PARSZYWA ZMIANA.txt

(259 KB) Pobierz
Jack Higgins

Parszywa zmiana


Przełożył: WINCENTY ŁASZEWSKI
nefryt
Tytuł oryginału: THE GRAYEYARD SHIFT
Opracowanie graficzne: ADAM OLCHOWIK
Opracowanie redakcyjne: JOLANTA KRONER
Copyright Š 1965 by Harry Patterson Ali right reserved
For the Polish edition
Copyright Š 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Published in cooperation with NEFRYT
ISBN 83-85388-00-1


Jak zawsze  dla Amy


Kiedy zmieniajš się czasy, wszyscy ludzie zmieniajš się wraz z nimi. Tymczasem wielu zarówno sporód sympatyków, jak i krytyków policji wypowiada się tak, jakby szeregowi policjanci nie byli ludmi.
wiadkowie, Królewska Komisja Sił Policyjnych
Dla zwykłego żołnierza mała bitwa stanowi jego własnš czšstkę walki na froncie.
General Grań t


Indeks Główny     DEPARTAMENT POLICJI        Nr form. 272 30/3B/112	Nr akt
372/1/6 KARTA OFICERA SŁUŻBY CZYNNEJ
NAZWISKO, IMIĘ: MILLER Nicholas Charles    NUMER 982 MIEJSCE ZAMIESZKANIA:  Four Winds, Fairview Avenue DATA URODZENIA: 27 lipca 1939 WSTĽPIŁ DO SŁUŻBY W WIEKU: 21 UPRZEDNIO WYKONYWANY ZAWÓD: Student
WYKSZTAŁCENIE: Fundacja Uczniowska przy Liceum Arcybiskupa Holdena
Stypendium Uniwersytetu  Londyńskiego, 1956 Londyńska Szkoła Ekonomiczna
UZYSKANE STOPNIE NAUKOWE: Magister prawa z odznaczeniem drugiej klasy, Uniwersytet Londyński, 1959
KARTA SŁUŻBY: Wstšpił do służby, 1/2/60
Przeszedł przez Okręgowe Centrum Kształcenia, 1/5/60
Zadowalajšco przeszedł przez rok próbny, 1/2/61
Zatrudniony w Sekcji Centralnej, 3/3/61 Zatrudniony jako  detektyw  posterunkowy i przeniesiony do Sekcji E", 2/1/63 (zob. Akta z National Bank Ltd., 21/12/62 Odroczony od złożenia egzaminu promocyjnego przez komisję kwalifikacyjnš i skierowany do Bramshill, 2/12/63 ( zob. Akta Dale Emmet Ltd., 3/10/63)
Ukończył Kurs Specjalny w Bramshill z wyróżnieniem i otrzymał awans na stopień z-cy detektywa sierżanta, Sekcja Centralna, czynny od 1/1/65.
POCHWAŁY: 1/8/60 zob. akta 2/B/321/ Jones R.
5/3/61 zob. akta 2/C/143/ Rogers R. T.
4/10/61 zob. akta 8/D/129/ Messrs. Longley Ltd.
5/6/62 zob. akta 9/E/725/ Ali Hamid
21/12/62 zob. akta ll/D/832/ National Bank Ltd.
3/10/63 zob. akta 13/C/172/ DaleEmmett Ltd.
DANE POUFNE: Wybitnie inteligentny oficer, predysponowany do pracy w policji. Duże potencjalne zdolnoci przywódcze. Największa wada, to tendencja do niezależnego działania. Skłonnoć do stosowania nieortodoksyjnych metod. Warto zaznaczyć, że posiada bršzowy pas judo i zna sztukę karate, japońskš metodę samoobrony, za pomocš której można zabić przeciwnika gołymi rękami. Zwraca uwagę jego niechęć do stosowania tych metod podczas wykonywania obowišzków służbowych.


1
Od strony Tamizy płynęła mgła pędzona porannym wiatrem, otulajšc miasto żółtawym, złowieszczym całunem. Dyżurny oficer z Wandsworth otworzył małš furtkę w więziennej bramie i dał znak stojšcej przed niš grupie mężczyzn. Przekroczyli jš i po chwili znaleli się w nowym, obcym wiecie.
Ostatnim z nich był Ben Garvald  wielki, niebezpiecznie wyglšdajšcy mężczyzna, którego potężne ramiona rozpychały tani prochowiec. Zawahał się, podnoszšc kołnierz. Dyżurny oficer pchnšł go ku wyjciu.
 Co, nie chcesz nas opucić?
Garvald obrócił się i spojrzał na niego spokojnie.
 Co ty sobie mylisz, ty winio? Oficer zrobił machinalnie krok do tyłu. Na jego twarzy pojawił się rumieniec gniewu.
 Zawsze miałe parszywš gębę, Garvald. No, wyno się.
Garvald wyszedł na zewnštrz. Brama nieodwołalnie zatrzasnęła się za jego plecami, co go dziwnie uspokajało. Zaczšł ić w dół ulicy, w kierunku głównej drogi, mijajšc zaparkowane rzędem samochody. Mężczyzna siedzšcy za kierownicš starej, niebieskiej furgonetki, stojšcej na samym końcu, obrócił się w kierunku swego towarzysza i skinšł głowš.
Garvald zatrzymał się na rogu, patrzšc na poranny
ruch uliczny, płynšcy wolnym strumieniem wskro mgły. Wyczekał właciwy moment, szybko przeskoczył jezdnię i wszedł do małej kawiarni po drugiej stronie ulicy.
Dwaj inni byli tam już przed nim. Stali przy kontuarze. Blondyna o nieszczęliwej twarzy i sennych oczach przygotowywała w metalowym czajniczku wieżš herbatę.
Garvald usiadł na taborecie i, czekajšc, patrzył przez okno. Po chwili niebieska furgonetka wyłoniła się z mgły i zaparkowała przy krawężniku. Wyszli z niej dwaj mężczyni i weszli do kawiarni. Jeden z nich był małego wzrostu; jego twarz gwałtownie domagała się brzytwy. Drugi mężczyzna miał co najmniej szeć stóp wysokoci, ponurš, kocistš twarz i ogromne ręce.
Oparł się o kontuar, gdy dziewczyna zwróciła się w stronę Garvalda, powiedział szybko z miękkim irlandzkim akcentem:
 Dwie herbatki, kochanie.
Spojrzał przy tym wyzywajšco na Garvalda. Jego twarz wykrzywił lekceważšcy, szyderczy umieszek pewnego siebie aroganta. Potężny mężczyzna nie dał się jednak sprowokować. Jego wzrok powędrował ku mgle kłębišcej się za spryskanš deszczem szybš.
Irlandczyk zapłacił za herbaty i przyłšczył się do swego kompana czekajšcego przy narożnym stoliku. Niepozorny człowieczek spojrzał ukradkiem na Gar-valda.
 Co o nim mylisz, Terry?
 Tysišc lat temu może to i była goršca sztuka, ale wyżęli go tam do sucha.  Irlandczyk wyszczerzył zęby w umiechu.  Czeka nas chyba tak spokojne spotkanie, jakiego nie mielimy już od długiego, bardzo długiego czasu.
10
Dziewczyna za kontuarem, ziewajšc, nalała Gar-valdowi herbatę do filiżanki. Spojrzała na niego kštem oka. Przywykła do takich ludzi. Prawie każdego ranka kto taki przechodził przez ulicę wychodzšc z miejsca po drugiej stronie. Wszyscy wyglšdali tak samo. Ale z tym tutaj zdawało się być inaczej. Było w nim co, czego nie potrafiła dokładnie okrelić.
Posunęła filiżankę z herbatš po blacie i przeczesała dłoniš swe długie włosy opadajšce na twarz.
 Co jeszcze?
 A co masz?
Jego oczy były szare, jak dym ognisk palonych w jesienne dni. Tkwiła w nich siła. Nieujarzmiona, zwierzęca siła, obecna tam niemal fizycznie. Poczuła, jak przez jej ciało przebiegł dreszcz.
 O tej porze, z samego rana? Wszyscy jestecie tacy sami, wy, mężczyni.
 Czego chcesz? To trwało tak długo. Rzucił jej monetę na kontuar.
 Daj mi paczkę papierosów. Bez ustnika. Chcę czuć jak smakujš.
Wycišgnšł sobie papierosa i poczęstował dziewczynę. Dwaj mężczyni w rogu sali obserwowali go w lustrze. Garvald zignorował ich. Podał jej ogień.
 Było się tam długo, prawda?  powiedziała wydmuchujšc ze znawstwem dym.
 Wystarczajšco długo.  Spojrzał przez okno.  Spodziewam się, że zaszło tu wiele zmian.
 Wszystko się ostatnio pozmieniało  potwierdziła.
Garvald umiechnšł się szeroko i wycišgnšł ku niej rękę. Jego palce przesunęły po włosach dziewczyny. Poczuła, że zaczyna brakować jej tchu.
 Niektóre rzeczy pozostajš zawsze takie same.
11
Owładnšł niš niepokój. Nagle zrobiło się jej sucho w gardle. Poczuła, że jest całkowicie bezwolna, schwytana w nieodwołalny bieg wypadków. Nagle przechylił się przez kontuar i pocałował jš prosto w usta.
 Zobaczymy się jeszcze.
Zsunšł się ze stołka i z szybkociš nieprawdopodobnš, jak na tak dużego mężczyznę, przemknšł przez drzwi i wydostał na zewnštrz.
Dwaj mężczyni siedzšcy w rogu rzucili się w lad za nim. Kiedy jednak znaleli się na chodniku, znikł już we mgle. Irlandczyk pobiegł naprzód i w moment póniej dostrzegł sylwetkę Garvalda idšcego żwawym krokiem w dół ulicy. Za rogiem skręcił w wšskš, bocznš uliczkę. Irlandczyk wyszczerzył zęby i tršcił łokciem niepozornego człowieczka.
 Zobacz, sam się o to prosi.
Minęli narożny dom i zaczęli ić wšskim chodnikiem między walšcymi się domami zbudowanymi w stylu wiktoriańskim, obramowanymi żelaznym ogrodzeniem. Nagle Irlandczyk zatrzymał się, chwytajšc towarzysza za rękę. Zaczšł nadsłuchiwać. Ale jedynym dwiękiem, jaki dochodził do jego uszu był dziwnie przytłumiony w gęstej mgle huk porannego ruchu ulicznego, idšcy od głównej drogi.
Przez jego twarz przemknšł grymas. Zrobił do przodu kilka niepewnych kroków. W tej samej sekundzie zza ich pleców wysunšł się ze swej kryjówki Garvald. Okręcił małego człowieczka twarzš ku sobie i z całych sił uderzył go kolanem w podbrzusze.
Ten upadł na chodnik, a rozwarte usta daremnie próbowały schwytać powietrze. Irlandczyk odwrócił się. Przed nim stał Garvald  dzieliło ich wijšce się z bólu ciało małego. Trzymał ręce w kieszeni płaszcza. Ironiczny umieszek pojawił się na jego twarzy.
12
 Szukamy kogo?
Irlandczyk rzucił się do przodu, ale jego wielkie ręce schwytały tylko puste powietrze. Nogi, kopnięte dokładnie tam, gdzie należało, straciły podłoże.
Zwalił się głucho na mokry bruk i zaraz zaczšł gramolić się, klnšc głono. W ten samej chwili Garvald chwycił go oburšcz za prawe przedramię, wykręcił je i pchnšł w górę zakleszczajšc w miażdżšcy uchwyt, jak w potężne imadło.
Irlanczyk krzyknšł z bólu, czujšc, jak mięnie zaczynajš mu pękać. Zachowujšc wcišż tę strasznš pozycję, Garvald pchnšł go z całej siły naprzód; głowa uderzyła z impetem w żelaznš barierę.
Jego mały kompan przestał wymiotować do rynsztoka i zdołał w końcu stanšć na nogach. Półprzytomny oparł się o ogrodzenie i nagle jego twarz wykrzywił paniczny lęk. Stojšcy nad Irlandczykiem Garvald zrobił ruch w jego kierunku i niepozorny człowieczek poczuł taki strach, jakiego nigdy jeszcze w swym awanturniczym życiu nie zaznał.
 Na Boga, nie! Zostaw mnie w spokoju!  wybełkotał.
 To już lepiej  powiedział Garvald.  O wiele lepiej. Kto was na mnie nasłał?
 Facet, nazywa się Rosco. Sam Rosco. On i Terry znali kogo w Yille, parę lat temu. Tamten napisał w zeszłym tygodniu z tej zachrzanionej Północy, gdzie teraz mieszka. Mówił, że twój powrót jest złš nowinš. Że nikt nie chce cię z powrotem.
 A wy mielicie mnie o tym przekonać?  uprzejmie odezwał się Garvald.  Ile warte było przekazanie mi tej wiadomoci?
Mały człowieczek zwilżył językiem usta.
 Setkę, na spółkę  dodał popiesznie.
13
Garv...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin