Tadeusz Boy-Żeleński - Dziewice konsystorskie.pdf

(1418 KB) Pobierz
1066141311.001.png
TADEUSZ ŻELEŃSKI
(B O Y)
Dziewice
konsystorskie
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
OD AUTORA
Oto garść felietonów drukowanych w „Kurierze Porannym”. Felietony te narobiły hałasu;
zyskały mi sporo wyrazów sympatii i nie mniej oburzeń. Wiele osób dopatrywało się w nich
głębokiej intencji; chciało w nich widzieć celowe posunięcie, inspirowane – oczywiście –
przez „masonów”. Mój Boże! kiedy się wie, jak coś było naprawdę, a potem słyszy osnute
dokoła faktu komentarze, mimo woli człowiek musi się uśmiechnąć i zadumać nad kruchością
„wiedzy historycznej”. Powiem tedy całkiem po prostu, jak powstały te felietony. Na chwilę
nim zacząłem je pisać, byłem, można powiedzieć, o sto mil od ich tematu; nie wiedziałem ani
o wiszącym procesie wileńskim ks. Jastrzębskiego 1 , ani o toku prac Komisji Kodyfikacyjnej
w tej mierze; wszystko to po prostu nie istniało dla mnie. Pogrążony byłem całkiem w czym
innym, w rzeczach czysto literackich. Ale z obowiązku recenzenta poszedłem na rosyjską
sztukę Katajewa 2 do teatru „Ateneum” przy Związku Kolejarzy. Szedłem z zaciekawieniem;
raz dlatego, że z sympatią śledzę losy tego młodego teatru, świadczącego o żywotności kultu-
ralnej naszego ruchu robotniczego, a powtóre, przez wzgląd na pochodzenie sztuki.
„Zważmy (pisałem na wstępie do mojej recenzji), że Rosja Sowiecka jest na olbrzymią
skalę podjętym eksperymentem, próbą zmazania jednym zamachem tradycji, kultury, naro-
wów myślowych – wszystkiego, aby wprowadzić formy odpowiadające jakoby potrzebom
dzisiejszym i powszechnym. Jak wygląda ten eksperyment, jakie są jego wyniki nie na papie-
rze ani w sferze doktryny czy ideału, ale w codziennym życiu – oto rzecz, która musi intere-
sować wszystkich. Otóż o tym najtrudniej się dowiedzieć. Bo skąd? Nie z gazet, bo gazety są
po to, aby nas obełgiwać. Nie z wrażeń podróżnych, bo te zawisłe są od uprzedzeń podróżni-
ka, od jego zmysłu orientacji, od tego wreszcie, co mu zechcą pokazać. Życia, zwykłego życia
on nie zobaczy. Może tedy teatr, nie propagandowy, ale domowy, pisany dla siebie, ukazałby
nam trochę tej rzeczywistości?”
Sztuka osnuta jest dokoła spraw małżeńskich. Dwie „zarejestrowane” pary okazują się nie-
dobrane; sympatie czworga młodych – zamieszkałych w jednym pokoju – ciągną ku sobie na
krzyż.
„Mimo że sytuacja jest jasna już z początkiem drugiego aktu, autor prowadzi ją przez sze-
reg zawikłań, aż wreszcie brodaty komisarz rozcina sprawę, kojarząc na krzyż kochające się
pary i mówiąc dobrodusznie: «No, kochajcie się i starajcie się nie robić głupstw... przynajm-
niej przez jakiś czas... od tego Republika Sowiecka nie zginie.»
... Mimo woli zastanawiamy się, jak by podobna sytuacja wyglądała u nas. Dawniej byłaby
w ogóle bez wyjścia. Gdyby miłość była serio, może by sobie ktoś w łeb strzelił alboby się
utopił, w najlepszym razie byłoby czworo osób nieszczęśliwych.
A dziś? Dziś rozwiązanie jest u nas trojakie. Jeżeli małżonkowie nie mają pieniędzy, wów-
czas w ogóle są poza prawem, nie mają u nas prawa do niczego. Nie ma dla nich żadnego
1 ... p r o c e s i e w i l e ń s k i m k s. J a s t r z ę b s k i e g o... – głośny proces wytoczo-
ny superintendentowi kościoła ewangelicko–reformowanego w Wilnie o udzielenie ślubu
księdzu katolickiemu Chruszczochowi, którego władze kościelne nie zwolniły ze święceń
kapłańskich. Ks. Jastrzębskł został skazany w pierwszej instancji na sześć miesięcy więzienia.
W apelacji wyrok ten zatwierdzono, natomiast Sąd Najwyższy uchylił go, uniewinniając
oskarżonego.
2 ... r o s y j s k ą s z t u k ę K a t a j e w a... – Kwadratura koła.
4
godziwego rozwiązania sytuacji. Jeżeli mają pieniądze na opłacenie adwokatów i kosztów,
mogą przy zmianie religii, przeprowadzić rozwody i «zarejestrować» się na nowo.
Jeżeli mają dużo pieniędzy, w takim razie mogą sobie oszczędzić zmiany religii. Wów-
czas, przy pomocy paru fałszywych świadków i fałszywych zeznań, popartych w potrzebie
krzywoprzysięstwem za cichą zgodą organizatorów tej komedyjki, mogą po kilku latach mo-
zołów uzyskać szczęśliwe unieważnienie małżeństwa.
Nie sądzę zatem, abyśmy pod tym względem mieli prawo tak bardzo wynosić się nad zdzi-
czenie Bolszewii.
W żadnym z naszych obyczajów nie występuje tak ostro nierówność wobec prawa zależna
od stanu majątkowego; nigdzie nie jest jaskrawsze publiczne igranie z rzeczami uchodzącymi
za święte.
Ale, z drugiej strony, nie bądźmy zbyt pochopni, w uznaniu dla stosunków sowieckich...
Na to eksperyment jest za świeży. Jeszcze ani jedno pokolenie nie zestarzało się w tych for-
mach. Te dwie pary młodych ludzi to jeszcze żaden przykład. Trzeba by ich widzieć na dłuż-
szej przestrzeni czasu, trzeba wiedzieć zwłaszcza, co się dzieje z kobietą po kilkunastu latach
takich «rejestracji». Boć, ostatecznie, rygory prawa małżeńskiego są w znacznej mierze nie
czym innym, tylko ochroną dziecka i ochroną kobiety. O tym ta Kwadratura koła nic nam nie
mówi.
... Jak się przedstawiać będzie to życie, gdy minie młodość, która wszędzie i zawsze żyje
dość po bolszewicku. Czym żyć w tej nie zamiecionej brudnej izbie, do której, na pociechę,
radio przynosi melodie tanga z Berlina? Czy powtarzaniem strzępów nie przetrawionej so-
cjologii, z której sam autor sobie podrwiwa? Bądź co bądź jedną z zalet osławionego kapitali-
zmu jest to, że pozostawia bodaj możliwość, bodaj złudzenie tworzenia swego osobistego
życia...
Czym będą żyć ci ludzie później, nie bardzo widzimy. No, i trudno nam zapomnieć o in-
nych zatrudnieniach tego komisarza poza błogosławieństwem parotygodniowych małżeństw.”
Mimo iż w ramach recenzji teatralnej 3 nie uważałem za potrzebne strzelać ciężkimi arma-
tami do mariażów bolszewickich, nikt mnie chyba nie posądzi, abym je uważał za rozwiąza-
nie kwestii. Ale równocześnie, naturalnym refleksem, myśl moja zwróciła się ku temu, w
czym my żyjemy, jak się u n a s przedstawiają te sprawy. Uczułem wyraźnie, że coś tu jest
absolutnie nie w porządku. Listy, które zacząłem otrzymywać, utwierdziły mnie w tym prze-
konaniu. Takie jest istotne pochodzenie moich felietonów, które są niejako obszerną „niedy-
skrecją teatralną” na marginesie premiery w Domu Kolejarzy.
Polemizując ze mną, przeciwnicy uczynili mnie jakimś namiętnym propagatorem rozwo-
dów. Zupełnie niesłusznie. Życzę ludziom, aby jak najmniej potrzebowali się uciekać do tego
środka. Co innego jest propagować coś, a co innego widzieć, że coś jest faktem, że coś się
dzieje i j a k s i ę dzieje; widzieć nierówność, widzieć krzywdę, widzieć nieszczęście, wi-
dzieć fałsz, nieuczciwość, widzieć bezduszność, zaciekłość i ślepotę tych, którzy powinni
mieć „oczy ku patrzeniu i uszy ku słyszeniu”. Mówić o tym – w potrzebie nawet krzyczeć –
jest obowiązkiem pisarza. Bo literatura jest sejmem narodu; ważniejszym może od tego, który
tam w zacisznym półkolu, wymyśla sobie wzajem przy ulicy Wiejskiej. Przez nią uświada-
miają się potrzeby i zjawiska chwili; przez nią przychodzą do głosu żądania i krzywdy ludz-
kie. Pisarz, który by wciąż nie przykładał ucha do ziemi, aby wyczuwać jej tajemne drżenie,
aby nasłuchiwać tętentu przyszłości, źle spełniałby swoje zadanie. I nie powinien w żadnym
wypadku liczyć się z głosami oburzeń – choćby skądinąd szanownymi – nawet kiedy chodzi o
tak zwaną m o r a l n o ś ć, o tak zwany p o r z ą d e k s p o ł e c z n y. Popatrzmy na historię
instytucji i wierzeń ludzkich. Trzeba by chyba być ślepym lub kłamcą, aby nie uznać, że po-
rządek społeczny, że „moralność” to coś, co zmienia się i musi zmieniać ciągle; coś, co prze-
3 Flirt z Melpomeną , wieczór VIII .
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin