Pocałunek o północy - Lara Adrian [rozdz. 7].doc

(64 KB) Pobierz

Rozdział 7

 

 

Jeszcze dziesięć minut i będziemy  w niebie – powiedziała do siebie Gabrielle, zaglądając do piecyka. Kuchnię napełnił zapach pieczonego manicotti.

              Zamknęła drzwiczki piekarnika, ustawiła timer kuchenki, a potem nalała sobie kieliszek czerwonego wina i poszła z nim do salonu. Pokuj wypełniała cicha muzyka, stara płyta Sarah McLachlan.

              Było kilka minut po siódmej wieczorem, a Gabrielle dopiero teraz wracała do siebie po porannej przygodzie w opuszczonym zakładzie psychiatrycznym. Zrobiła kilka zdjęć, które mogły okazać się niezłe, a co najważniejsze, udało jej się uciec przed tym okropnym strażnikiem.

              Już to jedno było warte poświęcenia.

              Zwinęła się na kanapie wśród poduszek. Ubrana była ciepło, w szare spodnie do jogi i różowy podkoszulek z długim rękawem. Włosy nadal miała wilgotne po kąpieli, a luźne pasma wymykały się z zebranego na karku końskiego ogona. Wreszcie zaczęła się odprężać. Cieszyła się, że jest już wieczór i że jest całkiem sama.

              Dlatego kiedy chwilę później rozległ się dzwonek do drzwi, przeklęła pod nosem i miała ochotę go zignorować. Ale dzwonek zadzwonił ponownie, bardziej natarczywie, a potem rozległo się niecierpliwe pukanie. Najwyraźniej ten ktoś za drzwiami nie zamierzał przyjmować odmowy.

              - Gabrielle.

              Zdążyła już wstać i bez entuzjazmu ruszyć do drzwi, kiedy usłyszała ten głos. Rozpoznała go natychmiast. Nie powinna, a jednak rozpoznała. Miała wrażenie, że głęboki baryton stojącego za drzwiami Lucana Thorne’a słyszała już w życiu tysiące razy. Przeniknął ją do szpiku kości, równocześnie koił i podniecał.

              Zaskoczona i bardziej ucieszona niż miała ochotę to przyznać sama przed sobą, otworzyła drzwi.

              - Cześć.

              - Witaj, Gabrielle.

              Jego powitanie kryło w sobie niepokojącą poufałość. Wpatrywał się w nią uważnie oczami ocienionymi ciemnymi rzęsami. Przenikliwe spojrzenie powędrowało powoli od czubka jej potarganej głowy, przez pacyfikę widniejącą na koszulce na wysokości jej piersi pozbawionych stanika, aż dotarło do nagich stóp wystających z rozkloszowanych nogawek spodni.

              - Nie spodziewałam się dziś nikogo – powiedziała, jakby próbując usprawiedliwić swój wygląd, ale Thorne’a to najwyraźniej nie obeszło. Kiedy przeniósł wzrok z powrotem na jej twarz, poczuła naglę falę gorąca na policzkach.

              Jakby chciał ją pożreć wzrokiem.

              - Och, masz moją komórkę – powiedziała, żeby coś powiedzieć, zauważywszy błysk srebrnego metalu w jego dużej dłoni.

              Podał jej telefon.

              - Później niż się umówiliśmy. Przepraszam.

              Czy to sobie wyobraziła, czy rzeczywiście musnął palcami jej palce, kiedy oddawał telefon?

              - I tak dziękuję – odparła. Nie spuszczał  z niej wzroku. – Czy… Czy udało wam się coś ustalić na podstawie tych zdjęć?

              - Tak. Okazały się bardzo pomocne.

              Odetchnęła, pełna ulgi, że policja wreszcie zaczyna być po jej stronie.

              - Myślisz, że złapiecie tych ludzi?

              - Jestem tego pewien.

              Ton jego głosu był tam mroczny, że nie wątpiła ani przez sekundę w jego słowa. Zaczęła podejrzewać, że detektyw Thorne to koszmar senny każdego przestępcy.

              - Wspaniała wiadomość. Muszę przyznać, że przez tę sprawę zrobiłam się nieco nerwowa. To pewnie normalne u świadków brutalnego mordu.

              Leciutko skinął głową. No proszę, mężczyzna ważący każde słowo. Ale której kobiecie zależało by na konwersacji w obliczu tak niesamowitych oczu?

              Poczuła równocześnie i ulgę, i irytację, kiedy w kuchni rozległ się dzwonek timera.

              - Cholera. To… moja kolacja. Lepiej wyjmę ją z piekarnika, nim włączy się alarm pożarowy. Poczekaj chwi… to znaczy, masz ochotę…? – Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Nie przywykła do takiego skrępowania w czyjejś obecności. – Wejdź, proszę. Zaraz wrócę.

              Bez chwili wahania Lucan Thorne wszedł do środka, a Gabrielle ruszyła do kuchni odłożyć komórkę i wyciągnąć manicotti z pieca.

              - Przeszkadzam w czymś?

              Zaskoczyło ją, że tak szybko znalazł się w kuchni. Chyba musiał iść bezszelestnie tuż za nią. Wyjęła z piekarnika półmisek parującego makaronu i postawiła na kuchence i obdarzyła gościa dumnym uśmiechem.

              - Świętuję.

              Uniósł głowę, rozejrzał się po pustej kuchni.

              - Sama?

              Wzruszyła ramionami.

              - Chyba, że się do mnie przyłączysz.

              Lekkie pochylenie podbródka było pełne rezerwy, niemniej zdjął ciemny płaszcz i położył na kuchennym stołku. Jego obecność była dziwnie drażniąc, szczególnie w tej niewielkiej kuchni – był przystojny, silny i miał takie obezwładniające spojrzenie. Oparł się o bufet i przyglądał się jej i półmiskowi pieczonego makaronu.

              - Co świętujesz, Gabrielle?

              - Sprzedałam dziś trochę zdjęć. Na prywatnym pokazie w szykownym biurowcu w centrum. Jakąś godzinę temu zadzwonił mój przyjaciel Jamie i mi powiedział.

              Thorne uśmiechał się lekko.

              - Gratulacje.

              - Dziękuję. – Wyciągnęła dodatkowy kieliszek z kredensu i uniosła w stronę gościa otwartą butelkę chianti. – Napijesz się?

              Pokręcił głową.

              - Żałuję, ale nie mogę.

              - Och. Przepraszam. – Przypomniała sobie, czym się zajmuje. – Jesteś na służbie, tak?

              Na jego szczęce zaznaczył się napięty mięsień.

              - Zawsze.

              Gabrielle z uśmiechem założyła za ucho opadający kosmyk włosów. Thorne śledził wzrokiem każdy jej ruch. I oczywiście zauważył zadrapanie na jej policzku.

              - Co ci się stało?

              - Och, nic takiego – odparła. Doszła do wniosku, że nie należy się zwierzać gliniarzowi z porannego włamania do nieczynnego zakładu psychiatrycznego. – Zwykłe zadrapanie… ryzyko zawodowe. Znasz to na pewno.

              Roześmiała się, nieco nerwowo, ponieważ naglę ruszył w jej stronę, a wyraz twarzy miał bardzo poważny. Kilka szybkich kroków i już był przy niej. Taki wielki – taki silny – że poczuła się przytłoczona. Z tej odległości widziała ruch mięśni napinających się pod czarną koszulą. Materiał oblepiał jego ramiona i piersi, jakby był skrojony na miarę.

              I pachniał zadziwiająco. Nie wyczuwała wody kolońskiej, tylko lekki zapach mięty i skóry, i coś bardziej mrocznego, jakby egzotyczną przyprawę, której nie potrafiła nazwać. Cokolwiek to było, drażniło jej zmysły, było pierwotne i w jakiś przedziwny sposób zniewalające. Sprawiło, że przysunęła się bliżej, zamiast cofnąć.

              Wstrzymała oddech, kiedy wyciągnął rękę i musnął czubkami palców jej policzek. Pod wpływem tego dotknięcia zalała ja fala gorąca. Przesunął dłonią po wrażliwej skórze koło jej ucha, potem po karku. Kciukiem zbadał skaleczenie na policzku. Bolało, kiedy przemywała je dziś rano środkiem dezynfekującym, ale teraz ta niesamowita pieszczota nie sprawiła jej bólu. Poczuła tylko leniwe ciepło i niespieszną, wibrującą tęsknotę, gdzieś w głębi siebie.

              Ku jej zaskoczeniu Thorne pochylił się i pocałował lekko skaleczony policzek. Jego usta przez chwilę zatrzymały się na jej skórze, dość długo, żeby zrozumiała, ze to jedynie preludium. Zamknęła oczy, serce waliło jej jak młotem. Nie poruszyła się, niemal bała się oddychać. Poczuła, jak usta Lucana szukają jej warg. Jego pocałunek był długi, lekkie ugryzienie mówiło o głodzie. Otworzyła oczy i stwierdziła, ze nadal na nią patrzy. W  jego oczach była zwierzęca dzikość, a to sprawiło, że po kręgosłupie przeszedł jej dreszcz niepokoju.

              Kiedy wreszcie zdołała się odezwać, jej głos był chrapliwy, urywany.

              - Musiałeś to zrobić?

              Znów to przenikliwe spojrzenie.

              - O tak.

              Pochylił się nad nią, przesunął wargami po jej policzkach, podbródku, czyi. Westchnęła, a on zamknął to westchnienie w palącym pocałunku, wpychając język między jej rozwarte wargi. Przyjęła go, czując równocześnie, jak jego ręka wędruje na jej plecy, wślizguje się pod jej koszulkę. Pogładził jej nagą skórę, czule muskając kręgosłup. Powoli przesuwał rękę niżej, aż dotknął brzegu spodni. Objął dłonią wypukłość jej pośladka, ściskając mocno. Be oporu poddawała się coraz mocniejszym pocałunkom, pozwalała przyciągać się coraz bliżej, aż trafiła biodrem na twarde mięśnie jego uda.

              Co ona wyrabia? Do diabła, powinna się opierać!

              - Nie – zaprotestowała nagle, usiłując być rozsądna. – Nie, zaczekaj. Przestań. – Boże, jakże nienawidziła w tej chwili dźwięku własnego głosu! – Czy ty… Och, Lucan…Czy ty jesteś z kimś?

              - Rozejrzyj się Gabrielle – powiedział, nie odrywając warg od jej warg, co sprawiło, że aż osłabła z pożądania. – Jesteśmy tu sami.

              - Chodzi mi o dziewczynę – wyrzuciła z siebie pomiędzy pocałunkami. Trochę już było za późno na takie pytania, ale musiała wiedzieć. Choć wcale nie była pewna, jak sobie poradzi z odpowiedzią, jeśli nie będzie po jej myśli. – Masz narzeczoną? Jesteś żonaty? Proszę, tylko mi nie mów, że jesteś!

              - Nie ma nikogo innego.

              Prócz ciebie.

              Była niemal pewna, że nie wypowiedział na głos tych dwóch ostatnich słów, że usłyszała je bezpośrednio w myślach. Były tak ciepłe i prowokacyjne, że pozbawiły ją resztek oporu.

              Och, dobry był. A może winne było jej pożądanie? Bo przecież nie dał jej nic prócz tej oszczędnej, pozbawionej ozdób dekoracji – i tych rąk na skórze, i gorących, głodnych ust. Uwierzyła mu bez zastrzeżeń. Miała wrażenie, że jest skupiony wyłącznie na niej, jakby na całym świecie były tylko ona i ta rzecz, która zrodziła się między nimi.

              Która powstała w chwili, kiedy po raz pierwszy zjawił się na progu jej domu.

              - Och – jęknęła, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Oparła się o niego ciężko, napawając się delikatnym dotykiem jego rąk na swej szyi, plecach, ramionach. – Lucan, co my robimy?

              Zamruczał prosto w jej ucho, głosem głębokim jak noc.

              - Myślę, że wiesz.

              - Nie, nie wiem. Nie wtedy, kiedy robisz… tak. O Boże…

              Na chwilę przestał ją całować, zajrzał jej w oczy, a potem przysunął się do niej, powoli i znacząco. Poczuła na brzuchu jego twardy członek. Nawet przez ubranie wyczuwała, jaki jest długi, wielki i silny. Na samą myśl o przyjęciu go w siebie poczuła gorącą wilgoć między udami.

              - Po to tu dziś przyszedłem – szepnął jej w ucho. – Rozumiesz Gabrielle? Pragnę cię.

              Było to uczucie w pełni odwzajemnione. Gabrielle zajęczała cicho, jej ciało przylgnęło do jego ciała z zapałem, którego nie była w stanie kontrolować.

              To się nie dzieje naprawdę..To kolejny zwariowany sen, taki jak ten po ich pierwszym spotkaniu. Nie stoi w kuchni z Lucanem Thorne’em, nie pozwala się uwodzić mężczyźnie, którego wcale nie zna. To sen – to musi być sen. Już za chwilę obudzi się na kanapie, jak zwykle sama i okaże się, że wylała wino na dywan, a manicotti spaliło się na węgiel w piekarniku.

              Ale jeszcze nie teraz.

              O Boże, proszę… jeszcze nie.

              Jego dotyk, pieszczota jego języka, to było lepsze niż sen, nawet ten wspaniały sen o nim.

              - Powiedz, że też tego chcesz – szepnął.

              - Chcę.

              Poczuła między ich ciałami jego rękę, czuła jak niecierpliwie szarpie ubranie. Jego oddech był taki gorący na jej szyi.

              - Dotknij go, Gabrielle. Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo cię pragnę.

              Położył jej dłoń na swoim sztywnym członku, uwolnionym z więzienia spodni. Zacisnęła palce na jego organie, pogładziła jego jedwabistą skórę. Penis był równie wielki jak wszystko w tym mężczyźnie, pełen brutalnej siły, a równocześnie taki gładki. To, jak zaciążył w jej dłoni, oszołomiło ją jak narkotyk. Zacisnęła mocniej rękę i pociągnęła, jej palce ześliznęły się na wydatną żołądź.

              Pod wpływem jej dotyku ciało Lucana spięło się gwałtownie. Czuła, jak drżą mu lekko ręce, kiedy zaczął rozwiązywać troczki jej spodni. Szarpnął niecierpliwie supełek, czuła we włosach jego gorący oddech, kiedy mruczał coś w obcym języku. Wreszcie jej nagi brzuch owiało chłodne powietrze, ale chłód natychmiast zastąpił żar dłoni Lucana, wsuwającego się w jej figi.

              Była już mokra, płonęła z pożądania, miała wrażenie, że zaraz eksploduje.

              Jego palce przedarły się przez słabą barierę włosów łonowych, wsunęły się między jej wilgotne wargi, drażniąc dotykiem, wywołując rozkoszny ból. Krzyknęła z obezwładniającej rozkoszy.

              - Też cię pragnę – wyjęczała, nie próbując kryć żądzy. W odpowiedzi włożył w nią jeden palec, potem drugi. Wiła się, próbowała wyczuć go w sobie i nie mogła. – więcej – jęknęła. – Proszę… chcę więcej…

              Wydał niski jęk, po czym uwięził jej usta w kolejnym głodnym pocałunku. Niecierpliwym szarpnięciem rozebrał ją ze spodni, rozdarł cienką koronkę majtek. Przez chwilę czuła chłód na obnażonej skórze, póki nie padł przed nią na kolana. Wówczas, nim choćby zdążyła zaczerpnąć tchu, ogarnął ją ogień. Pieścił ją językiem, rozsunął szerzej jej uda. Dotarł do wilgotnych, obrzmiałych warg sromowych. Miała wrażenie, że je pożera. Pod jego dotykiem obiła się miękka jak wosk.

              Orgazm przyszedł nagle, silniejszy niż się spodziewała. Lucan przytrzymał ją mocno, ale nie cofnął ust, smakował jej spazmatycznie drżące ciało. Dyszała ciężko, kiedy po pierwszym orgazmie natychmiast przyszedł drugi. Zamknęła oczy i odrzuciła głowę w tył, poddając się zupełnie szaleństwu tego niespodziewanego spotkania. Wbiła paznokcie w ramiona Lucana, miała wrażenie, że nogi nie są w stanie jej utrzymać…

              Znów ogarnął ją orgazm. Kochanek przytrzymał ją mocno, kiedy wznosiła się na szczyt, a potem spadała, spadała i spadała…

              Nie, nieprawda. Nie spadała, tylko została uniesiona w górę, uświadomiła to sobie mimo seksualnego oszołomienia. Lucan podniósł ją, jedną ręką obejmował jej plecy, a drugą podtrzymywał kolana. Był teraz nagi i ona również, choć nie pamiętała jak o się stało. Objęła go za szyję, a on zaniósł ją do salonu, gdzie nadal śpiewała cicho Sarah McLachlan. Coś o objęciach i pocałunkach do utraty tchu.

              Lucan położył ją na kanapie i pochylił się nad nią. Czuła pod plecami miękkie obicie poduszek. Dopiero teraz widziała go naprawdę. Był piękny, wspaniały. Prawie dwa metry wzrostu, umięśnione ciało, silne ramiona.

              Jego skóra była pokryta niesamowitym wzorem skomplikowanych tatuaży. Splątane linie i przeplatające się geometryczne figury pokrywały jego pierś i umięśniony brzuch, zachodziły aż na szerokie ramiona. Trudno było określić ich kolor, wahał się od morskiej zieleni, przez sjenę, po ciemną czerwień wina, która zdawała się wręcz pulsować życiem. Im dłużej patrzyła na tatuaże, tym głębsze wydawały się jej kolory.

              Kiedy pochylił głowę nad jej piersiami, zobaczyła wzór na jego plecach, który zachodził na kark i niknął we włosach. Pamiętała, że kiedy widzieli się po raz pierwszy, miała ochotę przesunąć po nim palcem. Zrobiła to teraz, pozwoliła, by jej dłonie wędrowały po jego ciele, dotykając niezwykłego dzieła sztuki, jakie uczynił ze swojego ciała.

              - Pocałuj mnie – błagała, zaciskając dłonie na pokrytych tatuażami plecach.

              Uniósł się nad nią, a ona poderwała wysoko biodra, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie poczuje go w sobie. Był twardy jak stal, jego członek wręcz parzył jej uda. Zaczęła go gładzić i kierować.

              - Weź mnie – szeptała. – Chcę cie poczuć w sobie. Teraz. Proszę.

              Nie pozostał głuchy na jej prośby.

              Główka jego członka pulsowała natarczywie u wejścia do jej ciała. Uświadomiła sobie niejasno, że Lucan drży pod jej dotykiem, jakby przez cały czas się wstrzymywał i teraz tylko krok dzielił go od wybuchu. Chciała, żeby się poddał, tak jak ona. Chciała, żeby w nią wszedł, miała wrażenie, że umrze, jeśli tego nie zrobi. Zajęczał głośno, prosto w czułe zagłębienie na jej szyi.

              - Zrób to – nalegała. Zachęcała go, wijąc się pod nim, by jego członek znalazł się dokładnie w bramie jej ciała. – Nie próbuj być delikatny. Nie jestem ze szkła.

              Uniósł głowę i przez moment patrzył  jej prosto w oczy. Zaskoczył ją nieopanowany ogień ukryty w tym spojrzeniu. Jego oczy niemal płonęły, to były dwa dyski z najjaśniejszego srebra, niemal pozbawione źrenic, wwiercające się w nią z nieludzką intensywnością. Miała wrażenie, że rysy jego twarzy wyostrzyły się, skóra napięła się na wystających kościach policzkowych i silnie zarysowanym podbródku.

              Dziwne w jaki sposób światło potrafi zmienić twarz…

              Ledwie ta myśl powstała w jej umyśle, wszystkie światła w salonie zgasły równocześnie. Zdumiało ją to, ale akurat wtedy Lucan w nią wszedł, głęboko, bezwzględnie. Nie zdołała stłumić jęku rozkoszy, który wyrwał się z głębin jej ciała.

              - O Boże – niemal zaszlochała, przyjmując go w siebie całego. – Jesteś cudowny.

              Opuścił głowę na jej ramię i z jękiem cofnął się nieco, a potem pchnął znowu, jeszcze głębiej niż za pierwszym razem. Gabrielle objęła mocno jego spocone plecy, przyciągnęła go do siebie i wysunęła biodra na jego spotkanie. Przeklął pod nosem, a był to mroczny, dziki dźwięk. Czuła jak jego członek porusza się w niej, miała wrażenie, że z każdym ruchem jego bioder, staje się coraz większy.

              - Muszę cię zerżnąć, Gabrielle. Czułem, że muszę to zrobić, odkąd cie zobaczyłem.

              To brutalne słowa – bezwzględnie szczere wyznanie, że pragnął jej równie mocno jak ona jego – tylko ją rozpaliły. Wplotła palce w jego włosy, zaczęła krzyczeć z rozkoszy, kiedy zwiększył tempo. Pracował miarowo jak tłok między jej udami. Czuła, jak wzbiera w niej kolejny orgazm.

              - Mógłbym się z tobą rżnąć przez całą noc – jęknął, jego oddech parzył jej szyję. – Chyba nie dam rady przestać.

              - Nie przestawaj. O Boże… Nie przestawaj.

              Obejmowała go z całych sił, kołysząc się razem z nim. Nie mogła zrobić nic więcej. Nagle z jej gardła wyrwało się niemal zwierzęce wycie i poczuła, że dochodzi…

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin