DAVID WEBER
LINDA EVANS
OGNIE PIEKIEŁ
KSIĘGA PIERWSZA
Tytuł oryginału: HELL HATH NO FURY
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Dla Megan, Morgana i Mikey Paula, którzy dzielnie wytrzymują ze swoim tatą.
Widzicie? Ja naprawdę nad czymś pracowałem!
Dla Davida i Aubrey, dla Boba i Susan
oraz dla tych wszystkich ludzi,
którzy podtrzymują mnie na duchu
kiedy nie mam już serca do niczego.
PROLOG
Pionowa szczelina w klifie wyglądała na wąską jak ostrze żyletki. Każdy, najszerszy nawet przejazd kolejowy przypominałby nieznaczną cieniutką kreskę, gdyby wydarto go urwistej, wysokiej na ponad trzy tysiące stóp przepaści.
Darcel Kinlafia dobrze o tym wiedział. Przejeżdżał już tędy w drugą stronę - przez to, co autorzy przewodników i geografowie nazywali Szczeliną Traisum - w przeszłości. Niemniej był to widok z rodzaju tych, jakie nie mogły spowszednieć nikomu, nawet ludziom najbardziej obytym z podróżami pomiędzy wszechświatami.
Z tego właśnie powodu, wygramolił się jakiś czas temu ze swojego siedzenia w roztrzęsionym, nieznośnie klekocącym, tak zwanym „wagonie pasażerskim” i wyszedł na pomost. Stąd, z przodu pojazdu, widok miał znacznie lepszy niż z okna. Pociąg rozpoczął właśnie swą długą na cztery mile wspinaczkę ku szczelinie. Darcel stał z rękami na poręczy i uniesioną głową, i przyglądał się jednemu z najbardziej spektakularnych obrazów, jakie mogła zgotować oczom człowieka przyroda. Portal pomiędzy wszechświatami Traisum i Karys był jednym z najmniejszych, jakie do tej pory odkryli Sharonianie. Ściślej rzecz ujmując, miał on jedną z mniejszych powierzchni użytkowych.
Teoretycy utrzymywali bowiem, że w istocie portal ten był dużo większy, z tym, że większa jego część znajdowała się w obu wszechświatach pod powierzchnią ziemi, nad którą wystawała jedynie górna część jego okrągłej tarczy. Ponadto tereny znajdujące się po jego obu stronach różniły się od siebie... bardzo wyraźnie. W Karys, portal wychodził na to, co w rodzimym wszechświecie Darcela Kinlafii byłoby arpathiańskim miastem Zaithag; po stronie Traisum nieco na zachód od miasta Narshalla, w Shurkhal, znajdowały się Góry Ithal.
Dlatego właśnie widok był tu tak niezwykły. Zaithag leżało zaledwie siedemset stóp nad poziomem morza, podczas gdy górskie grzbiety na zachód od Narshalli, wznosiły się na wysokość ponad czterech tysięcy sześciuset stóp... i traf chciał, że w Traisum jedną z takich gór portal przeciął dokładnie w połowie.
Większość ludzi, którzy po raz pierwszy w życiu mieli okazję patrzeć przez portal od strony Karys, odczuwała zaburzenie orientacji i zawroty głowy. Do podobnych obrazów ani ludzkie oko, ani tym bardziej umysł nie były przyzwyczajone; idealnie pionowy, szklisty i gładki klif wysoki na ponad pół mili w swym najniższym miejscu i szeroki na cztery i pół mili.
Korzystny zbieg okoliczności stanowiło to, że wszechświat Karys leżał dalej od Sharony niż Traisum. To pozwalało ekipom inżynierów Kolei Trans-Temporalnych podejść do portalu od strony zboczy góry Karys, a nie wprost z jej serca. Sam portal znajdował się w pewnej odległości na wschód od szczytu, co sprawiało, że gdy patrzyło się z kierunku Karys, klif był kilkaset stóp niższy i podejście do niego wymagało pokonania o trzy lub cztery mile krótszej trasy, niż od strony Traisum. Pracownicy KTT już dawno przyzwyczaili się mierzyć z niemal niewykonalnymi przedsięwzięciami budowlanymi, przy których przekopanie Wielkiego Kanału Ternathii czy Kanału Nowofarnalijskiego wyglądało na niedzielny spacerek, ale to, z czym mieli do czynienia tutaj, stanowiło granicę nawet dla ich możliwości. Prace nad wydarciem górze tego wąskiego przesmyku, zabrały im długie lata (i tak wiele ton dynamitu, że Kinłafia nawet nie próbował sobie tej ilości wyobrazić), podczas których nie można było podjąć żadnych poważniejszych prób eksploracji wszechświatów, leżących w dolnej części łańcucha. Szczelina ciągnęła się na pięć mil i głęboka była na tysiąc osiemset stóp w miejscu, gdzie wylot po stronie Ka-rys spotykał się ze szczytem rampy od drugiej strony. W górze wycięto drogę, szeroką na cztery pasy ruchu, po dwa w każdą stronę. Nie trzeba dodawać, że podjazd był bardzo stromy.
Lokomotywa zaczęła sapać jeszcze bardziej hałaśliwie niż do tej pory. Wspinając się pomiędzy skałami, parowy silnik musiał pracować bardzo ciężko. Bijący z jej komina pióropusz dymu unosił się ku górze, dodając świeże warstwy brudu i sadzy do osadu, który już pokrywał wysokie skały. Kinłafia usłyszał piękny zew ostrzegawczego gwizdka.
Został na pomoście jeszcze przez chwilę i popatrzył ponad dachem wagonu pasażerskiego na wąski pas rozżarzonego błękitu nieba, zawieszonego wysoko nad sobą. Odetchnął nieco głębiej, wrócił do środka i ponownie zapadł w swoje siedzenie.
„Już niedaleko” - pomyślał. - „Teraz już naprawdę bardzo niedaleko. Przynajmniej do końca tego etapu.”
* * *
Niecałe dwie godziny później, Kinłafia wyjrzał z okna wagonu. Pociągiem zatrzęsło i cały skład zatrzymał się przy wtórze ostrego pisku hamulców oraz przeciągłego syku pary.
Było gorąco i mimo miłej przerwy na względny chłód, który panował podczas przejścia przez Szczelinę Traisum, otwarte okna wagonu - którymi zdążyły już wyparować ostatnie resztki wilgoci - jedynie pomagały w przekształceniu jego wnętrza w całkiem sprawną saunę. Niemniej dla Kinlafii ta część podróży i tak stanowiła stanowczą odmianę losu na lepsze, po wyczerpującej konnej wycieczce przez pustynię w Failcham, której piaski rozciągały się tam, gdzie na Sharonie znajdowały się miasta Yaranhk i Judaih.
Będąc pracującym dla Zarządu Portali Głosem - a także licencjonowanym Ogarem Portali - Kinłafia widział o wiele więcej zakątków multiwersum niż większość Sharonian. Ale, nawet komuś z jego doświadczeniem, dopiero taka podróż jak ta uświadamiała rozmiar przedsięwzięcia, jakim było badanie i zasiedlanie wielu replik macierzystego wszechświata ludzkości. W normalnych okolicznościach podobna wyprawa unaoczniała również głupotę wszelkich międzyludzkich konfliktów. Mając do dyspozycji tak niewiarygodną ilość przestrzeni i zasobów naturalnych, każdy był w stanie znaleźć dla siebie miejsce, w którym mógł zacząć żyć na własną modłę, nie zagrażając przy tym interesom, czy wolności innych. A także nie drażniąc nikogo postępowaniem niezgodnym z odmiennymi od swoich, przekonaniami.
„A jednak tak się nie dzieje” - pomyślał telepata, zdejmując walizkę z półki zawieszonej nad siedzeniami. - „Po części zapewne z powodu głęboko zakorzenionej w ludziach krnąbrności. Większość z nas uważa przecież, że to ten drugi powinien się wyprowadzić i szukać szczęścia gdzie indziej. No, a ostatnio pojawił się jeszcze problem tych przeklętych Arkanian.”
Na chwilę zacisnął mocniej szczękę. Jego brązowe oczy przybrały mroczny, ponury wyraz. Jednak po chwili, wysiłkiem woli opanował nerwy, rozluźnił ramiona i głęboko odetchnął. Długie tygodnie spędzone w uciążliwej podróży, pozwoliły mu nabrać na tyle dystansu do morderstwa Shaylar, że był w stanie przyznać rację księciu koronnemu Janakiemu. Darcel Kinlafia wiedział, że nigdy nie wybaczy rzeźnikom z Arkany zmasakrowania cywilnego zespołu badawczego, a zwłaszcza zabójstwa Shaylar Nargry-Kolmayr. Nie widział nawet powodu, dla którego miałby próbować komukolwiek wybaczać. Janaki nie mylił się jednak, co do tego, że istnieje różnica pomiędzy odmową przebaczenia winowajcom, a budowaniem reszty życia wyłącznie na fundamencie nienawiści. Na nienawiści nigdy nie można zbudować niczego trwałego. Jeśli człowiek pozwoli jej zbyt głęboko wrosnąć we własną duszę, jeśli da się jej zanadto zawładnąć samym sobą, zdolna jest unicestwić każdego równie skutecznie, co wystrzał z karabinu lub pistoletowa kula.
„To samo może przytrafić się również całej cywilizacji” - pomyślał chmurnie. - „Pan ‘Mów mi Janaki’ co do tego także się nie pomylił. Poza tym, znam przecież wielu Sharonian, których też nie chciałbym mieć za krewnych. Nie, nie - bądź uczciwy Darcel - znasz wielu Sharonian, których chętnie ujrzałbyś na czyjejś liście ‘do odstrzału’. A zatem - z logicznego punktu widzenia - muszą również istnieć jacyś Arkanianie, tak samo, jak obywatele Sharony, przerażeni perspektywą międzywszech-światowej wojny. Może jedynie pojawić się niejaki problem z dotarciem do nich.”
Prychnął rozbawiony cierpkim humorem ostatniej myśli, trochę tylko - co stwierdził z niejakim zaskoczeniem - zabarwionym goryczą towarzyszącą mu od tak dawna. Choć jednak nieco bardziej, niż tylko trochę. Tak czy inaczej, te rozdzierające, nieokiełznane spazmy wściekłości i gniewu, które targały nim za każdym razem, kiedy myślał o masakrze na Polanie Powalonych Drzew, straciły już wiele ze swej pierwotnej agresywności.
„Podkapitan Yar mówił, że tak będzie. Trzeba było go posłuchać.”
FCinlafia zapamiętał sobie, by przesłać Delokhanowi Yarowi pozdrowienia siecią Głosów. Czuł, że to najdrobniejsza z rzeczy, jakie mógł zrobić dla służącego w kompanii kapitana chan Tesha Uzdrowiciela, który tak wiele czasu i wysiłku poświęcił na zmuszenie telepaty do przyznania, że życie - mimo wszystko - toczy się nadal. Co prawda, rany takie jak te zadane jego duszy przez morderców Shaylar nie znikną nigdy, ale z czasem się zabliźnią, przekształcając w coś, z czym dorosły człowiek potrafi sobie radzić, nie uciekając przy tym, w bezdenne grzęzawisko depresji i odmowy jakiegokolwiek uczestnictwa w sprawach tego świata. A w jego własnym przypadku...
- Witamy w Forcie Salby.
Kinlafia drgnął. Głos kierownika pociągu wyrwał go z zamyślenia. Mimo swojego arpathiańsko brzmiącego nazwiska, Irnay Tarka był Uromathianinem. Pochodził z niepodległego królestwa Eniath. Pracował w Kolejach Trans-Temporalnych i był jednym z setek ludzi, którzy przyczyniali się do podciągnięcia linii kolejowych bliżej Wrót Piekieł. Prace te, w chwili, gdy pojawiła się możliwość przerzucania ciężkiego sprzętu przez Szczelinę Traisum, ruszyły ze zdwojonym tempem. Tory kończyły się już niecałe czterysta mil od Fortu Mosanik w Karys, co dla całości operacji stanowiło ogromny postęp. Co prawda, linią tą nieprędko jeszcze miały pojechać luksusowe pociągi pasażerskie KTT, ale nawet i te, skromnie wyposażone, niemal prowizoryczne, ciasne wagony pasażerskie były szalonym krokiem naprzód, w porównaniu z dotychczas stosowanym transportem konnym.
Tarka uśmiechnął się, niemal jakby słyszał myśli Kinlafii.
- I jak tam? Siodło mocno dało się panu we znaki? - spytał i telepata parsknął.
- Chyba przyjdzie mi jeszcze kilka dni przecierpieć - odpowiedział Głos. - Ale proszę zauważyć, że ja wcale nie narzekam. Po prostu do końca życia będę już powtarzać, że możliwość posadzenia tyłka na czymś w miarę płaskim i nieruchomym jest prawdziwym darem bogów!
- Zadowolenie pasażerów najwyższym celem KTT - oznajmił Tarka, po czym jego uśmiech nieco przygasł. - Ale zupełnie poważnie, panie Kinlafia. Był to dla mnie zaszczyt.
Kinlafia wykonał dłonią gest, jakby chciał odegnać od siebie krępujące wyrazy szacunku. Poczuł się o wiele bardziej, niż tylko trochę niezręcznie. To kolejna sprawa, którą trafnie przewidział Janaki. Jako jedyny pozostały przy życiu członek, zmasakrowanego zespołu badawczego Konsorcjum Chal-gyn - i na domiar wszystkiego, jako ten konkretny Głos, z którym Shaylar nawiązała połączenie, nadając swój ostatni, bohaterski przekaz - Kinlafia wbrew własnej woli zyskał sobie pewien stopień sławy (czy złej, czy dobrej to już inna sprawa). Nie czuł się z tym komfortowo, ponieważ we własnej ocenie nie zrobił nic szczególnego. Nie zasłużył na zaszczyty. Co więcej - mimo że rozumiał irracjonalność podobnych uczuć - wciąż nie potrafił sobie wybaczyć, że nie zrobił nic, by ocalić przyjaciołom życie.
Wydawało się, iż Tarka chce powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał się i tylko pokręcił nieznacznie głową. Kinlafia odpowiedział jeszcze jednym, skrępowanym uśmiechem i wyciągnął do kolejarza prawą rękę. Tarka zderzył się z nim przedramieniem.
- Powodzenia, Głosie Kinlafia - powiedział. - Życzę panu bezpiecznej drogi do domu. Tam wielu ludzi czeka z niecierpliwością, żeby usłyszeć o wszystkim z pierwszej ręki.
- Wiem - odparł Darcel i w jakiś niezrozumiały sposób udało mu się nie westchnąć.
Skinął Eniathianinowi głową, ruszył naprzód wąskim korytarzem i wysiadł po schodkach z wagonu. Stanął na spieczonych słońcem, mocno już podniszczonych deskach stacji. Bezchmurne niebo nad jego głową niemal zupełnie zbielało od upału. Południe jeszcze nie minęło, ale peron był już tak nagrzany, że telepata wyraźnie to poczuł stopami, mimo ochrony, jaką oferowały grube podeszwy jego butów. Miał wrażenie jakby stanął na rozgrzanej płycie pieca. Kiedy dotarł wreszcie pod osłonę, przypominającej nieco wiejskie zabudowania wiaty, która rzucała cień na jedną trzecią część peronu był niemal dozgonnie wdzięczny jej pomysłodawcom.
Lokomotywa stała cicho posapując. Strażak z wężem przymocowanym do wieży wodnej uzupełniał jej zapasy płynu. Nie był to jeden z gigantów, które KTT stosowały do przerzucania w kierunku Sharony wielkich ładunków lub dużych grup ludzi. Nie była to także maszyna szczególnie ładnie odmalowana ani utrzymana. Prawdę mówiąc, był to zaniedbany, styrany parowóz, ze staromodnym romboidalnym kominem, schodzącą płatami spłowiała farbą, który nie mógł równać się ze swym wspaniałym, arystokratycznym rodzeństwem. Bez wątpienia znalazł się tu przede wszystkim dlatego, że nowsze i mocniejsze pojazdy pracowały bliżej macierzystego wszechświata Sharonian. KTT mogło sobie więc pozwolić na wyłączenie tej lokomotywy z normalnej służby transportowo-pasażerskiej, a inżynierowie planujący rozbudowę linii wraz z księgowymi, z pewnością stwierdzili, że przed złomowaniem należy ze staruszki wycisnąć jeszcze, co się tylko da.
I mimo, że tego typu parowozy, nie mogły się mierzyć mocą ani prędkością, z maszynami w rodzaju nowych modeli Paladynów, Kinlafia nigdy przedtem aż tak bardzo się nie ucieszył na widok jakiegokolwiek pociągu, niż wtedy, gdy pierwszy raz spojrzał na rozklekotanego weterana.
Jego myśli pomknęły z powrotem do trudnej podróży, którą odbył, pozostawiwszy za sobą pluton Janakiego i jego niewielką kolumnę jeńców wojennych. Ciężka była już droga do Fortu Ghartoun, ale przeprawa przez Failcham, okazała się jeszcze trudniejsza. I to o wiele.
Standardowe dyspozycje Zarządu Portali stanowiły, by forty, w których stacjonowały garnizony i gdzie znajdowały się centra administracyjne wszechświatów, budowane były - tak, jak na przykład Fort Salby - po bliższej stronie portalu strzeżonego przez Sharonę. W wypadku Fortu Ghartoun planiści poczynili jednak wyjątek. Z kilku powodów. Pierwszym było to, że w Failcham portal łączący Failcham i Thermyn, znajdował się bardzo blisko miejsca zajętego na Sharonie przez miasto Yarahk. Niestety „bardzo blisko” w kategoriach multiwersum, nie oznaczało bynajmniej tego samego, co „niemal w tym samym miejscu”. Yarahk wyrosło na brzegach potężnej, płynącej na północ rzeki Sarlayn, tuż poniżej jej pierwszej katarakty, prawie sześćset mil na południe od morza Mbisi. Dolina Sarlayn była dostatecznie żyzna” by wykarmić znaczną ilość ludności i Yarahk stało się z czasem popularnym ośrodkiem turystycznym. Portal jednak pojawił się na zachodzie jakieś trzydzieści mil od koryta rzeki, na nagiej, martwej pustyni. Wielki dysk usadowił się na wybitnie nieprzyjaznym obszarze, usłanym wypalonymi słońcem skałami i piachem, gdzie poza samym przejściem do innego wszechświata nie było dosłownie nic. W takim miejscu, poważnym wyzwaniem mogłoby się okazać już choćby samo zapewnienie wody dla garnizonu ewentualnego fortu.
Jednak trzeba przyznać, że Fort Ghartoun (którego pierwotna nazwa brzmiała Fort Raylthar) także został wzniesiony na dość suchym terenie. Tu jednak przynajmniej Woda znajdowała się bliżej. Tak samo zresztą, jak Jezioro Śnieżnego Szafiru i Żyła Krwawego Nieba. Umieszczenie ośrodka administracyjnego Zarządu po tej stronie portalu, po której wznosiły się Góry Krwawego Nieba, było więc sensowne, ze względu na mniej uciążliwy dostęp do wody i fakt, że w ten sposób łatwiej było nadzorować eksploatację potężnych złóż srebra, co miało się przecież w przyszłości stać głównym zadaniem miejscowych władz.
Tylko, że lokalizacja Fortu Ghartoun w Thermyn, w niczym nie uprzyjemniała podróży przez Failcham. Portal Karys-Fail-cham znajdował się na Pustyni Północnoricathiańskiej, w miejscu niezbyt odległym od tego, gdzie na Sharonie leżało miasto Judaih - ponad tysiąc czterysta mil na zachód od Yaranhk. Tysiąc czterysta mil pustyni, na której dla wędrowca różnica między przetrwaniem a czymś wprost przeciwnym, bardzo często sprowadzała się do ilości wody, którą niosło się ze sobą.
Ogromną pomocą okazały się listy polecające i dokumenty podróżne, do których wystawienia książę koronny Janaki nakłonił regimentarza Velveliga. Poza wszystkim innym, pozwalały one Kinlafii korzystać z należących do Zarządu Portali koni, a także - co okazało się szczególnie przydatne w drodze przez pustynię - zyskiwać sobie towarzystwo doświadczonych przewodników.
Jego podróż w stronę domu, odbywała się w zdecydowanie szybszym tempie (i była przy tym dużo bardziej mozolna) niż wtedy, gdy wraz z zespołem pokonywali tę samą drogę w odwrotnym kierunku. Dzięki dokumentom mógł korzystać nie tylko z koni, ale i z wydmiaków, co okazało się wielkim ułatwieniem w dotarciu do Fortu Mosanik w Karys, strzegącego portalu Karys-Failcham.
Od Fortu Mosanik, położonego mniej więcej w miejscu, w którym na Sharonie znajdowało się miasto Queriz, okolice stawały się przynajmniej choć trochę bardziej przyjazne dla podróżnych, niż tereny, które Kinlafia musiał pokonywać pomiędzy Mosanik i Ghartoun. Oczywiście Depresja Queriz mogła się wydać przyjazna wyłącznie komuś, kto doznał uprzednio gościnności Pustyni Północnoricathiańskiej. Darcel pamiętał, że w swoim najniżej położonym punkcie, Depresja sięgała stu stóp poniżej poziomu morza. Dokoła rozsiane były tu słone jeziora, a ziemię porastały głównie ostnica, tamaryszek i piołun. Oczywiście tylko w miejscach, wolnych od martwych piasków pustyni. Niemniej w tych okolicach, częściej niż przedtem, spotykało się oazy, a i ukształtowanie terenu zaczynającego się zaraz na południe od wyżyn, w okolicach Fortu Mosanik było o wiele bardziej sprzyjające i podróżowało się tędy znacznie sprawniej. Poza tym, telepatę cieszył także fakt, że do linii kolejowej miał stamtąd jedynie trzysta pięćdziesiąt mil drogi. Darcel podniósł swoją walizkę i pomyślał, że teraz od domu dzieliły go już zaledwie trzy lub cztery tygodnie podróży.
- Głosie Kinlafia?
Telepata zatrzymał się i odwrócił, słysząc swoje nazwisko wypowiedziane po ternathiańsku z wyraźnym, obcym akcentem. Człowiek, który go zawołał miał na sobie mundur SZZP z pojedynczym złotym karabinem, oznaczającym stopień kapitana. Był to mocno zbudowany mężczyzna, jakieś dwa cale wyższy od Kinlafii, o smagłej cerze i ciemnobrązowych oczach Shurkhalianina. Nos miał mocno zakrzywiony, spoglądał na przybysza pewnie i bystro.
- Tak, kapitanie?
- Orkam Vargan - przedstawił się Shurkhalianin, wyciągając rękę i zderzając się przedramieniem z Kinlafia. - Jestem zastępcą regimentarza chan Skrithika w Forcie Salby. Dostaliśmy wiadomość, że dziś się pan u nas pojawi* regimentarz poprosił mnie, żebym wyszedł na pociąg.
- Ach tak?
- Rozumiemy, że spieszno panu z powrotem do domu - powiedział Vargan niemal przepraszającym tonem - ale jest pan pierwszą osobą, która, od kiedy to się stało, podróżuje w tę stronę, a ponadto jest pan... cóż...
Wzruszył nieznacznie ramionami i Kinlafia stłumił westchnienie. Nie pierwszy już raz słyszał coś podobnego.
-1 podejrzewam, że nie spodziewacie się dziś popołudniu następnego pociągu z tamtej strony? - zapytał wskazując ręką.
- Niespecjalnie - lekki, łobuzerski uśmieszek kapitana podpowiedział Kinlafii, że oficer usłyszał niewypowiedziane westchnienie. - I dlatego właśnie regimentarz prosił, bym zapytał się, czy nie zechciałby pan przyjąć jego zaproszenia na dzisiejszą kolację. Oczywiście, jeśli jest pan na to zbyt zmęczony, zrozumiemy. Bogowie - ja sam byłbym wykończony! Ale, jeśli nie, to będziemy zaszczyceni, mogąc zaoferować panu to, co w Forcie Salby zwykliśmy nazywać gościnnością. Tego, że zamierzamy pana przy okazji gruntownie przepytać, nie muszę chyba dodawać.
- Myślę, że jeśli udałoby mi się z was wycisnąć zgodę na długi, gorący prysznic i jakieś dwie godzinki drzemki, to uda mi się jakoś utrzymać pion przy zastawionym do kolacji stole.
- Żaden problem - uśmiechnął się Vargan. - Miejsce w kwaterach oficerskich już czeka. Jeśli zechciałby pan udać się za mną, to odniesiemy tam pański bagaż, a potem osobiście odstawię pana pod najdłuższy i najgorętszy prysznic w dwóch najbliższych wszechświatach.
- No to jesteśmy umówieni - zachichotał Kinlafia.
Ku niejakiemu zaskoczeniu telepaty, kolacja w Forcie Salby okazała się nie tylko wyjątkowo smacznym, ale i bardzo przyjemnym przeżyciem.
Salby, w odróżnieniu od innych przyportalowych fortów, które Kinlafia odwiedzał podczas swojej podróży spod Wrót Piekieł, zbudowano już jakiś czas temu. W pewnym okresie-wtedy, gdy Koleje Trans-Temporalne pracowały nad Szczeliną Traisum - Salbyton. Osada rozciągająca się nieopodal fortu, była gwałtownie rozrastającym się miasteczkiem. Rekordowa liczba ludności wynosiła tu siedem, a może nawet około ośmiu tysięcy mieszkańców, choć oczywiście po zakończeniu prac budowlanych w Szczelinie ilość ta szybko spadła. W chwili, gdy Konsorcjum Chalgyn wysyłało swój zespół na zwieńczoną zarazem sukcesem jak i nieszczęściem ekspedycję, w Salbyton mieszkało około dwóch tysięcy ludzi, a KTT zgodnie ze swym zwyczajem, zdążyło już zabrać większość z przenośnych, składanych domków wraz z ich mieszkańcami, stanowiącymi dotychczas siłę roboczą konstrukcji Szczeliny. Pomimo to, te budynki, które jeszcze w Salbyton pozostały, sprawiały wrażenie solidnych i trwałych, co w tej odległości od Sharony stanowiło prawdziwą rzadkość. Co jeszcze rzadsze, na tutejszej stacji kolejowej pozostały dosłownie całe mile bocznic z czasów, gdy właśnie tutaj urywała się linia kolejowa.
Od tamtego zresztą czasu, ani fort, ani miasteczko zanadto się już nie zmieniły - choć ten stan rzeczy nie miał już trwać długo. Prowizoryczne domki, które KTT przerzuciły na inne odcinki, bez wątpienia zmierzały już z powrotem w tę stronę, choć być może tym razem nie miały się tutaj zatrzymać. W porównaniu z nowymi, związanymi z Wrotami Piekieł projektami konstrukcyjnymi, budowa Szczeliny mogła się przecież okazać zaledwie drobną wprawką.
Różnica czasu pomiędzy obiema stronami portalu wynosiła dwie godziny. Kinlafia przypomniał sobie, że tutejsze przejście pomiędzy wszechświatami było jednym z najwcześniej odkrytych i pomyślał, że przez jakieś sto lat od powstania portalu, okolice Fortu Salby musiały być, co najmniej... mocno burzliwe. Różnica wysokości nie była tu, co prawda tak znaczna, jak w przypadku niektórych innych portali, lecz i tak wystarczyła do wytworzenia stałego, nieprzerwanego, wiejącego dwadzieścia cztery godziny na dobę i na szerokości trzech mil huraganu, który ustał dopieroj? gdy wyrównało się ciśnienie. Był to dostateczny dowód na to, jak destrukcyjne siły mogły uwalniać portale, łącząc ze sobą okolice położone na różnych wysokościach. Jeszcze nawet i teraz dawało się wyczuć delikatny, wiejący przez portal wiatr. Niefortunnym zbiegiem okoliczności było tylko to, iż zarówno Zaithag, jak i Nar-shalla były suche i gorące, a gdyby Karys miał choć trochę więcej wilgoci i deszczu, to okolice Fortu Salby powitałyby go z wdzięcznością.
Teraz, kiedy Głos zasiadł ze swymi gospodar...
nightelf87