WIERSZE I SONETY Jan Kasprowicz.doc

(92 KB) Pobierz
WIERSZE I SONETY

 

 

WIERSZE I SONETY

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jan Kasprowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wiersze Jana Kasprowicza - Rozmiłowała się ma dusza

Rozmiłowała się ma dusza

W cichym szeleście drzew,

Gdy koronami ich porusza

Druh mój, przecichy wiew.

Rozmiłowała się ma dusza

W głośnych odmętach fal,

Gdy druh mój, burza, je porusza,

W nieznaną płynąc dal.

Rozmiłowała się ma dusza

W twórczych promieniach zórz,

Gdy druh mój, słońce, w świat wyrusza,

Życia płomienny stróż.

Rozmiłowała się ma dusza

W przepastnej nocy mgłach,

Gdy druh mój, śmierć, na połów rusza,

A przed nią lęk i strach.

 

 

Wiersze Jana Kasprowicza - Święty Boże, Święty Mocny

O niezgłębione, nieobjęte moce!

Skrzydłami trzepocę

jak ptak ten nocny,

któremu okiem kazano skrwawionym

patrzeć w blask słońca...

Święty Boże! Święty Mocny!

Swięty a Nieśmiertelny!...

A moje skrzydła plami

krew, która cieknie bez końca

z mojego serca...

A oko moje zachodzi mgłą,

która jest skonem

i mego serca, i duszy mej!

Niech będzie skonem i Twoim!

Święty Boże! Święty Mocny,

Swięty a Nieśmiertelny,

zmiłuj się nad nami!

I niechaj łzy,

które o jasnym poranku

wiszą na kłosach wypoczętych zbórz

lub szkliwą pianą okrywają kępy

w sen otulonych traw,

zmienią się w głośne skargi

i bez ustanku

płyną do Twoich zórz...

Niechaj rozszarpią na strzępy,

na krwawe szmaty

łuny świtowe, powstałe nad ziemią,

gdzie ból i rozpacz drzemią,

ogromne, przez Szatana zapłodnione światy,

a może przez Ciebie,

o Święty, Nieśmiertelny, Święty  Mocny Boże!

Dlaczego moje-li wargi

mają wyrzucać krwawą pieśń?!

Płacz ze mną!

Dlaczego sam mam iść w tę przestrzeń ciemną,

choć żar południa pali przestworze?...

Dlaczego sam mam wlec się na rozdroże,

ku tym pochyłym krzyżom,

którym na czarne ramiona

kracząca siada wrona

i dziobem zmarłe rozsypuje próchno?

Niech głuche żale nie głuchną!...

Idź ze mną!

Zrzuć z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski!

Zgarnij ze siebie tę bożą,

tę władającą moc, co nad wiekami

nieugaszoną płomienieje zorzą

i światłość daje światom,

i światy w swoim ogniu na popioły trawi!

Stań się tak lichy, jak ja, i skulony,

i doczesności okryty łachmanem

wlecz się niesczęsnym łanem

za kluczem w dal przymgloną ciągnących żurawi,

ku cichej, na rozstajach kopanej mogile

zapomnianego człowieka!

Albo w Swej całej, wiekuistej sile,

w całej potędze wszechmocnego bytu

stań przy mym boku

i duszę moją rozszerz do Swego bezmiaru,

i oczy moje, w smutku zapatrzone strony,

rozewrzyj, królu globów pełnych żalu,

do nieobjętych orbit,

i wlecz się, wlecz się ze mną na samotne pola,

ku tym ostami porosłym przydrożom,

gdzie kurzem obsypana ślepa siadła Dola...

A wiatr rozwiewa jej włosy

i żwir jej w puste sypie oczodoły,

a słońce, rozpaliwszy bezdenne niebiosy,

pali jej żółte, pomarszczone skronie

i po policzkach leje strumień żaru,

w bezdźwięczną skórę piersi wysuszone zmienia

i wargi jej rozwiera, daremnie łaknące,

ach! rzeźwiącego zbawienia.

A dzwon się rozlega,

z jękiem się czołga po spalonej łące,

z płaczem się wznosi nad umarłe błonia,

łkaniem wyschnięte chce poruszyć wody

i zrozpaczony zamilka u brzega,

i znów się zrywa, i jęczy, i płacze,

i łka, i płynie, i płynie, i płynie

w tej rozpłakanej godzinie...

A jako widna ta ziemia, wspaniała

wielką godziną konania,

nie pogrzebione wokół leżą ciała,

a ci się wloką, popędzani mocą

strasznego lęku.

A każda głowa ku ziemi się słania,

każde kolani się chwieje,

a krzyże posmutniałe drżą w wychudłym ręku,

a w wietrze chorągwie trzepocą,

a w martwym, niemym słońcu gromnice się złocą,

a Śmierć przed tłumem kroczy,

wielkimi kroczy odstępami

i z uśmiechem na trupich ustach

wywija kosą stalową,

połyskującą w południowym skwarze.

A nad jej głową,

jak wieniec z czarnych ziół,

rozkwitłych podmuchem żałoby,

gdzie drzemią stuleci groby,

zgłodniałych kruków krążą stada

chmurą ściemnioną

i wysunąwszy dzioby

żądliwie chłoną

ten wiew, który idzie od ziemi -

trujący, śmiertelny wiew...

A ona, świata przebiegając smug,

kroki swe liczy na mile

i kosą zatacza łuk,

że jako zboże w dzień kośby,

tak pokolenia padają

na nieskończonym obszarze,

który jej mocy oddał się spokojny,

który jej mocy oddał się bezwiedny...

O dzwonu łkające prośby!

O szumie więdnących drzew!

O Boże, Święty Boże! Święty a Nieśmiertelny!...

A ci się wloką,

blasków słonecznych odziani powłoką.

A dzwon się rozlega

w blasków słonecznych pozłocistym pyle,

opadającym na zielska przydroży,

na melancholią okryte przecznice,

na grób samotny

zapomnianego człowieka.

Kopcie samotny grób!

Niechaj w nim kości położy

ten, który z matki żywota

wyniósł niesczęsny los!

Nieokiełznana gnała go tęsknota

za widmem bolu,

który sam jeden

wszechmocny posiada głos,

który sam jeden rozpieśnia

duszę słabego człowieka

w natchnioną pieśń,

zapładniającą światy...

Kopcie samotny grób,

pośród krwawników kopcie i dziewanny,

u stóp

próchniejącego krzyża,

gdzie w południowy skwar

bratnie się schodzą duchy,

tłum zapomnianych mar,

i wśród spalonej usiadłszy murawy

jęk wyrzucają głuchy

z skrwaw3ionych łon...

A jęk ten idzie po zżętych zagonach

razem z tą pieśnią, którą jęczy dzwon -

na rżyskach rusza porzucone kłosy,

czarnymi ożyn jagodami chwieje

i wierzb płaczących srebrne czesze liście,

i szumi w wierzchach czerwonych chojarów...

Kopcie samotny grób

tam, na tej miedzy szerokiej,

gdzie rośnie łopian chropawy,

gdzie srebrne lśnią się podbiały,

gdzie aksamitna bylica

rozpierza miękkie swe kiście!

Tam, gdzie ten parów

sączy resztkami wody,

gdzie ten wądolec ospały,

gdzie ci się wloką,

blasków słonecznych odziani powłoką,

gdzie się nad drogą kurzu wzbija słup,

kopcie samotny grób!

Gdzie ziemia pęka od żarów,

gdzie każda jej grudka

pełna jest znojów

i krwawych prób,

gdzie dzwon się rozlega,

gdzie w wietrze chorągwie trzepocą,

gdzie się gromnice złocą -

kopcie samotny grób!

Gdzie w dali pobłyskuje jezioro tęskniące,

gdzie jaskier więdnie na łące -

gdzie opuszczone mogiły -

te kopce poległych wojów

nielitościwy rozrywa pług,

rdzawe szablice wyrzucając z wnętrza,

dziś wroga zbrodniczy łup,

tam wy samotni, cichy kopcie grób!...

Niechaj w nim kości położy

ten, który powstał z tej ziemi,

który miał w sobie jej trud,

jej tajemniczy jęk,

idący z głębin przestworzy

w południa senny skwar.

Niechaj w nim spocznie na wieki

ten, który zabrał z jej chat

żalniki łez

i czekał, kiedy przyjdzie wybawienia kres,

z jej szumiących zbóż

zgarniał ten dziwnie przejmujący szum,

i w swoich dum

treść go zamykał, i w świat

jak wielką świętość niósł.

I żal go zdejmował,

że mu nie daną była moc,

by zmienić w tryumf te łzy;

że nie miał siły,

aby te szumy żałobne

w jakiś weselny,

w jakiś radosny hymn się rozpieśniły!

I obarczony przekleństwem najdroższych

stanął na drodze w dzień tuczy,

jak krzew pogięty,

i z piorunami w zawody

rozpaczą grzmiał!

A burza huczy i huczy,

a chmur się kłębi wał,

a wiatr mu deszczem miecie w ślepe oczy,

a grzbiet mu drży, jak brzoza wśród pustego pola,

a ślepa na przydrożu przykucnięta Dola

śmieje się dzikim śmiechem,

że się nie spotkał z echem

ten rozpaczliwy głos,

że go wchłonęły odmęty

tej burzy.

Że w tej śmiertelnej podróży,

w tej drodze znojnej,

na tym zsieczonym łanie

upadł bezsilny człek,

do wichru zwalił się stóp.

Kopcie samotny grób!

A Ty, Święty,

o Nieśmiertelny,

który swym jednym oddechem

wypełniasz wieków wiek,

Ty od powietrza, głodu, ognia i wojny,

i od Szatana, który w dom przychodzi

i dusze zwodzi,

zachowaj nas, Panie!

Świat dół swój grzebie

od pierwszych dni,

a w obramieniu Trójkąta

Twe oko lśni

nad węgłem niebieskiej bramy...

A my wołamy do Ciebie,

a my wzdychamy,

Ewy nieszczęsne dzieci...

A z głuchym łoskotem

na trumnę sypią się grudki

ziemi oblanej potem,

ziemi oblanej krwią...

A naokoło zapadłe mogiły

i cicho łkające smutki

wśród trawy, co z cichym szelestem

pożółkłe liście kołysze.

A światłość wiekuista biednym ludziom świeci

w tę podróż ciemną...

Jestem!

I Ty jesteś tu ze mną!

Przerwij tę ciszę!

Niech Twoje słowo gromowe

zagrzmi nad wielkim cmentarzem!

Radosne niech głosi nadzieje!

Niech zapomniani wstaną,

a żywym niechaj życie nie będzie ponurym,

wieki kopanym dołem!

Zmiłuj się, zmiłuj nad nami!

Z kornym błagamy czołem!

Spuść swoją łaskę na tę naszą głowę,

na oczy zmroczone łzami!

Zmiłuj się, zmiłuj nad nami!

Daj spiekłym łanom

rzeźwiący deszcz!

Nie zsyłaj gradu,

który nam zboże zsiecze, nim dojrzeje...

Nie trać naszego dobytku

w owcach i koniach!

Trzymaj z daleka pomory,

które nam biją

ostatnią krowę z obory!

Ze żyta wypleń sporysze

i chwast kąkolu

i w ręku trzymaj te chmury,

by się nie rwały

i nie topiły w ulewie

snopów na polu!

Niechaj nie płaczą stulecia!

Niech mróz spóźniony nie warzy nam kwiecia

na ledwie rozkwitłym drzewie,

na naszych wiśniach i gruszach,

na naszych starych, pochylonych jabłoniach...

I wdzięczność rozpal nam w duszach,

byśmy Twe dary godnie oceniać umieli.

O pełen kary

i przebaczenia pełny!

Chociaż Ci nasze te grzechy utrudnią

stanąć nad nimi z powieką zamkniętą,

niech Twoja litość stokroć większą będzie

niżeli wszystek nasz grzech!

O Panie!

Nie daj wysychać studniom!

Niech się Szatana nie rozlega śmiech!

Na naszej grzędzie

gdzie ciężki trud rozpoczęto,

niech trud ten żniwem się stanie!

Spraw, aby w wielkie, uroczyste święto,

w tę chwilę wesołą,

gdy na organie

i śpiewem, i kadzidłem wielbimy Twą moc

i dobroć Twoją,

nie była dla nas potrzeba

skąpić dziecinom chleba!

Chroń nas od zdrady

i daj nam tyle,

byśmy we własnej spoczęli mogile;

by nasze dzieci czy wnuki,

gdy przyjdzie im dla ojców starych kopać grób,

nie były przymuszone iść między sąsiady

i prosić o jałmużnę, ach! na cztery deski,

na prostą, białą skrzynię z naznaczonym smołą

krzyżem u głowy...

Ojcze niebieski!

Na pokropienie daj

i aby grosz był gotowy

dla dziadka proszalnego, co w gorącej wierze

ciche odmówi pacierze...

A jeśli ziaren Swych łask

nie zechcesz równać strychulcem

po brzegi Swej szczodrej ćwierci,

od nagłej i niespodziewanej śmierci

racz nas zachować, Panie!

I niechaj w wietrze chorągwie trzepocą,

niech się gromnice złocą,

niech blask ich płynie w ten słoneczny blask!

Pogrzebne niech zabrzmią śpiewy

nieszczęsnym dzieciom Ewy!

Padłym na znojnym łanie

niech dzwoni żałobny dzwon,

niech szumi z tej trawy szelestem...

Święty Boże! Święty Mocny!

Jestem!

Jestem i płaczę...

Biję skrzydłami,

jak ptak ten ranny,

jak ptak ten nocny,

któremu okiem kazano skrwawionym

patrzeć w blask słońca...

A u mych stóp

samotny kopią grób,

a czarna wrona,

na Bożej Męki usiadłszy ramiona,

bez końca

kracze i kracze,

i dziobem zmarłe rozsypuje próchno...

A ci się wloką,

świetlistą mgieł sierpniowych odziani powłoką,

jak cienie,

do wielkiej się wloką mogiły...

Za nimi dziewanny

z piaszczystych wydm ruszyły,

z miedz się ruszyły krwawniki,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin