru, jeśli o to chciałeś zapytać.
- Ty przychodzisz do wszystkich?
- Znowu to samo – chłopiec zaśmiał się dźwięcznie. – Nie, nie do wszystkich. Jedynie do tych, którzy mnie potrzebują.
- A inni co?
- Nie potrzebują mnie – zmrużył oczy patrząc w dal. – Możemy usiąść? – spytał. – Już mnie nie potrzebują. Albo jeszcze nie potrzebują – mruknął siadając na ziemi.
- A te szepty? – spytał Syriusz, kiedy cisza stała się męcząca.
- To głosy ludzi. Tych, którzy nadal nie potrafią pogodzić się ze swoim losem.
- Tyle to sam mogłem się domyślić – rzucił zaczepnie na chłopaka, który leżał na plecach z zamkniętymi oczami. – Co? Z jakim losem? O czym, do diabła, mówisz?
- Co chcesz o nich wiedzieć? – spytał chłopiec wkładając ręce pod głowę.
- Kim są?
- Ludźmi, którzy nadal nie potrafią przyjąć tego, co się z nimi stało. Odrzucają prawdę i zamiast pójść dalej - tkwią w miejscu – dzieciak podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę. – Usiądź, nie znoszę jak ktoś chodzi mi nad głową. - Kiedy przychodzicie tutaj możecie nadal o sobie w pewnym stopniu decydować. Od was zależy moment, w którym dojdziecie do tego miejsca. Niektórzy potrzebują go więcej, inni mniej – przykrył twarz dłońmi.
- A te szepty? – spytał Syriusz, kładąc się obok chłopca na plecach.
- Każdy szepcze. Ty też szeptałeś – dzieciak zaśmiał się niemal bezgłośnie. – No dobrze, zdarzyło ci się kilka razy. Ale ty, w przeciwieństwie do innych ruszyłeś dalej. A oni zatrzymali się na chwilę. Mówią, rozważają pewne rzeczy, spierają się sami ze sobą, czasami nawet krzyczą. Starają się trzymać z całych sił swoich wspomnień. A przejście dalej musi być świadomym wyborem. Muszą odepchnąć od siebie sprawy, na które nie mają już wpływu. Odciąć się od nich, a nie ponownie w nich grzęznąć. Na to przyjdzie jeszcze czas.
- A ja? Czemu tam nie zostałem?
- Nie wiem – chłopak podniósł się i usiadł. Skrzyżował nogi, wyprostował plecy i przeciągnął się, wyciągając w górę ręce. – Widocznie tego nie potrzebowałeś. Może nie chciałeś rozdrapywać przeszłości. A może zaskoczyło cię to tak bardzo, że nie zdążyłeś zatrzymać wspomnień.
- To jakiś koszmar. Boże, to czysty obłęd! Tkwię po środku tego... – rozejrzał się dookoła – czegoś z dzieciakiem, który nic nie mówi – rzucił patrząc spod oka na chłopka – Z którego każde słowo trzeba wyciągać na siłę.
- Syriuszu – powiedział chłopiec spokojnie kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny – posłuchaj mnie – zamilkł czekając na reakcję. – Nie znam ciebie tak dobrze, abym mógł ci na niektóre pytania odpowiedzieć. W tej postaci narzuciłeś mi sporo ograniczeń – rzucił krótko, widząc kiwnięcie głowy. – Musisz spróbować odpowiedzieć na nie sam. To twoje zadanie. Wiele odpowiedzi tkwi w tobie i nikt inny nie może do nich dotrzeć – przerwał na chwilę. – To był twój wybór i jedynie ty wiesz, dlaczego go dokonałeś. A ja po prostu odebrałem twoje wezwanie. I przyszedłem.
- Kim jesteś – Syriusz wpatrywał się w chłopaka.
- Ty mnie w pewnym sensie stworzyłeś.
- Ja? – prychnął. – Nie gadaj głupot.
- Nie pytaj mnie dlaczego chciałeś, aby przyszedł do ciebie nastolatek z roztrzepanymi włosami. Kto dał mi te ciemne, roztrzepane włosy? Cały czas spadają mi na twarz, drażnią i denerwują – poskarżył się. - Myślisz, że sam bym je sobie wybrał? – przerwał potok słów, słysząc prychnięcie mężczyzny.
- Dlaczego cię potrzebuję? – spytał Syriusz.
- Muszę cię gdzieś zaprowadzić.
- Gdzie?
- Tam – chłopak wskazał palcem wybrany kierunek, po czym przesuwał go wolno zataczając dookoła nich krąg.
- Po co?
- Abyś odzyskał wspomnienia.
- Jakie wspomnienia? – zdziwił się mężczyzna. – Ja wszystko... cholera jasna, nie wszystko... niech to szlag – zaplątał się w słowach. – Przecież, na Merlina, coś pamiętam – rzucił i spojrzał na chłopka ze zdziwieniem.
Pamiętał. Na pewno pamiętał. Przecież jeszcze przed chwilą myślał o...no, o tym... . Cholera, musiał zapomnieć. Na chwilę. Za moment sobie przypomni. Spojrzał z niedowierzaniem na chłopca. Zakręciło mu się w głowie, czuł jak zaczyna brakować mu powietrza w płucach. Dusił się.
- Chodź, pokażę Ci – szepnął dzieciak, wstając szybko i wyciągając dłoń do mężczyzny. – Szybko.
Pobiegł cicho za nim, kurczowo trzymając małą rękę i kryjąc wzrok przed męczącą oczy bielą. Dzieciak stanął nagle i Syriusz omal nie wpadł na niego. Skręcił w ostatnim momencie, niemal zaplątując się w wielką, zaczepioną wysoko w górze, płachtę materiału.
Stanął w miejscu i rozejrzał się uważnie. Były ich setki. Białe paski podczepione do niewidocznego sufitu. Drżały nierównomiernie, jakby każdy z nich żył swoim życiem. Niektóre kręciły się wokół własnej osi. Inne - przypominały wyginające się pod wpływem silnego wiatru żagle wielkich statków. Średnie falowały w dziwnym tańcu, zaczepiając inne w zabawie.
- Co to jest? – wyszeptał.
- Twoje wspomnienia – odpowiedział chłopak, przypatrując się uważnie nowemu otoczeniu.
- Boże! Dlaczego?
- Nie martw się. Nikt ci ich nie ukradł. Zostały po prostu na pewien czas oddzielone od ciebie. Do chwili, kiedy będziesz mógł przeżyć je ponownie – zamilkł na chwilę, wpatrując się w mężczyznę. - To jest początek pewnego etapu, ale do ciebie należy decyzja, kiedy się z nim zmierzysz. To musi być twój świadomy wybór. Może nie teraz, ale za jakiś czas wejdziesz w te wspomnienia. W każde z nich. I dopiero, kiedy przedrzesz się przez wszystkie, wrócą do ciebie lub zostaną tutaj – kontynuował.
- Zostaną tutaj? – wyszeptał mężczyzna, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Tak. Jeśli je odrzucisz.
- Jeśli odrzucę ...
Oddychał głęboko. Wydawało mu się, że dawno nie zaznał takiego uczucia. Poczuł pot na czole i lepkość rąk. Bał się. Chłopiec spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie.
- I tak najpierw musisz tam wejść.
- Muszę?
- Nie. Nie musisz – zaśmiał się cicho. – Teraz możesz zostać tutaj, ale odkąd je zobaczyłeś, obojętnie gdzie pójdziesz, będziesz je widział, nie uwolnisz się od nich. Będą przesuwały się za tobą tak długo, aż zdecydujesz się między nie wkroczyć.
- Mogę odpocząć? – spytał, przełykając nerwowo ślinę.
- Ile tylko chcesz – rzucił chłopak siadając. – Ile tylko chcesz – powtórzył.
Wcale nie było tak łatwo zdecydować się na wejście między zawieszone skrawki materiału. Wiele razy Syriusz - niemal w ostatnim momencie - rezygnował i odchodził, czując gorzki smak porażki. I choć wiedział, że musi to zrobić, jakaś skryta głęboko część umysłu cały czas szeptała mu, że wspomnienia same wrócą. Trzymał się tej nikłej nadziei mocno, odkładając spotkanie z przeszłością.
Często wędrowali. Czasami szli powoli; niekiedy biegli bardzo długo, choć czas zdawał się być tutaj pustym pojęciem. Choć nigdy nie odczuwali zmęczenia, czasem zasypiali na zimnej ziemi, albo po prostu leżeli wpatrując się w biel.
Nie rozmawiali zbyt często. Dzieciak zwykle milczał, rzadko udzielając pełnych odpowiedzi, na pytania Syriusza. Prawie nigdy nie zaczynał sam rozmowy. Nie podsuwał też mężczyźnie wskazówek, uparcie twierdząc, że decyzja o odzyskaniu wspomnień należy wyłączenie do niego. Mimo, iż nie był zabawnym kompanem, Syriusz lubił jego towarzystwo. Nauczył się czerpać przyjemność z samej jego obecności, rozmowę spychając na dalszy plan.
I choć czuł się szczęśliwy, niekiedy czuł niemal fizyczny ból, spowodowany przepełniającą go pustką. Wtedy często chodził między płachtami, niemal ocierając się o nie. Wyobrażał sobie uczucie, które go ogarnie, gdy zawinie się w jedną z nich i zatopi się we wspomnieniach. Wyciągał dłoń, ale kiedy tkanina naprężała się szykując do ataku, cofał rękę.
To wcale nie było takie proste.
- Muszę tam wejść sam? – spytał kiedyś, wpatrując się w płachty materiału.
- To twoje wspomnienia – usłyszał.
- I moja decyzja – rzucił krótko i podniósł się.
Przeszedł kilka kroków i odwrócił się. Chłopak wstał i teraz wpatrywał się w niego z błąkającym się po twarzy uśmiechem. Znowu przeczesał palcami niesforne włosy i ponownie w tym ruchu wydał się Syriuszowi dziwnie znajomy. W tym samym momencie skinęli głowami w geście pożegnania.
 

Sprawiała wrażenie delikatnej, ale kiedy zaplątała się na jego ramieniu poczuł szorstkość materiału i mimowolnie syknął. W tym samym czasie kilka innych skrawków uderzyło w niego, oplatając mu nogi i ręce.
 

- Chrzaniona rodzina – syknął Syriusz i wypił kolejny łyk piwa. Podniósł głowę i spojrzał na rozgwieżdżone niebo. Mimowolnie uśmiechnął się na myśl o jutrzejszym spotkaniu z Remusem. Przyłożył butelkę do ust i spokojnie wdmuchał do niej powietrze, wydobywając miarowy głęboki dźwięk.
- Chrzaniona, fakt – James pokiwał energicznie głową próbując zajrzeć do swojego opróżnionego piwa. – Tylko, że już chyba nie rodzina – zaśmiał się krótko i odrobinę za głośno.
- Cholera – warknął Syriusz, patrząc znacząco na kolegę. - Kiedy wychodziłem, matka krzyczała, że wypisze mnie z rodziny. Wydziedziczy. Przeklinała na wiele sposobów – zaśmiał się nerwowo.
- Chcesz powiedzieć, że nie należysz już do szlachetnego i starożytnego rodu Black? - prychnął, podając przyjacielowi kolejne kremowe.
Syriusz spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie chcesz oczyszczać rasy czarodziejów? – zaśmiał się James i wypuścił z rąk piwo.
- Spiłeś się, Potter! – stwierdził dobitnie Syriusz, patrząc jak kolega próbuje złapać staczającą się butelkę. – Zaraz spadniesz z tego chrzanionego dachu. Po jakiego ghula uparłeś się żeby tutaj pić? – spytał po raz kolejny. Spojrzał w kierunku okna i jęknął na myśl o konieczności przetransportowania przyjaciela w bezpieczniejsze miejsce.
- To na twoją cześć – odpowiedział szybko James i czknął, a potem zamrugał oczami i krzywo się uśmiechnął. - Pić zawsze trzeba na wysokościach – próbował być przekonujący.
- Na pewno – mruknął Syriusz. – Mocniej boli przy upadku. Wstawaj, zabieram cię stąd.
- Ja nie spadam – wymruczał Potter. Zachwiał się – Ej. Zostaw, sam pójdę.
- Ta, głową na ziemię – rzucił ciężko Black, stawiając kolegę na nogi.
Jamesowi zakręciło się w głowie i mocno chwycił się przyjaciela. Przez dłuższą chwilę mamrotał pod nosem przekleństwa.
- Zamknij się, Potter – huknął rozzłoszczony Syriusz, próbując uwolnić się od kurczowo trzymającego go Jamesa. – Jak nie przestaniesz narzekać, zjawią się twoi rodzice i pomyślą, że to ja cię spiłem. Jeszcze każą mi wracać do domu. Na łono szlachetnych i starożytnych.
- Phi. Już uwierzę, że będzie im się chciało łazić po dachu.
Przez kilka chwili trwały ciche zmagania i przepychanki. Co chwila podciągany do góry James lądował na tyłku z coraz głośniejszym jękiem.
Po kolejnych nieudanych próbach zaciągnięcia chłopaka do pokoju, Black zrezygnował. Przełożył Pottera przez ramię i ruszył w kierunku okna. W chwilę później, bez przesadnej delikatności, rzucił go na łóżko.
- Auć. Mógłbyś trochę uważać – wymamrotał James obrażonym tonem.
- James, złotko moje, zrób coś dla mnie – Syriusz poprosił wyjątkowo spokojnie, przepychając chłopaka na drugą stronę materaca – idź już spać. Dobrze?
- A ty? – ziewnięcie stłumiło słowa, Potter przekręcił się na drugi bok i mamrotał coś pod nosem. – Idziesz? – po chwili powtórzył wyraźniej.
- James, spadaj pijaku – Syriusz warknął, uśmiechając się pod nosem. – Śpij już, nadziejo quidditch’a.
Odwrócił się od łóżka. W pokoju było chłodno, ale nie chciał zamykać okna. Był przekonany, że odrobina zimna przyda się zarówno jemu jak i przyjacielowi. W głowie czuł przyjemny szum, był odprężony i po raz pierwszy od czasu zatrzaśnięcia drzwi domu na Grimmauld Place nie czuł skurczu żołądka na myśl o swojej rodzinie.
- A może chcesz piwa? - James zamruczał przez sen.
- Trzy od razu – mruknął Syriusz pod nosem, wpatrując się w ciemną uliczkę.
Zerwał się mocniejszy wiatr i okiennice niebezpiecznie zatrzepotały. Powiało chłodem. Chłopak odetchnął głęboko, wypełniając płuca zimnym powietrzem. Postał jeszcze przez chwilę obserwując uginające się pod naporem wiatru drzewa.
- No i zrobiłem to – wyszeptał patrząc w mrok.
Zaśmiał się gardłowo, przymknął okno i spojrzał na zwiniętego w kłębek, śpiącego przyjaciela.
- Cholera – mruknął Black. Podszedł do Jamesa i przykrył go wyciągniętym kocem spod łóżka kocem.
- Dzięki – chłopak przebudził się na chwilę, a potem usiadł i ogarnął pokój szybkim spojrzeniem. – Syri?
- Jestem. Zerknę jeszcze tylko ... – końcówka zdania zginęła w potężnym ziewnięciu. Ponownie stanął przy oknie. Pierwsza noc na nowym miejscu. W nowym domu.
- To trudniejsze niż myślałeś, nie?
- Tak. Trudne. Nawet bardzo.
Milczeli przez chwilę, wsłuchani w odgłosy wzmagającego się wiatru.
- Ale dobrze, że to zrobiłem.
O parapet zadzwoniły pierwsze krople deszczu.
- Nie myśl, że będę cię tolerował w moim łóżku do końca wakacji – mruknął spod koca James.
- Potter, ja z tobą w jednym łóżku? To ja wracam na łono ...
- Szlachetnych i starożytnych – wypowiedzieli w tym samym momencie, wybuchając śmiechem.
Szczęśliwi i pijani.
 

Materiał zsunął się z ręki wyciągając mężczyznę z ostatniego wspomnienia. Boże! – krzyknął w myślach. Niemal czuł w ustach smak wypitego kremowego. Było zimne i na samo jego wspomnienie Syriusz uśmiechnął się tęsknie. Pamiętał swój upadek na kamiennych schodach prowadzących do piwniczki ojca Jamesa i do skrytki, z której przez wiele lat podkradali piwo. Odruchowo wymasował zbite tamtego dnia kolano.

Otworzył oczy i zobaczył cienki pasek materiału furkoczący nad swoją głową. I choć czuł się zmęczony, miał wrażenie, że powinien po niego sięgnąć. Wyciągnął dłoń w górę i poczuł silny podmuch wiatru.

 

Biegli we trzech po polu rozciągającym się na południe od Hogsmeade. Był środek nocy i cisza dzwoniła im w uszach. Pęd powietrza wpadał do nozdrzy i drażnił gardło. Teraz już wiedzieli, ze najlepszym lekarstwem na pierwsze godziny przemiany, był dla Lunatyka morderczy bieg. Nadal Remus był bardzo niebezpieczny, czasami niespodziewanie skręcał i próbował pędzić w innym kierunku, ale po to właśnie oni tam byli. Zwykle kopnięcie Rogacza, lub warknięcie Łapy naprowadzały wilka na właściwy kierunek. Wszyscy trzej byli niestrudzeni; kochali szybkość i swobodę, mogli więc godzinami biec. Do utraty tchu. Kiedy nie mieli już siły, przystawali z dala od domów i zagród. Odszukiwali świeżą wodę, gasili pragnienie i przez kilka minut odzyskiwali siły, by znowu ruszyć w morderczy bieg. Następnego dnia byli obol...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin