Herman Wouk
Wichry wojny
Wydawnictwo Bellona
__oraz Agencja Praw__Autorskich i Wydawnictwo
__ "Interart"
__ Warszawa 1991
__
cz. 1
PWZN
__ Print 6
__ Lublin 1998
__Tytu' orygina'u:
__ "The Winds of War"
__Wydawnictwo Bellona
__oraz Agencja Praw
__Autorskich i Wydawnictwo
Przedmowa
"Wichry wojny" to fikcja powieściowa; wszystkie postacie i wydarzenia,
związane z rodziną Henrych, są wymyślone przez autora. Lecz dzieje wojny
przedstawiono zgodnie z prawdą historyczną, dane statystyczne są
autentyczne, zaś słowa i czyny wielkich postaci tego okresu są albo
cytatami, albo też są oparte na relacjach o ich słowach i czynach w
podobnych do powieściowych sytuacjach. Żadna tego typu książka nie może być
wolna od błędów. Mam jednak nadzieję, że Czytelnik dostrzeże ogromny
wysiłek włożony przez autora w nakreślenie i prawdziwego, i pełnego obrazu
wielkich światowych zmagań.
"Utrata światowego imperium", traktat wojskowo-historyczny Arnina von
Roona, jest oczywiście od początku do końca wymyślony. Niemniej książka
generała von Roona reprezentuje punkt widzenia niemieckich zawodowych
wojskowych, zgodny z rzeczywistością w takim zakresie, jaki występuje w
literaturze wojskowej pisanej na własne usprawiedliwienie.
Zmechanizowane siły zbrojne - przekleństwo, które wisi nad nami
wszystkimi i ciąży nam tak bardzo - rozwinęły się w pełni podczas II wojny
światowej. Próba uwolnienia się od tej groźby zacząć się musi od
zrozumienia, jak to się stało, że zaczęła nam ona grozić i jak to się mogło
stać, że ludzie dobrej woli gotowi byli i nadal są gotowi - oddawać za to
swoje życie. Motywy i cel napisania "Wichrów wojny" można odnaleźć w paru
zdaniach napisanych przez francuskiego Żyda, Juliana Bendę:
"Jeśli pokój kiedykolwiek nastąpi, to będzie on oparty nie na strachu
przed wojną, lecz na umiłowaniu pokoju. Polegał będzie nie na
powstrzymywaniu się od działania, ale na kształtowaniu świadomości. Z tego
względu nawet nic nie znaczący pisarz może służyć pokojowi, podczas gdy
potężne trybunały nie są w stanie nic zdziałać."
Część pierwsza.Ń
Natalia
1
Strugi marcowego deszczu zalewały taksówkę wiozącą komandora porucznika
Victora Henry'ego do domu z gmachu Marynarki Wojennej na Constitution
Avenue w Waszyngtonie. Nastrój pasażera był równie fatalny jak pogoda. Tego
bowiem popołudnia, siedząc w swojej klitce w Biurze Planowania Wojennego,
niespodziewanie otrzymał z góry wiadomość, która - jak wiedział z
wieloletniego doświadczenia - oznaczała, że jego starannie zaplanowana
kariera wojskowa legła w gruzach. Musiał więc przed podjęciem wymagającej
pośpiechu decyzji naradzić się z żoną, choć nie miał pełnego zaufania do
jej opinii.
Rhoda Henry, mimo czterdziestu pięciu lat, pozostawała niezwykle piękną
kobietą, mającą niestety skłonność do nieustannego zrzędzenia. Ta cecha
charakteru miała wpływ na wszelkie wypowiadane przez nią oceny. I tego
Victor nie potrafił jej wybaczyć. Wyszła za niego, mając pełną świadomość
tego, co robi. W okresie swych burzliwych zalotów rozmawiali zupełnie
otwarcie, co oznacza kariera zawodowego wojskowego. Rhoda oświadczyła
wtedy, że ponieważ go kocha, nie zrażają jej żadne związane z tym
niewygody. Ani długie rozłąki, ani brak stałego domu i normalnego życia
rodzinnego, ani powolne wspinanie się męża po szczeblach kariery czy
konieczność przyjmowania uniżonej postawy wobec pań, których mężowie stali
choćby jeden stopień wyżej w służbowej hierarchii. Tak powiedziała w roku
tysiąc dziewięćset piętnastym, podczas pierwszej wojny światowej; gdy
mundury opromienione były blaskiem chwały. Ale teraz był rok tysiąc
dziewięćset trzydziesty dziewiąty i Rhoda dawno zapomniała o swych własnych
deklaracjach.
Uprzedził ją, że wspinaczka będzie trudna. Victor Henry nie pochodził z
rodziny, w której służba w marynarce wojennej była dziedziczna. Na każdym
śliskim szczebelku kariery synowie i wnukowie admirałów przepychali się
szybciej niż on. A przecież każdy w marynarce, kto znał Puga (Pug - od
pugedist - przenośnie "zwycięzca") Henry'ego, nazywał go człowiekiem z
przyszłością. Do dzisiaj jego awans przebiegał bez zakłóceń.
Można tu przytoczyć list do kongresmana z jego okręgu, dzięki któremu
Victor dostał się do Akademii marynarki. Napisany jeszcze w liceum, dobrze
charakteryzuje autora. Henry wcześnie udowodnił, jakim jest człowiekiem.
5 maja 1910 r.
Szanowny Panie, trzykrotnie nadesłał mi Pan życzliwe odpowiedzi na trzy
listy, które wysłałem do Pana, począwszy od pierwszego roku szkolnego w
Liceum Powiatu Sonoma. Mam więc nadzieję, że zapamiętał Pan moje nazwisko
oraz moje pragnienie uzyskania skierowania do Akademii marynarki wojennej.
Obecnie kończę już ostatni rok. Wyliczanie moich osiągnięć może wyglądać
na zarozumialstwo, ale jestem pewien, że zrozumie Pan, dlaczego to robię. W
tym roku jestem kapitanem naszej drużyny futbolowej, grając w obronie.
Należę także do drużyny bokserskiej.
Zostałem wybrany do Arista Society (Stowarzyszenie im. Arystarcha z Samos
- wybitnego matematyka i astronoma aleksandryjskiego). Jestem kandydatem do
nagród z matematyki, historii i nauk przyrodniczych. Moje stopnie z
angielskiego i języka obcego (niemiecki) nie są aż tak wysokie. Jestem
natomiast sekretarzem niewielkiego szkolnego koła rusycystów. Dziewięciu
jego członków pochodzi z rodzin, których przodkowie byli dawno temu
osiedleni przez cara w Fort Ross. Mój najlepszy kolega był w tym kółku,
wstąpiłem więc i nauczyłem się trochę rosyjskiego. Powołuję się na to, by
udowodnić, że mam niezłe zdolności językowe.
Celem mojego życia jest służba w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych.
Biorąc pod uwagę fakt, że w mojej rodzinie nie było żeglarskich tradycji,
nie mogę tego pragnienia wytłumaczyć. Mój ojciec jest inżynierem w
przedsiębiorstwie przerobu sosny kalifornijskiej. Nigdy nie lubiłem
przemysłu drzewnego, natomiast zawsze interesowały mnie okręty i działa
wielkiego kalibru. Pojechałem do San Francisco i San Diego po to tylko, by
zwiedzić tamtejsze porty wojenne. Z własnych oszczędności kupiłem i
przestudiowałem ze dwa tuziny książek o inżynierii okrętowej i morskich
operacjach wojennych.
Wiem dobrze, że może Pan poprzeć tylko jednego kandydata do Akademii, a w
naszym okręgu pewnie jest wielu chętnych. Jeśli znajdzie Pug się lepszy ode
mnie, zaciągnę się do służby zawodowej marynarki wojennej i postaram się
piąć w górę od prostego marynarza. Starałem się jednak jak mogłem
najpoważniej zapracować na Pana względy i mam nadzieję, że na nie
zasłużyłem.
Z głębokim szacunkiem
Victor Henry
W pięć lat później z równą bezpośredniością Pug zdobył swą żonę, chociaż
była wyższa od niego o kilka cali, a jej zamożni rodzice szukali dla niej
lepszej partii niż krępy Kalifornijczyk, obecnie futbolista marynarki
wojennej, marnie uposażony i bez wpływowej rodziny. By zdobyć Rhodę, Victor
odłożył na pewien czas swoją jedyną ambicję zrobienia kariery zawodowej i
potrafił okazać wiele czułości, wesołości, delikatności i zapału. Po
miesiącu czy dwóch Rhoda nie była już w stanie mu odmówić. Takie drobiazgi,
jak różnica wzrostu, w ogóle umknęły ich uwagi.
Jednak na dłuższą metę nie jest dobrze, gdy piękna kobieta patrzy na męża
z góry. Wysocy mężczyźni skłonni są wówczas romansować z nią, sądząc, że
taka para jest z lekka komiczna. Rhoda, choć była kobietą bardzo uczciwą,
miała słabostkę do tego rodzaju gierek, a nawet odrobinę je prowokowała, aż
do granicy wpakowania się w kłopoty. Jednakże reputacja Henry'ego jako
surowego i twardego człowieka hamowała innych mężczyzn przed posunięciem
się zbyt daleko. Victor był niekwestionowanym panem domu i podporządkował
sobie Rhodę. Niemniej jednak sprawa różnicy wzrostu nigdy nie dawała mu
spokoju.
Istotny cień na ich pożycie rzucało przekonanie komandora, iż jego żona
chyłkiem wycofała się z umowy zawartej w okresie jego zalotów. Wprawdzie
Rhoda zachowywała się jak przystało na żonę oficera marynarki, ale
równocześnie wygłaszała swoje skargi łatwo, głośno i często. Miesiącami
potrafiła zrzędzić, gdy nie podobało się jej ich miejsce pobytu, na
przykład Manila. I gdziekolwiek się przenosili, uskarżała się na upały,
chłody, deszcze, suszę, służących, kierowców taksówek, sprzedawców
sklepowych, krawcowe i fryzjerki. Gdyby wierzyć codziennej gadaninie Rhody,
życie upływało jej na walce z niedoskonałością świata i złośliwym klimatem.
Oczywiście było to tylko dość często spotykane babskie gadanie. Ale nie
seks, a rozmowy stanowią większą część stosunków pomiędzy mężem i żoną.
Henry nienawidził nieuzasadnionego pojękiwania. Z biegiem czasu nauczył się
odpowiadać na nie milczeniem. A to jeszcze pobudzało zrzędzenie.
Z drugiej jednak strony Rhoda miała dwie zalety, które według Puga
powinny cechować żonę: była ponętną kobietą i sprawną panią domu. Przez
wszystkie lata ich małżeństwa rzadko kiedy zdarzało się, by jej nie
pragnął. I przez te same lata, przy nieustannych przenosinach z miejsca na
miejsce, gdziekolwiek zdarzyło im się wylądować, Rhoda potrafiła sprawić,
że w ich domu kawa była zawsze gorąca, jedzenie smaczne, pokoje ładnie
umeblowane i sprzątnięte, łóżka należycie posłane, a w wazonach stały
świeże kwiaty. Potrafiła być ujmująca, a w dobrym nastroju nawet
sympatyczna i bardzo miła. Victor Henry miał niewiele doświadczeń
seksualnych, ale wynikało z nich, że większość kobiet należy do gatunku
próżnych, trajkoczących flejtuchów, nie równoważąc tych cech zaletami
posiadanymi przez Rhodę. Od dawna wyrobił w sobie przekonanie, że mimo
wszystkich jej wad, w porównaniu z innymi była dobrą żoną. I to zamykało
sprawę.
Jednakże wracając do domu po całodziennej pracy, nigdy nie był pewien,
czy spotka się z czarującą Rhodą czy Rhodą zrzędzącą. A w tak decydującej
chwili jak obecna nie było to obojętne. Gdy nie miała humoru, jej
wypowiedzi bywały zgryźliwe, a często nawet głupie.
Wchodząc do domu Victor usłyszał, że Rhoda śpiewa w oszklonej i
ogrzewanej werandzie za living-roomem, gdzie zwykle przed kolacją wypijali
drinka. Ujrzał ją, gdy układała wysokie pomarańczowe mieczyki w
ciemnoczerwonym wazonie, przywiezionym z Manili. Miała na sobie beżową
jedwabną suknię, ściągniętą czarnym lakierowanym pasem z wielką srebrną
klamrą. Czarne włosy opadały falami za uszy; takie uczesanie było w
trzydziestym dziewiątym roku noszone nawet przez dojrzałe kobiety. Powitała
go ciepłym i wesołym spojrzeniem. Patrząc na nią poczuł się lepiej, i tak
się działo zawsze.
- O, cześć. Czemu na Boga nie uprzedziłeś mnie, że Kip Tollever ma
przyjść? Przysłał te kwiaty i na szczęście także zatelefonował. A ja
włóczyłam się po domu ubrana jak sprzątaczka.
W banalnych rozmowach Rhoda używała wznoszącego się do wysokich tonów
sposobu akcentowania niektórych słów, naśladując panie z wytwornego
waszyngtońskiego towarzystwa. Miała z natury głos łagodny, ale lekko
zachrypnięty, i sądziła, że te akcenty nadawały jej wypowiedziom wielką
siłę, a nawet pewien pozór błyskotliwości.
- Powiedział, że może się nieco spóźnić, Pug, wypijmy po kieliszku,
dobrze? Tam jest wszystko przygotowane. Umieram z pragnienia.
Victor podszedł do bufetu na kółkach i zaczął przygotowywać dwa martini.
- Prosiłem Kipa, żeby wpadł na chwilę rozmowy. To nie jest wizyta
towarzyska.
- Ooo? Czy to znaczy, że mam was zostawić samych? - spytała z uśmiechem.
- Ależ nie, nie.
- To dobrze. Lubię Kipa. Byłam wręcz oszołomiona, słysząc jego głos.
Myślałam, że ugrzązł w Berlinie.
- Odwołano go.
- Tak mi powiedział. Nie wiesz, kto pojechał na jego miejsce?
- Jeszcze nikt. Jego funkcję przejął czasowo zastępca attache lotniczego.
Pug wręczył żonie cocktail, po czym zagłębił się w wiklinowym fotelu i
położył nogi na otomanie. Popijając martini czuł, jak wraca jego poprzedni,
ponury nastrój.
Rhoda była przyzwyczajona do milczenia męża. W mgnieniu oka zorientowała
się, że Victor jest w złym nastroju. Zazwyczaj trzymał się bardzo prosto,
lecz w momentach napięcia i ciężkich przeżyć kulił się jak gracz w
amerykański futbol. Do pokoju wszedł zgarbiony i nawet siedząc w fotelu z
nogami opartymi o kanapę nadal miał opuszczone ramiona. Proste czarne włosy
opadły mu na czoło. W wieku czterdziestu dziewięciu lat prawie nie miał
siwych włosów, a gdy nie nosił munduru, jego sposób ubierania się
(ciemnoszare spodnie, brązowa, sportowa marynarka i czerwona muszka)
pasowałby raczej na kogoś młodszego. Ten młodzieńczy styl ubioru był jego
drobną słabostką; pozwalała mu na to atletyczna budowa. Oczy, brązowe z
zielonkawym odcieniem, miał zmrużone. Rhoda natychmiast zrozumiała, że jest
zmęczony i głęboko zaniepokojony. Lata wpatrywania się w morski horyzont
sprawiły, że oczy Henry'ego otaczała gęsta siatka linii podobnych do
zmarszczek wywołanych częstymi wybuchami śmiechu. Nie uświadomieni brali go
błędnie za wesołka.
- Masz tam co dolać? - spytał wreszcie.
Nalała mu bardzo lekkiego drinka.
- Dziękuję. Słuchaj, pamiętasz przypadkiem to memorandum o pancernikach,
jakie napisałem?
- Oczywiście. Źle je przyjęli? Pamiętam, że się niepokoiłeś.
- Zostałem wezwany do Biura Dowódcy Operacji Morskich.
- Boże! Rozmawiałeś z Prebble'em?
- Z nim osobiście. Nie widziałem go od czasów pływania na Kalifornii.
Bardzo utył.
Komandor opowiedział przebieg swej rozmowy z Dowódcą Operacji Morskich.
Rhoda słuchała z surowym, ponurym i równocześnie zdumionym wyrazem twarzy.
- Och, teraz rozumiem. To dlatego zaprosiłeś Kipa.
- Naturalnie. Jak sądzisz, czy powinienem przyjąć stanowisko attache?
- A od kiedy to miewasz wybór?
- Prebble dał mi do zrozumienia, że mam. To znaczy, że jeśli nie przyjmę,
przeniosą mnie na okręt na zastępcę dowódcy (W polskiej marynarce wojennej
nie ma odpowiednika. Zastępca dowódcy piastuje najwyższą władzę wykonawczą
na amerykańskim okręcie wojennym).
- Boże drogi, Pug, to chyba ci bardziej pasuje!
- Wolałabyś, żebym wrócił na morze?
- Wolałabym? A czy miało to kiedykolwiek jakieś znaczenie?
- Mimo wszystko chciałbym usłyszeć, co wolisz.
Rhoda zawahała się, spoglądając na męża z ukosa.
- Cóż... Oczywiście byłoby wspaniale pojechać do Niemiec. Dla mnie byłoby
to znacznie ciekawsze od wysiadywania samotnie w domu, podczas gdy ty
krążysz wokół Hawajów na pokładzie New Mexico czy czegoś innego. To
najpiękniejszy kraj w Europie. Ludzie tam są tak przyjacielscy. Pamiętasz,
wieki temu zrobiłam dyplom z niemieckiego.
- Wiem. - Po raz pierwszy od powrotu do domu, Victor Henry uśmiechnął
się, choć był to słaby i wymuszony uśmiech. - Byłaś doskonała z
niemieckiego.
Niektóre najgorętsze chwile ich miodowego miesiąca wydarzyły się właśnie
wtedy, gdy potykając się na trudniejszych słowach, czytali razem głośno
wiersze miłosne Heinego.
Rhoda rzuciła na niego figlarne, porozumiewawcze spojrzenie.
- No, to w porządku, mój panie. Chciałam ci powiedzieć, że jeśli już
musisz opuścić Waszyngton... Przypuszczam, że hitlerowcy są dość paskudni i
groteskowi, ale Madge Knudsen była tam na olimpiadzie i twierdzi, że to
nadal cudowny kraj i do tego niezwykle tani przy turystycznym kursie marki.
- Tak, nie wątpię, że wpadniemy w wir zabaw. Problem w tym, czy to nie
jest totalna klęska. Dwa kolejne przydziały lądowe, sama rozumiesz, w tym
stanie rzeczy...
- Och, Pug, dostaniesz swoje cztery galony. Wiem, że dostaniesz. A we
właściwym czasie dostaniesz także dowództwo pancernika. Boże, z twoją
odznaką artyleryjską, twoim listem pochwalnym... Pug, a jeśli CNO (Chief of
Naval Operations - szef sztabu operacji floty w dowództwie naczelnym
amerykańskiej marynarki wojennej) ma rację? Może tam właśnie wybuchnie
wojna? Wtedy byłoby to ważne stanowisko, prawda?
- To tylko taka gadka reklamowa. - Pug wstał, wziął kawałek sera. - On
twierdzi, że w tej chwili prezydent chce mieć w Berlinie najlepszych ludzi.
No cóż, jestem skłonny w to uwierzyć. Mówi też, że to mi nie zaszkodzi w
dalszej karierze. A w to właśnie nie mogę uwierzyć. Pierwsza rzecz, którą
komisja zawsze bierze pod uwagę przy rozpatrywaniu kandydatów do awansu, to
przebieg służby na morzu. I to długiej służby.
- Pug, czy jesteś pewien, że Kip nie zostanie na kolacji? W domu jest
masa jedzenia. Warren wybiera się do Nowego Jorku.
- Nie, Kip wstępuje do nas po drodze na przyjęcie w ambasadzie
niemieckiej. I po jakiego diabła Warren wybiera się do Nowego Jorku? W domu
był wszystkiego trzy dni.
- Sam go spytaj - odrzekła Rhoda.
Trzaśnięcie drzwi wejściowych i szybkie, zdecydowane kroki można było bez
żadnych wątpliwości przypisać Warrenowi. Wszedł na werandę, witając
rodziców machnięciem dwoma trzymanymi w dłoni rakietami tenisowymi.
- Cześć!
Warren, ubrany w stary, szary sweter, luźne spodnie, z chudą, ogorzałą
twarzą, jeszcze rozpaloną po grze, rozczochrany, z papierosem zwisającym z
cienkich warg, niewiele przypominał chłopaka, który ukończywszy Akademię
znikł z ich życia. Pug do tej pory nie mógł się przyzwyczaić do tego, jak
Warren zmężniał na okrętowej kuchni. Znikł wiotki chłopiec, pojawił się
wysoki; mocno zbudowany mężczyzna. Gdy wrócił do domu, rodzice byli
zaskoczeni widokiem jego ciągle ciemnych, ale już przedwcześnie siwiejących
włosów. Victor Henry zazdrościł Warrenowi mocnej opalenizny, nieomylnie
kojarzącej się z pomostem na niszczycielu, tenisem; zielonymi wzgórzami
Oahu, a przede wszystkim służbą morską o tysiące mil od Constitution
Avenue.
- Słyszałem, że się wybierasz do Nowego Jorku - powiedział.
-Tak, tato. Zgadzasz się? Mój zastępca szefa zwalił się właśnie do
miasta. Wybieramy się do teatrów. To prawdziwy farmer z Idaho. Nigdy w
życiu nie był w Nowym Jorku.
Komandor Henry mruknął z niechęcią. Oczywiście zaprzyjaźnienie się ze
swoim zwierzchnikiem było dla Warrena korzystne. Ojca niepokoiła jednak
myśl, że w Nowym Jorku może oczekiwać kobieta. Warren, choć prymus w
Akademii, niemal zniszczył własną karierę wielokrotnym samowolnym
opuszczaniem uczelni. Skończyło się to kontuzją karku, którą on sam
przypisywał udziałowi w turnieju zapasów, ale wedle innych źródeł była ona
skutkiem eskapady ze starszą od niego kobietą, zakończonej kraksą
samochodową. Rodzice nigdy nie poruszali tematu tej kobiety, po części z
nieśmiałości - oboje byli wstydliwymi, regularnie uczęszczającymi do
kościoła ludźmi, których rozmowa na takie tematy krępowała - po części zaś
z ugruntowanego przeświadczenia, że z Warrenem nie można się w ogóle
dogadać.
Zabrzmiał gong przy drzwiach. Siwowłosy służący w białej kurtce przeszedł
przez living-room. Rhoda wstała, poprawiła uczesanie i szczupłymi dłońmi
wygładziła suknię na biodrach.
- To chyba Kip Tollever. Pamiętasz go, Warren?
- Ależ oczywiście. Ten wysoki komandor porucznik, nasz sąsiad z Manili.
Gdzie teraz ma przydział?
- Właśnie skończył mu się okres służby jako attache morskiego w Berlinie
- odrzekł Victor Henry.
Warren zrobił komiczny grymas i zniżył głos.
- Rany koguta, tato, jak on dał się w to wrobić? Biegać za pajaca w
ambasadzie!
Rhoda spojrzała na męża. Siedział z nieprzeniknioną twarzą.
- Komandor Tollever, proszę pana - oznajmił służący w progu.
- Witaj, Rhodo!
Tollever wmaszerował, wyciągając długie ramiona. Miał na sobie doskonale
skrojony galowy mundur: niebieską kurtkę ze złotymi guzikami i medalami,
czarny krawat i śnieżnobiałą, krochmaloną koszulę.
- Boże mój, kobieto! Wyglądasz o dziesięć lat młodziej niż wtedy na
Filipinach.
...
annamaria6696