Rozdział 12.doc

(45 KB) Pobierz
Rozdział 12

Rozdział 12

 

Kiedy naturi przestali się ruszać i zapadła cisza, przerywana tylko od czasu do czasu trzaskiem topionych ko­ści i ścięgien, Danaus opuścił drżącą dłoń. W świetle odle­głej latarni pot połyskiwał na jego surowej twarzy i spływał mu po rękach. Moc, którą przywołał, odpłynęła z cmen­tarza i pojawił się chłodny wietrzyk. Danaus wyglądał na wyczerpanego i nieco pobladł. Ten niezwykły wyczyn najwyraźniej wiele go kosztował.

Spojrzał na mnie. Patrzyliśmy sobie w oczy, oboje my­śląc o tym samym. Czy zostało mi wystarczająco dużo si­ły, żeby go zabić, zanim on uśmierci mnie? Oboje byliśmy zmęczeni, ale gdyby chodziło o nasze życie, wiedziałam, że mamy tyle sił, by zniszczyć się nawzajem. Poczułam jego moc, pozwoliłam, aby po mnie spłynęła, gdy byliśmy bli­sko siebie, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że on mo­że dokonać czegoś takiego. Mógłby zabijać nocnych wędrowców, nawet się do nich nie zbliżając. Jak dotąd nigdy nie słyszałam o tak niezwykłym darze. Oczywiście łowca szybko stałby się obiektem polowania, gdybyśmy wiedzieli, że jest aż tak niebezpieczny. Sabat wysłałby za nim hordy wampirów i nie spoczęlibyśmy, zanim nie starlibyśmy go z powierzchni ziemi. Nie mogliśmy dopuścić do istnienia takiego wroga.

Nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem i czekając, kto z nas pierwszy odwró­ci wzrok. Na tym cmentarzu, pełnym zwłok naturi, czas zdawał się rozciągać. Oboje posiadaliśmy straszliwe mo­ce, wzbudzające wielki strach w tych, którzy nas otacza­li. Przez stulecia tylko Jabari powstrzymywał Sabat przed zniszczeniem mnie. A teraz poznałam sekret Danausa. Powiem jedno słowo i zaczną ścigać go wampiry z całego świata, aż padnie martwy... jeśli mnie wcześniej nie zabije.

Kiedy jednak tak siedziałam na ziemi na tym opuszczo­nym egipskim cmentarzysku, nie byłam pewna, czy kiedy­kolwiek opowiem komuś o tym, co się tu zdarzyło. Danaus uratował mi życie, chociaż absolutnie nie miał ku temu po­wodu. Byłam teraz jeszcze bardziej zdezorientowana niż dobę wcześniej.

- Kim jesteś? - Mój głos zabrzmiał szorstko i ochryple w moich własnych uszach. Rany i stłuczenia znowu dały o sobie znać i omal nie poddałam się bólowi. Rozluźniłam dłoń zaciskającą miecz, który wypadł mi z bezwładnych palców. Zerwał się wiatr, wiejący znad rzeki. Torując so­lne drogę przez miasto, w końcu dotarł do nas. Intensywny zapach przypraw zmieszany z mocną wonią ludzi uwolnił nas od śmiertelnego całunu zasnuwającego cmentarzysko.

Danaus usiadł, kryjąc się w głębokim cieniu rzucanym przez jedno z mauzoleów. Wyglądał jak zjawa z jakiegoś koszmaru.

- Jestem członkiem grupy zwanej Temidą. - Nadal dy­szał z wysiłkiem, a jego dłonie drżały. Na jego lewym bicep­sie widniało długie nacięcie, a ręka była cała zakrwawiona. Coś we mnie poruszyło się na widok krwi, ale po tym, jak widziałam go w akcji, wołałam nie ulegać pokusie.

- Tej samej, do której należą ci, co zaatakowali nas przed zachodem słońca?

- Od chwili wyjazdu ze Stanów Zjednoczonych nie miałem okazji przekazać im wiadomości. Dziś wieczorem spotkałem się wreszcie z moim łącznikiem w Klubie Oficer­skim na północnym krańcu miasta. - Każde słowo wypowia­dał powoli i z wahaniem. Patrzył w ziemię ze ściągniętymi brwiami. Pewnie nie chciał mi nic powiedzieć, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli mamy posunąć się naprzód, muszę do­wiedzieć się więcej. - Nie miałem pojęcia, że kogoś tu wysyłają. Myśleli, że zostałem schwytany i jestem przetrzymywa­ny wbrew swojej woli; dowiedziałem się o tym na spotkaniu z łącznikiem. Chcieli mnie ocalić i zabić ciebie.

- A teraz?

- Zostali poinformowani, że... pracujemy razem. - Kwaśny uśmiech wykrzywił kącik jego ust. Jego ciemnonie­bieskie oczy zwróciły się w moją stronę, popatrzył na mnie przez chwilę, jak gdyby powstrzymując rozbawienie. - Je­stem pewien, że to ich zadowoliło. - Cichy odgłos, który przypominał śmiech, wydobył się z głębi jego gardła. Naj­wyraźniej nie tylko ja stąpałam w tym momencie po cien­kim lodzie.

- To z nimi miałeś się tutaj spotkać?

- Tak, złapałem ich, gdy zmierzali z powrotem na północ.

- Czy Temida powstrzymała swoje gończe psy? - spy­tałam, bezwiednie podnosząc mały kamyk i obracając go w palcach.

- Za godzinę łowcy znajdą się w samolocie wylatują­cym z Egiptu.

- Sprytnie.

Powstrzymywałam się na razie przed uśmierceniem Danausa. Użył swojej mocy nie tylko do zniszczenia naturi, którzy go zaatakowali, ale też skutecznie odstraszył Rowe'a, przy okazji prezentując swoją niezwykłą umiejętność i broniąc mnie przed losem pewnie gorszym od śmierci. Nie miałam jednak wyrozumiałości dla tych, którzy zranili Mi­chaela. Złościła mnie sama myśl o tym, że ktoś może mnie zaatakować podczas snu. Nie miałam szacunku dla tchó­rzy, którzy napadali na bezbronnych.

Podniosłam się na nogi, krzywiąc się i zaciskając zęby przy każdym ruchu. Będę się czuła taka obolała do czasu, aż się pożywię lub prześpię w ciągu dnia. Niestety, obie te możliwości wydawały się raczej odległe.

- Kim był twój rozmówca? - spytał Danaus, również powoli wstając.

Pokiwałam głową, błądząc wzrokiem po szczątkach naturi.

- To Rowe, naturi, o którym wspominał Nerian.

- Znowu chcą cię dopaść?

- Na to wygląda - szepnęłam. Chciałam zrobić jakąś dowcipną uwagę na temat tego, że powinni wziąć sobie do serca nauczkę, jaką dostali za pierwszym razem, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Coś we mnie krzycza­ło w przerażeniu: „Znowu? O, nie. Nie pozwolę, żeby do­rwali mnie ponownie".

- Wciągnijmy zwłoki do tego mauzoleum - powiedzia­łam, wskazując głową w stronę dużego, rozpadającego się budynku, z nieźle zachowanym kopulastym dachem. Łuko­wato sklepione wejście było popękane i zniszczone. Stan ten świadczył o tym, że rodzina właściciela wcale się nim nie interesuje. Chwyciłam za rękę naturi i jego odciętą gło­wę, a potem wrzuciłam to wszystko do grobowca.

Danaus poszedł za moim przykładem i przyciągnął zwło­ki dwóch naturi, których krew zagotował. Ułożyliśmy po­gruchotane szczątki sześciu ciał na stos pośrodku grobowca.

Wychodząc z mauzoleum, zatoczyłam się ze zmęcze­nia. Danaus chwycił mnie za rękę i przytrzymał.

- Wciąż krwawisz - powiedział, kiedy cofnął dłoń i uj­rzał ciemne smugi krwi na swoich palcach.

- Zaczarowana broń - odparłam cicho. - Rany dłużej będą się goić.

- Musisz się pożywić.

- Czy to propozycja?

Danaus zrobił krok do tyłu i pokręcił głową.

- Nie.

Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się po cmentarzu. Powietrze znowu było spokojne i nikt nie przechadzał się w pobliżu tego miejsca wiecznego odpoczynku zmarłych.

- Wybieram się do Jabariego. Dam sobie radę do tego czasu.

- Załatwię samochód... - powiedział, kierując się w stronę wyjścia z nekropolii.

- Wybieram się do niego bez ciebie. - Pokręciłam gło­wą, próbując rozproszyć mgłę zasnuwającą mój umysł. Jabari czekał na mnie. Musiałam zachować trzeźwość myśli. Podciągnęłam spódnicę i wydostałam telefon komórkowy spod podwiązki, którą był przymocowany do uda. Umie­ściłam go tam poprzedniej nocy po powrocie do hotelu. Chciałam mieć go przy sobie po tym, jak Michael z Gabrie­lem postanowili rozejrzeć się trochę po mieście. Danaus spojrzał na telefon tak, jakbym właśnie wyciągnęła królika z kapelusza.

- Nie wszyscy się boimy nowoczesnej techniki. - Wcisnęłam mu telefon do ręki. - Zadzwoń do Charlotte. Jej numer jest wpisany w telefonie. Zapytaj, czy może dziś w nocy sprowadzić mój samolot do Asuanu. Wyjeżdżamy stąd.

- Dokąd się wybieramy?

- Powiedz jej, że wracamy. Ja swoje już zrobiłam. Jabari wie o naturi. Zajmie się tym problemem. - Przerwa­łam na chwilę i spojrzałam na łowcę. Nie mogłam uwierzyć w to, co miałam powiedzieć, ale on właśnie obronił mnie przed naturi. Spoglądając dziś w nocy na Rowe'a, uświa­domiłam sobie, że poświęcam zbyt dużo energii na obwi­nianie Danausa o wszystko, co ostatnio poszło źle. Tak naprawdę był to skutek mojej własnej głupoty oraz postęp­ków naturi. To nie Danaus ich sprowadził. Nie zdążył tylko powiadomić kogoś o tym, co się dzieje. - Możesz zabrać się z nami do Stanów. A potem rób, co chcesz. - Wiedziałam, że nie mogę zostawić go tutaj z Jabarim.

Danaus uniósł brwi pytająco, ale chyba na nic więcej nie mógł się zdobyć. Oboje byliśmy bardzo wyczerpani. Zi­gnorowałam jego minę i mówiłam dalej:

- Kiedy wrócisz do hotelu, zapłać za nasze pokoje. Je­śli Charlotte nie zdoła sprowadzić tu samolotu w ciągu na­stępnych kilku godzin, powiedz kierownikowi hotelu, że chcemy wynająć lub kupić ciężarówkę. Musimy dotrzeć do Luksoru dziś w nocy i znaleźć się w samolocie przed wschodem słońca.

- To może być trudne.

- Wiem, ale nie mogę podróżować bez swojej skrzy­ni - odparłam. Mój odrzutowiec został zaprojektowany specjalnie dla mnie i dawał mi pewną ochronę. Nie byłam przekonana, czy inne miejsca, w których zmuszona będę przebywać, zapewnią mi dostateczne bezpieczeństwo. - Koszty nie grają roli. Na spodzie skrzyni jest skórzana wa­lizka z pieniędzmi.

- Jesteś pewna, że nie wystawię cię do wiatru? - zapy­lał, wkładając ręce do kieszeni.

- Niezupełnie. - Zrobiłam krok do przodu, wzruszając ramionami. - Ale jeśli nawet zwiniesz forsę, mój telefon i wyrzucisz skrzynię, to i tak mnie nie zniszczysz. A zanim zacznę cię ścigać za tę zdradę, dorwę tych ludzi, którzy dziś mnie zaatakowali i zranili Michaela. Pomóż mi teraz, i zapomnę o tym napadzie i wywiozę cię z Egiptu żywe­go. Wydaje mi się, że to całkiem uczciwy układ, biorąc pod uwagę napaść twoich przyjaciół z Temidy. Zgoda?

Danaus długo wpatrywał się we mnie w milczeniu.

- Zgoda. - Jego słowa zabrzmiały jak cichy pomruk. Uśmiechnęłam się. Miałam w rękawie jeszcze lepszą

Kartę przetargową, ale zachowywałam ją na deszczową noc.

- A skoro już mowa o twoich przyjaciołach... - ode­zwałam się, podchodząc jeszcze bliżej do niego - chcę, że­byś zadzwonił do Temidy. Mam ochotę spotkać się z nimi.

Po przekazaniu Jabariemu i Sabatowi problemu związa­nego z naturi, pragnęłam dowiedzieć się więcej o tej grup­ce, która ze ścigania nocnych wędrowców uczyniła swoje hobby.

Danaus spojrzał mi ostro w twarz.

- Nie zgodzą się na to.

- Nie obchodzi mnie, co im powiesz, żeby to zorga­nizować. Przed wschodem słońca chcę usłyszeć obietnicę, że spotkam się z członkami tej twojej grupki - odparłam, nie mogąc powstrzymać się przed zaciśnięciem zębów. Na­rastała we mnie złość, co było korzystne, bo dodawało mi nieco energii. - Muszę jeszcze spotkać się z Jabarim i nie mam najmniejszego pojęcia, co mu powiem. Zorganizujesz spotkanie albo nie wyciągniesz już ode mnie żadnych no­wych informacji.

Ze ściągniętymi brwiami, przeszłam obok niego i ru­szyłam w stronę wyjścia z cmentarza. Zatrzymałam się jed­nak kilka kroków od Danausa. Irytowała mnie konieczność zadania takiego pytania, ale czułam się wyczerpana i bezbronna.

- Ilu naturi pozostało w mieście?

Przez kilka sekund panowała cisza, ale nie zamierzałam oglądać się na Danausa. Nic by mu nie dało, gdyby zabił mnie teraz. Po tym, jak wcześniej poświęcił tyle energii, żeby mnie ocalić.

- Jeszcze dwóch jest koło rzeki, zmierzają na północ. Jego głos zabrzmiał cicho i nisko, jak odległy grzmot.

Miałam wystarczająco dużo czasu, żeby dotrzeć do Jabariego i wrócić z moimi ochroniarzami, zanim natknę się na Rowe'a i jego towarzysza.

- Jak daleko szukałeś?

- W całym Asuanie, od Wielkiej Tamy po grobowce.

- Czy... wyczuwasz Jabariego? - Poczułam ucisk w żołądku, czekając na odpowiedź.

- Nie.

Skinęłam głową; trochę mi ulżyło. Wolałam, żeby i on nie potrafił wyczuwać obecności Starszego, skoro mnie się to nie udawało.

- Powinnam wrócić za godzinę.

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin