To jest mój tatuś.doc

(51 KB) Pobierz

To jest mój tatuś!

 

Hania nie miała swojego prawdziwego taty. Nawet go nie pamiętała. Wprawdzie na jej stoliczku nocnym stała fotografia młodego, przystojnego mężczyzny oprawiona w piękną srebrną ramkę, odkąd jednak Hania sięga pamięcią, mieszkała zawsze z mamusią i Pawłem. Pamięta też dobrze ich ślub. Mama miała na sobie długą, białą suknię z trenem, który Hania niosła razem ze swoją kuzynką Irenką, gdy mama powoli zbliżała się do ołtarza. Paweł ubrany był w elegancki garnitur. Hania pamięta też, jak po wyjściu z kościoła wszyscy rzucali drobne pieniążki, ryż na szczęście i bardzo dużo kwiatów. Mama i Paweł wyglądali jak królewska para w tym deszczu białych płatków sypiących się dookoła. Hania nawet wtedy pomyślała sobie, że jej własny ślub też tak kiedyś będzie wyglądał.
Tak więc Paweł w jej życiu był prawie od zawsze. Miał niesamowite pomysły. Otwierał jej drzwi, gdy wracała ze szkoły, i chował się gdzieś w mieszkaniu. Ileż się Hania musiała czasami go naszukać! Innym razem wyskakiwał ukradkiem zza drzwi i krzyczał na całe gardło:
- Łaaaaaa! - a dziewczynka aż podskakiwała ze strachu. Zaraz potem śmiała się jednak radośnie.
Paweł był bardzo wesoły i lubił się wygłupiać. Gdy Hania ćwiczyła najnowszy taniec, który miała pokazać przed całą szkołą, Paweł stał za nią i także się wyginał: w przód, w tył, na boki. Trochę niezgrabnie mu to wychodziło, czym rozśmieszał dziewczynkę do łez. Czasem Hania odrabiała z Pawłem lekcje. Z czytaniem różnie bywało. Wystarczyło, że nie zauważyła jakiegoś ogonka albo zamiast „b" przeczytała „p" i wychodził zupełnie inny wyraz. Kiedyś zamiast: "Nie będę brała cudzych rzeczy", napisała w zeszycie: "Nie będę prała cudzych rzeczy". Wtedy Paweł łapał się za brzuch i udawał, że zanosi się od śmiechu. Początkowo złościło to Hanię, ale potem śmiali się już razem. Tak w tajemnicy mówiąc, Hania wolała odrabiać lekcje z Pawłem niż z mamą. Mama zaraz się denerwowała i podnosiła głos:
- Haniu, jak możesz takie głupstwa czytać! Przyłóż się bardziej do nauki.
Paweł zabierał Hanię na wycieczki, na basen, w każdą niedzielę do kościoła, a nawet chodził na wywiadówki, jeśli mamusia musiała zostać dłużej w pracy. O Hani zawsze mówił:
- To moja córeczka! Mój największy skarb świata! - i chwalił się nią przed swoimi znajomymi.
Czasami mama nawet zwracała mu uwagę:
- Nie chwal jej tak za wszystko, bo zupełnie się jej w głowie poprzewraca - ale widać było, że cieszy się, widząc jak bardzo Paweł Hanię kocha. Była jego oczkiem w głowie. Tak mówiła mamusia.
Tego dnia pojechali na wycieczkę za miasto. Było słonecznie i ciepło. Na gęstym dywanie utkanym z żółtych kaczeńców Hania bawiła się malutką pluszową małpką i różowym zajączkiem. Po pewnym czasie wstała i zaproponowała:
- Paweł, zagraj ze mną w bambinktona.
- Nie - odparł stanowczo Paweł i zabawnie zmarszczył nos.
- Dlaczego? - zapytała dziewczynka.
- Ponieważ zagram z tobą w badmintona - roześmiał się Paweł i wziął do ręki leżące obok kocyka rakietki. Jedną podał Hani.
Gdy skończyli grę, brodzili wśród bujnych traw, obserwując delikatnie kołyszące się na wietrze kwiaty. Paweł pokazywał Hani niektóre ptaki i szeptem, aby ich nie spłoszyć, opowiadał o nich. Czasem przykładał palec do ust i wsłuchiwał się w tworzoną przez nie muzykę. Potem wracali do mamy, która opalała się na skąpanej w słońcu polanie.
Nic nie zapowiadało, że coś zmąci ten błogi nastrój. A jednak! Nieopodal, także na piknik, rozłożyła się inna rodzina, a wraz z nią dziewczynka. Była w Hani wieku. Początkowo zerkały w swoją stronę z zaciekawieniem, trochę nieśmiało. Wyglądało to tak, jakby każda z nich czekała, aż ta druga wykona jakiś ruch. W końcu dziewczynka z sąsiedniego kocyka wstała i powoli podeszła do Hani.
- Pobawimy się w coś razem? - zaproponowała. - Może zagramy w badmintona?
- W badmintona grałam już dzisiaj. Może w piłkę? - podsunęła myśl Hania.
- No dobrze - zgodziła się dziewczynka. - Możemy zagrać w piłkę, na przykład w kolory.
Hania wzięła swoją piłkę.
- Jak masz na imię? - zwróciła się do dziewczynki.
- Basia - odparła.
- Ja mam na imię Hania.
- A do której klasy chodzisz? - zapytała Basia.
- Do trzeciej. A ty?
- Ja też do trzeciej - odparła dziewczynka.
Zaczęły rzucać piłką. Początkowo nawet zgodnie się bawiły, ale po jakimś czasie Basi znudziła się ta gra i zaczęła wykopywać piłkę, jak najdalej się dało.
- Nie rób tego - powiedziała Hania. - To nadmuchiwana piłka. Nie można jej kopać, bo pęknie.
Basia nie bardzo jednak miała ochotę słuchać próśb koleżanki. W pewnym momencie piłka przeleciała przez gęste krzaki tworzące zwartą ścianę zieleni.
- Przecież mówiłam, abyś nie kopała piłki! - zawołała Hania. - Widzisz co narobiłaś?! Teraz idź po nią!
- To twoja piłka. Nigdzie nie pójdę - odparła Basia. - Sama sobie idź!
Tego było już za wiele. Hania zdenerwowała się okropnie.
- Głupia jesteś! - wrzasnęła. - Ty idiotko! Wynocha po piłkę!
Basia odwróciła się na pięcie i poszła do swoich rodziców. Hania była czerwona ze złości. W tym momencie poczuła szarpnięcie za ramię.
- Jak ty się zachowujesz!? - Paweł mówił podniesionym głosem. - Co ty wyprawiasz! Wstyd mi za ciebie!
- Nie musisz się za mnie wstydzić! - krzyknęła Hania. - Nie jesteś moim ojcem! - dodała - I nie masz prawa na mnie krzyczeć! - wyrwała się z uścisku i pobiegła w stronę zwartej ściany zieleni. W tym gąszczu znalazła otwór i przecisnęła się przez niego. Przeszła na drugą stronę. Tuż nad jej głową rozpościerała swoje liście duża gałąź. Na niej zawisła kolorowa piłka. Hania podniosła leżący na mchu długi patyk i poruszyła gałąź. Piłka spadła. Dziewczynka przykucnęła, przytuliła policzek do miękkiej z braku powietrza piłki i rozpłakała się szczerze. Po jakimś czasie usłyszała w krzakach szamotanie. To mama przedzierała się przez mur zieleni.
****
Od tamtej pory Paweł nie wygłupiał się z Hanią tak, jak dawniej.
- Paweł, zawieziesz mnie dziś do szkoły? - pytała czasem dziewczynka.
- Tak - odpowiadał, a gdy wysiadała z samochodu, życzył jej miłego dnia, ale oczy miał smutne, a na twarzy nie było śladu po tym zabawnym, żartobliwym uśmiechu, którym tak często ją kiedyś obdarzał. Brakowało tego dziewczynce. Udawała jednak, że wcale jej nie brakuje. W końcu nie miał prawa na nią krzyczeć! Nie był jej ojcem! Nic takiego nie zrobiła. Powiedziała mu tylko prawdę. Mama to co innego. Ona była jej mamą i mogła czasem nakrzyczeć na Hanię, choć dziewczynka wolałaby, żeby tego nie robiła.
- Zachowałaś się bardzo niegrzecznie! - powiedziała jej mama, gdy wróciły do domu po tym feralnym pikniku. - Jak mogłaś obcą dziewczynkę nawyzywać od głupich i idiotek? -wprost nie mogła w to uwierzyć.
- Kopnęła mi piłkę w krzaki i nie chciała po nią iść - usprawiedliwiała się Hania. - Już wcześniej jej mówiłam, żeby piłki nie kopała.
- Trzeba było zabrać piłkę i powiedzieć dziewczynce, że nie masz ochoty bawić się w taki sposób. Można to było zrobić grzecznie - mama załamywała ręce na samo wspomnienie. -Uciekłaś na dodatek w krzaki i Paweł poszedł przeprosić za ciebie rodziców Basi i samą Basię.
Hania wzruszyła ramionami.
- Basia prosiła, aby również cię przeprosić w jej imieniu, ale ja uważam, że powinnyście zrobić to osobiście i wyjaśnić całą sytuację - ciągnęła mama. - A jeśli chodzi o Pawła... - mama głęboko westchnęła - to bardzo go zraniłaś.
- Nie miał prawa na mnie krzyczeć! - powtórzyła Hania.
- Zareagował impulsywnie, bardzo szybko, nie myślał o tym, co mówi i w jaki sposób wypowiada słowa - tłumaczyła go mama. - Wszystko się działo błyskawicznie. Zrobiło mu się wstyd za twoje zachowanie i powiedział to głośno. Co w tym złego? - zapytała, przyglądając się córce uważnie.
- Nie jest moim ojcem - po raz kolejny powiedziała dziewczynka.
- To znaczy, że nie może ci zwrócić uwagi? - zdziwiła się mama. - Pani w szkole też nie jest twoim tatą, a zwraca ci uwagę, gdy się źle zachowujesz. Nasza sąsiadka z czwartego piętra też ci zwróciła uwagę, że trzaskasz drzwiami z całej siły, tak że aż meble skaczą u niej w pokoju. Uważasz, że nie miała prawa? A pan woźny? - mama przypomniała sobie historię z drugiej klasy. - Wpadł w furię, bo przewieszałaś dzieciom dla żartów worki z butami, a on musiał ich szukać. Pamiętasz? Był taki wściekły, że krzyczał na całą szkołę.
- To co innego - powiedziała poważnie Hania.
- Ja nie widzę różnicy, chyba taką, że Paweł cię kocha, a pan woźny najwyżej lubi. Choć biorąc pod uwagę twoje figle, mogę mieć wątpliwości - odparła mama.
- Lubi mnie - burknęła Hania. - Nawet mi o tym powiedział - dodała. - Kiedyś stałam w szatni, a on podszedł do mnie i powiedział: "Lubię cię, ty moja mała figlarko".
Mamusia jednak nie bardzo była zadowolona z wyjaśnień Hani. Tego dnia miała zresztą wyjątkowo zły humor i wszyscy już do samego wieczora schodzili jej z drogi.
****
Nadszedł dzień występu Hani. Miała pokazać przed całą szkołą taniec, którego uczyła się w domu, do bardzo pięknej muzyki. Inne dzieci miały recytować wiersze, a klasa III a przygotowała na ten dzień przedstawienie teatralne. Cała sala gimnastyczna już od kilku dni zamieniła się w galerię prac plastycznych. Obok rysunków malowanych farbami i kredkami wisiały prace wyklejane papierem kolorowym, materiałami, a nawet zasuszonymi roślinami. Na specjalnych stoliczkach ustawione zostały rzeźby z masy solnej, z gliny i ceramiczne dzbanki. Kilka dziewczynek z klasy piątej przygotowało pokaz pantomimy. Hania widziała to na próbie i bardzo jej się podobało. Dziewczyny ćwiczyły w czarnych i białych obcisłych strojach i za pomocą samych ruchów ciała, gestów i min przedstawiały historię o kotach. Gdy jedna z nich, Justyna, udawała kota, który siedzi zamknięty w szklanej klatce i próbuje się z niej wydostać, miało się wrażenie, jakby jej ręce rzeczywiście ślizgały się po szybie, a przecież żadnej szyby nie było.
Hania była bardzo przejęta całym czekającym ją dniem. Nie spała pół nocy, rozmyślając. Jej myśli krążyły zarówno wokół tańca, jak i wokół Pawła.
Z samego rana, pijąc ciepłe kakao, zapytała:
- Paweł, przyjdziesz na mój występ?
Bała się bardzo odpowiedzi. Wiedziała, że na występ zaproszeni są rodzice, a przecież ona sama nie tak dawno odmówiła Pawłowi prawa bycia rodzicem, prawa bycia jej tatą.
- Chcesz, abym przyszedł? - zapytał cichutko.
- Tak - odparła, przełykając ślinę.
- To w takim razie będę - powiedział i wyszedł z kuchni. Po chwili jednak wrócił i puścił do Hani oko, a potem dodał wesoło:
- Tylko sobie nóg nie połam przy tych twoich wygibasach, bo na rękach cię do szkoły nosić nie będę! Zobacz, jakie ze mnie chuchro! Nie dam rady - dodał i zrobił jedną ze swoich śmiesznych min.
Nie miał pojęcia - nie mógł przecież wiedzieć - jakie to było dla Hani ważne. Zresztą może jednak wiedział... Poczuła, jakby odzyskała Pawła takiego, jakim był wcześniej, wesołego, życzliwego i kochającego, choć nie miała ani cienia wątpliwości, że przez ten czas, gdy nie było między nimi najlepiej, on ani przez chwilę nie przestał jej kochać.
****
Sala była już zapełniona. Hania rozejrzała się uważnie. Nie widziała w tym tłumie ani mamy, ani Pawła.
- Może coś ważnego ich zatrzymało - uspokajała pani, widząc zmartwioną twarz Hani.
Dziewczynka czuła, jak łomocze jej serce. Czekała na swoją kolej. Gdy klasa III a kończyła swoje przedstawienie, Hania dostrzegła między rzędami ławek niebieską bluzkę mamy. Tak, to była ona, przeciskała się w poszukiwaniu miejsca, a drogę torował jej Paweł.
- Teraz ty, Haniu - dobiegł do niej głos nauczycielki. Spojrzała jeszcze raz na publiczność. Mama siedziała już na brzegu ławki, a Paweł kucał obok niej.
Wyszła na środek sceny i ukłoniła się wszystkim. Potem przy delikatnym akompaniamencie zaczęła się poruszać w rytm muzyki. Tańczyła płynnie, czasem miało się wrażenie, że unosi się nad powierzchnią podłogi, jakby frunęła. Delikatne dźwięki zmieniły się w ostre i głośne, ale równie rytmiczne. I z tym Hania poradziła sobie bez trudu. W końcu przygotowała się solidnie. Dynamiczne fragmenty utworu przykuwały uwagę publiczności, ożywiały całość, by po chwili znów przeistoczyć się w delikatną i lekką jakby trzepocące skrzydła motyli melodię i tym samym zakończyć występ, pozostawiając w sercach rodziców i dzieci powiew spokoju i wyciszenia. Hania skłoniła się raz jeszcze. Rozległy się brawa niczym burza znienacka pojawiająca się na zalanej słońcem łące. Dziewczynka podeszła do mikrofonu. Na sali zapanowała cisza.
- Chciałam wszystkim podziękować, a taniec, który wykonałam, dedykuję mojemu tatusiowi... - wzięła głęboki oddech - mojemu tatusiowi Pawłowi, który jest najlepszym tatą na świecie! - ukłoniła się raz jeszcze i ustąpiła miejsca dziewczynkom z piątej klasy. Odszukała wzrokiem Pawła. Choć był wmieszany w tłum rodziców i próbował ukryć wzrok, widziała w jego oczach migoczące łzy, które próbował powstrzymać. Wiedziała jednak, że tym razem go nie zraniła, że to nie łzy smutku. Powiedziała to, co czuła zawsze, ale niedawno dopiero zrozumiała: Paweł opiekował się nią jak ojciec, był z nią zawsze w chwilach dobrych i złych, kochał ją jak ojciec. Był nim, po prostu nim był!
- To jest mój tatuś - powiedziała Hania z dumą, przedstawiając go pani nauczycielce i zupełnie zapominając, że Paweł chodził przecież na wiele wywiadówek. Mamusia też się tak ciepło do Hani uśmiechała. A on przytulał ją mocno do siebie i nic nie mówił. Czasami słowa są niepotrzebne.
Koniec

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin