Cecil Scott Forester - Cykl Powieści Hornblowerowskie 11 - Hornblower w Indiach Zachodnich.rtf

(1167 KB) Pobierz
C

C.S. FORESTER

 

Hornblower

w Indiach

zachodnich

 

 

Przekład Henryka Stępień

WYDAWNICTWO MORSKIE GDAŃSK

„TEKOP” GLIWICE

1991

Tytuł oryginału angielskiego Hornblower in the West Indies

Redaktor Alina Walczak

Opracowanie graficzne Erwin Pawlusiński Ryszard Bartnik

Korekta Teresa Kubica

Mapki

Erwin Pawlusiński

© Copyright for the Polish edition, by Wydawnictwo Morskie 1974

ISBN 83-85297-16-2

Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1991

we współpracy z „Tekop” Spółka z o.o. Gliwice

Bielskie Zakłady Graficzne zam. 1725/K

 

 

Święta Elżbieta Węgierska

Kontradmirał Lord Hornblower, mimo swego zaszczyt­nego stanowiska głównodowodzącego statków i okrętów Jego Królewskiej Mości w Indiach Zachodnich, składał oficjalną wizytę w Nowym Orleanie na „Crabie”, szkunerze JKM, uzbrojonym tylko w dwa działka sześciofun­towe i z załogą nie przekraczającą szesnastu ludzi, nie wliczając nadliczbowych.

Konsul generalny Jego Brytyjskiej Królewskiej Mości w Nowym Orleanie, pan Cloudesley Sharpe, skomen­tował ten fakt po swojemu.

— Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że zobaczę waszą lordowską wysokość na takiej małej jednostce — powiedział, rozglądając się wokół siebie. Podjechawszy powozem do nabrzeża, przy którym stał „Crab”, wysłał lokaja w liberii do trapu, żeby go zaanonsował, i poczuł się nieco rozczarowany, że przywitały go gwizdki zaled­wie dwóch bosmanów (tylko tylu wolno było „Crabowi” zamustrować), a na pokładzie rufowym poza admirałem i jego oficerem flagowym oczekiwał go jedynie dowódca w stopniu porucznika.

— Trudności z tonażem, sir — wyjaśnił Hornblower. — Jeśli jednak pozwoli pan za mną do mojej kajuty, to podejmę pana z całą gościnnością, na jaką stać ten mój tymczasowy okręt flagowy.

Pan Sharpe[1] — z pewnością nie było nazwiska, które by się bardziej kłóciło z postacią tego, co je nosił, był to bowiem mężczyzna otyły, po prostu góra mięsa — wcisnął się w fotel przy stole w przyjemnej małej kajucie, ale gdy Hornblower zaproponował mu śniadanie, odparł, że już jadł. Miał widocznie bardzo poważne wątpliwości co do jakości śniadania, jakie mógłby dostać na tym okręciku. Gerard, oficer flagowy, usadowił się dyskretnie w kącie kajuty z ołówkiem i notesem na kolanach, a Hornblower ponownie zagaił rozmowę.

— „Phoebe” trafił piorun w pobliżu przylądka Morant — powiedział. — A zamierzałem przybyć tu na jej po­kładzie. „Clorinda” była już w doku, w trakcie wyposaża­nia. Zaś „Roebuck”[2] przebywa w okolicy Curacao, gdzie ma oko na Holendrów — tam idzie teraz ożywiony handel bronią z Wenezuelą.

— No cóż, wiem o tym — rzekł Sharpe.

— To są moje trzy fregaty — ciągnął Hornblower. — Ponieważ wszystko zostało już tu przygotowane, do­szedłem do wniosku, że lepiej przybyć na tym szkunerze, niż nie przybyć wcale.

— Jakże podupadli możni tego świata! — zauważył pan Sharpe. — Weźmy waszą lordowską wysokość, głównodowodzący, a ma pan zaledwie trzy fregaty plus pół tuzina slupów i szkunerów.

— Czternaście słupów i szkunerów, sir — poprawił go Hornblower. — To jednostki bardzo przydatne do zadań, jakie mam wykonywać.

— Na pewno, milordzie — zgodził się Sharpe. — Pa­miętam jednak czasy, kiedy głównodowodzący Bazy Zachodnioindyjskiej miał do dyspozycji eskadrę okrętów liniowych.

— To było w czasie wojny, sir — odparł Hornblower, przypominając sobie uwagi Pierwszego Lorda Admiralicji wypowiedziane w trakcie rozmowy, w której zaoferowano mu to stanowisko. „Izba Gmin prędzej dopuści, żeby flota Królewskiej Marynarki Wojennej gniła na cumowiskach, niż przywróci podatek dochodowy”.

— Tak czy owak wasza lordowska wysokość jest tutaj — stwierdził Sharpe. — Wasza lordowska wysokość wymienił saluty z Fortem Św. Filipa?

— Wystrzał za wystrzał, zgodnie z pańską depeszą.

— Doskonale! — powiedział Sharpe.

Dziwnie skromna była ta uroczystość powitalna. Cała załoga szkunera „Crab” stała, jak należało, w szeregu przy relingu, a oficerowie na baczność na pokładzie rufowym, lecz ta „cała załoga” była bardzo nieliczna, bo czterech ludzi obsługiwało działko, z którego oddawano salut, jeden marynarz był przy flaglinkach i jeden u steru. Do tego padał deszcz i lśniący lamówkami mundur Hornblowera przemókł i przylgnął mu do ciała.

— Wasza lordowska wysokość skorzystał z usług ho­lownika parowego?

— Oczywiście! — wykrzyknął Hornblower.

— Niezwykłe przeżycie dla waszej lordowskiej wyso­kości, nieprawdaż?

— Z pewnością tak — odrzekł Hornblower. — Ja…

Powstrzymał się przed wypowiedzeniem swych spo­strzeżeń na ten temat, bo dałoby to asumpt do zbyt wielu pasjonujących dywagacji. Faktem było, że między świtem i zmierzchem holownik parowy przeprowadził „Craba” sto mil pod prąd, od morza do Nowego Orleanu, przyby­wając dokładnie co do minuty o czasie przewidzianym przez jego dowódcę. I oto jest Nowy Orlean, zatłoczony nie tylko pełnomorskimi żaglowcami, lecz także flotyllą długich, wąskich parowców wykonujących manewry od­chodzenia w nurt rzeki i dobijania do nabrzeża z łatwością (dzięki dwóm kołom łopatkowym), z jaką nawet „Crab”, ze swym poręcznym ożaglowaniem skośnym, nie miał szans współzawodniczyć. Dzięki pracy tych kół łopat­kowych mknęły pod prąd z niewiarygodną prawie pręd­kością.

— Para, milordzie, otworzyła dostęp do kontynentu — zauważył Sharpe, wtórując myślom Hornblowera. — Prawdziwe imperium. Tysiące, tysiące mil żeglownych dróg wodnych. Za kilka lat ludność doliny Missisipi będzie liczona w milionach.

Hornblower wspomniał rozmowy w kraju, gdy jako oficer na połowie pensji czekał na awans do stopnia admiralskiego, kiedy to ktoś uczynił wzmiankę o „kotłach paro­wych”, nadmieniając nawet o możliwości budowy jedno­stek pełnomorskich napędzanych parą, co z pogardą wyśmiano — oznaczałoby to przecież upadek prawdziwej sztuki żeglarskiej. Hornblower nie był o tym tak bardzo przekonany, lecz przezornie zachował swoje opinie dla siebie, nie chcąc uchodzić za niebezpiecznego ekscentryka. Nie miał też zamiaru dać się teraz wciągać w po­dobną dyskusję, choćby tylko z cywilem.

— Ma pan dla mnie jakieś wiadomości, sir? — spytał.

— Bardzo dużo, milordzie.

Pan Sharpe wyjął zwitek papierów z kieszeni surduta.

— Oto najświeższe nowiny z Nowej Granady — sądzę, że świeższe od wszystkich, jakie pan miał dotychczas. Powstańcy…

Pan Sharpe zaczął szybko wyjaśniać sytuację wojskową i polityczną w Ameryce Środkowej. Kolonie hiszpańskie wchodziły w końcowy etap walki o niepodległość.

— Rząd jego królewskiej mości musi niedługo uznać tę niepodległość — powiedział. — Zaś nasz minister w Waszyngtonie informuje mnie, iż rząd Stanów Zjednoczo­nych również rozważa podobny krok. Pozostaje czekać, milordzie, co Święte Przymierze[3] będzie miało do powie­dzenia na ten temat.

Nie ulega wątpliwości, że Europa pozostająca pod rządami monarchii absolutnej będzie patrzeć zawistnym okiem na powstawanie szeregu nowych republik. Ale to, co Europa ma do powiedzenia, niewiele znaczy, dopóki Królewska Marynarka Wojenna — nawet uszczuplona na czas pokoju — sprawuje kontrolę nad morzami, a rządy obu krajów mówiących językiem angielskim pozostają w przyjaznych stosunkach.

— Kuba zdradza pewne oznaki niepokoju — ciągnął Sharpe — mam też wiadomość o wystawieniu dalszych listów kaperskich przez rząd hiszpański statkom wypły­wającym z Hawany…

Listy kaperskie stanowiły jedno z głównych źródeł zmartwień Hornblowera. Wystawiane zarówno przez powstańców, jak i prawowite władze państwowe upoważ­niały do polowania na jednostki żeglujące pod starymi i nowymi banderami, zaś ich posiadacze w mgnieniu oka przekształcali się w piratów w razie niedostatku jednostek, które na podstawie takich listów mogłyby być zdobywane jako pryzy, i przy braku sprawnie działających sądów pryzowych. Spośród czternastu stateczków Hornblowera rozstawionych po Karaibach trzynaście śledziło poczyna­nia korsarzy.

— Przygotowałem duplikaty moich raportów do wia­domości waszej lordowskiej wysokości — zakończył Shar­pe. — Zabrałem je ze sobą w celu przekazania waszej lordowskiej wysokości wraz z kopiami skarg kapitanów odnośnych statków.

— Dziękuję, sir — odrzekł Hornblower, a Gerard wziął papiery, żeby się nimi zająć.

— A teraz, jeśli wasza lordowska wysokość pozwoli, przejdę do handlu niewolnikami — ciągnął Sharpe ot­wierając nowy plik papierów.

Handel niewolnikami był problemem równie nabrzmia­łym co piractwo, a pod pewnymi względami nawet bardziej, ponieważ Stowarzyszenie do Zwalczania Nie­wolnictwa powstałe w Anglii i dysponujące silnym i gło­śnym poparciem w obu izbach parlamentu podniosłoby znacznie gwałtowniejszy szum w sprawie ładunku niewol­ników wiezionego do Hawany czy do Rio de Janeiro niż kompania żeglugowa w sprawie nękania jej przez kor­sarzy.

— Obecnie, milordzie, murzyński parobek bez kwa­lifikacji, świeżo przywieziony z Wybrzeża Niewolniczego, kosztuje w Hawanie osiemdziesiąt funtów, a we Whydach kupuje się go za towary warte nie więcej niż funta. Takie zyski są kuszące, milordzie.

— Naturalnie — zgodził się Hornblower.

— Mam powód sądzić, milordzie, że jednostki z bry­tyjską i amerykańską rejestracją są zaangażowane w tym handlu.

— I ja też.

Pierwszy Lord Admiralicji stuknął wtedy, w trakcie tamtej rozmowy, groźnie w stół, przechodząc do tej części instrukcji dla Hornblowera. Według nowego prawa pod­dani brytyjscy zajmujący się handlem niewolnikami mogli zostać skazani na powieszenie, a ich statki na konfiskatę. Trzeba jednak być przezornym, mówił, w postępowaniu ze statkami pływającymi pod banderą amerykańską. Jeśli odmówią stanięcia w dryf na otwartym morzu dla prze­prowadzenia kontroli, należy podejść do nich z wielkim wyczuciem. Zestrzelenie drzewca na jednostce amerykań­skiej lub zabicie obywatela amerykańskiego oznaczałoby kłopoty. Nie dawniej niż dziewięć lat temu Ameryka podjęła kroki wojenne przeciwko Anglii z bardzo podob­nych przyczyn.

— Nie chcemy kłopotów, milordzie — rzekł Sharpe. Miał twarde, inteligentne szare oczy głęboko osadzone w nalanej twarzy.

— Zdaję sobie z tego sprawę, sir.

— A w związku z tym, milordzie, muszę położyć specjalny nacisk na zwrócenie uwagi waszej lordowskiej wysokości na statek przygotowujący się tu, w Nowym Orleanie, do wyjścia w morze.

— Co to za statek?

— Widać go stąd, milordzie. Chwileczkę… — Sharpe wygramolił się z fotela i podszedł do iluminatora kajuty. — Tak, to ten. Co pan sądzi o nim, milordzie?

Hornblower stanął obok Sharpe'a i popatrzył. Zobaczył piękny statek o tonażu rzędu ośmiuset ton, a może i większym. Miał kształtną sylwetkę, maszty strzelające wysoko w niebo i długie reje — a wszystko to wyraźnie wskazywało, że postawiono tam na prędkość żeglowania uzyskaną kosztem nośności ładunkowej. Był to gładkopokładowiec z sześcioma malowanymi furtami strzelniczymi w każdej burcie. Amerykańscy konstruktorzy okrętów zawsze zdradzali skłonność do budowy szybkich jednostek, lecz ta była szczególnie dobitnym przy­kładem tego typu.

— Czy za otworami strzelniczymi kryją się działa? — spytał Hornblower.

— Dwunastofuntowe, milordzie.

Nawet teraz, w czasie pokoju, nie było czymś nie­zwyczajnym wyposażanie w armaty statków handlowych wypływających w drogę do Indii Zachodnich lub Wschod­nich, lecz to uzbrojenie było cięższe niż normalnie.

— Był budowany jako statek korsarski — orzekł Horn­blower.

— Słusznie, milordzie. Nazywa się „Daring”[4]. Zbu­dowany w czasie wojny, odbył jedną wyprawę i zabrał nam sześć pryzów, zanim ogłoszono pokój gandawski. A teraz, milordzie?

— Może być statkiem niewolniczym.

— I znowu wasza lordowska wysokość ma oczywiście rację.

Takie ciężkie uzbrojenie byłoby pożądane na statku niewolniczym, rzucającym kotwicę na rzece zachodnioafrykańskiej, gdzie mógł zostać zdradziecko zaatakowany. Gładkopokładowa konstrukcja umożliwiała urządzenie pokładu niewolniczego, a duża prędkość zmniejszałaby do minimum zgony niewolników w drodze z Afryki Zachod­niej do Indii Zachodnich. Na statku niewolniczym brak miejsca na ładunki masowe byłby bez znaczenia.

— Czy  j e s t  to statek niewolniczy? — spytał Horn­blower.

— Chyba raczej nie, milordzie, mimo jego wyglądu. Został jednak wynajęty do przewozu dużej liczby ludzi.

— Byłbym rad, panie Sharpe, żeby zechciał mi pan to bliżej wyjaśnić.

— Mogę jedynie podać waszej lordowskiej wysokości fakty, tak jak zostały mi ujawnione. Wynajął go generał francuski, hrabia Cambronne.

— Cambronne? Cambronne? Ten, co dowodził gwar­dią cesarską pod Waterloo?

— Ten sam, milordzie.

— Człowiek, który powiedział: „Stara gwardia umiera, lecz się nie poddaje”?

— Tak, milordzie, chociaż podobno wyraził to w bar­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin