rozdział 6.pdf
(
3686 KB
)
Pobierz
269270806 UNPDF
Znów rysowała Kicia – dzięęęki.
Świt znaczył już smugi na niebie gdy Shei udało się zakończyć podróż po nierównym
terenie do najbliższej wioski. Potrzebowała paliwa, ziół, nici i innych materiałów chirurgicznych a
przede wszystkim krwi. Mnóstwo krwi. Zawsze była zmuszona do walki z ociężałością w ciągu
dnia, ale tym razem było to coś więcej niż zmęczenie. Była wyczerpana. Przerażał ją fakt, że była w
samochodzie sama w takim stanie. Wiedziała, że praktycznie była bezbronna. Ale najbardziej
obawiała się, że coś mogło zaatakować Jacquesa, gdy ona była daleko.
Zaparkowała samochód na wiejskiej stacji benzynowej i wyślizgnęła się z szoferki. Niemal
natychmiast uderzył w nią niepokój, ale nie była pewna skąd się wziął. Wielu mieszkańców było na
zewnątrz pomimo tak wczesnej pory dnia. Tankując samochód bacznie rozglądała się dookoł. Nie
dostrzegła nikogo, ale wyraźnie czuła na sobie wzrok, ktoś lub coś uważnie się jej przyglądało.
Uczucie było bardzo silne. Pocierając brodę zmusiła się do zignorowania wybujałej wyobraźni i
zajęła się tankowaniem rezerwowego baki i dwóch dodatkowych karnistrów.
Uczucie, że jest obserwowana było tak silne, że prawie namacalne. Bez ostrzeżenia coś
dotknęło jej umysłu. Nie Jacques. To nie był jego znajomy dotyk. Strach sączył się powoli do jej
serca ale nie dała tego po sobie poznać, przybierając zimną, obojętną twarz. Cokolwiek to było,
wycofało się nie poznając jednak jej myśli.
Pojechała w dół najbliższą opustoszałą uliczką, zatrzymując się przed małą kliniką
medyczną. Tym razem kiedy ześlizgiwała się z siedzenia przeszukała starannie najbliższe
otoczenie, używając wszystkich znanych jej zmysłów. Wzrok. Zapach. Słuch. Instynkt. W pobliżu
było coś lub ktoś. Śledziło ją, przysuwając się stopniowo. Czuła to, ale nie mogła tego znaleźć.
Jacques.
dotknęła jego umysłu delikatnie, obawiając się tego, co się z nim właśnie dzieje.
Wyczekuję twojego powrotu.
Czuła jego zmęczenie. Światło poranka znacznie bardziej
osłabiało jego niż nią. Nienawidziła dzielącej ich odległości.
Wrócę jak najszybciej.
Shea wzięła kolejny głęboki wdech i rozejrzała się dookoła,
zdecydowana odkryć źródło własnego niepokoju. Mężczyzna przechadzał się z wolna w cieniu
drzewa. Był wysoki, ciemny, poruszał się z gracją drapieżnika. Czuła wpływ jego spojrzenia gdy
przypadkowo odnalazł ją wzrokiem.
Serce jej podskoczyło. Kim był? Wallace znalazł ją tak szybko? Odwróciła się.
Najważniejsze dla niej było by dostać to, po co przyjechała. Wyciągnęła laptopa i wpisała kilka
poleceń, umożliwiających jej dostęp do zapasów krwi w klinice. Gdyby była zmuszona przenieść
Jacquesa, będzie potrzebowała ogromnych ilości krwi.
W następnej chwili poczuła się głupio. Drzwi małego sklepu po drugiej stronie ulicy
otworzyły się. Pokazał się właściciel, obwiązany fartuchem i z dużą miotłą w ręku. Machnął
otwarcie w kierunku stojącej nieruchomo pod drzewem postaci.
Byron. Dzień dobry. Całkiem wcześnie, nieprawdaż? Rozpoznała lokalny dialekt.
Ciemnowłosy, wysoki mężczyzna odpowiedział w tym samym języku, niskim, pięknym
tonem. Wyszedł z cienia, młody i przystojny. Zbliżając się do właściciela posłał mu szybki,
przyjemny uśmiech. Wyglądało na to, że się znają, przyjaźnią. Ciemnowłosy nie był obcy w tym
mieście. Nie wykazywał też najmniejszego zainteresowania jej osobą. Patrzyła, jak Byron pochyla
głowę nad mężczyzną, tak jakby słuchał uważnie jego słów, a jednocześnie ręką obejmował
ramiona właściciela sklepu.
Odetchnęła z ulgą. Uczucie, że jest obserwowana znikło, i zaczęła się zastanawiać, czy to
nie wybujała wyobraźnia sprawiła jej głupi dowcip. Chwilę przyglądała się jak dwóm mężczyznom
odsuwającym się głębiej w cień, dopóki nie przypominali ciemnej plamy pomiędzy drzewami.
Śmiech zamarł jej w gardle. Wyższy, młodszy mężczyzna pochlił głowę jeszcze bliżej drugiego, by
słyszeć każde słowo. Pośpieszyła do sklepu, kupiła od pomocnika właściciela dodatkowy koc i
poduszkę, kilka bloków lodu i ubrania dla Jacquesa.
Mały szpital miał wszystko, czego potrzebowała. Przyjazny urzędnik zapytał o telefon do jej
kliniki, traktując ją niczym ważnego klienta. Z poczuciem winy szybko zakończyła transakcję.
Koniecznie musiała wrócić do samochodu i znaleźć jakieś ciemne miejsce, aby się przespać, zanim
wróci do Jacquesa. Szybkim krokiem wyszła na zewnątrz.
Światło przeszywało jej oczy tysiącem igieł. Potknęła się, i poczuła silny niczym imadło
ucisk ręki wokół jej ramienia, który uchronił ją przed upadkiem. Wymruczała podziękowanie
grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu przeciwsłownecznych, ciemnych okularów.
Co ty tutaj robisz, taka bezbronna? Głos był niski, a dialekt którym się posługiwał
nieznajomy był bardzo podobny do tego, krórego używał Jacques.
Shea wzięła głęboki wdech, szarpnęła ręką, chcąc się uwolnić. Wysoki, ciemnowłosy
mężczyzna popchnął ją w cień, tak że oparła się plecami o ścianę budynku a jego potężne ciało
blokowało jej drogę ucieczki.
Kim jesteś? zapytał. Jesteś niska i masz inny kolor włosów niż my. Dłonią uniósł jej
brodę, tak że patrzył na nią przenikliwie mimo okularów przeciwsłonecznych. Twój zapach jest
mi znajomy, ale dziwnie nieuchwytny. Jak to możliwe, że nie wiem o twoim istnieniu? Na
moment satysfakcja wykrzywiła jego usta. Jesteś wolna. To dobrze.
Nie znam pana i przerażasz mnie. Śpieszę się, proszę mnie puścić. Shea świadomie
używała języka angielskiego i najchłodniejszego i lekceważącego tonu na jaki ją było stać.
Mężczyzna był niewiarygodnie silny i sprawiał, że czuła ogromny strach.
Jestem Byron. Uznał, że wystarczy jak poda tylko pierwsze imię. Jestem mężczyzną z
naszej rasy a ty jesteś samotną kobietą. Słońce wschodzi, a ty nie masz wystarczająco czasu by
szukać schronienia przed promieniami. Nie mam więc innego wyjścia jak pomóc ci, oferując swoją
ochronę – z łatwością posługiwał się językiem angielskim, choć z ciężkim akcentem.
Jego głos zdawał się wślizgiwać do jej wnętrza. Udawał szarmanckiego, przyjaznego, ale
nie miał zamiaru jej uwolnić czy pozwolić poruszyć się nawet o cal, jeśli nie zgodzi się iść z nim.
Wdychał jej zapach, zaciągał się nim. Nagle cała jego postawa uległa zmianie. Zacisnął palce na jej
ramieniu. Błysnęły zęby białe jak u drapieżnika w niemym ostrzeżeniu.
Dlaczego nie odpowiadasz kiedy mówię do ciebie?
Ton głosu miał niski i groźny. Z uprzejmego nieznajomego stał się groźny.
Pozwól mi odejść. Trzymała głos pod kontrolą jednocześnie szukając sposobu ucieczki.
Wyglądalo jakby to on rozdawał karty, ale...
Powiedz kim jesteś. rozkazał.
Natychmiast mnie wypuść. obniżyła głos, zmieniając go w miękką, hipnotyzującą
melodię. Chcesz mnie wypuścić.
Obcy potrząsnął głową, zmrużył oczy rozpoznając cień przymusu w jej głosie. Oddychał
chwilę, wchłaniając jej zapach. Jego twarz nagle znieruchomiała.
Rozpoznaję ten zapach. Jacques. Zmarł siedem lat temu, ale jego krew nadal krąży w
twoich żyłach. Jego głos przepełniało śmiertelne zagrożenie.
Na chwile strach ją zamroził. Czy to był ten zdrajca o którym mówił Jacques? Shea
przekręciła głowę by uwolnić brodę z jego palców.
Nie mam pojęcia o czym teraz mówisz. Puść mnie.
Byron wypuścił powietrze z płuc z wolnym, jadowitym sykiem.
Jeśli chcesz dożyć kolejnej nocy, lepiej powiedz co z nim zrobiłaś.
To boli.
Przybliżył się, nachylając ku jej szyi, a jej ciało wygięło się w łuk, chcąc uniknąć dotyku.
Jego oddech palił jej gardło. Dyszała ciężko, gdy ostre kły zaczęły przebijać jej skórę. Z cichym
okrzykiem i bijącym sercem odskoczyła na bok.
Bez ostrzeżenia złapał ją za koszulę by przyjrzeć się ranom i siniakom na gardle. Poczuła
jego zakłopotanie i dezorientację. Shea skorzystała z jego chwilowej nieuwagi. Tam mocno jak
tylko mogła upadła na kolano i wrzasnęła z całych sił. Byron patrzył zaszokowany, a ona
uśmiechała się niewinnie. Był całkowicie pewnien – chciała zwrócić na siebie uwagi. Jego syk,
śmiertelna obietnica odwetu była ostatnią rzeczą jaką usłyszała zanim zniknął.
Całkowicie się rozpływał. Nie widziała jego ruchu. W jednej chwili jego ciało przyciskało ją
do ściany, a chwilę potem go nie było. Warstwy grzywiastej mgły pokrywały ziemię na wysokości
kolan.
Dwóch sanitariuszy podbiegło słysząc jej krzyk. Shea trzymała dłoń na ranach
pokrywających jej szyję. Pozwoliła, by ją uspokajali, zapewniali, że cień który widziała był
najprawdopodobniej cieniem bezpańskiego psa, nie wilka. Po chwili odeszli kręcąc głowami i
śmiejąc się z głupoty kobiet.
Shea wrzuciła wszystko do ciężarówki nadrabiając stracony czas. Wiedziała że, jeśli słońce
jej dotknie, może okazać się równie śmiertelne jak dla napastnika, który, jak zakładała, był podobny
do Jacquesa. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że będzie miała do czynienia z wampirem. Don
Wallace był jej sennym koszmarem; ale, to co ją spotkało, było znacznie gorsze. Włożyła delikatnie
krew do środka przenośnej lodówki i otoczyła blokami lodu. Musiała znaleźć sposób bynie
pozostawiając śladu dla wampira, dostarczyć krew Jacques'owi.
Czekała z wyjazdem. Słońce wzeszło wyżej, dotykając jej skóry przez cienką bawełnę
ubrań. Szeroki kapelusz i okulary przeciwsłoneczne dawały pewną ulgę. Jednak czuła się
bezpieczna pozostając wśród ludzi, więc przeciągała tę chwilę tak długo jak tylko mogła, dopóki
osłabienie nie zmusiło jej do poszukania schronienia na sen w cieniu drzew.
Coś dotknęło jej umysłu, znaną ścieżką, którą rozpoznała z ulgą. Połączyła się z Jacquesem.
Był słaby, każdą porcję siły odbierało mu wysoko stojące słońce. Była zła na siebie, że nie
skontaktowała się z nim wcześniej. Mogła go uspokoić. Powinna pamiętać, że będzie odczuwał lęk
z powodu oddalenia.
Dobrze się czujesz?
Wszystko w porządku Jacques. Przepraszam, że nie skontaktowałam się wcześniej.
Starała
się zachować spokój by nie wzbudzić w nim niepokoju. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęła, było to,
żeby ten dzikus chciał ją teraz ratować. A wiedziała, że by próbował. Mógłby się zabić, próbując do
niej dotrzeć.
Jesteś na słońcu. Czuję twój dyskomfort.
To była reprymenda, jakiej ona zwykła używać.
Arogancja i rozkaz ukryte w jego głosie dowodził, że jest coraz zdrowszy.
Odetchnęła głęboko, wolno wypuściła powietrze i powiedziała:
Był tutaj jeden z twojego gatunku. Tak mi się wydaje, że to jeden z twoich.
Jego reakcja był niczym eksplozja. Ognista furia, strach o nią, niemal niekontrolowamy szał
zazdrości. Jacques zmusił się by milczeć i słuchać jej. Wiedział, że wybuch jego intensywnych
emocji wystraszył ją. Te emocje były mu obce, czasem go przytłaczały.
Rozpoznał twój zapach, znał twoje imię. Twierdził, że nie wie gdzie jesteś. Proszę, bądź
ostrożny, Jacques. Obawiam się, że zostawiłam cię całkowicie bezbronnego. Myślę, że on może cię
szukać.
Dotknął cię? Wziął twoją krew?
rozkaz był władczy; czuła jego czarną wściekłość
pulsujacą w jej głowie.
Dotknęła dłonią sączących ran na szyi.
Powinieneś wiedzieć.
odpowiedziała uspokajająco.
Część z jego bezradnej wściekłości rozproszyła się.
Gdzie jesteś?
Teraz jestem bezpieczna, ale będzie na mnie polował wieczorem. Jestem tego pewna. Nie
chcę go przyprowadzić do ciebie.
Powrócisz tej nocy do mnie. Prosto do mnie. Nie powinien cię dotykać, pić twojej krwi.
Ze mną będzie w porządku. To ty powinieneś być bezpieczny.
próbowała go uspokoić.
Martwię się o ciebie, obawiam się, że przyprowadzę go do ciebie, albo znajdzie cię gdy będę
daleko.
Nie rozumiesz niebezpieczeństwa w jakim się znalazłaś. Musisz wracać do mnie.
Może nie rozumiała całkowicie go rozumiała, ale czuła jego przekonanie o prawdziwości
słów, strach o nią; zadrżała przypominając sobie siłę obcego mężczyzny i syk zawierający obietnicę
śmierci.
Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Zaraz wyjeżdzam. Idź teraz spać, Jacques. To cię
wyczerpuje.
Shea.
nastąpił moment głuchej ciszy pełnej tęsknoty.
Wróć do mnie. Jeśli nie wierzysz
w nic, co powiedziałem, uwierz w to, że cię potrzebuję.
Obiecuję.
Shea oparła czoło o kierownicę. Była okrutnie zmęczona a oczy spuchły jej
tak, że niewiele widziała. Przyciemniane szyby w samochodzie zapobiegały powstawaniu pęcherzy
na skórze, ale ten stan nie mógł trwać wiecznie. Była powolna i niezgrabna, miała nadzieję że
wampir leżał w swojej norze i nie mógł zobaczyć dokąd się udaje.
Jechała w góry. Najpierw, by oszczędzić czas, sprawdziła trasę. Prowadziła tak szybko jak
tylko mogła na krętej, wąskiej drodze. Kiedy promienie słoneczne stały się nie do zniesienia,
skręciła w znaną sobie ścieżkę wiodącą w górę, aż w głęboki las. Cieżkie korony drzew dawały
niewielką ulgę od przecinających czaszkę niczym odłamki szkła promieni. Kiedy jej ciało stało się
zbyt ciężkie, zatrzymała samochód w najciemniejszej części lasu i wyciągnęła się na siedzeniach.
Energii wystarczyło jej jedynie by zamknąć drzwi, i położyć pistolet w zasięgu ręki zanim jej ciało
stało się całkowicie bezwładne. Leżała jak sparaliżowana, wystrasznona własną słabością, a serce
biło jej nienaturalnie szybko.
Potrzebowała Jacquesa, dotyku jego niewyobrażalnej mocy, silnej woli. Wyobraziła sobie
jego postać, co zwolniło szaleńczy bieg serca. Gdyby tylko mogła go poczuć, znaleźć się w
objęciach jego ramion. I nagle, w jakiś niewyobrażalny sposób poczuła jak otacza ją ramionami,
zamyka w nich, usłyszała silne i miarowe bicie jego serca, tak idealnie zgranego z jej własnym.
Shea zamknęła oczy, pogłaskała palcami jego twarz wyobrażając sobie każdy jej najmniejszy nawet
szczegół. Zasnęli osobno, ale razem, niespokojnym snem śmiertelnych, zdając sobie sprawę z
otaczajacego ich niebezpieczeństwa, zawsze pamiętając o stanie, w jakim znajdowały się ich ciała.
Shea, po raz pierwszy w życiu, doświadczyła mocy pochodzącej z połączonych umysłów, tego że
nie jest sama, siły, która pochodziła od dwóch związanych ze sobą osób.
Dzień dłużył się, godziny płynęły wolno. Słońce przesuwało się po niebie, dając światło i
zalewając świat żarem, po czym cofnęło się za góry by pięknie i kolorowo zniknąć się za
horyzontem morza.
Jaskinia, zaledwie kilka mil od auta Shei, była ukryta głęboko pod ziemią. Wąskie przejście
prowadzące do labiryntu podziemnych komór i basenów, było kręte i w kilku miejscach wyglądało
Plik z chomika:
jenny13
Inne pliki z tego folderu:
rozdział 18.pdf
(213 KB)
rozdział 17.pdf
(245 KB)
rozdział 16.pdf
(253 KB)
rozdział 15.pdf
(248 KB)
rozdział 14.pdf
(242 KB)
Inne foldery tego chomika:
Mroczne wyzwanie
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin