Irwin Shaw
Pogoda dla bogaczy. T.2
Część trzecia
Rozdział I
Ranek był przyjemny, tyle że w kotlinie Los Angeles leżała mgła,
jak cienka zupa o metalicznym połysku. Gretchen - bosa i w nocnej
koszuli - prześliznęła się pomiędzy zasłonami i przez otwarte
drzwi balkonowe wyszła na taras. Z wierzchołka wzgórza spojrzała w
dół na zamglone, lecz oświetlone słońcem miasto, na odległe morze.
Głęboko odetchnęła powietrzem wrześniowego ranka, które pachniało
wilgotną trawą i rozwijającymi się kwiatami. Z miasta nie
dobiegały żadne odgłosy, a poranną ciszę zakłócało jedynie
pokrzykiwanie stadka przepiórek żerujących na trawniku.
Lepiej tu niż w Nowym Jorku, pomyślała setny raz. Znacznie lepiej
niż w Nowym Jorku.
Chętnie napiłaby się kawy, ale było zbyt wcześnie na podniesienie
z łóżka służącej Doris, a gdyby poszła do kuchni i sama spróbowała
naparzyć kawę, szum wody z kranu i pobrzękiwanie metalowymi
przyborami obudziłyby Doris, więc dziewczyna pojawiłaby się
uprzejma, rzecz jasna, lecz niezadowolona z pozbawienia jej snu
należnego według umowy. Nie chciała również budzić Billy'ego -
zwłaszcza przed dniem, jaki chłopiec miał przed sobą. No a
zupełnie nie wchodziło w rachubę niepokojenie Colina, którego
zostawiła śpiącego smacznie w wielkim łożu. Leżał na wznak z mocno
skrzyżowanymi na piersi rękami i marszczył się tak, jak gdyby we
śnie oglądał przedstawienie, które nie mogło mu się podobać w
żadnym razie.
Gretchen uśmiechnęła się na wspomnienie Colina śpiącego w pozie
ważniaka. Mówiła mu nieraz o tym i o innych jego sennych pozach -
wesołej, zalęknionej, pornograficznej, zgorszonej. Obudziła ją
cienka smuga światła przenikająca między zasłonami w oknie i
Gretchen odczuła pokusę, by dotknąć męża, rozprostować te jego
mocno skrzyżowane ręce. Ale Colin nigdy nie chciał się kochać z
rana. Poranki są odpowiednie do morderstw, powiadał. Przywykł do
nowojorskich godzin teatralnych, więc nie cierpiał wczesnych zajęć
w studio i jak przyznawał otwarcie, do południa bywa zawsze
wściekły.
Gretchen wyszła przed dom. Z zadowoleniem człapała bosymi stopami
po mokrej od rosy murawie. Nocna koszula z przezroczystego batystu
powiewała wokół jej ciała. Nie mieli żadnych sąsiadów, a
prawdopodobieństwo, by o tej porze mógł przejeżdżać samochód, było
rzeczywiście znikome. Zresztą w Kalifornii nikt nie dbał, jak
ubierają się inni. Gretchen często opalała się nago w ogrodzie i
po długim lecie skórę miała ciemnobrązową. Dawniej, na Wschodzie,
starannie unikała słońca. Ale tu ktoś nieopalony budzi
podejrzenie, że jest chory albo zbyt ubogi, by pozwolić sobie na
urlop.
Na podjeździe leżała poranna gazeta złożona i ściśnięta gumową
taśmą. Gretchen rozpostarła ją i wędrując wolno wokół domu,
przebiegała wzrokiem nagłówki. Na pierwszej stronie były zdjęcia
Nixona i Kennedy'ego, którzy chętnie obiecywali wszystko
wszystkim. Zastanowiła się, czy jest to słuszne i moralne, by ktoś
tak młody i przystojny jak John Fitzgerald Kennedy ubiegał się o
prezydencką godność. Colin nazywał go "czarusiem", lecz sam Colin
był codziennie czarowany przez aktorów, co niemal z reguły
oddziaływało nań negatywnie.
Gretchen przypomniała sobie, że musi zgłosić się po karty
uprawniające do głosowania poza miejscem zamieszkania. Obydwoje z
Colinem mieli być w listopadzie w Nowym Jorku, a chodzi przecież o
każdy cenny głos przeciwko Nixonowi. Pomyślała o tym, chociaż
obecnie, kiedy przestała pisywać do czasopism, polityka niewiele
ją interesowała. Okres MacCarthy'ego rozwiał jej złudzenia na
temat osobistej uczciwości i alarmów podnoszonych publicznie.
Miłość do Colina, którego zapatrywania polityczne były, wyrażając
się najłagodniej, kapryśne, skłoniła Gretchen do porzucenia swojej
dawnej postawy wraz z dawnymi przyjaciółmi. Socjalista pozbawiony
nadziei, nihilista, zwolennik równości podatkowej, monarchista -
tak mawiał o sobie Colin przy różnych okazjach i zależnie od tego,
z kim się spierał - lecz ostatecznie głosował zawsze na
demokratów. Obydwoje trzymali się z dala od namiętnej działalności
politycznej filmowego światka. Nie brali udziału w fetowaniu
kandydatów na różne stanowiska, w podpisywaniu petycji, w
bankietach wydawanych na takie czy inne cele. Prawdę mówiąc, nie
bywali prawie nigdzie. Colin nie lubił pić dużo, a pijackie,
niedorzeczne rozmowy prowadzone zazwyczaj na zebraniach
towarzyskich w Hollywood uważał za zupełnie nieznośne. Nie
flirtował nigdy, więc nie miały dlań uroku bataliony pięknych pań
skorych zawsze do usług wobec mężczyzn bogatych lub sławnych. Po
niezorganizowanych, pełnych wybryków latach z pierwszym mężem
Gretchen przyjmowała radośnie spokojne dni i spokojne noce w domu.
Niechęć do - jak się wyrażał - "publicznych występów" nie
zaszkodziła karierze Colina. "Tylko beztalencia muszą brać udział
w hollywoodzkich rozgrywkach" - mawiał. On zasygnalizował talent
swoim pierwszym filmem, potwierdził drugim, obecnie zaś, gdy jego
trzecie dzieło było w ostatnim stadium montażu, znalazł się w
gronie najbardziej uzdolnionych reżyserów swojego pokolenia.
Niepowodzenie spotkało go tylko raz, gdy ukończywszy swój pierwszy
film pojechał do Nowego Jorku i wystawił tam sztukę, która zeszła
z afisza po zaledwie ośmiu przedstawieniach. Wówczas zniknął na
trzy tygodnie, a gdy pojawił się wreszcie, był posępny, milczący i
mógł wrócić do pracy dopiero po upływie kilku miesięcy. Nie
przywykł do niepowodzeń, więc cierpiał i Gretchen cierpiała z nim
razem, chociaż uprzedzała go z góry, że jej zdaniem sztuka nie
nadaje się jeszcze na scenę. W każdym razie Colin prosił ją zawsze
o opinię na temat wszystkich aspektów swojej pracy i żądał
absolutnej szczerości, do czego Gretchen się stosowała. Obecnie
niepokoiła ją sekwencja z nowego filmu Colina, którą poprzedniego
wieczoru oglądali w studio podczas próbnej projekcji przed
ostatecznym montażem. Widzieli ją tylko Colin, ona oraz Sam Corey,
montażysta. Gretchen czuła, że coś tam jest nie w porządku, lecz
nie umiałaby wytłumaczyć z sensem, co i dlaczego. Po zakończeniu
projekcji nic nie powiedziała, lecz była pewna, że mąż poruszy tę
kwestię przy śniadaniu. Kiedy wróciła do sypialni, gdzie Colin
leżał nadal w swojej "pozie ważniaka", usiłowała przypomnieć sobie
tę sekwencję, kadr po kadrze, aby mieć porządek w głowie, gdy
przyjdzie do rozmowy.
Spojrzała na stojący na szafce nocnej zegar i zobaczyła, że jest
jeszcze za wcześnie, by budzić Colina. Włożyła szlafrok i przeszła
do bawialni. Na stojącym w rogu pokoju biurku piętrzyły się
książki, maszynopisy, wycinki z prasy literackiej - amerykańskiej
i angielskiej. W niedużym domu nie można było znaleźć innego
miejsca na te nie malejące nigdy stosy papieru, które obydwoje
atakowali systematycznie, aby wyławiać takie czy inne pomysły do
filmów.
Gretchen wzięła z biurka okulary i usiadła, aby do końca przejrzeć
poranną gazetę. Były to szkła Colina, lecz pasowały nieźle, więc
nie wróciła do sypialni po własne. Niedoskonałość winna czasami
wystarczać.
W rubryce teatralnej była recenzja nowej sztuki dopiero co
wystawionej w Nowym Jorku, pełna zachwytów dla młodego aktora, o
którym dotąd nikt nic nie słyszał. Gretchen zrobiła notatkę, aby
zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku zamówić bilety na tę sztukę
dla siebie i męża. Z lokalnego repertuaru kin dowiedziała się, że
pod koniec tygodnia ma być wznowiony pierwszy film Colina.
Starannie wydarła ten repertuar, aby pokazać go mężowi, który
dzięki temu powinien być przy śniadaniu mniej wściekły.
Spojrzała na stronę poświęconą sportowi, żeby zobaczyć, jakie konie
biegają tego dnia w Hollywood Park. Colin uwielbiał wyścigi i był
zapamiętałym hazardzistą, więc na torze bywali tak często, jak
tylko czas im pozwalał. Ostatnim razem wygrał tak dużo, że mógł
jej kupić śliczną broszkę w kształcie gałązki. Dzisiejszy program
nie wróżył nic z biżuterii, więc Gretchen odkładała już gazetę,
gdy zauważyła fotografię dwu walczących bokserów. Do diabła! -
pomyślała. Znowu on! Przeczytała podpis pod zdjęciem: "Henry
Quayles i jego partner sparringowy Tommy Jordach trenują w Las
Vegas przed meczem w wadze półśredniej, który odbędzie się w
przyszłym tygodniu."
Nie widziała brata i nie słyszała o nim od tamtego wieczora w
Nowym Jorku, i prawie nic nie wiedziała o boksie. Ale orientowała
się o tyle, by zdawać sobie sprawę, że Tom musiał zjechać w dół od
czasu zwycięskiej walki w Queens, skoro pracuje jako czyjś partner
sparringowy. Starannie złożyła gazetę pełna nadziei, że Colin nie
zauważy tej fotografii. O Tomie powiedziała mu tak, jak mówiła o
wszystkim, lecz nie chciała, by Colin zainteresował się nim,
zechciał go poznać albo zobaczyć na ringu.
Było już słychać, że coś się zaczyna dziać w kuchni, więc Gretchen
poszła do pokoju syna, żeby go zbudzić. Billy siedział w pidżamie
na łóżku. Nogi miał skrzyżowane pod sobą i bezgłośnie przebierał
palcami po strunach gitary. Jasnoblond włosy, poważne, myślące
oczy, różowa cera, nos zbyt duży w porównaniu z nie ukształtowaną
jeszcze twarzą, cienka, długa szyja dorastającego chłopca, długie
nogi. Skupiony, bez uśmiechu. Kochany.
Na krześle stała jego walizka otwarta i spakowana. Schludnie
spakowana. Billy mimo swoich rodziców - lub może właśnie dzięki
rodzicom - miał zamiłowanie do porządku.
Pocałowała go w czoło. Nie zareagował. Ani niechęci, ani miłości.
Uderzył ostatni akord.
- Gotów jesteś? - zapytała.
- Aha.
Rozpostarł długie nogi, zsunął się z łóżka. Bluzę pidżamy miał
rozpiętą. Smukły, szczupły tors, żebra łatwe do przeliczenia pod
skórą koloru kalifornijskiego lata, która świadczyła o dniach
spędzanych na plaży, kąpielach w morzu, dziewczętach i chłopcach
wylegujących się razem na gorącym piasku, o soli i gitarach.
Gretchen sądziła, że chłopiec jest jeszcze niewinny, ale nie było
o tym mowy między nimi.
- Gotowa jesteś? - zapytał on z kolei.
- Walizy spakowane. Trzeba je tylko pozamykać.
Billy odczuwał niemal patologiczny lęk przed spóźnieniem się do
szkoły, na pociąg czy samolot, na przyjęcie. Gretchen musiała się
nauczyć przesadnej punktualności w przypadkach, które jego
tyczyły.
- Co chciałbyś na śniadanie? - podjęła z myślą, aby go uraczyć.
- Sok pomarańczowy.
- Nic więcej?
- Wolę nie jeść. W samolocie robi mi się niedobrze.
- Przed odlotem zażyj dramaminę. Pamiętaj.
Zrzucił bluzę pidżamy i poszedł do łazienki, by umyć zęby. Od
czasu gdy zamieszkała u Colina, Billy przestał pokazywać się jej
nago - nagle i z całym uporem. Przyczyna była dwojaka. Gretchen
zdawała sobie sprawę, że chłopiec podziwia Colina, ale wiedziała
również, że ją podziwia mniej niż uprzednio, dlatego że przed
ślubem żyła z Colinem. Takie bywają konwenanse dzieciństwa -
bezkompromisowe i bolesne.
Gretchen weszła do sypialni, żeby obudzić Colina. Rzucał się
niespokojnie i mamrotał przez sen:
- Krew. Wszędzie krew.
Wojna? Taśma z celuloidu? Trudno odgadnąć, jeżeli chodzi o
reżysera filmowego.
Obudziła go pocałunkiem w ucho. Teraz leżał bez ruchu, spoglądał w
sufit.
- Diabli nadali! - powiedział. - Przecież to noc głęboka.
Pocałowała go znowu.
- Dobrze! - burknął. - Niech będzie ranek. - Rozczochrał jej
włosy.
Gretchen żałowała, że najpierw poszła do syna. Może jakiegoś rana
- w narodowe lub religijne święto - Colin zdecydowałby się raz na
akt miłosny? Może właśnie w to rano? Cóż, nie skoordynowany rytm
pożądań.
Stęknął, spróbował się dźwignąć, opadł znowu i wyciągnął rękę.
- Pomóż biednemu starcowi - westchnął. - Wyciągnij go z otchłani.
Ujęła jego rękę i pociągnęła. Colin usiadł na łóżku, zaczął
przecierać oczy wierzchem dłoni, jak gdyby czuł wstręt do
dziennego światła.
- Słuchaj no! - Dał spokój przecieraniu oczów i spojrzał na nią
podejrzliwie. - Wczoraj wieczorem na projekcji coś w
przedostatniej rolce wydało ci się diablo kiepskie, prawda?
Nie zaczekał nawet do śniadania, pomyślała Gretchen i powiedziała:
- Przecież nic nie mówiłam.
- Nie musiałaś nic mówić. Wystarczyło, że sapałaś.
- Nie bądź aż tak pewien własnej intuicji - odrzekła, aby zyskać
na czasie. - Szczególnie teraz, zanim zdążyłeś napić się kawy.
- Mów! Śmiało.
- Niech będzie. Coś mi się tam nie podobało, ale nie wiedziałam,
co i dlaczego.
- A teraz?
- Teraz chyba wiem.
- Co to było?
- Widzisz, sekwencja, w której on dostaje wiadomość i jest
przekonany, że to jego wina...
- To jedna z kluczowych scen filmu - przerwał jej niecierpliwie.
- Każesz swojemu bohaterowi chodzić po całym domu, patrzeć na
własne odbicie w lustrach. W jednym lustrze po drugim! W łazience,
w długim lustrze na drzwiach szafy w ścianie, trochę zmętniałym w
bawialni, powiększającym do golenia. Każesz mu nawet oglądać
własną sylwetkę odbijającą się w kałuży przed gankiem.
- To całkiem prosty pomysł! - Colin był podniecony, usposobiony
defensywnie. - Facet próbuje zgłębić samego siebie... Dobrze.
Wyraźmy to po staroświecku! On patrzy w głąb swojej duszy, w
rozmaitym oświetleniu, pod rozmaitymi kątami widzenia. Chce
dokonać odkrycia. I co? Na czym polega tu błąd twoim zdaniem?
- Dwa błędy - powiedziała spokojnie.
Teraz była pewna, że problem rozgryzała podświadomie od wyjścia z
sali projekcyjnej - w łóżku przed zaśnięciem, na tarasie, gdy
spoglądała w stronę zamglonego miasta, w bawialni podczas
przeglądania gazety.
- Dwa błędy - powtórzyła. - Pierwszy to tempo. Do tej sekwencji
wszystko dzieje się szybko, taki jest styl całego obrazu. A tutaj
nagle, jak gdyby po to, by uświadomić widza, że nadszedł Wielki
Moment (przez duże "W" i duże "M"), zwalniasz do iście żółwiego
kroku. To zbyt widoczne.
- Zbyt widoczne! - warknął. - Taki już jestem. Zresztą o to mi
chodziło.
- Jeżeli chcesz się złościć, umilknę - powiedziała.
- Już się złoszczę, ale nie milknij. Wspomniałaś o dwu błędach.
Jaki jest drugi?
- Dajesz te wszystkie wielkie zbliżenia jego twarzy, aby pokazać,
jak mi się zdaje, że on przeżywa męki, wahania, niepewność.
- Cholerny świat! Przynajmniej to zrozumiałaś!
- Chcesz, abym mówiła dalej, czy wstaniesz i pójdziemy na
śniadanie?
- Następna pani, z którą się ożenię, nie będzie taka diablo
inteligentna. Dobrze! Mów dalej.
- A zatem tobie wolno sądzić, że pokazujesz jego męki, wahania,
niepewność. Jemu też wolno sądzić, że pokazuje swoje męki,
wahania, niepewność. A wiesz, jak ja to odebrałam? Przystojny
młody facet przegląda się w lustrach i rozważa, w jakim
oświetleniu jego oczy prezentują się najkorzystniej.
- Gówno prawda! - wybuchnął. - Okropna z ciebie zgaga! Nad tą
sekwencją pracowaliśmy cztery dni.
- Na twoim miejscu wycięłabym ją od początku do końca.
- Kiedy zaczniemy kręcić następny film - powiedział - ty będziesz
działać w studio, a ja zostanę w domu i zajmę się kuchnią.
- Pytałeś mnie o zdanie - westchnęła.
- Nigdy nic się nie nauczę! - Zeskoczył z łóżka. - Za pięć minut
będę gotów do śniadania.
Ruszył w stronę łazienki. Sypiał zawsze bez bluzy pidżamy, więc
prześcieradła odcisnęły na jego szczupłych plecach różowe wałki,
jak gdyby ślady po chłoście odbieranej we śnie. Przy drzwiach
odwrócił się i powiedział:
- Wszystkie inne panie, które znałem, myślały, że to, co ja robię,
jest zawsze wspaniałe. I akurat musiałem ożenić się z tobą.
- Mówiły - poprawiła Gretchen z czarującym uśmiechem. - Czy tak
myślały, nie wiesz.
Podeszła doń i Colin ją pocałował.
- Będzie mi brakowało ciebie - szepnął. - Piekielnie! - Odsunął
się od niej raptownie. - Teraz idź. Dopilnuj, żeby kawa była
naprawdę czarna.
Przy goleniu podśpiewywał, co było objawem wesołości, niezwykłym o
tak wczesnej porze. Gretchen zdawała sobie sprawę, że i jego
martwiła tamta sekwencja, że doznał ulgi, gdy - jak mu się zdawało -
zrozumiał, co jest tam nie w porządku. Przewidywała, że tego dnia
w pokoju montażowym Colin zadecyduje z całą satysfakcją o
zmarnowaniu czterech dni pracy, które kosztowały wytwórnię
czterdzieści tysięcy dolarów.
Do portu lotniczego przyjechali wcześnie i Billy pozbył się
zatroskanej miny, gdy zobaczył, że walizy jego i matki zniknęły za
ladą ekspedycji bagażowej. Był ubrany do podróży w garnitur z
szarego tweedu i różową koszulę z niebieskim krawatem. Włosy miał
starannie uczesane, a młodzieńcze pryszcze nie szpeciły jego
twarzy. Gretchen pomyślała, że jest urodziwy i wygląda znacznie
bardziej dorośle, nie na swoje czternaście lat. Był już jej
wzrostu i wyższy niż Colin, który przywiózł ich samochodem do
portu lotniczego, obecnie zaś po mistrzowsku ukrywał
zniecierpliwienie, gdyż chciał wrócić jak najprędzej do studio do
swojej pracy. Po drodze Gretchen musiała panować nad sobą, bo
sposób prowadzenia wozu przez Colina mocno ją denerwował. Jej
zdaniem była to jego najsłabsza strona - jedyna słaba strona.
Czasami wlókł się wolno zamyślony, a później nagle stawał się
zapamiętałym wyścigowcem i przeklinał innych kierowców, gdy
wyprzedzał ich lub nie pozwalał się wyprzedzić. Jeżeli nie mogła
zapanować nad sobą i zwracała mu uwagę w ryzykownych sytuacjach,
warczał gniewnie: "Nie bądźże typowo amerykańską żoną!" Oczywiście
sądził, że jest znakomitym kierowcą. W rozmowach z Gretchen
podkreślał często, że nigdy nie spowodował wypadku, chociaż
kilkakrotnie był notowany za przekraczanie szybkości, co nie
trafiło do jego rejestru policyjnego dzięki staraniom agentów
wytwórni - tych wymownych i sceptycznych zawsze dżentelmenów.
Gdy do ekspedycji podeszli inni pasażerowie ze swoim bagażem,
Colin powiedział:
- Mamy moc czasu. Chodźmy na kawę.
Gretchen wiedziała, że Billy wolałby zostać przy wejściu na
lotnisko, by jako pierwszy znaleźć się na pokładzie samolotu.
- Wiesz co, Colin - powiedziała. - Nie musisz czekać. Pożegnania w
ostatniej chwili to taka nuda i...
- Chodźmy na kawę - przerwał. - Niezupełnie się jeszcze obudziłem.
Przez hall ruszyli w stronę restauracji. Gretchen szła pomiędzy
mężem a synem, świadoma ich urody i własnej, zadowolona, że cała
ich trójka zwraca ku sobie spojrzenia. Pycha, pomyślała, najmilszy
z siedmiu grzechów głównych.
W restauracji ona i Colin zamówili kawę, a Billy coca-colę, którą
popił stosowną dawkę dramaminy.
- Do osiemnastego roku życia rzygałem w autobusach - odezwał się
Colin spoglądając na chłopca, który połykał pastylki. - Później
miałem pierwszą dziewczynę i przestałem rzygać.
Billy zmierzył go przelotnym, karcącym spojrzeniem. Colin miał
zwyczaj mówić przy nim tak samo jak w towarzystwie dorosłych.
Gretchen zastanawiała się nieraz, czy to rozumna metoda. Nie
wiedziała, czy chłopiec kocha ojczyma, toleruje go tylko, czy też
nienawidzi. Billy nie kwapił się do udzielania informacji o stanie
swoich uczuć. Natomiast Colin nie podejmował chyba starań o
...
goszarda3