Clark Mary Higgins - Najdłuższa noc.pdf

(463 KB) Pobierz
All through the Night
Mary Higgins CLARK
Najdłuższa noc
Przełożyła Anna Maria Nowak
Tytuł oryginału: ALL THROUGH THE NIGHT
1
Pewnego grudniowego wieczora młoda dziewczyna imieniem Sondra
zostawia swą nowo narodzoną córeczkę na progu plebanii przy kościele
Świętego Klemensa na Manhattanie. W tym samym czasie drobny
złodziejaszek Lenny Centino kradnie z kościoła zabytkowy srebrny kielich z
brylantem. Zarówno dziecko, jak i bezcenne dzieło sztuki znikają bez śladu...
Mija siedem lat. Kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem umiera bogata
staruszka mieszkająca w parafii Świętego Klemensa - Bessie Durkin Maher, a
para jej lokatorów zamierza w majestacie prawa zagarnąć schedę po zmarłej.
Do akcji wkracza sympatyczna Elwira Meehan, niegdyś doskonała
sprzątaczka, obecnie milionerka, która uwielbia rozwiązywać zagadki
kryminalne. Okazuje się, że wydarzenia sprzed lat i obecna sprawa mają ze
sobą wiele wspólnego.
Dedykuję Johnowi - z wyrazami miłości oraz biskupowi Paulowi G.
Bootkoskiemu - z zapewnieniami o serdecznej przyjaźni
Podziękowania
Kiedy mój wydawca, Michael Korda, zadzwonił z propozycją napisania
książki na Boże Narodzenie, usłyszał w odpowiedzi:
- Michael, odkładam słuchawkę.
- Elwira i Willy - rzucił błyskawicznie.
Zastanowiłam się chwilę. Elwira i Willy występowali w kilku moich
książkach, ostatnio pisałam o nich rok temu i zdążyłam się za nimi stęsknić.
„Najdłuższa noc" to efekt tamtej rozmowy telefonicznej. Mam nadzieję, że
dobrze będzie się Wam ją czytać. Jak zwykle muszę wyrazić wdzięczność
Michaelowi Kordzie, który namówił mnie do jej napisania. Bóg zapłać Tobie,
Michaelu, a także Chuckowi Adamsowi, za to, że mnie uczyliście,
pomagaliście mi i wskazywaliście drogę przez tę najdłuższą noc.
Wielkie podziękowania niech przyjmą także zastępca dyrektora Copy
Editing, Gypsy da Silva, oraz Carol Bowie; należą się one również Samowi
Pinkusowi, który wyręczył mnie w zgłębianiu tajników prawa rodzinnego i
zasad działania opieki społecznej; a także moim krytykom: Lisi Cade i córce,
Carol Higgins Clark - za ich zawsze celne komentarze oraz wskazówki. I
wreszcie dziękuję mojemu mężowi, Johnowi Conheeneyowi.
2
Prolog
Do Bożego Narodzenia pozostały jeszcze dwadzieścia dwa dni, ale w tym
roku Lenny wcześnie zaczął świąteczne polowanie. Spokojny, że nikt nie wie
o jego obecności, tkwił bez ruchu, tak cicho wciągając powietrze, że z trudem
słyszał własny oddech. Z konfesjonału obserwował księdza Ferrisa, który
właśnie zamykał kościół na noc. Z pogardliwym uśmieszkiem na ustach
niecierpliwie czekał, aż kapłan sprawdzi boczne wejścia i zgasi światło w
kaplicy. Skulił się, kiedy proboszcz odwrócił się i ruszył boczną nawą, co
oznaczało, że przejdzie obok niego. Zaklął w duchu, gdy zaskrzypiała deska w
konfesjonale. Przez szparkę w zasłonie widział, jak duchowny zatrzymał się,
przechylił głowę i nasłuchiwał.
Ale po chwili, uspokojony, ruszył dalej, do kruchty. Zaraz potem zgasło
światło przy głównym wejściu, drzwi otworzyły się i zamknęły. Lenny głośno
odetchnął. Został sam w kościele świętego Klemensa przy Sto Trzeciej
Zachodniej na Manhattanie.
Sondra stała w bramie kamienicy naprzeciwko kościoła. Budynek właśnie
remontowano i prowizoryczne rusztowanie osłaniało ją przed wzrokiem
przechodniów. Nim zostawi dziecko, wolała się upewnić, że ksiądz Ferris
opuścił kościół i wrócił na plebanię. Od paru dni uczęszczała na nabożeństwa
u świętego Klemesa i poznała zwyczaje proboszcza. Wiedziała też, że w
okresie adwentu będzie prowadził nabożeństwo różańcowe o siódmej.
Słaniała się na nogach z napięcia i zmęczenia - zaledwie parę godzin temu
wydała na świat dziecko i piersi nabrzmiały jej od siary, poprzedzającej
pojawienie się mleka. Dziewczyna oparła się o futrynę. Słysząc kwilenie spod
niedokładnie zapiętego płaszcza, instynktownym ruchem, znanym każdej
matce, zaczęła kołysać maleństwo. Na małej kartce spisała podstawowe
informacje, które mogła spokojnie wyjawić: „Proszę, oddajcie moją córeczkę
pod opiekę dobrej, kochającej rodzinie. Jej ojciec jest z pochodzenia
Włochem, moi dziadkowie urodzili się w Irlandii. Nic mi nie wiadomo o
żadnych chorobach dziedzicznych u żadnej ze stron, czyli malutka powinna
być zdrowa. Kocham ją, ale nie mogę się nią zaopiekować. Gdyby kiedyś o
mnie pytała, pokażcie jej tę kartkę. Powiedzcie też, że za najszczęśliwsze
chwile w życiu uważam te, kiedy tuliłam ją w ramionach po urodzeniu. W
owym krótkim czasie liczyłyśmy się tylko my dwie, cały świat gdzieś
zniknął". Tę kartkę zamierzała zostawić przy dziecku.
3
Sondrze ścisnęło się gardło na widok wysokiej, lekko przygarbionej
sylwetki księdza. Wyszedł z kościoła i skierował się prosto na plebanię. Już
czas.
Kupiła córeczce wyprawkę: parę koszulek, śpioszki, buciki i bluzę z
kapturem. Dołożyła jeszcze do tego butelki z mlekiem i jednorazowe
pieluchy. Opatuliła noworodka w dwa kocyki, owinęła grubym wełnianym
szlafrokiem, ale ponieważ wieczór był chłodny, wzięła też brązową papierową
torbę. Gdzieś wyczytała, że papier stanowi dobrą osłonę przed chłodem.
Oczywiście maleństwo nie pozostanie długo na mrozie - tylko tyle czasu, ile
zajmie Sondrze dotarcie do telefonu i powiadomienie księdza.
Wolno rozpięła płaszcz, starając się jak najmniej poruszać dziecko i
pamiętając, by uważać na główkę. W słabym świetle latarni przyjrzała się
buźce noworodka.
- Kocham cię - wyszeptała z żarem. - Zawsze będę cię kochać.
Dziecko odwzajemniło jej spojrzenie, po raz pierwszy w pełni otwierając
oczka. Piwne tęczówki spotkały się wzrokiem z niebieskimi. Długie,
ciemnoblond włosy musnęły jasne kędziorki, wijące się na małym czółku.
Drobne usteczka wydęły się i poruszyły w poszukiwaniu maminej piersi.
Sondra przytuliła główkę dziewczynki do szyi, musnęła ustami delikatny
policzek, powiodła dłonią po pleckach i nóżkach maleństwa. Potem
zdecydowanym ruchem wsunęła noworodka do torby, sięgnęła po używany
wózek, stojący obok i wzięła go pod pachę.
Odczekała, aż grupa przechodniów minie jej kryjówkę i rozejrzała się
wokół po ulicy. Samochody miały czerwone światło, ale znikąd nie
nadchodzili piesi.
Sznur zaparkowanych po obu krawężnikach zasłonił dziewczynę przed
wzrokiem ciekawskich, kiedy pobiegła na drugą stronę ulicy do schodów
plebanii. Tam jednym susem pokonała trzy stopnie i rozłożyła wózek.
Zablokowała kółka, wsunęła dziecko pod budkę i zostawiła obok tobołek z
ubraniami oraz butelkami. Przyklęknęła, by po raz ostatni spojrzeć na
córeczkę.
- Do widzenia - szepnęła.
A potem wstała i szybko zbiegła po schodach na chodnik, kierując się w
stronę Columbus Avenue.
Lenny szczycił się, że obrobienie kościoła zajmowało mu niecałe trzy
minuty. Nigdy nie wiadomo, może zamontowali cichy alarm, myślał,
otwierając plecak i wyjmując latarkę. Skierował wąski strumień światła na
podłogę i zaczął zwyczajny obchód. Najpierw sprawdził skrzynkę z datkami
4
dla biednych. Od pewnego czasu hojność wiernych spadła, ale i tak łup okazał
się lepszy niż w innych kościołach: jakieś trzydzieści, czterdzieści dolarów.
Rozbicie kasetek pod świecami wotywnymi przyniosło najlepsze - w
porównaniu z ostatnimi dziesięcioma kościołami - efekty. Pod figurami
świętych stało siedem skrzynek. Lenny szybko wyłamał zamki i zgarnął
gotówkę.
W ubiegłym miesiącu kilkakrotnie był tu na mszy, żeby zbadać teren.
Ksiądz używał zwyczajnego kielicha i pateny, więc Lenny nie tracił czasu na
włamywanie się do tabernakulum - tam nie znajdzie niczego ciekawego.
Zresztą niechętnie by to zrobił. Parę lat w szkółce parafialnej pozostawiło
swoje piętno i pewnych rzeczy wolał unikać. Dlatego też czasem gryzło go
sumienie, gdy obrabiał kościoły.
Ale za to bez cienia wyrzutów sięgnął po to, co najbardziej go
zainteresowało w tym kościele: srebrny kielich z brylantem w kształcie
gwiazdy. Należał do Josepha Santoriego, który przed stu laty założył parafię
świętego Klemensa; kielich stanowił jedyny skarb w tym zabytkowym
miejscu.
Nad mahoniową szafką w prawej części prezbiterium wisiał portret
Santoriego. Szafka była bogato zdobiona, krata miała równocześnie ochraniać
drogocenny przedmiot i podkreślać jego urodę. Po jednej z mszy Lenny
podszedł i przeczytał umieszczoną pod nią tablicę.
Po święceniach, otrzymanych w Rzymie, ksiądz - a później biskup -
Santori dostał ten kielich od hrabiny Marii Tomicelli. Kielich znajdował się w
jej rodzinie od pokoleń i pochodził z okresu wczesnego chrześcijaństwa. W
wieku czterdziestu pięciu lat Joseph Santori został wyświęcony na biskupa i
skierowany do diecezji Rochester. Po ukończeniu siedemdziesiątego piątego
roku życia zrezygnował z czynnej posługi i wrócił do parafii świętego
Klemensa - by do ostatnich chwil życia służyć biednym i zmożonym wiekiem.
Biskup Joseph Santori powszechnie cieszył się opinią świętego i po jego
śmierci wystosowano do Stolicy Apostolskiej prośbę o beatyfikację, która
nadal pozostaje aktualna.
Brylant niewątpliwie przyniesie trochę grosza, pomyślał Lenny, wznosząc
do góry siekierę i dwoma potężnymi uderzeniami strzaskał zawiasy. Otworzył
kratę i chwycił kielich. W obawie, czy nie uruchomił cichego alarmu,
błyskawicznie pobiegł do bocznych drzwi kościoła, otworzył je i wypadł na
zewnątrz.
Kiedy skręcił na zachód, w stronę Columbus, zimne powietrze szybko
wysuszyło pot, który pokrywał mu twarz i plecy. Żeby tylko dostać się do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin