Carr Philippa - Córki Anglii 14 - Tajemnica jeziora świętego Branoka.pdf
(
2070 KB
)
Pobierz
Carr Philippa _Holt Victoria_ - Córki Anglii 14 - Tajemnic…
PHILIPPA CARR (VICTORIA HOLT)
TAJEMNICA JEZIORA
ŚWIĘTEGO BRANOKA
SPOTKANIE NAD JEZIOREM
Od samego początku Benedykt i ja przypadliśmy sobie do serca. Zdałam sobie z
tego sprawę już wtedy, gdy w dramatyczny sposób pojawił się w kręgu naszej rodziny.
Pokochaliśmy się, zanim wydarzyła się owa tragedia nad Jeziorem Świętego Branoka,
której skutki nas potem przez długie lata prześladowały i wywarły znamienny wpływ na
nasze losy.
Wszystko zaczęło się w tysiąc osiemset pięćdziesiątym pierwszym roku, gdy
rodzice zabrali mnie i mojego młodszego braciszka, Jacka, do Londynu na uroczyste
otwarcie Wielkiej Wystawy. Miałam wówczas dziewięć lat, a Benedykt siedemnaście.
Różnica ośmiu lat może się komuś wydać niewielka, lecz w pojęciu dziewięcioletniej
dziewczynki była ogromna.
Już sama podróż z Kornwalii do Londynu stanowiła dla mnie nie lada przeżycie.
Zatrzymaliśmy się w rezydencji przy placu Westminster, należącej do wuja Petera i
ciotki Amaryllis. Może nie powinnam ich tak nazywać, bo tak naprawdę nie byli moim
wujostwem, ale w skomplikowanych stosunkach naszej rodziny niełatwo się połapać. W
każdym razie zawsze do nich mówiłam wuju i ciociu.
Wuj Peter, wżeniwszy się w naszą rodzinę, całkiem ją zawojował, jednak to nie
jego, lecz ciotkę łączyło z nami pokrewieństwo. Choć niewiele młodsza od mojej babki,
była jej siostrzenicą. Moja mama szczerze podziwiała wuja Petera, odnosiła się do niego
zawsze z pewnym onieśmieleniem, na skutek czego wydawał mi się dziwnie tajemniczy.
Z usposobienia impulsywny i obdarzony dużym wdziękiem, wuj miał w sobie coś
zaskakująco grzesznego i może dlatego był niezwykle fascynującym mężczyzną. Nieraz
mnie to zastanawiało, myślałam nawet, że warto by zbadać, co się za tym kryje...
Ciotka Amaryllis była całkiem inna: łagodna i uprzejma stanowiła uosobienie
niewinności. Wszyscy ją kochali i nie dostrzegali w niej niczego tajemniczego.
Wuj i ciotka bardzo często przyjmowali u siebie różne ważne osobistości. Chociaż
z powodu młodego wieku nie brałam udziału w przyjęciach, znałam nazwiska
niektórych sławnych gości.
Wujostwo mieli dwoje dorosłych dzieci. Syn i córka założyli już własne rodziny,
mieszkali w eleganckich domach i prowadzili interesujący tryb życia. Helena wyszła za
mąż za Matathew Hume'a, polityka rokującego duże nadzieje. Zauważyłam, że Matathew
wielokrotnie odwiedzał wuja, również bez żony, i wiele czasu spędzał w jego
towarzystwie. Wuj zaś do tego stopnia interesował się polityczną karierą zięcia, że moja
mama uznała, iż jest „szarą eminencją, działającą skrycie za plecami Matthew Hume'a”.
Syn wujostwa nosił takie samo imię jak ojciec i dla odróżnienia nazywano go Peterkin.
Razem z żoną, Frances, prowadzili misję charytatywną w East End, robotniczej dzielnicy
Londynu, i jak słyszałam, czynili tam wiele dobrego.
Do tej pory znałam ich wszystkich jedynie z opowiadań matki, która lubiła mówić
o rodzinie i chętnie wspominała dawne dzieje. Mama przyszła na świat w zamku Cador,
od setek lat należącym do rodu Cadorsonów. Gdy wyszła za mąż za mego ojca, Rolfa
Hansona, w posagu wniosła mu ten zamek, który odtąd stał się rezydencją Hansonów.
Ojciec kochał zamek równie mocno, a może jeszcze mocniej niż poprzedni właściciele.
Powszechnie uważano, że posiadłość nigdy nie była tak dobrze zarządzana jak teraz, gdy
ojciec przejął nad nią pieczę. Nigdy też nie była tak wielka jak obecnie, gdyż żeniąc się z
matką, ojciec przyłączył do Cadoru swoje rodzinne włości.
Mój tata nie był rodowitym Kornwalijczykiem i wśród miejscowych uchodził za
cudzoziemca. Urodził się niezbyt daleko stąd, tyle że po drugiej stronie rzeki Tamar, w
Anglii, którą tu uważano za obcy kraj. Bardzo to ojca bawiło. Myślę, że stanowiliśmy
szczęśliwą rodzinę. Tata był nadzwyczaj mądrym człowiekiem. Radził sobie z każdym
problemem, każdy potrafił spokojnie i bez wielkich trudności rozwiązać. Tak mi się
przynajmniej wydawało. Nigdy nie widziałam, żeby się denerwował czy tracił
cierpliwość. Uważałam go za najwspanialszego mężczyznę na świecie. Lubiłam jeździć z
nim konno, gdy objeżdżał naszą posiadłość. Mój brat, Jack, trzy lata ode mnie młodszy,
też już zaczynał się do tego przymierzać. Przez pewien czas rodzice sądzili, że będę
jedynym ich dzieckiem i że to mnie przypadnie w udziale zamek i posiadłość. Ale potem
urodził się Jack...
Moja mama bardzo wysoko ceniła Cador. Nie dlatego, podkreślała, że zamek ma
wieże i kamienne mury, ale dlatego, że mieszkali tu ludzie, których kochała. To dzięki
nim Cador stał się jej prawdziwym domem.
- Nigdy, przenigdy, nie wmawiaj sobie, że dom jest sam w sobie ważny. Liczą się
w nim tylko ludzie: ci, których kochasz i którzy ciebie kochają. Sporo cennego czasu, jaki
mogłabym spędzić z twoim ojcem, zmitrężyłam - zwierzyła mi się kiedyś - bo nie miałam
pewności, czy jemu nie zależy na zamku bardziej niż na mnie. Na szczęście w porę się
opamiętałam, choć nastąpiło to dopiero po jakimś czasie, ale kilka lat wspólnego życia
zostało bezpowrotnie straconych. Ty, Angelet - mówiła - unikniesz tej sytuacji dzięki
temu, że pewnego dnia Cador stanie się własnością Jacka. A więc wychodząc za mąż, nie
będziesz miała wątpliwości, czy twój mąż pragnie cię dla ciebie samej, czy dlatego, że
jesteś właścicielką tego wielkiego domu.
Wypowiadała te słowa z wielką pasją, bo mama, zupełnie inaczej niż ojciec, lubiła
mówić i była dobrą mówczynią. Z przyjemnością patrzyłam, jak tata uśmiecha się do niej
z pobłażaniem i miłością, podczas gdy ona perorowała z ożywieniem.
Z natury przypominałam chyba bardziej matkę niż ojca. Ale nie z wyglądu. Jasne
włosy, duże, marzące zielone oczy i dość szerokie usta na pewno odziedziczyłam po
tacie. Wyglądałabym na poważną i myślącą osobę, gdyby nie mój perkaty nos. Był
zupełnie niepodobny do arystokratycznego długiego nosa ojca i stanowił zaprzeczenie
wszelkiej powagi. Nieraz, gdy wypowiadałam jakieś zuchwałe opinie, tata dawał mi
prztyczka w nos, jakby to on był winien mojej bezczelności.
W tamtych dniach nie zdawałam sobie sprawy, jakim szczęściem było posiadanie
takich jak moi rodziców. Niestety, do tego rodzaju wniosków dochodzi się znacznie
później.
Miałam wspaniałe, beztroskie dzieciństwo. Tę prawdę uprzytomniłam sobie
nagle owego dnia nad Jeziorem Świętego Branoka, gdy się przekonałam, że świat może
być także zgoła upiorny. Pamiętam dobrze jasne dni sprzed dramatu nad jeziorem, gdy
słońce zdawało się świecić bez końca, a czas jakby stał w miejscu...
Moja guwernantka, panna Prentiss, rozpaczliwie starała się zrobić ze mnie małą
damę, godną mieszkania na zamku Cador. Byłam jednak dzieckiem o dużym i
nieposkromionym temperamencie, a że rodzice wcale mnie za tę żywiołowość nie
potępiali, biedna bona nie bardzo mogła sobie ze mną poradzić. Nieraz wyżalała się na
mnie przed kucharką, panią Penlock, i przed naszym kamerdynerem, Watsonem, co
jednak zdarzało się tylko wówczas, gdy łaskawie raczyła zejść do kuchni. Nieczęsto się
do tego zniżała. Była widać przeczulona na punkcie swojej zawodowej pozycji, która
stawiała ją na wyższym szczeblu drabiny społecznej niż służbę.
Na próżno usiłowała wynosić się nad innych. Pani Penlock pracowała w zamku
Cador już wtedy, gdy moja mama była małą dziewczynką. Nic dziwnego, że teraz,
poruszając się majestatycznie w czarnej okazałej sukni z krepy, despotycznie rządziła w
podległej sobie kuchni i traktowała pannę Prentiss jak równą... Watson zachowywał się
podobnie, odnosząc się do reszty personelu z godnością, a nawet wyniośle, z wyjątkiem
może okazji, gdy się zalecał do którejś z ładniejszych pokojówek, choć i wówczas jego
umizgi trąciły protekcjonalnością.
Z przyjemnością wracam myślą do szczęśliwych dni dzieciństwa. Przypuszczam,
że rodzice świadomie pozwalali mi „szaleć”, jak mówiła panna Prentiss. Moja matka w
młodości cieszyła się stosunkowo dużą swobodą i widocznie chciała, żebym ja również
miała prawo korzystać z tego przywileju. Muszę przyznać, że ani ojciec, ani matka nie
mieli w sobie nic z rodzicielskiej surowości.
- Małe dzieci miło jest oglądać, ale nie powinno się ich słyszeć - mawiała stara
pani Fenny, mieszkająca w jednym z wiekowych domków zgrupowanych w pobliżu
portu we wschodnim Poldorey. Potrząsała przy tym groźnie głową, jakby chciała potępić
te dzieci, które dawały się nie tylko widzieć, ale i słyszeć. Należała do tego typu starych
kobiet, które wszędzie doszukują się grzechu i najczęściej go znajdują... Długie godziny
sterczała przy niewielkim oknie w swoim domku, obserwując, co się dzieje na nabrzeżu.
Przesiadywali tam zwykle rybacy, którzy naprawiali sieci lub ważyli złowione ryby. Pani
Fenny nie spuszczała z nich oka. Latem siadywała w otwartych drzwiach, by jeszcze
lepiej dojrzeć, czy ludzie robią coś nie tak, jak - jej zdaniem - powinni. Najmniejszy nawet
skandal, jaki wydarzył się w jej polu widzenia, natychmiast wychwytywała i pocztą
pantoflową puszczała w obieg.
- Wszędzie trafiają się tacy ludzie! - broniła jej moja mama. - Postępują tak
dlatego, że ich własne życie jest straszliwie nudne. Na skutek tego stają się niezdrowo
ciekawi życia innych ludzi, bo im się wydaje, że u tamtych dzieje się coś interesującego.
To z kolei budzi w nich zazdrość, szukają więc okazji, by innych oczernić. Chciałabym
wierzyć - zakończyła z emfazą moja mama - że nikt z nas takim się na starość nie stanie.
Miałam okazję się przekonać, że mamy uwagi były słuszne. Zarówno we
wschodnim, jak i zachodnim Poldorey można było znaleźć wiele osób podobnych do
pani Fenny. Mieszkańcy wschodniej części miasta uważali tych z zachodu za obcych,
choć może nie tak obcych jak przybyszy z drugiej strony rzeki Tamar. Pani Fenny
mówiła o mieszkańcach zachodniego Poldorey z odcieniem pogardy. Zawsze brał mnie
śmiech, ilekroć słyszałam, jak ci z zachodniej części miasta wyrażali się o swoich
wschodnich sąsiadach. Czynili to z takim samym lekceważeniem i poczuciem wyższości
jak tamci.
Jakże ja kochałam ten port... Lubiłam patrzeć na małe rybackie łodzie kołyszące
się na falach. Przycumowywano je do wielkich żelaznych pierścieni, na które musiałam
uważać i starać się je wymijać, gdy biegłam wybrzeżem. Zawsze chętnie zatrzymywałam
Plik z chomika:
gosiunia1979
Inne pliki z tego folderu:
Carr Philippa - Córki Anglii 01 - Cud u świętego Brunona.rtf
(1565 KB)
Carr Philippa - Córki Anglii 02 - Zwycięski lew.doc
(2010 KB)
Carr Philippa - Córki Anglii 14 - Tajemnica jeziora świętego Branoka.pdf
(2070 KB)
Carr Philippa - Córki Anglii 15 - Odmieniec.rtf
(1032 KB)
Carr Philippa - Córki Anglii 17 - Czas na milczenie.doc
(1473 KB)
Inne foldery tego chomika:
A.J. Cronin
Agata Christie
Alina Carra
Amanda Clark
Amy Joe Cousins
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin