Baxter George Owen - Drewniana broń.doc

(1317 KB) Pobierz
Georg Owen Baxter

Georg Owen Baxter



 

Wydawnictwo PRZYGODA


SZCZECIN 1989


Tekst oparto na edycji

Towarzystwa Wydawniczego „Rój”, Warszawa 1938

Tytuł oryginału Wooden Guns

Przekład

J. P. Zajączkowski

Opracowanie graficzne

Andrzej Tomczak

Redaktor

Mary/a Kowalska

Redaktor techniczny

Lilianna Klimczak

Korekta Zespół

© Copyright by „Przygoda” Szczecin 1989

ISBN 83-7037-064-0

Wydawnictwo „Przygoda” Spółka z o.o. — Szczecin 1989

Wydanie I, nakład 145000+350 egz.

Objętość ark, wyd. 13, 0. Ark, druk. 9,5

Skład, druk, oprawa: Prasowe Zakłady Graficzne

w Koszalinie, ul. A. Lampego 18/20

Zam, nr D-228 M-6/107


ROZDZIAŁ I

OPANOWANIE PRZESZKODY

Cała górna część lasu żyła. Osiny nad strumykiem przeginały się w przód i w tył, wielkie sosny witały się wzajem kiwaniem swych smukłych czubów, natomiast poniżej wierzchołków drzew panowała niczym niezmącona cisza. Las był niezwykle rozległy i gęsty: Nie przetrzebiła go jeszcze siekiera drwala, może dlatego, że był tak bardzo niedostępny. Po obu stronach broniły do niego dojścia góry, których zbocza opadały stromo na rozprażoną, piaszczystą pustynię.

Można było, stojąc na wzgórzu, widzieć z jednej strony nagie szczyty górskie z bielejącymi w cieniu wielkich skał smugami śniegu, zaś z drugiej nieskończone obszary żółtych piasków pustyni, nad którymi rzadko płynęły po niebie chmurki, przysłaniające jego nieskalany błękit. Wichry burzowe skłębiały dokoła górskich olbrzymów zawoje mgieł strzelających w górę w postaci obłoków, niby sztywno wyprostowane chorągwie, których końce rozwiewały się niedostrzegalnie. Na zbocza górskie ponad linią porastających je lasów opadał śnieg, a niżej deszcze.

Wydawać się mogło, że strumienie nie miały odwagi

5


wytryskiwać pośród pustynnej krainy, zaraz bowiem po opuszczeniu rodzimych wąwozów doliny rzeczne dziwnie się rozpłaszczały, a same strumienie wsiąkały w piasek, czy może nawet wysychały pod palącym działaniem słońca.

W połowie wysokości gór był królewsko wspaniały las, lecz wobec braku wielkich strumieni, po których można by spławiać kloce drzewne, a nadto wobec trudności przewożenia drzewa przez pustynię, drwale nie kwapili się dotychczas do wyrębu.

Pośrodku tej bezpiecznie osłoniętej strefy, w miejscu, gdzie pomiędzy skalnymi głazami wytworzyła się głęboka, kręta kotlina, znajdowała się kopalnia. Tam wszakże, gdzie obnażone skały ginęły ponownie wśród gąszczu, zapadały się również w głąb ziemi pokłady kwarcu. Wydostawanie minerału z tych czeluści odbywało się nakładem tak wytężonej pracy, że nie opłacała się ona prawie, zwłaszcza że żyła, bogata w danym miejscu i zapowiadająca jeszcze większą wydajność, kurczyła się nagle do niewielkiej, zaledwie zaznaczonej charakterystyczną jaśniejącą barwą, grubości.

Kopali z wysiłkiem już od dwóch miesięcy i Conover zaglądając do wydrążonego otworu, zadał sobie pytanie. Czy nie będą musieli pracować jeszcze dwa lata co najmniej, zanim dostaną się do serca żyły.

Westchnąwszy ciężko powrócił do ogniska. Kawa była już ugotowana i dostateczny zapas placka upieczony. Bardzo mało jednak było mięsa i mogło zabraknąć go zupełnie, jeżeli Buckowi nie poszczęści się dzisiejsze polowanie. Kwestia mięsa stawała się tym poważniejsza, że w poszukiwaniu zdobyczy

6


zdołali już przetrząsnąć całą okolicę, ale bez rezultatu. Conover z rosnącym niepokojem zwracał wzrok w stronę ciemniejącego lasu, wsłuchując się jednocześnie w groźne porykiwania nadciągającej burzy.

Conover był rosłym, silnym mężczyzną. Wszystko w nim było duże, począwszy od głowy, mocno osadzonej na żylastej szyi, aż do ciężko obutych stóp. Miał z górą sześć stóp wzrostu, zarazem jednak był tak barczysty i miał tak długie ramiona, że nie wydawał się specjalnie wysoki. Już na pierwszy rzut oka można było poznać, że jest stworzony na człowieka czynu. Był nim też w istocie. Jego luźna flanelowa koszula nie mogła w zupełności zamaskować potężnych muskułów, twarz pokrywały wyraźne bruzdy powstałe przy wykonywaniu nadmiernie wytężonej pracy. Miał niewiele więcej niż trzydzieści lat, wyglądał wszakże na znacznie starszego.

Stojąc tak przy ognisku, uosabiał prawdziwy typ dzielnego pioniera. Gdyby urodził się przed pięciu wiekami, byłby niewątpliwie rycerzem z mieczem okrytym chwałą. Że jednak przypadło mu w udziale żyć w dwudziestym stuleciu, przebywał tutaj na Dalekim Zachodzie, gdzie mógł wyzyskać swoją siłę do drążenia nagich skał, jako oręża używając świdra, oskarda i motyki.

Kiedy postąpił parę kroków do przodu, aby wziąć ze stosu drewien do ogniska, okazało się, że co...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin