Wacław Korabiewicz - Tajemnica młodości i śmierci Jezusa.pdf

(557 KB) Pobierz
Wacław Korabiewicz - Tajemnica młodości i śmierci Jezusa
Wacław Korabiewicz
Tajemnica młodości i śmierci Chrystusa
Copyright Wacław Korabiewicz, 1992
Redakcja i przygotowanie do druku: Dorota Kiełczyk
Okładkę i kartę tytułową projektował Zbigniew Kasperski
Na okładce wykorzystano fragment obrazu Albrechta Diirera
Wydawnictwo Przedświt
00-332 Warszawa
ul. Oboźna 11 m. 24c
tel. 635-95-56
Istnieje od 1982 roku
ISBN 83-7057-017-8
To nie w Chrystusie rzecz,
Nie w Buddzie i nie w Mahomecie,
Jeno w miłości wszechogromnej
Wszechludzi we wszechświecie.
To taka zwykła rzecz sama do serca woła,
A przecież tyle sekt, a jednak tyle kościołów!
Widocznie miłowanie jest wielkie i... maluczkie,
Jedno przymiotem Mistrzów, drugie przymiotem uczni.
Więc daruj nam o Chryste! - Bądź miłości w Panie!
Żeśmy nie pojęli Twojego Miłowania.
Wacław Korabiewicz
HINDUSKIM SZLAKIEM
Któregoś dnia znalazłem się u podnóża Himalajów, na drodze wiodącej do Tybetu. Przede mną
wisiał linowy most przerzucony przez rzekę Ganges. Tuż przed tym mostem, z boku, stał dziwnie
sklepiony kamienny budynek. Na progu szeroko otwartych drzwi ujrzałem chudą, smukłą postać
starca o wygolonej głowie. Miał na sobie pomarańczowy płaszcz, a spod nawisłych brwi, z
głęboko zapadniętych oczu przeszywał mnie stalowy, mocny wzrok, który przykuł mnie i
zniewolił. Powolnym, niezdecydowanym krokiem ruszyłem w stronę starca. Gestem nagiego
ramienia wskazał gościnnie drzwi. Przekroczyłem próg i przystanąłem zdumiony tym, co
ujrzałem. Miałem przed sobą wysoko sklepioną, okrągłą salę. Biblioteczne regały, pełne ksiąg
oprawnych w skórę, sięgały aż pod sufit.
- To nasza podręczna biblioteka dla medytujących sadhu - cichym, niskim głosem objaśnił
starzec. -Jeśli pan sobie życzy - mogę mu wypożyczyć każdą książkę. Mamy sporo nowości
europejskich, a nawet amerykańskich.
-Dziękuję - odrzekłem, - ale dzisiaj jeszcze opuszczam Riszi Kesz.
To mówiąc spostrzegłem leżącą tuż obok na stoliku otwartą książkę. Widocznie przed chwilą
czytał ją i odłożył, gdy wszedłem.
Przeczytałem tytuł: „The Life of Jesus" - Ernest, Renan.
- O! - wyrwało mi się niechcący.
- Pan się dziwi? - przemówił znowu jogin. - Wszakże to nasz człowiek.
-Renan? - zdziwiłem się.
-Nie - odrzekł. - Jezus.
Powiedział to w sposób naturalny i zwyczajny, a mnie jakby coś przykuło do miejsca. Nie
mogłem się poruszyć. Stałem dalej machinalnie przewracając kartki książki. Musiałem jakoś
opanować to moje psychiczne roztargnienie. Gdyby nie ten Ganges u moich stóp, gdyby nie ten
tak realny most linowy przerzucony przez rzekę, ginący w ciemnej zieleni mangowego lasu,
gdyby nie domki joginów bielejące w gąszczu i ten cały archaiczny, uduchowiony nastrój, może
by ta dziwna informacja przeszła niezauważona. Mój informator jednak daleki był od wszelkich
krotochwili. Jego poważne, zamyślone oczy wyrażały niezachwianą, pozbawioną jakichkolwiek
wątpliwości pewność. Dlatego słowa jego zapadły mi głęboko w duszę, budząc uśpione od
dawna refleksje. Nie pytałem o nic więcej. Jednak rzucone ziarno kiełkowało, chęć sprawdzenia
tej wiadomości nie dawała mi odtąd spokoju. „Nasz człowiek" - powiedział i nie miałem prawa
wątpić w szczerość tego wyznania.
Czemu miałby kłamać? Jezus „ich człowiek". Może wcielenie jakiegoś Kriszny? Tym
dociekaniom dałem jednak spokój. Byłem zajęty czymś innym.
Minęły lata. Znalazłem się w Anglii. Przeglądałem wielkie katalogi British Museum w Londynie.
Były to ostatnie godziny przed moim odlotem do Afryki. I oto nagle, zupełnie przypadkowo
natrafiłem w katalogu na zagadkowy tytuł: „Unknown Life of Jesus Christ" - Nikołaj Notowicz.
(Nieznane życie Jezusa Chrystusa).
Nie miałem już czasu na zamówienie tej książki, ponieważ oczekiwanie trwałoby około dwóch
godzin. Zresztą temat nie należał do moich aktualnych literackich planów. Miałem wówczas
myśl zajętą czymś innym. Odleciałem do Afryki i nie pamiętam dokładnie, kiedy, ale chyba
znowu po dłuższym czasie, przy jakimś ognisku w dżungli, przypomniał mi się ten dziwny tytuł
„Unknown Life of Jesus".
Skojarzyłem go mimo woli z owym joginem i zapragnąłem tej książki. Może ona coś wyjaśni?
Los mi sprzyjał. Wkrótce w muzeum w Der es Salaam w Tanzanii (gdzie pracowałem) spotkałem
Amerykankę -właścicielkę antykwariatu w Nowym Jorku. Obiecała wyszukać i przysłać mi tę
książkę. Otrzymałem ją dopiero po paru miesiącach. Była stara i mocno podniszczona. Wydano
ją w roku 1904 w Nowym Jorku. Przeczytałem tekst jednym tchem. Wydało mi się, że znalazłem
wreszcie odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Poruszony w książce temat obudził we mnie
jeszcze inne zainteresowania, a także emocję twórczą. Zacząłem studia nad Pismem Świętym.
Jakże inaczej teraz czytałem znaną mi wcześniej książkę, jakże inaczej teraz myślałem i
widziałem. A wszystko zaczęło się przecież od jednego zdania wypowiedzianego przez mnicha w
ową noc przed tybetańskim mostem, rozwieszonym pod gwiaździstym niebem odbitym w
Gangesie.
Bibliografia dotycząca życia i śmierci Chrystusa jest przebogata. Mimo rozmaitych ujęć tematu,
wszędzie brak obiektywizmu, który przychodzi niełatwo, gdy wszelka wątpliwość nie jest
wskazana.
Tymczasem brakuje dowodów. Gdyby, choć jedna, współczesna Mu kronika, jakiś krótki
lakoniczny zapis. Niestety, nic się do naszych czasów nie zachowało. Najstarsza z czterech, tak
zwanych Kanonicznych Ewangelii - Ewangelia św. Mateusza, napisana w języku aramejskim,
najprawdopodobniej gdzieś w 55-56 roku, zaginęła bez śladu. Dokładność późniejszych greckich
tłumaczeń pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Oto, co pisze jeden ze znawców w tej
dziedzinie, ksiądz Marian Wolniewicz we wstępie do Ewangelii św. Mateusza w „Piśmie
Świętym" wydanym przez Księgarnię Św. Wojciecha:
„Tekst grecki nie jest przekładem, w ścisłym słowa tego znaczeniu, lecz parafrazą, a może
opracowaniem aramejskiej ewangelii, uwzględniającym w szerszym stopniu niż ona potrzeby
wyznawców judaizmu."
Oryginalnego tekstu nie znali nawet najstarsi pisarze chrześcijańscy. We wstępie ogólnym do
tegoż Pisma Świętego, na stronie 2 czytamy: „Modyfikacje wprowadzone do ustnej katechezy
znalazły swój wyraz w Ewangeliach Kanonicznych, co więcej, wprowadzono do nich dalsze
zmiany redakcyjne".
Te „zmiany redakcyjne'' musiały być ogromne, gdyż styl przekładów greckich otrzymał piękną
archaiczno-literacka formę, na którą nie mógł się zdobyć żaden z trzech przeciętnie przecież
wykształconych Ewangelistów. Musiało, więc nad tym pracować wielu wysoce oświeconych
ludzi. Prócz św. Łukasza, pozostali Ewangeliści to ludzie niezdolni do przemawiania w tak
wyrafinowanej, skrótowej formie. Nie potrafili też nadać informacjom chronologicznego
porządku. Zresztą, któż by mógł pamiętać i odtworzyć dokładnie sceny widziane przed
kilkudziesięciu laty, któż by mógł powtórzyć dosłownie alegoryczne i trudne do zgłębienia nauki
Chrystusa? Stąd musiały wyłonić się różnice w postrzeganiu tych samych wydarzeń, a nawet
znalazły się przeoczenia. Często Ewangeliści nie są ze sobą zgodni. Dla przykładu przytoczę
kilka argumentów świadczących o tym, że „Kanon" nie może być... kanonem. Podam tylko trzy
niejasności. W Ewangeliach jest ich oczywiście znacznie więcej.
1. Mat. VIII,28\34 - Jezus uwolnił od złego ducha dwóch opętanych. Marek V,2\8 i Łuk.
VIII,26\29 - mówią tylko o jednym opętanym.
2. Mat. 29 - XX,29\34 - mówi o dwóch uleczonych ślepcach. Marek X,46\52 i Łuk.
XVIII,35\43 - mówią tylko o jednym ślepcu.
3. Marek XIV,27\72 - mówi o dwukrotnym pianiu koguta. Mat. XXVI,31 \35 i Łuk.
XXII,31 \34 - mówią o jednym tylko pianiu koguta.
Wspomniany ksiądz Wolniewicz we wstępie ogólnym do Ewangelii wykazuje statystycznie, jak
mała część Ewangelii pisana była przez autorów, a wielka przez rozmaitych „pomocników".
Wiemy, że:
W Ewangelii św. Mateusza z 1072 wierszy na autora przypada tylko 330.
W Ewangelii ś w. Marka na 677 przypada tylko 68 własnych wierszy.
W Ewangelii św. Łukasza na 1152 wierszy przypada na autora 541.
Sobór Nicejski w 325 roku z przedstawionych sobie pism religijnych wybrał 27 jako
„prawdziwe". Resztę zaś, tak zwanych apokryfów, nie odrzucał jeszcze, tylko powołał specjalnie
upoważnionych, tak zwanych korektorów, zadaniem, których było (wg profesora Nestle)
korygować wszelkie teksty porównując z tym, co już zostało uznane za prawdziwe. Oni też przez
skreślenia lub wstawki poddali wszelkie źródła procesowi ujednolicenia. Chodziło tu przede
wszystkim o zharmonizowanie informacji podanych w Ewangelii. Trwało to aż do roku 382 (za
papieża Damazjana), kiedy Kanon został definitywnie zamknięty i ustalony. Wszelkie inne pisma
uważano odtąd za heretyckie i palono na stosie. Wiele bezcennych dzieł uległo w ten sposób
zniszczeniu, tylko nieliczne udało się przechować w jakichś zakamarkach klasztornych. Do
takich należą: „Codex Cantabrigeniensis" i „Codex Syrus - Sinaitivus". Korzystali z nich, jeszcze
w IV wieku, Wielki Anastazy i Wielki Markariusz, tworząc swoje Agrafy
Gdzież, więc szukać zapisów i informacji pochodzących od bezpośrednich świadków? Jak można
być pewnym prawdy? Możemy twierdzić z całą pewnością, że Ewangelie były tworzone przez
zespół doradców i to „doradzanie" trwało dobrych sto lat.
Jedynie Ewangelia św. Jana wydaje się być oryginalną i pisaną przez jednego człowieka, ale
także z perspektywy... wielu dziesiątków lat!
Istnieje kilka hipotez usiłujących wytłumaczyć różnice powstałe w treści poszczególnych
Ewangelii. Zastanowić się jedynie trzeba nad pominięciem przez niektórych Ewangelistów
wydarzeń zasadniczych, które tworzą podstawę religii. Zjawiska takie nie mogły być
niezauważone, zlekceważone czy też zapomniane. Do takich zaliczyć należy:
a) niepokalane poczęcie,
b) zmartwychwstanie,
c) wniebowstąpienie.
Te trzy zjawiska, jako nie mające żadnego racjonalnego ani logicznego wytłumaczenia, muszą
być zaliczone do dziedziny parapsychologii. Cała trudność polega jednakże na tym, że ślepa
wiara nie dopuszcza zwątpień. Kto na przestrzeni wielu wieków odważył się zwątpić w istnienie
któregoś z tych kanonów, ten był z reguły kamienowany lub palony na stosie. Wszakże
niedawno, bo jeszcze w XVIII wieku, takie egzekucje były na porządku dziennym. Chcę wierzyć,
że dziś już możemy dyskutować na wszelkie tematy bez arbitralnych zakazów.
Czyż można dopuścić myśl, że któreś z tych zjawisk zostało nie zauważone, nie zanotowane
przez ludzi najbliższych Jezusowi? A jednak wygląda na to, że tak było. Jeden widział - drugi
nie. Jeden o tym mówi, drugi milczy. Jeden słyszał - drugi nie.
Brak naukowych i poważnych opracowań historycznych dotyczących biografii Jezusa tłumaczyć
należy przede wszystkim lękiem. Od najwcześniejszych, bowiem lat istnienia chrześcijaństwa nie
mogło być mowy o szczerej i otwartej krytyce kanonów. Każda nieśmiała choćby próba
dociekania prawdy była gaszona w zarodku. Śmiałek, który by się odważył wystąpić z jakąś
uwagą, z miejsca zostałby ukrzyżowany. Stan taki trwał przez wieki, poprzez grozę świętej
inkwizycji, poprzez klątwy i... egzorcyzmy. Świat bał się uchylić rąbka prawdziwej historii tych
trzech chrześcijańskich „tabu". Każdy drżał przed posądzeniem go o bluźnierstwo. Ewangelie
były nietykalne.
Odważnym człowiekiem, który zdobył się na głębokie i bezstronne studia biograficzne ukochanej
przez siebie postaci Chrystusa, był profesor Ernest Renan, francuski historyk i filozof. Poświęcił
temu tematowi całe swoje życie. A jaka była reakcja kleru? Klątwa rzucona ze wszystkich ambon
i wciągnięcie jego dzieła na czarną listę lektury zakazanej.
Najważniejszym dokonaniem Renana były historyczne studia nad cielesnym istnieniem Jezusa.
Dotychczas wszystko opierało się jedynie na ślepej wierze i na legendach. Wszystko, co
powiedziano w Ewangeliach, musiało być brane na słowo honoru.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin