Dziennik Remusa(1).rtf

(107 KB) Pobierz

WSTĘP

 

"Szanowna Pani,
nasz wspólny znajomy, p. Rubeus Hagrid, powiedział mi, że zamierza Pani pisać fanfiction poświęcone jednemu z naszych najzdolniejszych absolwentów - Harry'emu Potterowi. Dlatego też po namyśle zdecydowałam, że spróbuję zainteresować Panią pewnym rękopisem, który od lata 1994 roku jest w moim posiadaniu. Kiedy z panem Filchem - bo domyśliła się Pani zapewne, iż autorką tego listu jest kotka, zwana w Hogwarcie Panią Norris - po zakończeniu roku szkolnego porządkowaliśmy gabinety profesorów, w pokoju profesora Lupina znalazłam pod szafą zapomniany zeszyt. W pierwszej chwili bardziej zainteresowały mnie myszy, które obgryzły okładkę i zabierały się właśnie do pierwszej strony, jednak po pokrzepieniu się drugim śniadaniem (no, z tym pokrzepieniem to przesada, myszy karmione papierem nie są szczególnie kaloryczne, a poza tym ośmielam się twierdzić, że przy prof. Lupinie nawet mysz by się nie pożywiła) przystąpiłam do lektury. Zeszyt okazał się rodzajem dziennika prowadzonego przez cały rok pobytu prof. Lupina w Hogwarcie. Ponieważ, jak Pani zapewne wie, odznaczam się wyjątkowo wrednym charakterem tudzież wścibstwem, ciekawość zwyciężyła nad dobrym wychowaniem i przeczytałam cały tekst, co więcej, ośmielam się zaproponować Pani lekturę. Zeszyt jest cienki, zszyty ręcznie z pergaminowych kartek, zapisany w połowie dość niestarannym pismem. Moim skromnym zdaniem zawiera parę ciekawych informacji dotyczących Harry'ego Pottera i jego kolegów, a także profesorów naszej szkoły. Jeśli zatem jest Pani zainteresowana przeczytaniem go, będę nadsyłać fragmenty dalszego ciągu.
Z poważaniem Norris "
 

 

 

 

 

 

DZIENNIK PROFESORA REMUSA LUPINA

 


1.IX.1993
Tym razem księżyc był wyjątkowo jasny - dawno przemiana nie kosztowała mnie tyle zdrowia, co teraz. Mimo to cieszyłem się, kiedy nadeszła, bo wiedziałem, że następnego dnia wyjadę do Hogwartu. Hogwart... To coś więcej niż praca, mimo, że nigdy nie byłem w takiej potrzebie jak teraz. A jednak bałem się. Od śmierci Jamesa i tego, co się potem stało, moje wspomnienia ze szkoły zamieniły się w koszmar. A jeszcze teraz, kiedy myśli wszystkich zaprzątnięte są ucieczką Syriusza... Nie! Dosyć. Najwyższa pora, żebyś oduczył się myśleć o nim per "Syriusz". Miałeś na to dwanaście lat.
Byłem tak wykończony, że kiedy ekspres do Hogwartu wreszcie przyjechał, wsiadłem do najbliższego przedziału i wcisnąwszy się w kąt zasnąłem jak zabity. Co jakiś czas sen stawał się płytszy, czułem wtedy kołysanie pociągu, słyszałem głosy jadących ze mną w przedziale dzieci, ale nie mając siły otworzyć oczu zasypiałem z powrotem.
Obudziły mnie krzyki dzieci. Pociąg stał, dookoła było ciemno. Krzyknąłem "spokój!" i zapaliłem płomyki. Przez ułamek sekundy myślałem, że mam zwidy - naprzeciwko mnie siedział James. Trzynastoletni i trochę przerażony. Dopiero potem przypomniałem sobie, co Dumbledore pisał mi o Harry'ym. Rzeczywiście, chłopiec jest strasznie podobny. Od Minerwy wiedziałem, że mieszka u mugolskiej rodziny Lilki, a po spotkaniu z Voldemortem została mu na czole blizna w kształcie błyskawicy. Nie miałem czasu mu się przyglądać - chciałem iść zobaczyć, co się stało, kiedy drzwi rozsunęły się i wszedł dementor. Pewnie Knot kazał im przeszukać pociąg, a oni zrobili to z właściwym sobie taktem. Wyjąłem różdżkę i najspokojniej jak umiałem wyprosiłem go, ale nie posłuchał. Jakaś dziewczynka zaczęła płakać, z Harrym też zaczęło się dziać coś dziwnego, słaniał się jakby miał zemdleć - nie można było dłużej czekać. Użyłem patronusa i dementor znikł, niebawem też zapaliło się górne światło i z przerażeniem zobaczyłem, że Harry leży na podłodze nieprzytomny.
Poklepałem go po twarzy, ocknął się. Na szczęście miałem ze sobą czekoladę, kazałem wszystkim wziąć po kawałku i poszedłem wzdłuż pociągu. Zaglądałem do przedziałów, wyglądało na to, że dla innych dzieci skończyło się tylko na strachu. W przedziale obok naszego dwóch trzynastoletnich osiłków trzęsło się jak w febrze, a o połowę od nich mniejszy blady blondynek na mój widok zrobił minę, jakby poskromił dementorów gołymi rękami, choć widać było, że i on miał nielichego stracha. Gdybym nie martwił się tak o Harry'ego, byłoby to nawet zabawne.
Wróciłem do przedziału. Dzieci siedziały bez ruchu, a czekolada topiła im się w rękach. Harry na szczęście wyglądał już trochę lepiej. Zażartowałem, że nie zatrułem tej czekolady, i wreszcie zaczęły jeść. Oprócz Harry'ego były tam dwie dziewczynki, jedna starsza, z wielkim, krzywołapym kotem na kolanach, i druga mała, ruda jak wiewiórka - bardzo podobna do siedzącego obok Harry'ego chłopca, jak się potem dowiedziałem, jego siostra. Był tam jeszcze jeden chłopiec, pucołowaty brzdąc ściskający w spoconych rękach wierzgającą łapami ropuchę.
Niebawem dojechaliśmy do Hogsmeade, lał deszcz, było ciemno. Nie chciałem tracić z oczu Harry'ego, ale wsiadł z kolegami do innego powozu. Ze mną wsiadła dziewczynka, która miała sowę, pożyczyłem ją od niej i posłałem Minerwie wiadomość o dementorach w pociągu. Nie zataiłem też, że Harry zemdlał - czekolada robi swoje, ale lepiej, żeby obejrzała go pani Pomfrey. W zamku oczywiście panował tłok i niesamowity rozgardiasz, oddałem walizkę Filchowi i poszedłem przywitać się z Dumbledore'em. Uściskał mnie jak syna, widziałem, że się cieszy z mojego przyjazdu. Oczywiście o dementorach w pociągu już wiedział, obiecał, że każe im się trzymać z daleka od zamku. Poszliśmy do Wielkiej Sali, tam przywitałem się z resztą nauczycieli, większość z nich pamiętała mnie jeszcze jako ucznia, oczywiście nie obeszło się bez wspomnień. Zaledwie zdążyłem się przywitać z Flitwickiem (był tak miły, że nie przypomniał mi, że największy w życiu szlaban zarobiłem od niego za zaklęcie "tarantallegra", którym potraktowałem nogi jego krzesła), wpadłem w objęcia Hagrida.
- Cholibka, a toż to nasz Remus! - chwycił mnie za ramiona i podniósł na wysokość swojej twarzy, na szczęście wszyscy byli zajęci powitaniami i nikt nie zwrócił na nas uwagi. - Co tu robisz, huncwocie jeden?
- To samo, co ty - wiedziałem już o jego awansie, powiedziała mi to Minerwa, kiedy przywiozła list od Dumbledore'a. - Gratuluję! Będziemy kolegami.
- Ano, niby tak - postawił mnie na ziemi, wielką chusteczką przetarł oczy. - Ale ty to co innego, jesteś teraz taki mądry, wykształcony... Będę ci mówił "panie profesorze", dobrze?
- Nie waż się - zapowiedziałem surowo i musieliśmy przerwać rozmowę, bo zaproszono nas do stołu. Moje miejsce wypadło pomiędzy panią Sprout a Flitwickiem. Z rozmów dowiedziałem się, że Harry jest na trzecim roku, uczy się dobrze, jeszcze lepiej gra w quidditcha, jednym słowem, cały James. Z tego, co zauważyłem, Severus Snape raczej za nim nie przepada. No, cóż. Gniew Wielkiego Severusa sięga poprzez pokolenia.
Całą ucztę przegadałem z panią Sprout, dopiero teraz miałem okazję ocenić, jaka to niezwykle taktowna osoba - podczas gdy cały stół odmieniał Syriusza Blacka przez wszystkie przypadki, ona opowiadała mi o mandragorach i o tym, jak potrzebne były w zeszłym roku. Słuchałem tego jak baśni, ale nagle usłyszałem z drugiego końca stołu coś, co zaintrygowało mnie o wiele bardziej. Ci dementorzy w pociągu i dookoła Hogwartu są tu po to, zeby chronić Harry'ego! Podobno Black przed ucieczką powtarzał przez sen "on jest w Hogwarcie". Boże. Jeżeli tak, muszę natychmiast iść do Dumbledore'a i powiedzieć, że Black jest animagiem. Prawdopodobnie jeśli mu powiem, jak do tego doszło, wyrzuci mnie z Hogwartu, ale jestem to winien Jamesowi, Peterowi i sobie. Inaczej Harry nie będzie tu bezpieczny choćby stała mu nad głową cała zgraja dementorów.

3.IX.1993
Ciężki był dzień, mimo, że jeszcze nie miałem lekcji. Rano poszedłem do pokoju nauczycielskiego spojrzeć na grafik, i jak się okazało podpadłem już na starcie i to nie byle komu. Ale po kolei. Jeszcze dobrze nie wszedłem, a już wiedziałem, że coś się dzieje. Zza drzwi, nie wyciszonych zaklęciem, dobiegał stłumiony warkot, z gatunku tych, które znałem stanowczo za dobrze. Zdrętwiałem ze strachu. Na wszelki wypadek otworzyłem drzwi alohomorą, bezgłośnie, i zobaczyłem wilkołaka. Przed nim, ściskając różdżkę w dłoni, stał... Severus Snape. Przez ułamek sekundy szukałem w myśli najskuteczniejszego zaklęcia, gdy nagle uświadomiłem sobie cały absurd tej sytuacji. Idioto, gdyby to był wilkołak, na pewno nie patrzyłbyś na niego ludzkimi oczami... Oczywiście był to bogin. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, ale kiedy pomyślałem, czego i kogo naprawdę boi się Severus, przeszło mi natychmiast. Oczywiście poradził sobie doskonale, jedno "riddikulus" i wilkołak zmienił się w zdechłego psa, który nagle ożył, zaszczekał i wskoczył do wielkiej szafy stojącej w kącie pokoju. Udałem, że wchodzę z rozpędu i przywitałem się. - Widziałeś? - Snape był wściekły, że wyrwało mu się to pytanie, więc ze sztuczną wesołością odparłem:
- Widziałem, jak rzucasz w bogina zdechłym psem, zupełnie nowa metoda... Ale chyba skuteczna, prawda?
- Owszem - Snape nie wyglądał na przekonanego, ale trochę się odprężył. - Bogin to coś z twojej działki. Może byś dał mały pokaz swoich umiejętności?
- Mam lepszy pomysł - uśmiechnąłem się do niego. - Jutro będę miał lekcję z trzecioklasistami. Boginy są w programie pod koniec semestru, ale skoro jest tu taki piękny okaz...
- Skończysz jak twój poprzednik - mruknął niechętnie Snape. - Też mu się zachciało ćwiczeń praktycznych i zrobił z siebie takiego durnia, że aż żal było patrzeć.
- Może nie będzie tak źle - postanowiłem, że nie pozwolę, by zepsuł mi nastrój na resztę dnia, nie doceniłem go jednak.
- Może być całkiem źle, i to już niedługo - wzruszył ramionami i usiadł w fotelu, mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem. - Miesiąc szybko zleci, Lupin. Bardzo szybko.
- Niech leci - wciąż nie dałem się wyprowadzić z równowagi, lecz Snape nie rezygnował.
- Nie udawaj kretyna, Lupin. Masz zamiar podczas pełni latać po Hogwarcie wymachując ogonem? A może zamówiłeś sobie klatkę i chcesz posłużyć jako pomoc naukowa?
- Dumbledore mówił mi, że możliwe jest inne rozwiązanie - noo, teraz już musiałem uważać na język. - I to nie bez twojego udziału. Jesteś jednym z niewielu, którzy umieją przygotować wywar tojadowy.
- Słuchaj, Lupin. Chcę, żeby jedna rzecz była dla ciebie jasna. Nie chciałem, żebyś tu przyjeżdżał - głos Snape'a był lodowaty jak zimowy wicher. - Niestety, Dumbledore uparł się dać ci jeszcze jedną szansę. Moim zdaniem nie zasługujesz na nią. Uważam, że wilkołaki są najnikczemniejszymi stworzeniami na świecie i nie można ufać żadnemu z nich. Zresztą, jak można wierzyć komuś, kto był przyjacielem mordercy...
- ZAMKNIJ SIĘ! - tym razem nie wytrzymałem. - Moimi przyjaciółmi były też jego ofiary: Lilka, James i Peter. Jeśli nie masz ochoty mi pomóc, po prostu to powiedz!
- Nigdy więcej nie mów do mnie tym tonem - w oczach Snape'a była nienawiść. - Inaczej przyrzekam ci, pożałujesz. A eliksir tojadowy będziesz pił, bo tego wymaga bezpieczeństwo szkoły. Tu w grę wchodzi nie twoja urażona ambicja, tylko coś, o czym zapewne nie masz bladego pojęcia - odpowiedzialność.
- Dziękuję, że mi przypomniałeś - w razie potrzeby też umiałem być wredny, byłem jednak zły na siebie, ilekroć przyszło mi uciec się do tej broni. - Gdybyś jeszcze miał do tego jakieś prawo...
- Chłopcy, albo mi się zdawało, albo słyszałem, że się kłócicie - Dumbledore nie mógł sobie wybrać lepszej chwili, żeby wejść do pokoju nauczycielskiego. - To, że jesteście najmłodszymi nauczycielami w tej szkole, to nie powód, żeby się zachowywać jak sztubacy. Severusie, mówiłeś Remusowi o wywarze tojadowym?
- Tak jest, panie dyrektorze - Snape podniósł się z krzesła i ostentacyjnie spojrzał na wielki, stojący zegar. - Za kwadrans zaczynam lekcję. Do widzenia.
- I krzyżyk na drogę - mruknął Dumbledore mrugając do mnie porozumiewawczo. - Musisz mu darować, Remusie. Ostatnio sporo przeszedł. Prawdę mówiąc, nigdy nie był uroczym kompanem - zachichotał na samą myśl, że Severus Snape mógłby kimś takim być. - A ty przypomniałeś mu to, o czym bardzo chciałby zapomnieć.
- Przepraszam, nie powinienem był się na niego drzeć - było mi trochę wstyd. - Obiecuję, że już się to nie powtórzy.
- Przeciwnie - Dumbledore znów puścił do mnie oko. - To by mu nawet dobrze zrobiło, gdyby ktoś na niego raz na jakiś czas powrzeszczał. Ale obawiam się, że na ciebie nie mam co liczyć - zachichotał. - Jak się tu czujesz? - zapytał nagle, siadając w zwolnionym przez Snape'a fotelu - Pomijając Severusa i jego humory, oczywiście.
- Świetnie - odpowiedziałem szczerze. Stanowczo Hogwart miał cudowną moc łagodzenia wszystkich złych wspomnień. - Mam wrażenie, jakbym wrócił do domu.
- Wyglądasz też trochę lepiej - gestem zaprosił mnie, żebym usiadł naprzeciwko. - Tylko te twoje szaty... W Hogsmeade nie ma sklepu z ubraniami, musiałbyś jechać do madame Malkin. A może bym ci coś pożyczył?
- Nie, dziękuję - z przerażeniem wyobraziłem sobie siebie wystrojonego w Dumbledore'owe fiolety. - Kilka zaklęć naprawiających, i jeszcze wytrzymają.
- Gdzieś tu był mój CZARNY płaszcz - Dumbledore chyba zrozumiał moje obiekcje. Wstał i podszedł do szafy.
- Panie dyrektorze, nie! - zdążyłem krzyknąć, ale było już za późno. Z szafy wyleciał ohydny, sinoróżowy nietoperz i zatoczył koło nad głową Dumbledore'a, zwabiony jego śnieżnobiałą czupryną.
- Riddikulus - zachichotał Dumbledore i nagle na nietoperzu pojawiło się mnóstwo drobnych, niebieskich kwiatuszków. Nietoperz spojrzał po sobie i czym prędzej uciekł do szafy.
- Cudne! - zawyłem, pokładając się ze śmiechu. Dumbledore aż się popłakał, siwa broda trzęsła mu się i podskakiwała do taktu. Naraz jednak spoważniał.
- Podobno mamy tu nauczyciela samoobrony przed czarną magią - zaczął, patrząc na mnie surowo. - Wygląda na to, że jest pierońskim leniem.
- Zostawiłem tego bogina na jutrzejszą lekcję - pospieszyłem z wyjaśnieniem, mimo, iż doskonale wiedziałem, że żartuje. - Pokażę trzecioklasistom zastosowanie zaklęcia "riddikulus". Ale jeżeli miałby tu przeszkadzać...
- Nie, w takim razie zostaw - zgodził się natychmiast Dumbledore. - Tylko zamknij te drzwi zaklęciem, drugiego nietoperza bym nie przeżył.
Przez chwilę znowu chichotaliśmy. Wreszcie odważyłem się zapytać:
- Czemu różowy, panie profesorze?
- To proste, synu. Ludzie najbardziej boją się tego, co nie istnieje.

5. IX. 1993
Miałem dzisiaj pierwszą lekcję z klasą Harry'ego. Najpierw rozczulił mnie Irytek, że też ta pokraka pamięta, jak mnie przezywał dwadzieścia lat temu... Ba, dwadzieścia lat temu sam bym chętnie zatkał parę dziurek od klucza gumą do żucia, na złość Filchowi. No, niestety, tym razem Irytek miał pecha - z Huncwota zrobił się stary, zgryźliwy nauczyciel. Powoli poznaję moich uczniów. Miałem już lekcje w czterech klasach, jak dotąd udało mi się nie poplątać imion. To może trochę nieprzepisowe, ale sam zawsze wolałem, jak nauczyciel mówił na mnie "Remus", a nie "pan Lupin". Przyglądam się Harry'emu. Zabawne, jak historia się powtarza, chłopak ma ten sam dar gromadzenia wokół siebie ludzi, jaki miał jego ojciec. Obecny "gang Pottera" to oprócz Harry'ego Hermiona Granger, właścicielka krzywołapego kota i największej w dziejach Hogwartu ambicji (czasem wydaje mi się, że ta dziewczyna zna wszystkie możliwe odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania), Ron Weasley, jeden z siedmiorga rodzeństwa - mało nie spadłem z fotela, jak się dowiedziałem, że mamą tej gromadki jest Mała Molly, ta sama, która była prefektem Gryffindoru kiedy zaczynaliśmy naukę - i znajomy z pociągu właściciel wiecznie wędrującej ropuchy, Neville Longbottom. Całe to sympatyczne skądinąd bractwo jest przedmiotem bacznej obserwacji nauczycieli i solidnej, głębokiej, starannie przemyślanej nienawiści Severusa Snape'a. I w ten oto prosty sposób znowu podpadłem - ale po kolei.
Lekcja z boginem udała się świetnie, głównie z powodu mojego tchórzostwa. Nie mogąc sobie wyobrazić konfrontacji bogina-Voldemorta z synem Jamesa, na wszelki wypadek zapytałem Harry'ego z teorii na początku lekcji. Dalej poszło łatwo, bogin spisał się na medal. Prawdziwym bohaterem okazał się jednak mały Neville. O ile Harry, Hermiona i Ron jakoś dają sobie radę z eliksirami i mistrzem Oślizgłym, o tyle Neville'owi wszystko ze strachu leci z rąk. Wyobraziłem sobie, jak Severus musi poniewierać tym biedakiem i nie zdziwiłem się, kiedy Neville powiedział, że najbardziej boi się właśnie jego. I tak się zaczęło.
Nie będę opowiadał, jak Neville sprawił, że bogin ukazał się jako Snape przebrany w suknię jego babci (zielona z koronkami, do tego kapelusz z wyleniałym sępem na czubku i czerwona torebka, babcia Neville'a lubi mocne efekty kolorystyczne) i jaka była reakcja całej klasy, jedno jest pewne - zarobiłem u Snape'a grubą, czarną krechę. Ale nie zamierzam się tym przejmować. Grunt, że Neville odzyskał trochę wiary w siebie, zdobył dla Gryffindoru aż dziesięć punktów, a przede wszystkim nauczył się pokonywać lęk. Przy okazji obejrzałem sobie ładną kolekcję strachów, jakie nękają trzecioklasistów Hogwartu - ożywająca mumia, szyszymora, odcięta ręka, pająk Rona Weasleya - zbiorowisko zabobonów i absurdu, czyli to, co najczęściej jest powodem wszystkich ludzkich lęków.
Oczywiście był tam też księżyc. Ale nikt, nawet najmądrzejsza na roku Hermiona, nie wpadłaby na to, że nauczyciel obrony przed czarną magią boi się czegoś zupełnie innego. Dziwne, przecież boginy bezbłędnie wyczuwają powód strachu. No dobrze. Napiszę to, bo inaczej nigdy nie będę mógł spojrzeć w lustro: BAŁEM SIĘ, ZE KTÓREŚ Z DZIECI PRZEJĘŁO SIĘ OSTATNIMI KOMUNIKATAMI, I BOGIN PRZYBIERZE POSTAĆ SYRIUSZA BLACKA.
Muszę porozmawiać z Dumbledore'em.

Sześć powodów, dla których powinieneś schodzić z drogi Severusowi Snape'owi:
1. Jest wredny. Nawiasem mówiąc, sam jesteś temu winien - kto na trzecim roku wykradł z dormitorium Ślizgonów jego zimowe kalesony i puścił na miotle dookoła boiska? W dodatku przed najważniejszym meczem sezonu?
2. Dużo wie. I to, że ty wiesz, że kalesony były zielone w srebrne wężyki, nie robi już na nim takiego wrażenia jak kiedyś.
3. Dużo może. Nawet jeśli nie jest powszechnie uwielbiany, jego słowo sporo znaczy, także u Dumbledore'a. A ty co? Możesz iść się wypłakać Hagridowi w kamizelkę z kretów.
4. Nie znosi cię. Nic nowego, ale u licha, Remus, czy ty zawsze musisz wszystkim podpaść już pierwszego dnia? Masz samobójczy refleks.
5. Nie jesteście już uczniami, i nie możesz go tak po prostu strzelić w ucho. Możesz jedynie żałować, że kiedy mogłeś, robiłeś to zbyt rzadko.
6. To ON wie, jak przygotować wywar tojadowy. Ty w swoim kociołku od eliksirów możesz ugotować najwyżej owsiankę, a i tak będzie przypalona.
Krótko mówiąc, i niech pan Lupin słucha, bo powtarzał nie będę, Severusa Snape'a należy omijać szerokim łukiem. W razie niezastosowania się, szlaban i minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru.

4.X.1993; godz. 18.00
Właśnie wypiłem ostatnią porcję eliksiru tojadowego. Za jakieś dwadzieścia minut wzejdzie księżyc. Dumbledore zapewniał mnie, że wystarczy, jak zamknę się w swoim pokoju, ale chyba powinienem iść do Wrzeszczącej Chaty. Byłem tam przedwczoraj, wrota są nadal solidne. Wzmocniłem okna kilkoma zaklęciami, ot tak, na wszelki wypadek. Ale wolałbym tu zostać. Jestem za słaby, żeby dojść do wyjścia - ten eliksir działa z dużym wyprzedzeniem. Może dam radę jeszcze zabezpieczyć drzwi, tylko sięgnę po różdżkę.... Udało się. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale póki jestem przytomny, spróbuję pisać. Mam nadzieję, że przeżyję tę kurację, zresztą, jeśli nie, to niech się Dumbledore martwi. Gdzie on w październiku znajdzie nauczyciela... Oho, robi mi się ciemno w oczach. Zaraz wróci ten koszmar o bulgoczącej krwi.... Krew, zęby wgryzają się w miękkie, żywe ciało, rozrywają tętnicę, cały potok krwi... zaraz się przemieeeee (nieczytelne)

5.X.1993; godz. 13.00
Boże, jaki jestem szczęśliwy. We łbie mam młyn, gdybym teraz wstał, pewnie straciłbym resztę zębów, ręce mi się trzęsą tak, że sam nie wiem, co piszę, ale jestem szczęśliwy.
Niech błogosławiony będzie Severus Snape i jego zardzewiały kociołek. Ten eliksir to wynalazek większy od różdżki i latającej miotły. Połowę, co mówię, trzy czwarte mniej bólu podczas przemiany, prawie ludzka świadomość, ale przede wszystkim zero, kompletne zero agresji... Nic. Nawet mój krwawy koszmar trwał tylko kilka sekund, potem ogarnęła mnie senność i zapadłem się jakby na jakieś bardzo głębokie dno. A kiedy się obudziłem, byłem prawie jak człowiek, prawie myślałem... Czuję się, jakbym wyszedł z więzienia. Po raz pierwszy nie muszę się bać, że zrobię komuś krzywdę i zostanę zabity wyrokiem komisji (bo nawet nie sądu) Ministerstwa Magii.

5.X.1993; godz. 16.00
O drugiej była Poppy, przyniosła mi obiad, ale nie jadłem. Wieczorem wstanę. Muszę podziękować Severusowi, ma to zapewne głęboko w nosie, ale w końcu sprawiedliwość to znaczy oddać każdemu, co mu się należy. Pójdę do niego, tylko się jeszcze z pół godziny prześpię.

5.x.1993; godz. 21.00
Dobrze, że nie miałem dziś lekcji. Przeleżałem półżywy cały dzień. O ósmej wylazłem z łóżka i poszedłem szukać Severusa. Miałem szczęście, nawet nie wywaliłem się na schodach i nikogo nie spotkałem. Severus był u siebie, nie mogę powiedzieć, żeby mój widok specjalnie go ucieszył, ale zaskoczył z pewnością.
- Co jest? - zapytał odstawiając kociołek z czymś, co wyglądało jak turkusowa farba, do której ktoś wrzucił garść czerwonych kulek. - Po coś wyłaził, wyglądasz jak własny trup - zrzędził po swojemu, ale cały czas czułem na sobie jego badawczy, niemal zaciekawiony wzrok.
- Chcę ci podziękować - uśmiechnąłem się. - Jesteś genialny. Po raz pierwszy kompletnie nie czułem agresji, miałem normalną, ludzką świadomość...
- Do tego ci jeszcze sporo brakuje - mruknął, ale wiedziałem, że słuchał bardzo uważnie. - Grunt, że jesteś bezpieczny dla otoczenia.
- To twoja zasługa, Severusie - powiedziałem uroczyście i... uściskałem go.
- Idź do licha - otrząsnął się, jakby oblazło go coś wyjątkowo paskudnego, nie miałem jednak zamiaru się tym przejmować, zresztą reakcja była, jak na niego, niezwykle wprost łagodna. - Ile razy mam ci powtarzać, że ani mi w głowie robić to dla ciebie!
- Mam gdzieś, dla kogo to robisz - powiedziałem najserdeczniej jak umiałem. - Nawet gdybyś robił to na osobistą prośbę Voldemorta.
- Tfu, już nie masz o kim gadać? - Snape odruchowo splunął pod nogi. - Dobra, dość tych głupstw. Chcesz coś jeszcze? Bo jak nie, to wybacz, mam robotę.
- Jeszcze raz ci dziękuję. Na razie - odwróciłem się i chciałem wyjść, gdy w połowie drogi do drzwi zatrzymał mnie jego głos.
- Czekaj.
Podszedł do mnie i zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, a potem dla pewności z dołu do góry.
- Pokaż ręce - rozkazał.
- Czyste, mamusiu - zażartowałem, wyciągając przed siebie otwarte dłonie.
- Nie wydurniaj się - koścista, niespodziewanie silna ręka chwyciła mój nadgarstek i przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. - Wierzchem do góry. I podciągnij rękawy.
- Nawet najmniejszego zadrapania - nietrudno było się domyślić, o co mu chodzi. - Ten eliksir naprawdę działa.
- I o to chodziło. Miałeś zawroty głowy przed przemianą?
- Bardzo silne.
- A teraz? Dasz radę sam wrócić na górę?
- Tak - odpowiedziałem, niepewny, czy to rzeczywiście mówi Severus Snape.
- To znaczy, że przyczyną był eliksir. Postaram się go trochę udoskonalić - zimne, uważne oczy Snape'a były teraz prawie łagodne. - Idź się połóż, jutro od rana masz lekcje.
- Tak, dziękuję ci... dobranoc - wyszedłem z lochu i dopiero teraz poczułem, że kręci mi się w głowie. Tym razem jednak nie była to wina eliksiru.

31.X.1993
Jutro Halloween, nikt nie ma głowy, żeby myśleć o lekcjach, wszędzie pełno latających dyń, płomyki świec wyrwały się Flitwickowi spod zamknięcia i mało nie podpaliły biblioteki (Irma Pince z magiczną gaśnicą i ogniem w oczach była imponująca), strach wziąć do ręki pióro, czy nie zamieni się w trupią kość, gadżety od Zonka panoszą się wszędzie - a wieczorem uczta. Po południu pozwolono uczniom wyjść do Hogsmeade, zrobiło się trochę spokojniej, ale nie całkiem, bo zostali przecież pierwszo i drugoklasiści, i ci nieszczęśnicy, którzy akurat dostali szlaban. Spotkałem na korytarzu Harry'ego, w pierwszej chwili pomyślałem, że Severus przydybał go na jakiejś psocie, ale potem przypomniałem sobie, że jemu w ogóle nie wolno wychodzić. Minę miał tak żałosną, że zaprosiłem go na herbatę, po raz pierwszy mieliśmy okazję pogadać. Okazuje się, że na naszej pierwszej lekcji we wrześniu byłem w błędzie. Miałem rację, ale byłem w błędzie. To, czego najbardziej boi się Harry Potter, to wcale nie Voldemort. Dementorzy. Spotkanie w pociągu zostawiło na nim głęboki ślad. Ba, jak się ma takie wspomnienia... Minerwa mówiła mi, ze chłopak w ogóle nie zaznał w życiu wiele dobrego, mugolska rodzina Lilki nienawidzi go i poniewiera nim na każdym kroku. Właściwie tylko w Hogwarcie dzieciak ma jakąś przyjazną duszę, na szczęście, jak już pisałem, ludzie garną się do niego. Przyznam, że słuchając Minerwy zaciskałem pięści. Syn Jamesa. Rogacz-junior, którego z taką dumą pokazywał nam jego ojciec. Chłopiec, za którego - tak nam się wtedy wydawało - każdy z nas oddałby życie. James, Lilka i Peter już to zrobili... zostałem mu tylko ja, włóczęga bez pracy i domu, odrzucony przez wszystkich wilkołak. Ale przecież powinienem był coś dla niego zrobić, cokolwiek... Tymczasem jeśli Black dopadnie Harry'ego, to będzie moja wina. Do rozmowy z Dumbledore'em zabierałem się już kilkanaście razy, zawsze coś albo ktoś nam przerywa. Ostatnio Stary w ogóle mało się pokazuje, mówią, że robi coś pilnego dla Ministerstwa Magii. Zobaczę się z nim na uczcie, spróbuję się umówić na rozmowę.

31.X.1993; po uczcie
Udało się!!! Dumbledore zaprosił mnie na jutro rano do swojego gabinetu. Na wszelki wypadek przedtem spakuję rzeczy... Uczta minęła świetnie, przegadałem całą z Flitwickiem. Pogratulowałem mu szczerze świetnego wystroju Wielkiej Sali, wszędzie latające lampiony z dyń, płonące serpentyny, żywe nietoperze (Dumbledore chichotał, że wolałby różowe), on zrewanżował mi się opowieściami o co ciekawszych pomysłach mojego poprzednika. Usłyszałem historię o sesjach zdjęciowych z Harry'ym, o klubie pojedynków, o niesławnej pamięci chochlikach kornwalijskich - większość z tych spraw znałem od Minerwy i Severusa, ale Flitwick ma prawdziwy dar opowiadania. Wreszcie spytałem go, czy zna książkę "Wędrówki z wilkołakami".
- Nawet mi nie mów - zapiszczał Flitwick, i przez chwilę bałem się, że wpadnie ze śmiechu pod stół. - Czytałem do poduszki, żeby się rozerwać. Tak zaskakującej mieszaniny rzetelnej wiedzy i najgłupszych plot...
- Wyobraź sobie zatem, że poniekąd przyczyniłem się do powstania tego arcydzieła - powiedziałem z powagą.
- Dałeś się nabrać temu imbecylowi? - oczy Flitwicka zrobiły się okrągłe. - Jakim cudem?
- Ktoś kiedyś powiedział mu, że jeśli chce napisać książkę o wilkołakach, to jest facet, który coś o nich wie. Tak trafił do mnie. Jak zobaczyłem jego turkusową szatę w złote gwiazdki, straciłem ochotę na rozmowę, ale coś mu tam poopowiadałem. Był zachwycony, ale niestety, w pewnym momencie zapytał, skąd to wszystko wiem...
- I ty mu powiedziałeś!!! - Flitwick zakwiczał tak, że połowa nauczycieli obejrzała się w naszą stronę.
- Powiedziałem. I przyznam ci się, że w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak zwiewał. Nic dziwnego, że resztę musiał sobie dofantazjować.

1.XI.1993
Syriusz Black jest w zamku. Wszedł w nocy do wieży Gryffindoru. Gdy wszyscy byli na uczcie, wyciął z ram Grubą Damę i wszedł do pokoju wspólnego. Przez całą noc przeszukiwaliśmy zamek, uczniowie spali w Wielkiej Sali. Severus nie odstępował mnie ani na krok, mogę się założyć, ze podejrzewa mnie o ułatwienie Blackowi wejścia do zamku. I znowu, niestety, ma rację. Co gorsza Dumbledore w całym tym zamieszaniu znów nie będzie miał dla mnie czasu - a niestety, sprawy niezarejestrowanych animagów i naszych nocnych wypraw nie da się wyjaśnić w trzech słowach. Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Gdyby Black naprawdę chciał zabić Harry'ego, jak powtarzają wszyscy, nie wchodziłby do wieży Gryfonów podczas uczty, kiedy wiadomo, że wszyscy są w Wielkiej Sali. O co mu chodzi? Jeżeli zdecydował się na włamanie w porze, kiedy nie było nikogo, to znaczy, ze szuka raczej czegoś niż kogoś. A zatem nie Harry'ego... Co takiego może mieć Harry, czego szukałby Black? Pelerynę niewidkę Jamesa? Nonsens. Przyznam, ze trochę mi ulżyło na myśl, ze Black może nie mieć zamiaru zrobić Harry'emu nic złego. Ale o co mu chodzi? Dowiem się. Przeszukując zamek przekonałem się, że pamiętam jeszcze sporo naszych sekretnych korytarzy i przejść. Postanowiłem POSZUKAĆ BLACKA. Wiem, mogę z tego nie wyjść cało, ale przynajmniej dowiem się, czego chce od Harry'ego.

22.XI.1993
Był u mnie Dumbledore, przeprosił mnie za swój, jak się wyraził, niefortunny pomysł z zastępstwem. Absurd! Zastąpić mnie kimkolwiek podczas mojej choroby (tym bardziej, że choruję tak często) to jego święte prawo i nie ma za co przepraszać. Tym bardziej, że Severus Snape naprawdę zna się na samoobronie przed czarną magią, a jak wiem od Harry'ego, zawsze marzył o tym, żeby jej uczyć. Może Dumbledore powinien mu na to pozwolić, przynajmniej w paru klasach - wiem, że ma do dyspozycji kilka zmieniaczy czasu, Ministerstwo Magii nigdy nie robiło mu trudności. Jedyny problem w tym, że Severus zachowuje się czasami tak, jakbyśmy znowu mieli po piętnaście lat i płatali sobie nawzajem głupie figle. Wiem, że moja obecność tutaj doprowadza go do szału, byłoby dziwne, gdyby było inaczej, ale nigdy, przynajmniej dotąd, nie okazywał mi tego w obecności uczniów. Prawdopodobnie jego też zawodzą nerwy. Pomijając to, że nastawiał mnóstwo złych stopni (końcowe oceny i tak zależą ode mnie), i że na wszystkie sposoby starał się przekonać moich uczniów, że niczego ich nie nauczyłem (nie jest tak źle), to jeszcze w trzecich klasach trochę hm... zmienił program, sięgając po temat z końca roku szkolnego. Wiadomo, jaki. Przyznam, że kiedy się o tym dowiedziałem, byłem wściekły. Teraz chce mi się tylko śmiać. Biedny Severus. Z jednej strony kategoryczny, jak przypuszczam, zakaz Dumbledore'a wspominania komukolwiek, kim jestem, z drugiej - tajemnica, która od dwudziestu lat parzy go w język, teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Jedno słowo i pozbywa się konkurencji... Aż mi go żal, taka pokusa... Oczywiście nie miał prawa kwestionować mojego zdania wobec uczniów, ale jak to zwykle bywa, jego autorytet ucierpiał na tym bardziej niż mój. Miałem zresztą pięć minut satysfakcji, gdy wręczyłem mu wypracowanie Hermiony Granger, jedynej, która bez mrugnięcia okiem napisała swoje cztery rolki pergaminu na temat rozpoznawania i uśmiercania (tak!) wilkołaków.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego zmieniłem twój plan lekcji - Severus Snape spojrzał na mnie sponad katedry, gdzie czekając na następną lekcję pisał coś w wielkiej, pergaminowej księdze. I tu go miałem.
- Bynajmniej - odpowiedziałem z uśmiechem, którego nie powstydziłby się mój poprzednik. - To jest dla mnie całkowicie jasne. Prosiłbym jednak, żebyś na przyszłość uzgadniał takie zmiany ze mną.
- Na jaką przyszłość? - Snape wzruszył ramionami. - Naprawdę myślisz, że jestem tu po to, żeby nadrabiać twoje braki? Twoi uczniowie, pomijając fakt, że nie mają pojęcia o dyscyplinie, nie umieją kompletnie nic. Zabawy z boginem to naprawdę nie jest wszystko, co będzie im w życiu potrzebne.
- Szczególnie w spotkaniach z wilkołakami? - uśmiechnąłem się niewinnie.
- A żebyś wiedział. Już widzę, jak przerabiasz z nimi ten temat! Według ciebie wilkołak nie różni się niczym od merdającego ogonem pieska. Tymczasem fakty są inne, to jest krwiożercza bestia, którą człowiek musi zabić, zanim ona zabije jego, i na nic się nie zdadzą humanitarne frazesy o bezpieczeństwie i środkach ostrożności.
- To dlaczego przygotowujesz mi wywar tojadowy, a nie arszenik?
- Bo ministrem magii jest sentymentalny dureń, który twierdzi, że bestie też mają prawo do życia. Niestety, Dumbledore również tak uważa, wobec tego nie mam wyjścia. Ale bądź pewien - w jego głosie zabrzmiała groźba - że jeśli uznam, że twoja obecność może być niebezpieczna dla kogokolwiek, nie zawaham się powiedzieć głośno, kim jesteś.
- Jestem pewien, że się nie zawahasz - odpowiedziałem takim tonem, że Severus zerwał się jak oparzony.
- Nie waż się tak do mnie mówić! Twoje udawanie niewinnej ofiary może wyprowadzić w pole Dumbledore'a, ale nie mnie. A w ogóle to jestem zajęty.
Była to tak ewidentna rejterada, że aż zrobiło mi się go żal. On też o tym wiedział, bo chociaż nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, prawie fizycznie czułem narastającą w nim złość.
- Do widzenia - odparłem i wyszedłem, pozostawiając go tak wściekłego, że doprawdy współczułem następnej klasie. Dopiero za drzwiami przypomniałem sobie, że obiecałem nie wchodzić mu w drogę. Do licha, Remus, czy ty się nigdy nie nauczysz?

23.XI.1993
Wczoraj tak byłem pochłonięty marginalną w sumie sprawą Severusa, że nie napisałem o najważniejszym. Kiedy byłem chory, Harry miał wypadek. Podczas meczu z Puchonami dementorzy przyszli na boisko. Dumbledore zabronił im zbliżać się do zamku, więc są wygłodzeni - a tu naraz tyle emocji... Harry stracił przytomność i runął na ziemię z wysokości trzydziestu stóp. Nie wiem, jakim cudem nic mu się nie stało, ale jego miotłę zniszczyła wierzba bijąca. Żal mi Harry'ego, czy ten dzieciak zawsze będzie tak cierpiał? Boi się, że nie zdoła zagrać w następnym meczu - a dla niego, tak jak dla Jamesa, quidditch jest wszystkim. W dodatku te jego koszmary... Nie mogę go z tym zostawić. Jeżeli tyle lat nie raczyłem pamiętać, że istnieje, najwyższa pora, żebym wreszcie coś dla niego zrobił. Nauczę go zaklęcia patronusa. To jedyne, co mogę mu dać. Moje poszukiwania Blacka na razie nie dały nic. Nigdzie nie znalazłem śladu ani człowieka, ani psa. Obchodzę nasze stare ścieżki, odkryłem kilka zapomnianych sal, podręczną bibliotekę profesora Binnsa, która zniknęła kiedy wyciągnąłem rękę do półki, zakręt korytarza, gdzie najczęściej kryliśmy się przed Filchem, odwiedziłem wieżę Sinistry, pamiętną pewnym włamaniem, na skutek którego następnego dnia na sklepieniu Wielkiej Sali obok słońca świecił na niebie monstrualnej wielkości Syriusz, pogadałem z Grubą Damą (zamieszkała w mapie Argyllshire na drugim piętrze, jej miejsce zajął pomylony sir Cadogan), wreszcie zawędrowałem w okolicę północnej wieży. Stałem właśnie przy okrągłym oknie rozglądając się po doskonale stąd widocznych błoniach, gdy nagle ktoś z tyłu zasłonił mi oczy.
- A kto to? - głos był niewątpliwie damski, nie sądziłem jednak, by na taki żart pozwoliła sobie któraś z uczennic, z nauczycielek zaś... prychnąłem, wyobraziwszy sobie Minerwę McGonagall skradającą się na palcach, by z piskiem złapać mnie za łeb.
- Nie śmiej się, tylko zgaduj - głos był lekko urażony. - Co z ciebie za czarodziej?
- Nie zgadnę - starym sposobem dotknąłem mocno trzymających mnie dłoni. Wyczułem dwa ogromne pierścienie i długie, ostro zakończone paznokcie. Byłem w domu.
- Sybilla! - odwróciłem się i chwyciłem ją za ramiona. Zaśmiała się jak podlotek i zatrzepotała półmetrowymi rzęsami. - Ty niepoprawna uwodzicielko...
- Co tu robisz? - zapytała. Była prawie miła, kiedy nie zgrywała się na wszechwiedzącą wróżkę. - Przyszedłeś po radę? Zaraz postawię ci kabałę, chodźmy na górę.
- Nie, nie trzeba - przestraszyłem się. - Tak tylko przechodziłem...
- Nie wstydź się, synku, przecież widzę, że masz kłopoty - Sybilla przyglądała mi się z troską. - Każdy mówi, że nie trzeba, a potem wypłakuje się w filiżankę, aż miło. Powiem ci, co cię czeka, zawsze potem łatwiej znieść nieszczęście...
- Dziękuję - na takie wróżby już zdecydowanie nie miałem ochoty. Kiedy sam byłem uczniem traktowałem wróżbiarstwo raczej rozrywkowo, mimo iż Sybilla zawsze powtarzała, że mam fantastyczną aurę. - Osobiście wolałbym, żeby raczej nie spotkało mnie nic złego.
- To się tylko tak mówi, kochanie - wąska dłoń Sybilli wsunęła mi się pod ramię. - Ten biedny Harry Potter już na pierwszej lekcji zobaczył ponuraka i proszę, mało nie zginął.
- Pewnie wziął sobie to do serca i uważał - nie chciałem robić przykrości Sybilli, która mimo swego irytującego sposobu bycia była poczciwą osobą. - Ponurak, powiadasz...
- Tak, w fusach z herbaty. Widziałam tak wyraźnie, jak ciebie teraz widzę. Wielki, kudłaty pies.
- Ponurak... - w miarę, jak jej słuchałem, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że po pierwsze, wróżby Sybilli nie są tak znowu wyssane z palca, po drugie niestety, ona sama nie umie ich czytać. Czarny, kudłaty pies. Ten sam, z którym kiedyś w wilczej postaci goniłem się po Zakazanym Lesie. Łapa. I to, że stanął na drodze Harry'ego... Do licha, to się przecież zgadza!
- Prawda? - Sybilla promieniała. Przez roztargnienie ostatnie słowa powiedziałem głośno. - Od razu mówiłam mu, żeby uważał. Tobie też się przyda ostrzeżenie. Chodź na górę, zajrzymy do szklanej kuli...
- Nie! - wrzasnąłem, jakby złożyła mi nieprzyzwoitą propozycję. Stanowczo wolałem, żeby nie zagłębiała się w moich tajemnicach, kto wie, co mogłaby tam zobaczyć i roznieść po Hogwarcie. - Sybillo, jesteś kochana, ale muszę lecieć - cmoknąłem ją w policzek i zwiałem, mocno żałując, że w zamku nie da się teleportować.

26.XII.1993
No, mam to za sobą. Ominęło mnie Boże Narodzenie, ale przynajmniej nie opuściłem żadnej lekcji. Dzisiaj czuję się już nieźle, niestety, zimowe noce to dla wilkołaków fatalna pora. W ostatni wieczór przed przemianą byłem na wpół żywy. Moja blizna poczerwieniała, mogłem się spodziewać, że lada chwila zacznie znowu krwawić. Na szczęście były już ferie. Przeleżałem cały dzień w swoim pokoju, nie chciało mi się nawet jeść. Pani Pomfrey zajrzała na chwilę, ale co mi mogła pomóc? Czekałem na Severusa z ostatnią porcją eliksiru. Przyszedł chyba zaraz po kolacji, nie chciało mi się sprawdzać godziny, ale musiało być dosyć wcześnie. Ostatnio księżyc świecił tak, że wszystko dookoła zamku lśniło jak pomalowane srebrną farbą odblaskową - takich nocy zawsze się najbardziej bałem. Severus jak zwykle bez słowa podał mi kielich, ale zamiast odwrócić się i wyjść, jak to zwykle robił, poczekał aż skończę pić, a potem... przysunął sobie fotel i usiadł.
- Zostanę tu dzisiaj na noc - powiedział takim tonem, jakby to była rzecz najoczywistsza. Gdybym nie był taki słaby i chory, pewnie zleciałbym z łóżka z wrażenia. Od naszego ostatniego starcia w ogóle nie rozmawialiśmy ze sobą, starannie mijając się w przejściach. Patrzyłem na niego czekając na jakieś wyjaśnienia, on jednak tylko wzruszył ramionami.
- No co jest, nie rozumiesz po ludzku? Dałem ci o połowę silniejszą dawkę i muszę widzieć, co się z tobą dzieje.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin