Koontz Dean-W okowach lodu.pdf

(1353 KB) Pobierz
Koontz Dean-W okowach lodu
DEAN R. KOONTZ - W OKOWACH LODU
DEAN R. KOONTZ
W OKOWACH LODU
Przekład: Piotr Beluch
Tytuł oryginału: Ice Bound
Data wydania polskiego: 1999 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1995 r.
Obecną poprawioną wersję książki,
ponownie dedykuję
owej wyjątkowej,
niezastąpionej kobiecie -
Winonie Garbrick
Wiem, że tam jestes wysoko nad nami. Wciąż patrzysz. Czerwony ołówek w Twej dłoni.
WCZESNIEJ.
Doniesienia „The New York Timesa":
[l]
LODY ARKTYKI ZRÓDŁEM NAJCZYSTSZEJ WODY NA ŚWIECIE
MOSKWA, 10 lutego
Jak twierdzą rosyjscy naukowcy, lody Arktyki zawierają znacznie mniej bakterii i zanieczyszczen niż woda, którą
obecnie spożywamy lub przeznaczamy do nawadniania pól. Odkrycie to może spowodować że już w niedalekiej
przyszłości pokrywa polarna może stac się ważnym źródłem tego drogocennego płynu.
Topienie lodu okazałoby się z pewnością tańsze od kosztownego procesu odsalania, zwłaszcza że uzyskana w ten
sposób woda nie musiałaby byc oczyszczana. Rosyjscy uczeni szacują, że w następnej dekadzie, dzięki odpowiedniemu
wykorzystaniu gór lodowych, można by nawodnic miliony hektarów ziemi uprawnej.
[2]
ZDANIEM SPECJALISTÓW, GÓRY LODOWE MOGĄ STAĆ SIĘ ZRÓDŁEM WODY PITNEJ
BOSTON, 5 wrzesnia
Dr Harold Carpenter, przemawiając dzisiaj na corocznym zgromadzeniu Amerykanskiego Stowarzyszenia
Inżynierów Środowiska, stwierdził, że ciągły niedobór wody w Kalifornii może zostac zlikwidowany dzięki procesowi
topienia gór lodowych, holowanych w tym celu z obszaru Arktyki w południowe rejony kraju. Według dr Rity Carpenter —
żony dra Carpentera, będącej jego partnerem w pracy naukowej — dotknięte suszą panstwa powinny rozważyć
ewentualność przeznaczenia funduszy na dalsze eksperymenty i badania umożliwiające rozwój projektu. Inwestycja ta
przyniosłaby w ciągu dziesięciu lat stokrotne zyski.
Panstwo Carpenter, którzy w ubiegłym roku zostali uhonorowani Nagrodą Panstwowej Fundacji Nauki, twierdzą, że
sam pomysł jest niezwykle prosty. W pierwszej fazie należy za pomocą ładunków wybuchowych oddzielic od pokrywy
polarnej dużą górę lodową, którą naturalne prądy oceaniczne uniosą następnie na południe. Kolejny etap eksperymentu
polegałby na przytwierdzeniu do dryfującej bryły stalowych lin, dzięki którym holowniki mogłyby ją przetransportowac do
specjalnych przetwórni, znajdujących się w pobliżu zagrożonych suszą terenów. Wody Pacyfiku i Atlantyku są w
północnych rejonach bardzo zimne, w związku z czym — jak zapewnia Harold Carpenter — straty spowodowane
przedwczesnym topnieniem lodu nie powinny byc większe niż piętnaście procent. Carpenterowie uprzedzają jednak, że nie
można miec pewności, iż pomysł sprawdzi się w praktyce. „Jest jeszcze do przezwyciężenia sporo trudnosci —
kontynuowała dr Rita Carpenter — szczegółowe badania pokrywy polarnej..."
[3]
SUSZA NISZCZY ZBIORY W KALIFORNII
SACRAMENTO, Kalifornia, 20 wrzesnia
Przedstawiciele Departamentu Stanu ds. Rolnictwa szacują, że niedostatek wody w Kalifornii spowodował straty
rzędu pięćdziesięciu milionów dolarów. Zniszczeniu uległy uprawy pomaranczy, cytryn, kantalupy, sałaty...
[4]
TYSIĄCE GŁODUJĄCYCH NIE OTRZYMA POMOCY Z POWODU BRAKU REZERW ŻYWNOŚCI
ORGANIZACJA NARODÓW ZJEDNOCZONYCH, 18 października Dyrektor Biura ds. Pomocy Ofiarom
Kataklizmów ogłosił, że zazwyczaj zasobne w żywność państwa Europy, USA i Kanada odnotowały z powodu
katastrofalnej suszy wyjątkowo niskie zbiory płodów rolnych, w związku z czym od pewnego czasu mieszkancy Afryki nie
mogą kupić od nich zboża i innych produktów żywnościowych. Do chwili obecnej umarło ponad dwieście tysięcy osób...
[5]
ONZ TWORZY FUNDUSZ
W CELU PRZEPROWADZENIA BADAN NAUKOWYCH W REJONIE
ARKTYKI
ORGANIZACJA NARODÓW ZJEDNOCZONYCH, 6 stycznia Jedenascie państw członkowskich utworzyło
dzisiaj przy ONZ specjalny fundusz mający sfinansowac serię eksperymentów w Arktyce. W pierwszej kolejnosci zostanie
sprawdzona możliwość holowania na południe potężnych gór lodowych. Woda, uzyskana na skutek ich topnienia,
zostałaby wykorzystana do nawadniania upraw.
„Zapewne zabrzmi to jak science fiction — stwierdził pewien brytyjski naukowiec — ale już od wczesnych lat
sześćdziesiątych większość specjalistów z dziedziny inżynierii srodowiska uważała podobny projekt za całkowicie realny".
Jeśli plan się powiedzie, plony będą znacznie wyższe i problem zostanie rozwiązany, przynajmniej w przypadku panstw o
największych uprawach. Góry lodowe nie mogłyby byc holowane w rejony ciepłych mórz otaczających Afrykę i Azję, ale
cały swiat skorzystałby z poprawy zbiorów w krajach, którym udało się...
[6]
NAUKOWCY Z ONZ TWORZĄ STACJĘ BADAWCZĄ NA ARKTYCZNEJ POKRYWIE LODOWEJ
1 / 87
450834810.002.png
DEAN R. KOONTZ - W OKOWACH LODU
THULE, Grenlandia, 28 wrzesnia
Dzis rano, na polu lodowym pomiędzy Grenlandią a Spitzbergenem, wylądowała grupa naukowców. Wyprawą
dowodzą doktorzy Harold i Rita Carpenter, tegoroczni laureaci Nagrody Rothschilda w dziedzinie Nauk o Ziemi. Prace
badawcze prowadzone w ramach programu zatwierdzonego przez ONZ potrwają przez co najmniej dziewięć miesięcy.
Trzy kilometry od krawędzi pokrywy polarnej rozpoczęto budowę bazy naukowej, która...
[7]
ARKTYCZNA EKSPLOZJA NASTĄPI JUTRO
THULE, Grenlandia, 14 stycznia
Jutro o północy naukowcy z Bazy Edgeway — która powstała dzięki funduszom ONZ — przeprowadzą na
pokrywie Arktyki detonację serii ładunków wybuchowych; ma ona doprowadzic do oderwania się góry lodowej o
powierzchni około tysiąca kilometrów kwadratowych. Operacja zostanie przeprowadzona sześćset pięćdziesiąt kilometrów
od północno-wschodniego wybrzeża Grenlandii. Ruch odłamanej bryły lodu będzie rejestrowany dzięki
najnowoczesniejszym urządzeniom radiolokacyjnym, zainstalowanym na dwóch holownikach, będących własnością ONZ.
W eksperymencie, który ma pokazac, jak bardzo podczas surowej arktycznej zimy zmieniają się naturalne prądy w
Oceanie Atlantyckim...
Cześć pierwsza PUŁAPKA
12:00
DWANASCIE GODZIN DO DETONACJI
Swider z przenikliwym piskiem głęboko drążył pokrywę Arktyki. Z otworu wyciekała szarobiała maź; płynęła
kanałem wyżłobionym w stwardniałym sniegu i już po kilku sekundach zamarzała. Wiertła nie było widac; wraz ze sporym
fragmentem trzonka, w którym zostało osadzone, niknęło w otworze o srednicy dziesięciu centymetrów.
Wpatrując się w pracę świdra, Harry Carpenter miał dziwne przeczucie, że zbliża się jakaś nieuchronna katastrofa.
Był to rodzaj ledwie wyczuwalnego sygnału ostrzegawczego — pojawił się niczym cien ptaka, przesuwający się na tle
jasnego krajobrazu. Pomimo grubej warstwy termoizolacyjnego ubrania przebiegł go dreszcz.
Jako naukowiec Harry Carpenter uznawał prawa logiki i rozumował opierając się na zasadzie przyczyna — skutek.
Wiedział jednak, że nie należy również lekceważyć intuicji, zwłaszcza gdy przebywa się na tak niepewnym gruncie jak
lodowa pokrywa. Zródło przeczuć było dla niego niejasne, chociaż na pewno nie bez wpływu pozostawał fakt, że w pracy
mieli do czynienia z niezwykle silnymi ładunkami wybuchowymi. Prawdopodobienstwo, że jeden z nich niespodziewanie
eksploduje, było oczywiscie bliskie zeru, niemniej jednak...
Peter Johnson — inżynier elektronik, pełniący także funkcję głównego pirotechnika wyprawy — wyłączył swider i
odsunął się o krok do tyłu. Ubrany był w termoizolacyjny kombinezon i futrzaną kurtkę z włochatym kapturem. Gdyby nie
jego ciemnobrązowa twarz, wyglądałby jak niedźwiedź polarny.
Claude Jobert zgasił przenosny generator prądu. Zapadła cisza, w której wyraźnie wyczuwało się pełne napięcia
oczekiwanie... Wrażenie było tak silne, że Harry obejrzał się dookoła, a następnie popatrzył na niebo, jakby w obawie
przed zagrożeniem, które może nadciągnąć z niewiadomego kierunku.
Gdyby śmierć miała dzisiaj nadejść, najprawdopodobniej nie dosięgłaby ich z góry, lecz z dołu. Wokół poszarzało
— zbliżało się południe. Trzej mężczyźni konczyli przygotowania do umieszczenia w lodzie ostatniego pięćdziesięcioki-
logramowego ładunku. Od poprzedniego poranka zainstalowali już pięćdziesiąt dziewięć identycznych pojemników z
materiałem wybuchowym, którego ilość wystarczała, aby ich unicestwic w apokaliptycznej eksplozji.
Nie trzeba było wybujałej wyobraźni, żeby uzmysłowic sobie koszmar umierania na tym ponurym pustkowiu.
Monotonia białego krajobrazu skłaniała do rozmyślań o śmierci, a lodowa pokrywa mogła stać się doskonałym
grobowcem. Dookoła rozciągała się posępna, biało-niebieska równina, spowita przez większość czasu w całkowitych
ciemnosciach, z rzadka przechodzących w szarość. Niebo wiecznie zasnuwały chmury. Akurat w tej chwili widoczność
była całkiem niezła — dzien wstępował właśnie w fazę, kiedy przebijające się nieśmiało słońce rozswietla swymi
promieniami niebo tuż nad linią horyzontu. Jednak nawet te chwilowe przebłyski nie były w stanie ożywić martwoty
roztaczającego się wokół pustkowia. Jedynymi elementami, które urozmaicały jednostajny krajobraz, były postrzępione
grzbiety spiętrzonych zwałów lodu i połamane, często postawione na sztorc tafle kry wielkosci człowieka, a nawet sporego
budynku. Wystając ponad powierzchnią pola polarnego, wyglądały jak potężne płyty nagrobne.
Pete Johnson podszedł do Harry'ego i Claude'a stojących przy dwóch pojazdach śnieżnych, specjalnie
przystosowanych do pracy w surowych arktycznych warunkach, i stwierdził z wyraźną satysfakcją:
— Szyb ma już dwadziescia osiem metrów głębokości. Po raz ostatni przedłużamy wiertło... i po robocie.
— Dzięki Bogu! — mówiąc to, Claude Jobert wzdrygnął się, jakby przemarzł pomimo termoizolacyjnych
właściwości swojego kombinezonu. Jego pokryta ochronną warstwą wazeliny twarz była blada i wychudzona. — Jeszcze
dzis uda nam się wrócić do głównej bazy. Nareszcie! Od chwili jej opuszczenia nie było mi ciepło nawet przez minutę.
Claude zazwyczaj nie narzekał. Był stosunkowo niewysokim mężczyzną, jowialnym i energicznym. Na pierwszy
rzut oka sprawiał niepozorne wrażenie; wyglądał wręcz na słabeusza. Jednak myliłby się ktoś, oceniając go w ten sposób.
Miał poniżej stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i ważył niecałe sześćdziesiąt kilogramów, jednak zachowując
szczupłą sylwetkę miał silne, sprężyste mięśnie. Jego białe włosy, schowane w tej chwili pod kapturem, okalały czerstwą i
ogorzałą na skutek przebywania w trudnych warunkach twarz. Za to oczy Claude'a swieciły niewinnym błękitem jak u
dziecka. Harry nigdy nie dostrzegł w nich chocby cienia złości czy nienawiści. Do wczoraj obcy był im również wyraz
rozżalenia, który nie pojawił się w spojrzeniu Claude'a nawet wtedy, gdy trzy lata wczesniej, na skutek bezsensownego
aktu agresji, zginęła jego żona Colette. Pogrążył się wtedy w smutku, ale nigdy się nie roztkliwiał.
Od kiedy jednak opuscili przytulne schronienie, jakie dawała Baza Edgeway, Claude zmienił się nie do poznania;
stracił swoją jowialność i zapał, za to bez przerwy utyskiwał na zimno i trudne warunki. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat; był
najstarszym uczestnikiem wyprawy — urodził się osiemnascie lat wcześniej od Harry'ego Carpentera, którego wiek
osiągnął własnie górną granicę dopuszczalną dla osób pracujących w warunkach podbiegunowych.
Chociaż Claude był wysmienitym geologiem, specjalizującym się w badaniach dynamiki arktycznej formacji
lodowej, obecna ekspedycja miała byc jego ostatnią wyprawą w te rejony. Po jej zakonczeniu zamierzał co prawda
kontynuowac swoje badania, ale już wyłącznie w laboratoriach, przy użyciu komputerów — daleko od surowych
2 / 87
450834810.003.png
DEAN R. KOONTZ - W OKOWACH LODU
warunków panujących za kręgiem polarnym.
Harry zastanawiał się, czy przypadkiem bardziej od zimna nie przeszkadza Jobertowi świadomość, że praca, którą
kocha, staje się ponad jego siły. Pewnego dnia będzie to musiał zrozumiec, a decyzja odejścia od czynnego uprawiania
zawodu może się okazać niezwykle bolesna. Bezkresne przestrzenie Arktyki i Antarktydy oczarowały go swoim czystym,
krystalicznym pięknem, surowością klimatu i powiewem tajemnicy osnuwającej białe kontury krajobrazu. Tak, wszystko
było tu tajemnicze; purpurowe cienie zakrywające dno każdej, wydawałoby się niezgłębionej rozpadliny, kolorowy teatr
nocy, kiedy drżące wstęgi zorzy polarnej mienią się tysiącami barw, a gdy utkana z nich kurtyna opada, scena nieba
rozswietla się niezliczonymi gwiazdami.
W pewnym sensie Harry wciąż czuł się jak mały niesmiały chłopczyk z zacisznej, spokojnej farmy w Indianie.
Dorastający samotnie — bez braci, sióstr i przyjaciół — był dzieckiem od początku przytłoczonym przez życie.
Pokonywał swój lęk marząc o dalekich podróżach, podczas których mógłby oglądać wszystkie niezwykłości świata — nie
chciał byc przypisany do jednego tylko miejsca na ziemi; wierzył, że jego powołaniem jest PRZYGODA. Teraz, kiedy
przybyło mu trochę lat i doswiadczenia, wiedział już, że tak zwana „przygoda" polega głównie na ciężkiej pracy. Jednak,
od czasu do czasu, mały chłopczyk ukryty w głębi jego duszy budził się niespodziewanie i wtedy, bez względu na to, co w
danej chwili robił, rozglądał się dookoła oczami rozszerzonymi ze zdumienia i widząc wspaniałą biel otaczającego swiata,
myślał sobie: A niech to! Więc naprawdę tu jestem — z dala od farmy w Indianie; na samym końcu świata, na samym jego
szczycie!
— Snieg zaczyna padać — stwierdził Pete Johnson.
Prawie w tej samej chwili Harry dostrzegł pierwsze wirujące w bezgłosnym tancu płatki. Do tej pory dzień był
bezwietrzny, co nie oznaczało jednak, że taka pogoda się utrzyma.
— Sztorm miał nadejść dopiero późnym wieczorem. — Mówiąc to Claude Jobert przybrał zafrasowany wyraz
twarzy.
Tymczasowy obóz znajdował się o siedem i pół kilometra, mierząc w linii prostej, na północny-wschód od Bazy
Edgeway. Odległość ta w rzeczywistości, gdy pokonywało sieją pojazdami śnieżnymi, wynosiła około jedenastu
kilometrów. Pomimo licznych rozpadlin i wysokich spiętrzeń kry, jadąc z bazy pokonali ten dystans bez większych
trudnosci. Silny sztorm mógł jednak uniemożliwić powrót
— ograniczona widoczność i wywołane wichurą zakłócenia pracy kompasu stwarzały ryzyko zgubienia drogi, a w
razie wyczerpania zapasów paliwa czekała ich niechybna śmierć, gdyż nawet termoizolacyjne kombinezony nie były
wystarczającym zabezpieczeniem przed przenikliwym zimnem, jakie panuje podczas burzy śnieżnej.
Wbrew pozorom, w okolicach Grenlandii opady sniegu są stosunkowo niewielkie. Jedną z przyczyn takiego stanu
rzeczy jest niska temperatura powietrza, która powoduje, że nawet przy słabych podmuchach wiatru biały puch zamienia
się w igiełki lodu, co nie wpływa jednak na poprawę widocznosci.
— Może to tylko chwilowe pogorszenie pogody? — powiedział Harry, uważnie przyglądając się niebu.
— Już to widzę. To samo mówili w biurze prognoz o poprzednim sztormie — przypomniał Claude. — Miały byc
tylko „lokalne, przejściowe zakłócenia atmosferyczne", a nadciągnęła taka burza, że omal nas nie zasypało, z baraku nie
dało się nawet wytknąć nosa.
— Więc tym bardziej pospieszmy się z tą robotą.
— Faktycznie, nie mamy zbyt wiele czasu.
Jakby na potwierdzenie tych słów, wiatr mocniej powiał z zachodu. Był ostry i rzeski — przynosił z sobą chłód
setek kilometrów lodowych pustkowi. Płatki sniegu zaczynały się zmniejszać i twardnieć. Nie opadały już łagodnym,
wirującym ruchem, lecz gwałtownie zacinały z boku.
Pete odłączył swider od trzonka wiertła, które pozostało schowane w lodzie, a następnie bez najmniejszego wysiłku
podniósł czterdziestokilogramowe urządzenie, jakby w jego rękach ważyło dziesięciokrotnie mniej.
Dziesięć lat wcześniej, grając w uniwersyteckiej drużynie Penn State, stał się gwiazdą futbolu amerykanskiego.
Wkrótce zaczął otrzymywać liczne propozycje od klubów z ligi zawodowej —jednak konsekwentnie odrzucał wszystkie
oferty. Nie miał zamiaru odgrywac stereotypowej roli, w jakiej społeczeństwo amerykanskie widzi każdego czarnoskórego
zawodnika — zwłaszcza gdy ma on sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i waży dziewięćdziesiąt kilogramów.
Zdecydował się pokierować swoim życiem inaczej; udało mu się zdobyć stypendium naukowe, ukonczył dwa fakultety i
uzyskał doskonałą posadę w branży informatycznej .
Podczas zorganizowanej przez Harry'ego wyprawy Pete pełnił niezwykle odpowiedzialną funkcję: czuwał nad
sprawnym funkcjonowaniem całosci sprzętu komputerowego w Bazie Edgeway, a co więcej, j ako konstruktor ładunków
wybuchowych używanych podczas eksperymentu, był jedynym człowiekiem mogącym cos zaradzić w razie jakiejkolwiek
awarii. Jego wyjątkowa sprawność fizyczna stanowiła oczywiscie dodatkowy, niezaprzeczalny, atut w bezwzględnych
warunkach panujących na obszarze Arktyki.
Gdy Pete odstawił swider, Claude i Harry przynieśli z przyczepy pojazdu metrowy przedłużacz, który następnie
przykręcili do wystającej z lodu koncówki wiertła.
Claude ponownie uruchomił generator.
Pete wstawił swider z powrotem na miejsce, po czym jednym sprawnym ruchem zablokował klamry, łączące go z
podtrzymującym statywem. Gdy wszystko było gotowe, przystąpił do wiercenia ostatniego fragmentu szybu, na którego
dnie miał spocząć podłużny pojemnik z materiałem wybuchowym.
Podczas gdy maszyna rzężąc pogłębiała odwiert, Harry spojrzał na niebo. W ciągu ostatnich kilku minut pogoda
znacznie się pogorszyła. Masywne chmury zakryły resztki promieni słonecznych. Przez intensywnie padający snieg nie
można było dostrzec popielatoczarnych połaci nieba, niknącego w strumieniach krystalicznych cząsteczek, ponad którymi
wirowała biała kipiel. Płatki sniegu coraz bardziej twardniały, zamieniały się w igiełki lodu, kłując jego natłuszczoną twarz.
Wiatr nasilił się do około trzydziestu pięciu kilometrów na godzinę, wypełniając przestrzen złowieszczym gwizdem.
Harry w dalszym ciągu nie mógł odpędzić od siebie przeczucia, że stanie się cos niedobrego. Było ono mgliste i
nieokreślone, jednak wciąż go nie opuszczało.
Kiedy jako mały chłopiec mieszkał w Indianie, nigdy nie przypuszczał, że „przygoda" okaże się ciężką pracą,
zdawał sobie jednak sprawę, iż mogła byc niebezpieczna. Zagrożenie i związane z nim ryzyko miało dla niego w owych
latach nieodparty urok. Jednak w miarę dorastania, na skutek choroby, a następnie smierci obojga rodziców, zrozumiał
okrutną naturę świata i raz na zawsze przestał pojmować śmierć w sposób typowy dla romantyków. Pomimo to odczuwał
3 / 87
450834810.004.png
DEAN R. KOONTZ - W OKOWACH LODU
perwersyjną tęsknotę za wiekiem niewinnosci, kiedy bez lęku rozmyślał o mrożących krew w żyłach, niebezpiecznych
wyczynach.
Claude Jobert nachylił się do niego i przekrzykując szum wiatru i rzężenie swidra, oznajmił:
— Nie martw się, Harry. Już niedługo będziemy w Edgeway. Napijemy się brandy, rozegramy partyjkę szachów,
posłuchamy Benny Goodmana na kompakcie — czekają na nas wszelkie wygody.
Harry w milczeniu pokiwał głową. Wciąż uważnie obserwował niebo.
12:20
Gunvald Larsson wyglądał przez jedyne okienko w baraku ze sprzętem telekomunikacyjnym w Bazie Edgeway.
Obserwując gwałtownie nasilający się sztorm, nerwowo gryzł ustnik swojej fajki. Tumany padającego sniegu burzyły się i
wirowały dookoła jak cienie fal dawno nie istniejącego, prehistorycznego oceanu. Mimo że pół godziny wczesniej wyszedł
na zewnątrz i zeskrobał z potrój nie oszklonego okna warstwę lodu, na jego powierzchni znów zaczęły się tworzyć
konstelacje kryształowych wzorów. W ciągu godziny szyba ponownie została całkowicie przesłonięta.
Budynek, w którym przebywał Gunvald, znajdował się na niewielkim wzniesieniu. Gdy patrzył z niego na Bazę
Edgeway, miał wrażenie, że jest ona całkowicie odizolowana od reszty swiata. W otaczającym ją krajobrazie wyglądała tak
obco i nienaturalnie, iż mogło się wydawać, że jest to stacja kosmiczna na jakiejś odległej, pozbawionej życia planecie. Na
tle białych, popielatych i alabastrowych płaszczyzn była jedyną barwną plamą łamiącą monotonię ich odcieni.
Gotowe elementy szesciu żółtych baraków zostały przetransportowane drogą powietrzną przy ogromnym nakładzie
pracy i srodków finansowych. Każdy z parterowych budynków mierzył pięć na siedem metrów. Ściany, wykonane z
warstw blachy i pianki izolacyjnej, były przymocowane do stalowych obręczy, które wzmacniały konstrukcję, natomiast
podłoga została osadzona głęboko w lodzie. Baraki nie wyglądały zbyt atrakcyjnie; na pierwszy rzut oka przypominały
slumsy — zapewniały jednak skuteczną ochronę przed zimnem i wiatrem.
W odległosci stu metrów od bazy stał odosobniony budynek. Mieściły się w nim zbiorniki z paliwem do
generatorów. Był to olej napędowy, który ma tę właściwość, że jest łatwo palny, ale nie może eksplodować, co znacznie
zmniejszało ryzyko ewentualnego pożaru. Mimo wszystko, wciąż przerażała go mysl o niebezpieczenstwie znalezienia się
w oślepiających płomieniach podsycanych podmuchami arktycznego wiatru. Co gorsza, dookoła nie było wody, tylko
bezużyteczny przy gaszeniu ognia lód.
Gunvald Larsson zaczął się na dobre niepokoic już kilka godzin wcześniej, jednak przyczyną jego lęku nie była
bynajmniej groźba pożaru. W tej chwili najbardziej obawiał się trzęsień ziemi, a raczej trzęsień dna morskiego.
Gunvald był synem Dunki i Szweda. Należał kiedys do szwedzkiej narciarskiej reprezentacji narodowej i
uczestniczył w dwóch zimowych olimpiadach — zdobył nawet srebrny medal. Nie ukrywał dumy z faktu swojego
pochodzenia i kultywował wizerunek opanowanego, niewzruszonego Skandynawa. Wewnętrzny spokój, jaki go cechował,
doskonale harmonizował z jego wyglądem. Zona Larssona często mawiała, że jego oczy są jak cyrkiel, który bez przerwy
mierzy swiat. Gdy nie pracował w terenie, ubierał się zazwyczaj w luźne spodnie i sportowe sweterki. Tak własnie teraz
wyglądał; mogło się wydawać, że wyleguje się beztrosko w górskim pensjonacie, po całym dniu jazdy na nartach. Nic nie
wskazywało na to, że spodziewa się najgorszego, tkwiąc w odizolowanym baraku, położonym na lodowej skorupie
Arktyki, a wokół niego nasila się sztorm.
Jednak w ciągu ostatnich godzin jego charakter uległ dużej modyfikacji. Nerwowo zaciskając zęby na cybuchu,
odwrócił się od pokrytej lodem szyby i przeniósł wzrok na monitory komputerów oraz elektroniczne wskaźniki, które
szczelnie zakrywały trzy sciany pomieszczenia.
Rankiem ubiegłego dnia, gdy Harry i inni wyruszyli na południe w kierunku krawędzi pokrywy lodowej, Gunvald
został w bazie, aby doglądać zabudowań i utrzymywac łączność radiową z resztą świata. Nie po raz pierwszy zdarzało się,
że jeden z uczestników wyprawy musiał samotnie przebywac w Edgeway, podczas gdy pozostali wykonywali zadania w
terenie, jednak do tej pory funkcja ta nigdy nie przypadła Gunvaldowi. Po wielu tygodniach spędzonych na małej
przestrzeni, z wiecznie tą samą grupą ludzi, nie mógł doczekac się chwili, gdy wreszcie będzie sam.
Jednak już o szesnastej poprzedniego dnia, kiedy sejsmografy zarejestrowały pierwszy wstrząs, Gunvald zaczął
żałować, że pozostałych członków wyprawy nie ma w bazie. Zamiast siedziec tutaj przebywali blisko krawędzi pola
polarnego, gdzie lodowa pokrywa styka się z wodami oceanu. O szesnastej czternascie fakt wystąpienia lokalnego
trzęsienia ziemi został potwierdzony w doniesieniach radiowych z Reykjaviku na Islandii i z Hammerfest w Norwegii.
Według uzyskanych informacji, ponad sto kilometrów na północny-wschód od Raufarhöfn na Islandii doszło do
poważnego osunięcia fragmentu dna morskiego. Zjawisko wystąpiło na obszarze łancucha uskoków, które ponad
trzydzieści lat wcześniej dały początek niszczycielskim erupcjom wulkanicznym na tej wyspie. Tym razem nie zanotowano
żadnych szkód na obszarach lądowych wokół Morza Grenlandzkiego. Siła wstrząsu wyniosła jednak sześć i pół stopnia w
skali Richtera.
Zaniepokojenie Gunvalda brało się z podejrzeń, że nie jest to odosobniony wstrząs — co gorsza, nie przypuszczał,
by był on najsłabszy z całej serii zjawisk sejsmicznych, mogących po nim nastąpić. Miał wszelkie podstawy, aby sądzić, iż
było to tylko preludium, wstęp do znacznie poważniejszych reakcji w obrębie wierzchniej warstwy skorupy ziemskiej.
W pierwszej wersji mieli podczas ekspedycji badac także wstrząsy dna Morza Grenlandzkiego, co powinno
poszerzyc wiedze na temat przebiegu linii uskoków tektonicznych. Wyprawa odbywała się w aktywnym sejsmicznie
rejonie Ziemi i nie mogli czuc się bezpiecznie, aż do chwili lepszego poznania zjawisk występujących na tym obszarze. W
przyszłosci mają się tutaj znaleźć dziesiątki statków, holujących gigantyczne bryły lodu — zanim to jednak nastąpi, trzeba
zdobyc informacje na temat częstotliwości występowania groźnych fal tsunami, które pojawiają się w wyniku podmorskich
wstrząsów. Tsunami — potężna fala, rozchodząca się we wszystkich kierunkach od epicentrum trzęsienia ziemi — stanowi
poważne niebezpieczenstwo nawet dla większych okrętów, chociaż jest ona znacznie groźniejsza dla jednostek
znajdujących się w pobliżu wybrzeża, niż tych, które przebywają na pełnym morzu.
Możliwość zaobserwowania z bliska przebiegu zjawisk sejsmicznych na dnie Morza Grenlandzkiego powinna
stanowic dla Gunvalda, jako naukowca, źródło prawdziwej satysfakcji, w chwili obecnej nie był jednak w stanie czerpac
zadowolenia z wyjątkowej okazji przeprowadzenia interesujących badan i obliczeń.
Korzystając z komunikacji satelitarnej, mógł połączyć się z wszystkimi komputerami pracującymi w sieci Infonetu.
W sensie fizycznym był odizolowany od reszty swiata, miał jednak dostęp do informacji naukowych, oprogramowania i
baz danych w każdym większym miescie.
Poprzedniego dnia skorzystał z tej możliwości i zapis charakterystyki ostatniego trzęsienia ziemi poddał wnikliwej
4 / 87
450834810.005.png
DEAN R. KOONTZ - W OKOWACH LODU
analizie. Wyniki, które otrzymał, popsuły mu humor.
Energia, wyzwolona podczas wstrząsu, prawie całkowicie skierowała się ku górze, nie powodując większego
przemieszczenia dna morskiego. Taki przebieg zjawiska prowadził do powstania największych naprężeń na linii uskoków
tektonicznych położonych na wschód od epicentrum pierwszego trzęsienia.
Baza Edgeway nie była bezposrednio zagrożona. Jeśli wstrząs nastąpiłby w bliskim sąsiedztwie stacji, istniało
prawdopodobienstwo, że fala tsunami w całosci przemieści się pod powierzchnią lodu, powodując ewentualnie
przyspieszenie niektórych procesów, takich jak formowanie się nowych rozpadlin czy zwałów kry. Gdyby wstrząsowi
towarzyszyły podmorskie erupcje wulkaniczne, kiedy z dna wydostają się miliony ton gorącej lawy, wówczas w pokrywie
polarnej mogłyby chwilowo powstac spore otwory wypełnione rozgrzaną wodą. Większa część pola lodowego pozostałaby
jednak nienaruszona i ryzyko uszkodzenia lub zniszczenia głównej stacji było niewielkie.
Gunvald w zasadzie był spokojny o swoje bezpieczenstwo. Znacznie gorzej przedstawiała się sytuacja pozostałych
polarników. Ciepła fala tsunami mogła spowodowac — oprócz powstawania nowych torosów i rozpadlin — odłamywa-nie
się fragmentów lodu na krawędzi arktycznej pokrywy; Harry i przebywający z nim ludzie znaleźliby się wtedy w sytuacji,
w której lód dosłownie usuwa im się spod nóg, a w ich kierunku nadciąga mroczne, przeraźliwie zimne, śmiercionośne
morze.
Jeszcze poprzedniego wieczoru, o dwudziestej pierwszej — pięć godzin po pierwszym wstrząsie — ponownie
zanotowano ruchy tektoniczne w okolicach łancucha uskoków, tym razem o sile 5.8 w skali Richtera. Morskie dno zadrżało
w odległosci dwustu kilometrów na północny wschód od Raufarhöfn — w stosunku do poprzedniego trzęsienia,
epicentrum znajdowało się o sześćdziesiąt pięć kilometrów bliżej Bazy Edgeway.
Gunvalda wcale nie uspokajał fakt, że drugi wstrząs był słabszy. Zmniejszona siła drgan nie dowodziła bynajmniej,
że były one niknącym echem poprzedniego zjawiska. Obydwa trzęsienia ziemi mogły byc zapowiedzią ruchów
tektonicznych na o wiele większą skalę.
W okresie zimnej wojny armia Stanów Zjednoczonych zainstalowała na dnie Morza Grenlandzkiego sporą liczbę
niezwykle czułych sond dźwiękowych — umieszczono je również w innych, ważnych ze strategicznego punktu widzenia
rejonach. Służyły one do wykrywania ruchów wrogich okrętów podwodnych, których silniki, napędzane energią jądrową,
pracowały prawie bezgłosnie. Po rozpadzie sowieckiego imperium spora część owych skomplikowanych przyrządów
zaczęła, oprócz zadan militarnych, pełnić również funkcję naukową. Od chwili wystąpienia drugiego wstrząsu większość
sond zaczęła rejestrować słaby, lecz prawie nieprzerwany dudniący dźwięk — złowieszczy odgłos narastającego
naprężenia pomiędzy płytami tektonicznymi.
W każdej chwili mogła wystąpić seria wstrząsów, podobna do reakcji domina, którego klocki przewracają się w
kierunku Bazy Edgeway. Przez ostatnie szesnascie godzin Gunvald prawie w ogóle nie palił fajki, za to bez przerwy
nerwowo zaciskał zęby na jej ustniku.
Poprzedniej nocy, o dwudziestej pierwszej trzydziesci, Gunvald nawiązał łączność z oddalonym o jedenaście
kilometrów na południowy zachód obozem. Poinformował Harry'ego o wstrząsach i wyjasnił, na jakie ryzyko są narażeni,
przebywając w dalszym ciągu przy krawędzi pola lodowego.
— Musimy dokończyć pracę — odpowiedział Harry — zainstalowaliśmy już czterdziesci sześć ładunków, które
mają zaprogramowany czas detonacji. Wydobycie ich z lodu przed planowaną godziną eksplozji byłoby trudniejsze, niż
uwolnienie się od dociekliwego urzędnika podatkowego. Jesli do jutra nie przygotujemy pozostałych czternastu, wówczas
oddzielenie odpowiednio dużego fragmentu lodu może nam się nie udac i w rezultacie nie dokończylibyśmy eksperymentu,
a na to nie możemy sobie pozwolic.
— Myślę, że powinniśmy rozważyć taką ewentualność.
— To nie wchodzi w grę. Projekt pochłonął zbyt wiele pieniędzy, żeby przerwac jego realizacje z powodu
podejrzenia, że istnieje możliwość wystąpienia trzęsienia ziemi. Nasze fundusze są ograniczone. Jesli teraz coś schrzanimy,
możemy już nie miec drugiej szansy.
— Pewnie masz rację — przyznał Gunvald — ale nie podoba mi się to wszystko.
W chwili gdy Harry zaczął mówic, w odbiorniku dały się słyszeć szumy i trzaski wywołane przez zakłócenia
atmosferyczne.
— Oczywiscie nie zamierzam również zlekceważyć tej sprawy. Czy jesteś w stanie przewidziec, ile czasu może
upłynąć do momentu, kiedy wstrząsy przemieszczą się wzdłuż całego łancucha uskoków tektonicznych?
— Nikt nie potrafi udzielic odpowiedzi na to pytanie. Mogą upłynąć dni, tygodnie, a nawet miesiące.
— Sam widzisz. Czasu jest aż za wiele. Do diabła, przecież to może potrwac nawet dłużej.
— Albo znacznie krócej, na przykład kilka godzin.
— Tak się nie stanie. Przecież drugi wstrząs był słabszy od pierwszego — argumentował Harry.
— Sam doskonale wiesz, że nie oznacza to, iż reakcja stopniowo wygasa. Trzeci wstrząs może byc równie dobrze
słabszy, jak i silniejszy od dwóch poprzednich.
— Niezależnie od wszystkiego — kontynuował Harry — w miejscu, gdzie przebywamy, pokrywa polarna ma ponad
dwiescie metrów grubości. Nie pęknie tak łatwo jak warstewka lodu na stawie podczas wiosennych roztopów.
— Mimo wszystko sugeruję, żebyście się jak najszybciej jutro stamtąd zabierali.
— O to się nie musisz martwic. Mamy już dość przebywania w tych cholernych dmuchanych igloo. Baraki w
Edgeway wydają się przy nich apartamentami w Ritz-Carltonie.
Po zakonczeniu rozmowy Gunvald Larsson położył się do łóżka. Spał niespokojnie; sniły mu się koszmary, w
których świat rozpadał się na części, potężne bryły usuwały mu się spod nóg, a on sam spadał w zimną, bezdenną otchłań.
O siódmej trzydziesci, podczas porannego golenia, gdy Gunvald wciąż miał w pamięci złe sny, sejsmograf
zarejestrował kolejny wstrząs — 5.2 w skali Rich-tera.
Na sniadanie wypił jedynie filiżankę kawy — nie miał apetytu.
O jedenastej nastąpiło czwarte trzęsienie ziemi. Epicentrum wstrząsu o sile 4.4 w skali Richtera znajdowało się o
trzysta siedemdziesiąt kilometrów na południe od Edgeway.
Nie czuł się pocieszony faktem, że każdy kolejny wstrząs jest słabszy od poprzedniego — byc może ziemia
gromadziła zapasy energii na jedno gigantyczne, kulminacyjne uderzenie.
Piąte trzęsienie ziemi wystąpiło o jedenastej pięćdziesiąt, dwieście kilometrów na południe — znacznie bliżej, niż
którekolwiek z poprzednich — praktycznie pod nimi.
5 / 87
450834810.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin