3
ZAGUBIONE WYBRZEŻE
•
*
W MOCNEJ SERII ukazały się:
Phillip Margolin Przypadek sędziego Cuinna
Andrew Klavan Zwierzęca godzina
Lucian K. Truscott IV Szary mundur
Gardner McKay Psychopata
Elizabeth George Szkoła zbrodni
W przygotowaniu:
Iris Johansen
W obliczu oszustwa
Elizabeth George
Kto z was jest bez grzechu
Denis
JOHNSON
Z angielskiego przełożył Jędrzej Polak
.
LiBROS
Tytuł oryginału ALREADY DEAD
Projekt serii Cecylia Staniszewska, Ewa Łuki
Ilustracja na okładce Zygmunt Zaradkiewicz
Redakcja Ludwika Szumna
Korekta 'aria Włodarczyk a Syczewska-Olszewska
Redakcja techniczna :ą \ Lidia Lamparska
Copyright O 1997 by Denis Johnson
Ali rights reserved
© Copyright for the Polish edition
by Bertelsmann Media Sp. z o.o., Warszawa 2001
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
Libros
Warszawa 2001
Skład Joanna Duchnowska
Druk i oprawa
Zakłady Graficzne im. KEN S.A. w Bydgoszczy
ISBN 83-7311-021-6
Nr3110
Dla Cindy Lee
Składam podziękowania
Fundacji Charlesa Engelharda i Fundacji Lannan
za stworzenie mi możliwości napisania tej książki;
nieskończenie wdzięczny jestem
poecie Billowi Knottowi, od którego zaczerpnąłem
fabułę tej opowieści.
W koszmarach sennych, które są niczym innym, jak tylko intensyfikacją zmartwień podszytych niepokojem, zawsze spełnia się to, co najgorsze: byk jest tuż-tuż, nóż sięga gardła, topór świszczę nam koło ucha. Na szczęście, gdy uznaliśmy się już za zmarłych, budzimy się ze snu. (Chociaż kiedyś zdarzyło mi się poczuć stalowy chłód miecza zagłębiającego się w moim ciele).
- Pedro Meseguer SJ Tajemnica snów
KSIĘGA PIERWSZA
7 sierpnia 1990
Van Ness odczuwał radość i zdumienie, kiedy mijał małe osamotnione miasteczka wzdłuż drogi krajowej numer 101 w Północnej Kalifornii; odczuwał także ciekawość i nieokreśloną tęsknotę, zostawiając za sobą miejsca, o których wiedział, że można się w nich zagubić. Przypominały mu drzemki, z których człowiek nigdy się nie budzi - gdyby złapał teraz gumę i poszedł piechotą na stację benzynową, może natknąłby się niespodziewanie na resztę swojego życia, ludzi, którzy w końcu zaczęliby coś dla niego znaczyć, kobietę, dozgonną przyjaźń, zbawczą wspólnotę w świątyni jakiejś zapoznanej religii. Ale taka rzecz, jak choćby mały objazd ku głębokim i trwałym zmianom, była - przynajmniej teraz, gdy jechał wzdłuż wybrzeża z Seattle do okręgu Men-docino - nie do pomyślenia w świecie Van Nessa.
Krótka wycieczka z drogi 101 do okręgu Humboldt doskonale to potwierdziła. Zjechał z trasy w Redway i zapuścił się pięć mil na zachód, do Briceland, a stamtąd jakieś sześć mil nad rzekę Mattole. Minął niewidoczne miasteczko Etters-burg (według niego cała miejscowość składała się z jednoizbowej szkoły widocznej w głębi pola), a później jeździł w tę i z powrotem górskimi serpentynami, by po kolejnych pięciu milach zatrzymać się przy drodze gruntowej, przecinającej Park Narodowy King Rangę.
Wprowadzając powoli volvo na stromy, wijący się zakosami szlak pośród zakurzonych sekwoi, ujrzał niebo nad oceanem, ale samego morza nie dostrzegł. Zatrzymał się przez dwie minuty na poboczu zakrętu nad urwiskiem, zjadł paczkę serowych krakersów i wytarł usta, strzepując okruszki z wą'-
sów - długich strąków opadających niesamowitym łukiem, niczym na twarzy Fu Manchu - które wraz z grubymi szkłami bez oprawy zapewniały mu całkiem bezosobowy wygląd. Oprócz krakersów nie miał nic więcej do jedzenia. Rzucił opakowanie na podłogę samochodu i pojechał dalej.
Świtała mu w głowie myśl, by w tej zapomnianej przez Boga okolicy, znanej pod nazwą Zagubionego Wybrzeża, zdobyć się na jakieś samooczyszczenie, by pościć nad Pacyfikiem, leżeć nad plecach przez całą noc i, słuchając detonujących fal, wpatrywać się w deszcz meteorów: w radiu mówili, że tej nocy co minuta spadnie od dziesięciu do trzydziestu pięciu gwiazd.
Lecz gdy dotarł w końcu na wybrzeże, przekonał się, że zamiast do pustelni wjechał od tyłu do miejscowości Shelter Cove - olbrzymiego, nieudanego osiedla: na odgrodzonym od reszty świata kawałku wybrzeża setki maleńkich, pustych działek wbitych między wyasfaltowane ulice z zielonymi napisami na słupkach - ALEJA MAŁŻY, DROGA PLAŻOWA -przekrzywionych i nakrapianych od piasku niesionego wiatrem. Frontem do plaży stało z pół tuzina prawdziwych domów, parę przewróconych dnem do góry łodzi i sklep z delikatesami, ale tak naprawdę nikt tu nigdy nie mieszkał. Ocean płonął bezdusznym błękitem, a po niebie latały helikoptery, pełne - wedle radiowych doniesień - żołnierzy Gwardii Narodowej i agentów federalnych prowadzących masowy nalot na poletka marihuany ukryte w bezludnych górach, przez które właśnie przejechał. Van Ness kupił lunch w delikatesach, złorzecząc w duchu na słabą kawę i mewie odchody na ogrodowym stole. Jedyną osobą, z którą rozmawiał, była ładna kobieta. Sklęła go, bo gdy szedł w stronę śmietnika i mijał jej stół, nadepnął przez nieuwagę na strącone przez nią słoneczne okulary. Okularów nie dało się już uratować. Dał jej piętnaście dolarów, choć twierdziła, że kosztowały dwa razy tyle. Wrócił na autostradę po kilku godzinach od chwili, gdy z niej zjechał. Zatoczył koło i z powrotem znalazł się w Redway - mieście, w którym zaczął objazd. Cała bezsensowna wycieczka przekonała go ostatecznie, że nie może spodziewać się żadnych nieoczekiwanych zmian. Później miał jeszcze spotkać tę kobietę, Winonę Fairchild, więcej niż raz, to zaś zmusiło go do uznania bezspornej rzeczywi-
stości przeznaczenia i prawdy tkwiącej w sprawach właściwych wyobraźni.
Kalifornijski policjant zatrzymał go na odcinku drogi 101, który musiał pokonać przed dotarciem do Leggett i kolejnym skrętem na zachód, ku wybrzeżu. Van Ness wiedział, że przekroczył dozwoloną szybkość; robił to z nawyku, obsesyjnie. Miał obok siebie pasażerkę, nastolatkę, ubraną z litewska w długą spódnicę, jaskrawą chustę i szkarłatne trzewiki ze spiczastymi noskami; jej imię - jakiś poetycki wytwór oznaczający wrażenie lub zapach, a może: Tęczowy Dzień albo Jaśminowa Świątynia - umknęło mu z pamięci, zanim wymówiła je do końca. Oprócz powitania zamienił z nią najwyżej dziesięć słów, odkąd zabrał ją spod stacji Texaco w Red-way, gdzie zagadnął do niej: „Witaj, baśniowa panienko".
Teraz tego żałował. Gdy młody policjant stanął obok drzwi samochodu i zajrzał do środka, prosząc o prawo jazdy, mała hipiska wychyliła się ku niemu nad kolanami Van Nessa:
- Czy do Leggett zostało jeszcze dziesięć mil?
- Tak, proszę pani. Niewiele więcej niż osiem - odparł policjant.
- Boję się go - rzuciła niespodziewanie.
- Kogo? - zapytał policjant.
- Tego mężczyzny - powiedziała. - Robił różne uwagi. I dotknął mojego uda.
- Kiedy? - zapytał Van Ness. - Kiedy włączałem radio? To był przypadek.
Policjant zupełnie niepotrzebnie zaczął studiować prawo jazdy Van Nessa.
- Wy dwoje... jesteście przyjaciółmi?
Van Ness powiedział, że nie, a dziewczyna dodała: - Jadę autostopem.
- Wysiądź i stań obok mojego samochodu - polecił jejpolicjant.
Van Ness zgasił silnik. - Rzygać mi się chce - powiedział do policjanta. Patrzyli na dziewczynę maszerującą w szkarłatnych trzewikach, stawianych czubkami do środka, w kierunku obracających się świateł wozu policyjnego. - Nie wiem, co mam powiedzieć. Nic jej nie zrobiłem. Wiem, że nie jestem Casanovą, pojmuje pan?
11
- Czy pan wie, z jaką szybkością pan jechał?
- Tak, tak - potwierdził Van Ness. - To znaczy wiem z całą pewnością, że jechałem za szybko. Oczywiście. Ale to... Nigdy w życiu!
- Muszę wystawić panu mandat - powiedział policjant. -A potem zajmę się nią. A jeszcze później sprawdzę, kim pan jest. Jeśli tylko używał pan słów uznawanych za wulgarne i dotknął jej uda, nic mnie to nie obchodzi.
- Nie używam takich słów.
- Ale jeśli pan chwycił, zostawił ślad na jej ciele, siniaka...
- Nie zrobiłem tego. Nie zrobiłbym...
- Porozmawiam z nią.
- Jest stuknięta.
- W mojej pracy nie spotyka się innych - zapewnił policjant.
- Rozumiem.
- Pan też pewnie do nich należy - dodał.
- Tak - zgodził się Van Ness.
Gdy czekał, aż policjant skończy przesłuchanie ofiary, czuł, jak w mijających go samochodach, które pędziły przez okręg Humboldt, narastają pragnienia, smutki i złość, jak za przezroczystymi szybami aut kłębią się namiętności.
Wszystko skończyło się dobrze i po kilku minutach' ruszył w dalszą drogę. Nie dostał nawet mandatu. Policjant uwolnił go od pasażerki, Van Ness przejechał więc samotnie przez Leggett, a potem wzgórza, po których pięła się droga stanowa numer 1, i znów dotarł na wybrzeże. Był już w okręgu Men-docino.
Jechał Drogą Nadbrzeżną przez osiemdziesiąt mil bez przerwy, sprawdzając opony na niezliczonych zakrętach i żałując, że nie prowadzi sportowego auta. Od czasu do czasu pojawiał się jakiś rząd domostw, osada, która zaraz znikała, a poza tym przy drodze nie było nic materialnego, konkretnego, nie licząc miast Fort Bragg i Mendocino. Okolica przypominała Irlandię, a raczej jego wyobrażenie o Irlandii, bo nigdy tam nie był: bezkresne pola, dziwne, sinoszare w ukośnie padającym świetle, pola, które - gdy wybieliło je słońce - wszyscy nazywali izabelowatymi, lecz kiedy porównał ich barwę z maścią koni palomino widocznych w cieniu iglastych krzewów na skraju pastwiska, doszedł do wniosku, że sierść pa-
lomino jest bardziej jednostajnie biaława. Nadmorska wilgoć nie pozwala obumrzeć trawom podczas suszy. Potencjał odnowy widoczny w...
Ostry zakręt zmusił go do wbicia hamulca w podłogę. Nagle znalazł się w Point Arena. Zdumiał go odgłos silnika własnego samochodu odbity od ścian domów. Tuż przed miejscem - od którego dzieliły go może trzy przecznice - gdzie miasto kończyło się nagle, jakby zamknięte oknem wychodzącym na pola, skręcił w prawo i pojechał w stronę portu tylko dlatego, że podobał mu się tamtejszy wygląd świata. Van doskonale znał takie okolice, czasami stały tam odrapane domy na łodziach. Lubił żeglarzy i gromady ich dzieci, które ciągali ze sobą od portu do portu. Krajobraz opadał ku morzu płaską doliną, wijącą się między wzniesieniami - kiedyś zapewne była dnem wielkiej rzeki, z której teraz, o ile mógł się zorientować, pozostał ledwie strumień. Gdyby znów wezbrały wody, naniosłyby tu sporo mieszkalnych przyczep i śmiecia zalegającego na zboczach. Wokół żywego ducha, tylko przeogromny ocean. Nim wrócił na drogę, siedział z minutę w samochodzie, nie wyłączając silnika, i chłonął to wszystko wzrokiem. Stały tu domy, duża, nie dokończona jeszcze restauracja, mocne, nowe molo, łodzie na kotwicy. Wszystko czekało, by je dotknąć, zbadać... pomacać, połamać.
...
kiciaa84