Pjankowa Karina - Prawa i powinności.pdf

(1324 KB) Pobierz
301105977 UNPDF
przełożyła
Ewa Skórska
Lublin 1009
copyright © by Karina Pjankowa
copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., lublin 2009
COPYRIGHT © FOR TRANSLATION by Ewa Skórska, 2009
tytuł oryginału П pa в a и o6 яз a нн oc ти
WYDANIE I
isbn 978-83-7574-065-3
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana
ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana
mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie
lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach
publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
redakcja serii Eryk Górski, Robert Łakuta
projekt okładki Paweł Zaręba
ilustracja na okładce Dominik Broniek
redakcja Rafał Dębski
korekta Ewa Hartman, Barbara Caban
skład Dariusz Haponiuk
ZAMÓWIENIA HURTOWE Firma Księgarska Jacek Olesiejuk sp. z 0.0. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 tel./fax: (22) 721-30-00
wydawca Fabryka Słów sp. z 0.0. 20-607 Lublin, ul. Wallenroda 4c www.fabryka.pl e -mail: biuro@fabryka.pl
druk i oprawa OPOLgraf S.A. www.opolgraf.com.pl
Rozdział 1
301105977.001.png 301105977.002.png
Smoki to straszliwe jaszczury,
podstępne i złośliwe, zabijanie ich
jest świętym obowiązkiem i wielką chwalą.
Nauki Ealiya Pogromcy Smoków
Srebrne gwiazdy na ciemnogranatowym aksamicie nocnego nieba błyszczały drwiąco i wyniośle, ale
nie psuło mi to humoru. Wręcz przeciwnie. Zbyt dobrze wiedziałem, że wyniosłość to jedynie przejaw
bezradnej zawiści, którą z całych sił ukrywa się nawet przed sobą samym. A to znaczy, że ja mam coś
takiego, czego nie mają one, takie odległe i piękne. Więc niech one, tam w górze, nadal mi zazdroszczą!
Ta niezwykła myśl sprawiła, że omal się nie roześmiałem. A może moja wesołość brała się z
pachnącego korzeniami wiatru, który z dalekiego morza przyniósł gorzkawy posmak soli i natrętnie
uderzał mnie w plecy, przypominając, że zbyt długo nie zwracam na niego uwagi?
Tak, to rzeczywiście było poważne zaniedbanie z mojej strony.
Stałem na kamiennym balkonie, a przede mną przyzywająco czerniały ligi gęstej ciemności. Bardzo
kuszące... jeden krok i całkowita wolność od wszystkich i wszystkiego przynajmniej na najbliższe pół
godziny.
— Władco! — niespodziewanie rozległ się za mną dźwięczny, chłopięcy głos, którego chyba jeszcze
nie słyszałem.
A tośmy czasów dożyli! Zamyśliłem się do tego stopnia, że nie zauważyłem jego nadejścia. Czyżbym
zaczął się starzeć? Niby nie powinienem, w końcu zostałem ulepiony z innej gliny.
Już po moich marzeniach o wolności... Kiedy pozwolą mi pobyć sam na sam ze sobą, nieskończenie
ulubionym i jedynym w swoim rodzaju? Kiedy tylko się zanurzę w przejrzystej rzece własnych myśli, od
razu okazuje się, że jestem komuś bardzo potrzebny. Chociaż nie, raczej jest tak, że ciągle jestem komuś
potrzebny. Co by zrobił ten hałaśliwy tłum bez swojego Władcy? Myślę, że nic.
Nieważne, że przypominają sobie o moim istnieniu dopiero wtedy, gdy mają nóż na gardle. Grunt, że
sobie przypominają. Przynajmniej czasami...
Spokojnie policzyłem do pięciu i powoli, majestatycznie odwróciłem się do przybysza z miną, która
zgodnie z powszechną opinią znamionuje mądrego Władcę, nieustannie troszczącego się o pomyślność
poddanych.
Bo, powiedzmy sobie szczerze, tak właśnie jest. Czasem zaczynam surowo przestrzegać etykiety
(wtedy moi poddani stają się czujni, spodziewając się po mnie jakiegoś wybryku; a ja, rzecz jasna, nie
pozwalam im długo czekać — kto szuka, ten znajdzie!). I tylko moje oczy przybrały granatową barwę, ale
to już drobiazg, niewiele osób potrafi odczytać mój nastrój z koloru oczu. Mój młodszy brat jest w tym
bardzo dobry, ale — chwała Stwórcy — Ariena tu nie było. Brata kocham oczywiście z całej duszy (choć
niektórzy wątpią w jej istnienie), ale czasem ten chłopiec bywa po prostu nieznośny. Rzecz jasna, ja nie
jestem lepszy — w końcu łączą nas więzy krwi i tak dalej.
Chłopak, który zjawił się w mojej komnacie, emanował czcią i uwielbieniem, niczym magiczny
świetlik, przy którym zwykłem pracować w warsztacie. Od razu odechciało mi się zaglądać w myśli
chłopaka: nie znoszę takiej czołobitności. Najwyraźniej chłopiec był tutaj krócej niż rok i rzadko spotykał
się ze mną oko w oko — nie znałem nawet jego imienia. Ci, którzy przebywali pod moim kierownictwem
dłużej, widzieli we mnie już nie wielkiego Władcę, lecz ojca, który, oczywiście, może nakłaść po głowie
za jakieś przewinienia, ale z drugiej strony przebacza wszystkim swoim urwipołciom i z całych sił
troszczy się o ich dobro. Utrzymywanie w miarę liberalnych stosunków z poddanymi nie było sprawą
łatwą, ale sprawiało mi satysfakcję. Zawsze wolałem, żeby mnie kochano, niż by się mnie bano. To moje
osobiste zdanie, ale jeszcze nie spotkałem nikogo, kto byłby w stanie z nim skutecznie polemizować.
Choć niejeden próbował.
Chłopak wyglądał sympatycznie, choć, z drugiej strony, trudno znaleźć w naszym narodzie kogoś nie-
ładnego. Jasne, nieco rozczochrane włosy, szare, duże i odrobinę przestraszone oczy (w końcu jestem
Władcą!), przy tym płonące nienormalnym zachwytem, przystojna twarz... Ładny chłopiec. Nawet zbyt
ładny. Trzeba będzie zwrócić na niego uwagę — Aelle znowu snuje wielkie matrymonialne plany, a tu taki
miły młodzieniec, w dodatku nieświadomy jej specyficznej rozrywki: stałego dążenia do zamążpójścia —
zazwyczaj bez zgody swojej ewentualnej drugiej połowy. Ci, którzy znają ją dłużej, już dawno przywykli
do tych okresowych ataków i świetnie wiedzą, kiedy trzeba zabarykadować drzwi sypialni na noc i
chować się pod stół na widok naszej agresywnej piękności. Muszą bardzo uważać, żeby nie znaleźć się
przed ołtarzem z bólem głowy i pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Kiedyś nawet do mnie
wystartowała, bezczelna! Uratowało mnie to, że szybko poprosiłem brata o tymczasowy azyl polityczny i
przez miesiąc nie pokazywałem się w domu. Arien płakał ze śmiechu, ale szybko się uspokoił, gdy
zaproponowałem mu, żeby pomieszkał w Pałacach w charakterze tarczy, póki Aelle się nie uspokoi.
— Jak masz na imię? — zapytałem. — Nigdy przedtem cię nie widziałem.
— Nazywam się Erilien, Władco — odparł chłopiec z szacunkiem i niskim pokłonem (do grobu mnie
wpędzą tą etykietą!). — Służę w Pałacach już trzy tygodnie.
Ileż szczenięcego zachwytu w oczach... a w myślach jeszcze więcej! No nie, jeszcze chwila i zacznę
wyć.
Erilien... Gwiezdny... W swojej prawdziwej postaci musi wyglądać wprost niesamowicie. Rodzice dali
mu takie imię nieprzypadkowo.
— I dopiero teraz dopuszczono cię do moich komnat? — szczerze się zdumiałem. Znów Terien
wprowadził koszarowy dryl! A tyle razy prosiłem, żeby traktował nowicjuszy normalnie! Trzeba będzie
poważnie porozmawiać z tym parszywcem. Nie pozwala dzieciakom popatrzeć na mnie (i zawsze
znajdzie jakiś ważny pretekst!), a przecież nowi na pewno chcieliby z bliska obejrzeć Władcę, dla którego
opuścili rodziny, porzucili wszystko, co przedtem było całym ich życiem.
— Tak, Władco — odpowiedział z pokłonem Erilien.
Wyjątkowo małomówny młodzieniec, nie odzywał się nie pytany... Niedobrze. Trzeba szybko coś tym
zrobić.
— Tak więc... — powiedziałem z ciężkim westchnieniem i zacząłem wyjaśniać chłopcu jego prawa i
powinności: — Zacznijmy od tego, że skłonić należy się tylko raz, przy wejściu, i wcale nie tak nisko.
Jeśli chcesz uprawiać gimnastykę, wybierz sobie coś bardziej efektownego i oryginalnego. Ostatecznie
poproś Reliena, żeby opracował ci indywidualny program treningów. Przede mną nie musisz tak
błaznować, nie jesteś moim sługą, żeby za każdym razem wyginać się w chińskie osiem. Mówić
możesz, co chcesz i ile chcesz. Najlepiej nie wchodź do komnaty
bez pukania, ale jestem do dyspozycji okrągłą dobę, to znaczy, że jeśli bardzo będziesz chciał się z czegoś
zwierzyć, możesz przyjść nawet w nocy, nic ci nie zrobię, najwyżej rozespany cisnę w ciebie poduszką.
Jeśli ktoś ze starszych spróbuje obciążyć cię pracą ponad normę, poślij go tam, gdzie chcesz — nie mają
prawa tego robić. Czy wszystko jasne?
— Tak. — Oszołomiony chłopak skinął głową, ale potem mimo wszystko dodał: — Jednakże,
Władco...
— Chłopcze, gdybyś wiedział, od ilu już lat jestem Władcą... — westchnąłem głośno, ze zmęczeniem
przymykając oczy. — Przy okazji, jeśli zobaczysz ciemnowłosą dziewczynę, tak piękną, że z nikim nie da
się jej pomylić, i ona będzie... hmm... zwracać na ciebie uwagę, uciekaj ile sił w nogach.
— Dlaczego? — zapytał Erilien, jeszcze bardziej wstrząśnięty. Miał taką minę, jakby zaczął się
zastanawiać, czy po drodze do komnat Władcy nie pomylił się czasem o jeden zakręt.
— Ona chce wyjść za mąż.
— Oo... — powiedział.
— Dobrze biegasz? Weź pod uwagę, że jeśli nie uciekniesz od razu, ona cię złapie i ożeni ze sobą!
— Dobrze biegam, Władco — odparł z wysiłkiem chłopak.
Uśmiechnąłem się.
— Dobrze, instruktaż skończony. Komu zatem jestem potrzebny tym razem? — spytałem rzeczowym
tonem.
— Krasnoludzcy posłowie, Władco, miłościwie proszą, żebyście zechcieli udzielić im okruchu waszej
drogocennej uwagi.
Ale zasunął! Kto był autorem tego kwiecistego sformułowania: krasnoludy czy Erilien? Żeby tak
pompatycznie nazwać zwykłą audiencję!
— Dobra, pójdę pogadać z brodatymi — mruknąłem pod nosem, ale chłopiec chyba jednak usłyszał.
Sądząc z jego wstrząśniętej i stropionej miny, właśnie rozwaliłem w drobny mak jego porządek świata.
Widocznie wyobrażał sobie Władcę nieco inaczej, więc teraz, gdy stanął oko w oko z oryginałem, przeżył
największy szok w swoim życiu — podobnie jak tysiące innych przed nim. To nic, za to teraz nic mu już
nie będzie straszne!
To chyba moje hobby — nie odpowiadać żadnemu wyobrażeniu o sobie. Nie znoszę etykiety, sieję
wokół siebie zamęt, jestem za pan brat ze swoimi poddanymi i wyglądam tysiąc razy młodziej niż liczę
sobie lat — których sam już nie wiem, ile właściwie mam i, szczerze mówiąc, wcale nie zamierzam sobie
przypominać — jeszcze zacznę się czuć niczym wykopalisko... Zupełnie nie pasuję do swojego
stanowiska oraz pozycji i jestem z tego dumny. Mojemu narodowi chyba również — w każdym razie za
czasów moich rządów nie było prób przewrotu państwowego. A może nie było ich tylko dlatego, że ja sam
z radością porzuciłbym swoje stanowisko, ale nie ma drugiego takiego idioty, który dzień i noc trząsłby
się nad swoim narodem.
Chyba należałoby się przebrać z okazji przybycia posłów? A, do dharra z nimi! Właśnie że przyjdę w
czarnej koszuli i wytartych czarnych, skórzanych spodniach, w których niedawno pracowałem w kuźni.
Jeśli przybyli ci, o których myślę, to nie będzie to dla nich nic nowego, a jeśli nie, mam przecież niezłych
uzdrowicieli (sam ich uczyłem, to wiem), szybko ich ocucą. Odsunąłem z twarzy natrętny czarny kosmyk,
który uparcie pchał się do oczu. Nie cierpię się strzyc, dlatego zawsze do ostatniej chwili odkładam
skrócenie swojej drogocennej czarnej grzywy — w niektórych klanach wierzą podobno, że moja siła
zależy od długich włosów, ale nie było jeszcze prób ostrzyżenia mnie na łyso. Lirene nawet mi zagroziła,
że kiedyś mnie dopadnie i zaplecie warkocze, które ozdobi różowymi wstążkami. Jednak szacunek dla
Władcy nie pozwolił jej na tak daleko posunięte szyderstwo z mojego i tak nie najlepszego wyglądu. A
przecież Taelene wspominała chyba, że ładnie mi w długich włosach... Ale przy tym tak strzelała oczami,
że wolałem nie kupować tego komplementu i haniebnie zbiegłem z placu boju, wykręcając się pilnymi
sprawami. Dziewczyna oczywiście nie uwierzyła i strasznie się obraziła, ale mnie było już wszystko
jedno.
Do Wielkiej Sali Tronowej, gdzie czekała na mnie cała delegacja krasnoludów, poszedłem tajnym
korytarzem, który kończy się tuż za Czarnym Tronem. Po pierwsze tą drogą znacznie szybciej mogłem
dotrzeć na miejsce, a po drugie uwielbiam doprowadzać poddanych do tików nerwowych i histerii
zjawianiem się w
najbardziej niespodziewanych miejscach o najbardziej niespodziewanej porze. A wszystko dzięki
systemowi tajnych przejść! Ci, którzy mieszkają w mojej siedzibie, naiwnie sądzą, że znają wszystkie
tajne przejścia, co zabezpiecza ich przed moimi żartami, lecz zapominają o jednej rzeczy: to ja
budowałem Pałace i tylko ja wiem o nich wszystko.
Korytarz był zakurzony i zasiedlony przez najrozmaitsze pająki — dobrze chociaż, że karaluchy nie
ryzykują zakładania kolonii w tym ciemnym miejscu, pewnie dlatego, że umarłyby z głodu. Będę musiał
w końcu tu posprzątać, bo jeszcze przyczepi się do mnie jakieś draństwo i jak się potem pokażę w Sali
Tronowej? Wprawdzie dezynsekcja nie przystoi Władcy, ale wolę zrobić to sam, niż zdradzać poddanym
swoje małe tajemnice. Pewnie, że to szczeniackie, ale przecież wcale nie chcę się starzeć... Na nos spadł
mi jakieś bezczelny stawonóg, czym prędzej go strzepnąłem. Koniecznie trzeba doprowadzić to miejsce
do porządku!
Ku mojemu ogromnemu zadowoleniu w Sali Tronowej zjawiłem się tak niespodziewanie, że
śmiertelnie wystraszyłem obecnych: dawno nie korzystałem z tego przejścia i gdy nacisnąłem dźwignię,
drzwiczki otworzyły się z okropnym skrzypieniem i hurgotem. Ech, nieładnie wyszło... Ale to nic, w
końcu jestem Władcą, mnie wolno wszystko! To znaczy, wolno mi to, na co sam sobie pozwolę... Na
przykład na odrobinę przekory.
Gdy wszyscy już zrozumieli, że to nie natychmiastowy koniec świata, lecz mój kolejny żart, w sali
zawisło pełne wyrzutu, a nawet groźby milczenie, które nie przerodziło się w gniewny pomruk tylko
dlatego, że — mimo wszystko — to ja tu jestem szefem.
Kichnąłem ogłuszająco, po czym nieestetycznie klapnąłem na Tronie. Tron to dla innych wspaniały
mebel, ale dla mnie stanowi po prostu narzędzie tortur, które wyrzuciłbym od razu, gdybym tylko mógł.
Niestety, nie wolno! I ta ciągła presja: przecież to relikwia, stoi tu od paru tysięcy lat i tak dalej... A ja już
dawno chciałem postawić sobie coś wygodniejszego, nie tak twardego, na przykład głęboki fotel
wyłożony aksamitem, z poręczami... Siedzę na tym draństwie nieraz całymi godzinami, słucham
kompletnych idiotyzmów i ciężko zapracowuję na hemoroidy. Taak... Ale czy ja w ogóle mógłbym
zachorować na hemoroidy? Kwestia sporna, acz bardzo interesująca.
Odruchowo przybrałem majestatyczną pozę: Władca zasiadł na tronie, co było sygnałem, że znów
należy przestrzegać choćby iluzji etykiety. Moi wychowankowie od razu skłonili się jak na komendę,
przykładając rękę do serca (Terien jednak dobrze ich wytresował, a tak jęczał, że nie zdoła; zawsze
mówiłem, że chłopak ma prawdziwy talent!), jeden z krasnoludów zrobił dokładnie to samo, a cała reszta
długobrodych musiała z niezadowolonym sapaniem klękać na jedno kolano, z zawiścią zerkając na
towarzysza, którego to ominęło (a przecież jeszcze nie zaczęli wstawać!). A co ja na to poradzę? Tegor
jest moim uczniem, dlatego ma te same przywileje, co moi poddani. Krasnoludy powinny się cieszyć, że
nie muszą klękać na oba kolana jak pozostałe rasy! Chociaż... i tak nie pojawia się tu nikt oprócz
krasnoludów.
— Witaj, Nauczycielu — powiedział Tegor z szacunkiem. Teraz został już Mistrzem, cieszy się
powszechnym szacunkiem
swojego narodu, klany swatają mu najlepsze dziewczęta, a ten łobuz jeszcze kręci nosem... O, napuszczę
na niego Aelle, wtedy zrozumie, jaki był szczęśliwy! A przecież pamiętam, jak był małym chłopaczkiem i
na dziecięcej twarzy nie było nawet najmniejszej zapowiedzi tej wielkiej, czarnej brody.
Skinąłem krasnoludowi głową, uśmiechając się ciepło. Właściwie powinienem był wygłosić jakąś
kwiecistą mowę powitalną z okazji spotkania ze sławnymi synami podgórskiego plemienia, ale ja i Tegor
znamy się zbyt dawno i zbyt dobrze, żeby psuć audiencję idiotycznymi formalnościami. Tak się złożyło,
że gdy był dzieckiem, uratowałem go przed lawiną, a kilka lat później rozpaczliwie trzymający fason
chłopiec stawił się w Pałacach, chcąc zostać uczniem któregoś z moich obwiesi. Koniec końców to ja
zostałem jego nauczycielem i mogę uczciwie powiedzieć, że krasnolud wchłonął wszystko, czego tylko
mogłem go nauczyć. Z brodatymi zawsze przyjemnie mieć do czynienia.
Tegor uznał, że ma prawo kontynuować.
— Przybyło do nas poselstwo, Nauczycielu: elfy, ludzie, dwupostaciowi, a nawet demony leśne i gór-
skie.
Uniosłem pytająco brwi, choć tak właściwie miałem ochotę wulgarnie gwizdnąć. Hm, żeby takie
towarzystwo zebrało się dobrowolnie w jednym miejscu i nie po to, żeby się od razu tłuc — faktycznie
musiało wydarzyć się coś ekstraordynaryjnego.
Serce ścisnęło mi się boleśnie. Przecież już raz tak było...
— Mówią, że za Złotym Pasmem pojawiło się coś dziwnego. Dziwnego i złego — dodał po krótkiej
przerwie.
Aż tak? Niedobrze... Szkoda, że mimo wszystko nie jestem wszechwiedzący. Jeśli w jednym miejscu
zeszła się ta pstrokata zbieranina, która planuje wciągnąć w całą tę sprawę krasnoludy, to znaczy, że nie
jest dobrze. Cóż takiego umknęło mojemu sokolemu, ale, niestety, nie wszystkowidzącemu oku? Ech,
przecież świetnie wiem, do czego to wszystko zmierza...
— I co odpowiedzieliście? — zapytałem absolutnie spokojnie. Spokojnie, akurat... Tylko pewnie moje
tęczówki przybrały barwę zielonobrązową, a to znaczy, że co najmniej trzy osoby w sali rozumiały, jak
bardzo wziąłem sobie tę sprawę do serca. Te moje oczy to jednak nieprzyjemna cecha...
— Odpowiedzieliśmy, że udzielimy im wszelkiej możliwej pomocy, ale poprosiliśmy o dzień zwłoki,
żeby poradzić się was, Nauczycielu.
No, no, poradzić... Nawet nie muszę czytać myśli tego długobrodego zuchwalca. Od razu widać, że
przyszedł mnie uniżenie prosić, abym wysłał z nimi któregoś z moich licznych poddanych! I jeszcze ma
czelność łgać prosto w oczy! Ale trzeba przyznać, że robi to z wdziękiem i talentem.
To się nazywa przeznaczenie: ze wszystkich sił próbujesz odsunąć od siebie problem, a on podpełza na
twój próg, żeby z psim oddaniem spojrzeć ci w oczy.
— To, co się dzieje, może mieć wpływ na losy całego świata, a to znaczy, że mój naród nie może
biernie stać z boku... —powiedziałem powoli i znacząco, przymykając powieki jakby w zadumie.
Uradowane krasnoludy omal nie zaklaskały w dłonie, za to Terien zaczął się denerwować, rozumiejąc,
że coś' zamyślam. Zbyt długo przebywa obok mnie i świetnie wie, z jakich powodów mrużę oczy w czasie
rozmowy.
— Nauczycielu, czy wyślecie z nami waszych wojowników? — odważył się uściślić krasnolud.
— Nie. — Pokręciłem głową. — Nie mam prawa aż tak hojnie szafować życiem moich poddanych.
Mam takie prawo, mam! Tylko nie chcę go wykorzystywać.
Z pół minuty rozkoszowałem się ciszą, która zapadła po moich słowach, a potem z mocą dodałem:
— Wyruszę własną osobą.
Szok. Przerażenie. Zbiorowa utrata przytomności.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin