Stosunki Międzynarodowe.doc

(74 KB) Pobierz

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE
Alkib



 Tego roku postanowiłem nie próżnować i wziąć się w końcu za jakąś pracę. Pomyśleć, że gdyby nie jedna poprawka, załapałbym się na stypendium. Miałbym wtedy kasę na drobne wydatki i nocne życie, a tak musiałem rozglądać się za pracą. Na początku września zacząłem przeglądać oferty: roznoszenie ulotek, magazynier w supermarkecie, adresowanie kopert… W sumie nic konkretnego. Zainteresowała mnie tylko praca kelnera w nowej kawiarni przy Rynku. Nie miałem co prawda żadnego doświadczenia, ale co tam, przecież tackę z dwiema filiżankami kawy uniosę, a w ogłoszeniu zastrzeżono, że to praca dla studenta. Zadzwoniłem, umówiłem się z właścicielem na spotkanie i następnego dnia z kilkoma innymi chłopakami czekałem na swoją kolej. Swoje musiałem odczekać, więc kątem oka zdążyłem się przyjrzeć co poniektórym. Trzeba przyznać, że konkurencja była całkiem niezła, kilku smukłych brunetów, w obcisłych t-shirtach, dobrze ubranych, opalonych… W końcu byle kto nie ubiega się o pracę kelnera. Nie wiem, jak to się stało, ale dostałem tę pracę, może dlatego, że jako jedyny, dla odmiany, byłem smukłym blondynem w... koszulce z krawatem?
  Zacząłem od następnego dnia, miałem pracować kilka godzin dziennie.
  Problem pojawił się, kiedy na początku października zobaczyłem swój plan zajęć na uczelni. Z trudem tak poprzestawiałem zajęcia, aby nie kolidowały z pracą, za nic w świecie nie mogłem jednak upchnąć nigdzie jednych ćwiczeń. Mało ważnych, co prawda, z jakimś młodym doktorantem, którego nikt jeszcze nie znał, ale zaliczyć je trzeba. Postawiłem wszystko na jedną kartę, zaryzykowałem i udałem się do prowadzącego ze swoją propozycją. Znów musiałem odczekać, tym razem pod drzwiami jego gabinetu. Minęło ze dwadzieścia minut, a gościa nie było. Pewnie nie spodziewał się, że jakiś napaleniec już w pierwszym tygodniu zjawi się na konsultacje, zwłaszcza, że było już po dziewiętnastej i uczelnia świeciła pustkami. W końcu przez korytarz przewinął się przystojny brunet. Miał na sobie modne, wytarte dżinsy i koszulę w szkocką kratę, pod którą ukrywał się umięśniony tors. Przynajmniej było na czym oko zawiesić. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby okazał się jednym z tych przystojniaków, których obczajałem przed rozmową o pracę. Kiedy się zbliżył, poznałem go, kojarzyłem go z widzenia, był chyba na piątym roku, mijaliśmy się czasem na uczelnianych korytarzach. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy zbliżył się do drzwi gabinetu, pod którym czekałem. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, kiedy ja wypaliłem:
  - Nie masz co czekać, gostek chyba sobie olał dyżur i nie przyjdzie.
  Na to on uśmiechnął się, eksponując przy tym swoje bielutkie zęby i powiedział:
  - No to się pan przeliczył, bo właśnie przyszedł. Co prawda nie miałem tego zamiaru, ale zostawiłem w gabinecie komórkę.
  Zatkało mnie…
  A on poszperał trochę w kieszeni, wyciągnął klucze z wisiorkiem w kształcie marihuany, otworzył drzwi i dodał:
  - Skoro już pan przyszedł, zapraszam do środka.
  Spodziewałem się spotkać doktorka w okularach, z książkami pod pachą, a tu zjawił się taki młody przystojniak. Było mi trochę głupio, ale co się stało, to się nie odstanie. Pewnie gość obronił magisterkę, dostał się na studia doktoranckie i kazali mu teraz prowadzić te zajęcia.
  Wszedłem do środka. Gabinet jak gabinet, biurko, komputer, jakieś regały z książkami. Facet rozsiadł się w fotelu, z tylnej kieszeni wyjął paczkę fajek, zapalił i zapytał:
  - No to co pana do mnie sprowadza, bo domyślam się, że nie sprawy naukowe.
  Z tego wszystkiego ledwo potrafiłem się wysłowić. Zacząłem mamrotać pod nosem:
  - Yyy… Tak, więc chodzi mi o to, że dostałem pracę i nie pasują mi godziny pańskich zajęć…
  Znów się uśmiechnął i powiedział:
  - No to ma pan problem, bo za ładne oczy zaliczenia panu nie dam. Pracuję tu pierwszy rok i jestem pod stałą obserwacją…
  Wow!, ale się gościu wyrobił. Pół roku temu sam biegał po zaliczenia, a teraz  takie fochy stroi, pewnie ćwiczył te teksty przez całe wakacje.
  Po czym dodał:
  - Niech się pan nie martwi i nie patrzy tak na mnie spode łba, przecież ma pan chyba dla mnie jakąś propozycję?
  - Yyy… Tak, to znaczy, może mógłbym zaliczać te zajęcia indywidualnie na konsultacjach?
  - O, widzi pan, to już coś. Zrobimy tak: dam panu listę lektur i raz na miesiąc będzie pan wpadał do mnie je zaliczać. Jeśli wszystko będzie ok, ma moje Pan zaliczenie.
  Uffff, no to się udało.
  Miałem już dość wrażeń na ten wieczór. Wyszedłem przed facetem na głupka i jak najszybciej chciałem stamtąd iść. Dał mi tą listę lektur i umówiliśmy się na ostatni tydzień października. Grzecznie podziękowałem, rzuciłem na koniec; „Do widzenia”, na co on znów, ze swoim uśmiechem od ucha do ucha, najwyraźniej rozbawiony całą sytuacją odpowiedział po prostu: „Cześć”.
  Mijały tygodnie, a ja szczególnie się nie przemęczałem. Na uczelni bujałem się od zajęć do zajęć, coś tam czasem przeczytałem, żeby się odezwać i zarobić jakiegoś plusa i później nie mieć problemów.
  Z młodym doktorantem spotkałem się jeszcze raz przed końcem października przy… pisuarze. Wszedłem do WC, stanąłem przy pisuarze, wyjąłem fujarę i kiedy tak w najlepsze załatwiałem swoją potrzebę, pojawił się doktorek. Stanął przy mnie i zaczął rozpinać guziki w swoich dżinsach. Pomyślałem, czy ja już zawsze będę czuł się przy nim taki skrępowany? Wiem, że zabrzmiało to głupio, ale przywitać się trzeba było, więc stojąc tak z wyjętym na wierzch fiutem, powiedziałem ciche: „Dzień dobry”.
  Na pewno zauważył mnie wcześniej, ale udał zdziwienie:
  - A! to pan. Widzę, że jednak czasem pojawia się pan na uczelni i nie wszystkie zajęcia zalicza pan indywidualnie. Pewnie nie każdy ma takie dobre serce jak ja.
  Znów nie wiedziałem co powiedzieć.
  - Yyy… no tak.
  Nie ma co, zbyt rozmowny nie byłem. On tymczasem rozpiął do końca guziki i wypuścił na świat swoją dzidę. Staliśmy tak obok siebie, słychać było tylko dwa strumienie uderzające w porcelitowe pisuary. Normalnie w takich sytuacjach nie mogę się oprzeć pokusie, aby nie rzucić okiem na sprzęt współtowarzysza. Teraz nie mogłem, stałem nieruchomo, patrzyłem prosto przed siebie, a w głębi duszy niczego tak nie pragnąłem, jak zlustrować jego fiuta. Nie było za dużo czasu, trzeba było podjąć szybką decyzję, przecież nie będziemy tak stać wiecznie, a ja powoli kończyłem swoje. Raz kozie śmierć, taka okazja pewnie już nigdy się nie powtórzy – pomyślałem zapinając rozporek i spojrzałem na jego maczugę. Zobaczyłem… Jedyne, co przyszło mi na myśl to: „olbrzym! Trwało to ułamek sekundy, ale warto było… Ten ułamek wystarczył, aby zorientować się, że to spory kawałek mięsa z połyskującą na końcu okazałą główką. Na szczęście mój kawałek spoczywał już w bokserkach, bo poczułem, że już zaczyna mi stawać na baczność... Znów rzuciłem krótkie: „Do widzenia”, on swoje: „Cześć” (chciał pewnie zgrywać luzaka) i wyszedłem, wciąż mając przed oczami jego miękką rurę ciężko przewieszoną przez palce.
  Miałem jeszcze trochę czasu do następnych zajęć, a nie mogłem zostawić mojego fiuta na pastwę losu, wiem, że nie pozwoliłby mi się skupić na ćwiczeniach i nie zarobiłbym kolejnego plusa. Odczekałem, jak doktorek wyjdzie z WC, po czym wróciłem do środka, zamknąłem się w kabinie i zacząłem zabawę. Miałem sentyment do tej kabiny, w końcu studiuję tu już III rok i swoje przeżyłem…
  Na II roku z zaocznych przeniósł się do naszej grupy Tomek. Byle kto stosunków międzynarodowych nie studiuje, więc w grupie miałem samych fajnych chłopaków, którzy nawet jeśli nie byli zbytnio obdarzeni urodą przez naturę, potrafili te niedostatki uzupełnić modnymi ciuchami, solarium, siłownią i fajną fryzurą prosto z drogich salonów. Było więc na kim oko zawiesić i o niejednym z nich marzyłem majsterkując wieczorami przy moim sprzęcie. Problem był jednak zasadniczy, jak odróżnić ziarno od plew, czyli innymi słowy heteryka od geja. Tym bardziej, że chłopaki prześcigali się w kolejnych podbojach niewieścich serc, w myśl zasady jaką wyłożył nam na samym początku dziekan, zwracając się do nas słowami: „Witam przyszłych dyplomatów i żony przyszłych dyplomatów”. Na tle grupy Tomek niczym szczególnym, oprócz urody i wzrostu się nie wyróżniał. Miał z metr dziewięćdziesiąt i pięknie wyrzeźbione ciało. Pośladki w opiętych spodniach same rzucały się w oczy, klatka piersiowa, ramiona – wszystko jak u greckiego herosa. Trzymał się trochę z boku. Grupa po roku była już dość mocno zintegrowana, a on był nowy. Sam zresztą nie zabiegał o nowe kontakty. Było mi go żal, zwłaszcza, że chłopak niczego sobie, więc zagadywałem do niego od czasu do czasu.
  Tego roku w czasie sesji jak zwykle było dużo roboty, prace zaliczeniowe, kolokwia, egzaminy… Większość czasu spędzałem w wydziałowej bibliotece. Kiedy tak tonąłem w stercie książek, zobaczyłem Tomka. Siedział w drugim końcu sali i coś pisał. Popatrzyłem chwilę na niego, pomyślałem, że może spojrzy w moją stronę i wymienimy się uśmiechami. Jednak nic z tego, nie odrywał nosa od książek, więc wróciłem do swoich lektur. Nawet nie wiem, kiedy minęły kolejne godziny. Ocknąłem się koło dziewiętnastej, kiedy niezbyt przyjemny głos dyżurującej bibliotekarki wykrzyczał „Przerwa na wietrzenie sali!”. Rozejrzałem się wokół, w czytelni nie było już zbyt wiele osób. Przypomniałem sobie wtedy o Tomku, spojrzałem na jego miejsce, ale było puste. Wyszedłem na korytarz i skierowałem się w stronę automatu z kawą. Kiedy ciepła kawa spływała ciurkiem do kubka, poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Tomka.
  - Serwus, co tu porabiasz o tej godzinie?
  - Nie żartuj sobie, przecież wiesz, że System Eliminacji Studentów Jest Aktywny, nie wiem w co ręce włożyć.
  Wziąłem swoją kawę i poszliśmy na półpiętro przysiąść na schodach. Na górze było już ciemno. Siedzieliśmy tak w półmroku, a jedyne światło, jakie do nas docierało pochodziło z dołu, gdzie kręciło się parę osób czekających na koniec przerwy. Pogadaliśmy chwilę, w sumie o niczym. W końcu zapytałem go:
  - Nad czym tak ślęczałeś całe popołudnie?
  - Hehe, chciałbyś wiedzieć.
  - A co, tajemnica państwowa?
  - Nie, no co ty, piszę pracę o mniejszościach seksualnych w Polsce, geje i te sprawy…
  Zauważyłem, że zarumienił się przy tym. Najwyraźniej trochę się zawstydził swoim tematem. Postanowiłem podrążyć ten temat, zwłaszcza, że na słowo gej w ustach przystojnego faceta, a takim niewątpliwie był Tomek, mój mały zareagował błyskawicznie.
  - A masz już jakieś doświadczenie w tym temacie – zapytałem
  - Chodzi Ci o teorię czy praktykę?
  Zatkało mnie. Moje pytanie było dwuznaczne, ale jego odpowiedź też... Po chwili ocknąłem się, że może coś źle zrozumiałem, może on, mówiąc praktyka, miał na myśli jakieś stowarzyszenia albo badania opinii publicznej, a ja myślę sobie nie wiadomo co i wszystko sprowadzam do jednego. Wszystkie te myśli w ciągu sekundy przeszły mi przez głowę. Postanowiłem jednak kontynuować tę grę…
  - O praktykę – odpowiedziałem
  - Robiło się to i owo – mówiąc to dziwnie się uśmiechnął
  - To znaczy?
  - No wiesz… - i wykonał przy tym niedwuznaczny gest, wsunął palec w zwinięty kułak i zaczął nim poruszać.
  Teraz wszystko było jasne i nie miałem wątpliwości, co miał na myśli. Tomek zagrał w otwarte karty. Wiele musiało go to kosztować, bo w momencie był cały zlany potem, a w powietrzu zintensyfikował się zapach jego perfum. Pewny siebie dodałem:
  - To może nauczyłbyś mnie czegoś?
  Teraz i dla niego wszystko było jasne. Odetchnął z ulgą i położył rękę na moim udzie. Gdyby ktoś powiedział mi rano, że spotka mnie coś takiego, nie uwierzyłbym. Nie zareagowałem, kiedy jego ręką przesuwała się coraz wyżej. Spojrzał mi głęboko w oczy i zobaczył w nich znak przyzwolenia.
  - Chodźmy stąd – powiedział.
  Wziął mnie za rękę i weszliśmy na ciemne piętro. Chwilę później byliśmy w toalecie. Domyślaliśmy się, że o tej godzinie nikt się tu nie zjawi, ale nie mieliśmy ochoty na ryzyko, więc grzecznie zamknęliśmy się w kabinie. No i zaczęło się na dobre. Złączyliśmy usta w namiętnym pocałunku, czułem, jak jego język penetruje każdy zakątek moich ust. Czułem, jak wkłada mi ręce pod koszulę, delikatnie głaszcze plecy, schodzi niżej, wkłada je w moje slipki i zaczyna drażnić moją dziurkę. Nie pozostawałem mu dłużny. Dla odmiany zająłem się jego torsem. Rozpiąłem mu koszulę i zacząłem lizać jego brodawki. Na torsie nie miał ani jednego włoska, był zupełnie gładziutki. Jak po ślizgawce mój język zjechał w okolice pępka. On z zamkniętymi oczami oparł się o drzwi kabiny i głaskał mnie po moich jasnych włosach. Rozpiąłem mu pasek, zsunąłem spodnie i przed oczami miałem już tylko slipki, przez które rysowywał się kształt jego skarbu. Zbliżyłem się do jego łona, poczułem zapach męskiej maszyny i jednym ruchem wyjąłem ją ze slipek. Jego penis nie należał do największych. Był za to gładziutki jak aksamit, bez ani jednego włoska wokoło. Poczułem jak lekko pcha moją głowę bliżej. Już tylko milimetry dzieliły moje usta od jego fiuta. Jeszcze chwila i był mój. Poczułem go w głębi gardła i zacząłem powoli mu obciągać, do przodu i do tyłu, a mój język wykonywał przy tym dziki taniec na jego parkiecie. Słyszałem jak wzdycha, czułem jak drży. Kiedy na dobre się roztańczyłem, odepchnął mnie. Wylądowałem na sedesie. Teraz on będzie prowadził. Po chwili jedyną rzeczą, jaka na mnie została, były spuszczone spodnie i jego język na moim małym. Lizał dookoła jego główkę, brał ją do ust, by już po chwili ssać moje jądra. Teraz to ja drżałem i dyszałem. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam, chciałem mieć go w sobie, chciałem poczuć, jak jego jaja obijają się o moje pośladki.
  - Wejdź we mnie, pragnę cię – wyszeptałem.
  - Poczekaj!
  Otworzył drzwi kabiny i wyszedł. Wyglądało to co najmniej śmiesznie, kiedy niemrawo, ze spuszczonymi spodniami paradował po toalecie. Co mu przyszło do głowy? - pomyślałem. Nie zdążyłem sobie odpowiedzieć na to pytanie, a on był z powrotem. Na dłoni miał mydło w płynie. No tak… wygodniś z niego. Wiedziałem co mam robić. Odwróciłem się i przyklęknąłem opierając się o sedes. Poczułem jak jego ręka rozpościera chłodniutkie mydło dookoła mojej dziurki. Zrzucił z siebie spodnie, wyjął z portfela gumkę i naciągnął ją na swój drążek. Jeszcze raz poczułem jego dłoń między moimi pośladkami. Wsunął we mnie palec, najpierw jeden, potem dwa i masował mi od środka prostatę. Tomek znał się na rzeczy. Kiedy sezam na dobre się otworzył, powoli wsunął w niego swojego Ali Babę. Taaaak, tego chciałem!
  Na początku robił to powoli, wsuwał go głęboko i na chwilę zostawał w środku, aby mój skarbiec przyzwyczaił się do nowych klejnotów. Potem przyśpieszył, a ja kurczowo trzymałem się z całych sił sedesu. Śmiałem się, stękałem, wzdychałem… Jeszcze chwila, jeszcze moment, jeszcze sekunda… Tomek wydał z siebie nieokiełznany dźwięk, a ja poczułem, jak jego fallus wylewał z siebie całą swoją zawartość. Czułem jak malał, czułem ciepłą spermę, która wypełniła gumkę. Po chwili ekstazy wyszedł ze mnie. Znów usiadłem na sedesie, teraz, w lekko rozwartej jeszcze dziurce czułem chłód deski klozetowej. Tomek zdjął gumkę i wylał jej zawartość na mój tors. Uklęknął, wziął mojego zbójnika do ręki, poruszył dwa albo trzy razy i musiał poczuć, jak kropelki spermy lądują mu na policzkach i we włosach. Akt się dopełnił. Potrzebowaliśmy chwili, aby dojść do siebie. Ja siedziałem na sedesie, on usiadł na zimnej posadzce i oparł się o drzwi. W powietrzu czuć było zapach spermy, jego spocone ciało wydzielało resztki zapachu perfum. Słychać było tylko nasze coraz słabsze oddechy.
  Tomek pierwszy przerwał milczenie:
  - No, to chyba mieliśmy całkiem udaną lekcję z zajęć praktycznych…
  Oboje wybuchliśmy śmiechem. Zaczęliśmy zbierać po kabinie części swojej garderoby. Dla hecy wymieniliśmy się slipkami. Dziesięć minut później z powrotem siedzieliśmy w czytelni. Okazało się, że Tomek wcale nie wyszedł przed przerwą, a tylko zmienił swoje miejsce i ukrył się gdzieś za filarem.
  Spotykaliśmy się cały rok. Jeszcze raz zdarzył nam się taki numerek w naszej kabinie. Czasem wpadaliśmy tam między zajęciami na pięć minut, tylko po to żeby sobie zwalić, albo obciągnąć.
  Niestety, Tomek wyjechał na wakacje do pracy do Londynu i już nie wrócił.
  Teraz, kiedy stałem tak sam nad "naszym" sedesem, poruszając moim małym, wszystko to wróciło mi w pamięci. Ale co tam, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.
  Wciąż przed oczami miałem fiuta doktorka. Nie musiałem długo czekać, aby strumień spermy spłynął po ścianie kabiny. Nie lubiłem tego robić o tej porze wWC. Cały czas ktoś się kręcił. Nawet nie można było sobie porządnie westchnąć na koniec, bo nigdy nie było wiadomo, kogo się spotka po wyjściu z kabiny. Zapiąłem spodnie i poszedłem na zajęcia.
  Do grudnia niewiele się działo. Pracowałem, imprezowałem, uczyłem się. Zdążyłem już dwa razy zaliczyć u doktorka zajęcia. Zwykle spóźniał się dwadzieścia minut. Rzucał swoje „cześć”, zapraszał do środka i pytał, co tam ciekawego tym razem wyczytałem. I kiedy ja się tak przed nim produkowałem, on klikał coś na komputerze uśmiechając się, jak to on potrafił, od ucha do ucha. A ja wciąż miałem przed oczami, już trochę zatarty, obraz jego maczugi i marzyłem, aby w jego rozwartych w uśmiechu ustach znalazł się mój kutas. Spotkania z nim sprawiały, że nie mogłem oprzeć się pokusie, by czym prędzej sobie ulżyć. Gdy tylko zamykałem drzwi jego gabinetu, biegłem do swojej kabiny, by wyładować napięcie. Kończyliśmy najczęściej koło dwudziestej, więc bez obaw mogłem dawać upust mojej spermie. Marne szanse, aby o tej godzinie ktoś się jeszcze tutaj pojawił…
  Wreszcie nadeszła upragniona przerwa świąteczna. Niestety… dwóch kumpli z pracy wzięło wolne. Jeden wybył gdzieś w Tatry, drugi zafundował sobie z dziewczyną Egipt. Dla mnie oznaczało to jedno: musiałem pracować niemalże od rana do nocy. Po powrocie do domu padałem na łóżko, nawet walić mi się nie chciało. Kiedy tak pracowałem kolejny dzień z rzędu, mając już tego szczerze dosyć, w kawiarni pojawił się nie kto inny, jak mój doktorek w towarzystwie jakiegoś gościa. Usiedli przy małym stoliku, zupełnie z boku, który zajmowały najczęściej zakochane pary. Cóż… musiałem podejść i przyjąć zamówienie… Znów niezręczna sytuacja. Kiedy gość mnie zobaczył, przyjął na twarz swój uśmiech i powiedział:
  - No proszę, a więc to tutaj pan pracuje. Co za zbieg okoliczności!
  - Yyy… no tak – udzieliłem mu mojej standardowej odpowiedzi. – Co panom podać?
  - Ja poproszę expresso, and you, Mark? – powiedział do swego współtowarzysza.
  Mogłem się tego domyślić. To był Anglik. Miał typowo angielską urodę. Był zupełnie blady, do tego czarne włosy pozostające w artystycznym nieładzie. Rzucił mi się jeszcze w oczy kolczyk w uchu. W sumie całkiem spoko koleś. Znałem dość dobrze angielski, więc mogłem śledzić ich rozmowę:
  - Mam ochotę na lody – odpowiedział Mark z uśmiechem, który dorównywał doktorkowi.
  - Lody to będziesz miał w domu – rzucił doktorek i obaj się roześmiali. Czy to miało coś znaczyć? W końcu zamówili dwie kawy i dwa ciastka. Był dość spory ruch, więc nie miałem czasu dokładnie się im przypatrzeć. Co jakiś czas słyszałem tylko śmiech doktorka. „Ciekawe, co go tak rozbawiło?” – myślałem. Po godzinie poprosili o rachunek. Chwilę potem już ich nie było. Pozostawili po sobie tylko słony napiwek. Sprzątając ich stolik, widziałem przez witrynę, jak się żegnają. Podali sobie ręce, uścisnęli się i… Anglik podczas tego uścisku chyba pocałował go w policzek. Chyba, bo nie dość, że na dworze padał śnieg i nie było za dobrze widać, to jeszcze jakaś przechodząca para zasłoniła mi widok. A może tylko mi się zdawało, przecież to nie musi nic znaczyć… Z drugiej strony znam facetów i wiem, że nie lubią takich czułości. Przecież kumpel kumpla na pożegnanie nie całuje w policzek, a do tego ten tekst z lodami... Może przesadzam, może jestem przewrażliwiony, w końcu dobrze nie widziałem. Dało mi to do myślenia na cały wieczór.
  Znów powrócił obraz olbrzyma doktorka. Tym razem nie mogłem sobie odpuścić. Po powrocie do domu wziąłem prysznic. W białym szlafroku pomaszerowałem do pokoju. Usiadłem wygodnie w fotelu i włączyłem pornolka. Po tygodniowej abstynencji mój mały zareagował błyskawicznie. Nie muszę dodawać, że po chwili szlafrok leżał już na podłodze, a ja rozłożony wygodnie w fotelu w najlepsze sobie trzepałem. Na widok dwóch bzykających się Latynosów, moja dziurka trochę się rozwarła. Nie mogłem dać jej nic lepszego, więc zanurzyłem wewnątrz dwa palce. Taaaaaak… Byłem sam, mogłem wzdychać do woli. Przeszedł mnie spazm orgazmu. Pierwsza fala spermy wylądowała na brodzie, druga na torsie, trzecia, najsłabsza zalała moje włoski łonowe. Nie chciałem jej wycierać. Oblizałem tylko brodę, wyłączyłem telewizor i położyłem się spać.
  W połowie stycznia po raz ostatni miałem iść zaliczać do mojego doktorka. Przed drzwiami gabinetu nie mogłem się skupić, a on, jak na złość spóźnił się tym razem aż czterdzięsci pięc minut. Przyszedł chwilę przed dwudziestą.
  - Przepraszam, miałem ważne spotkanie – powiedział.
  „Pewnie z tym przystojnym Anglikiem” - pomyślałem, ale odpowiedziałem grzecznie:
  - Nie szkodzi.
  Mieliśmy mało czasu, więc szybko zreferowałem to, co przeczytałem. On jak zwykle siedział rozbawiony przed komputerem i wystukiwał coś na klawiaturze. Po kwadransie przerwał mi:
  - Ok, wystarczy, spóźniłem się, więc nie będę pana dłużej trzymał, może ma pan nocną zmianę? – zapytał i roześmiał się – Niech pan da lepiej indeks. Ma pan u mnie cztery. Postawiłbym pięć, ale sam pan rozumie, w tej sytuacji nie mogę.
  - Oczywiście, rozumiem.
  Na koniec podał mi rękę i życzył powodzenia.
  Wyszedłem z gabinetu i uświadomiłem sobie, że to koniec, a przecież ten jego pocałunek z Anglikiem przed kawiarnią wciąż nie dawał mi spokoju. Ale co miałem zrobić, przecież nie mogłem gościa podrywać, bo gdyby okazało się, że to wszystko sobie uroiłem, wyszedłbym na głupka. Na pocieszenie postanowiłem tradycyjnie sobie ulżyć w toalecie. Znów powróciły wspomnienia, które obudziły mojego fiuta z letargu: spotkanie z doktorkiem i jego olbrzymem przy pisuarze, potem mój pierwszy raz z Tomkiem… Usiadłem na sedesie, spuściłem spodnie, rozpiąłem koszulę i rozmarzyłem się. Jedną ręką bawiłem się moim małym, druga wędrowała po brzuchu. Puściłem wodze fantazji. Przywołałem w pamięci, jak tylko potrafiłem najlepiej, obraz maczugi doktorka. Wyobrażałem sobie, co by było gdybym go wtedy chwycił, uklęknął przed nim i wziął go do ust…
  Nagle się ocknąłem, otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak drzwi kabiny się otwierają... Cholera! Zapomniałem je zamknąć! Teraz było za późno. Każdy. kto zobaczy moje spuszczone spodnie i sterczącego chuja domyśli się, co tu wyprawiam. Drzwi się otworzyły, a kto w nich...? Pora spojrzeć prawdzie w oczy. Podniosłem wzrok znad mojego fiuta i zobaczyłem… doktorka. Gorzej trafić nie mogłem... Tymczasem po raz pierwszy widziałem, że mój zawsze pewny siebie doktorek, ze swym dziarskim uśmiechem był nie mniej zawstydzony niż ja.
  - Yyy… przepraszam, drzwi były otwarte... yyy... więc nie wiedziałem, że ktoś tu jest - wyjąkał.
  Pewności nabrał dopiero po chwili, po chwili, która wystarczyła, aby zorientować się, co jest grane. Musiał zobaczyć, że deska jest spuszczona, a ja z rozpiętą koszulą, ze spuszczonymi spodniami i stojącym na baczność żołnierzem załatwiałem swoje potrzeby w inny sposób. Po chwili uśmiech powrócił na jego twarz i pewnym głosem powiedział:
  - Widzę, że się pan... yyy... że całkiem nieźle się bawisz.
  Stał i wpatrywał się we mnie. Zerwałem się na równe nogi, przecież nie będę tak siedział. Chciałem podciągnąć spodnie i zapiąć pasek, a czały czas czułem na sobie jego wzrok. Spojrzałem mu prosto w oczy. Nasze spojrzenia się spotkały. Staliśmy chwilę w bezruchu, gapiąc się na siebie. Doktorek lekkim ruchem palców wyjął mi z ręki mojego fiuta. Zadygotałem. Poczułem, jak jego ciepła dłoń zaczyna mnie masturbować. Chciałem zawyć z radości! Druga dłoń odgarnia kosmyk włosów z mojego czoła, czułem jego oddech na twarzy. Pocałował mnie w czoło, za chwilę zjechał niżej i lizał moje ucho. Mój żołnierz wirował w jego rękach! Strzał... Padłem w jego ramiona, bez oddechu.
  - Wrócimy do mojego gabinetu? – wyszeptał.
  Wróciliśmy.
  Resztę możecie sobie dośpiewać.

                                                                                     Alkib

Zgłoś jeśli naruszono regulamin