Niebieski płomień na koszmary r_22-24.doc

(80 KB) Pobierz
Rozdział 22

Rozdział 22

Dlaczego zdecydowałam, że pójdę na zajęcia? Niby jakim cudem mam napisać test z fizyki po tym wszystkim?

Już pierwsze zadanie zaskakuje mnie mnóstwem możliwych wariantów odpowiedzi. Niby skąd mam wiedzieć, ile wynosi W cegły w warunkach g, skoro to dla mnie nowość, że cegły mają W i doświadczają g. Podnoszę głowę znad kartki i patrzę na Chada. Siedzi trzy rzędy przede mną, po prawej stronie. Zastanawiam się, czy już wie, że się zmoczyłam w łóżko. Czy Drea mu powiedziała.

Usiłuję o nim nie myśleć, za to staram się skupić na twarzy prześladowcy. Pamiętam, że go poznałam, ale teraz, na jawie, nie mogę go sobie przypomnieć. Muszę wrócić do pokoju i jakoś odzyskać to wspomnienie.

Dźwięk dzwonka wyrywa mnie z odrętwienia. Podpisuję się na teście, żeby nauczyciel wiedział, komu wlepić wielkie, piękne, zero. Pierwsza oddaję pracę i wybiegam z sali. Niestety nie jestem dość szybka. Chad dogania mnie kilka koków dalej.

- Przepraszam za wczoraj - mówi i poprawia włosy dłonią. - No, chodzi mi o ciebie i Dreę.

- Nie ma sprawy.

- Owszem, jest i dobrze o tym wiesz.

Odwracam wzrok, ciekawa, co sobie o mnie pomyśli, jeśli pozna moją tajemnicę. Czy nadal będzie do mnie czuł to samo?

-        Drea coś ci mówiła? - pytam. - No wiesz, odzywa się do ciebie? - Na sekundę skupiam się na jego ustach. Przypominam sobie szczegóły z poprzedniej nocy; malutki pieg nad górną wargą, wąską bliznę na dolnej. Dowody, że wczoraj to naprawdę się wydarzyło. Że naprawdę się z nim całowałam.

-        Tak, odzywa się - odpowiada. - Na angielskim była wściekła. No wiesz, dąsała się i stroiła fochy. Ale potem jej przeszło. Usiłowałem ją przekonać, żeby tobie też odpuściła, ale mnie nie słucha. Nie pojmuję, dlaczego jest wściekła na ciebie, a nie na mnie.

-        Bo jesteś facetem - odpowiadam. Rozmowa utyka w martwym punkcie.

-        W każdym razie - odzywa się w końcu Chad - w sumie cieszę się, że wczoraj było, jak było. Oczywiście nie licząc tego, że się pokłóciłyście.

-        Naprawdę?

-        Tak. Drea nie może mnie traktować jak własności. Mówiłem ci wczoraj, lepiej się nam układa, gdy jesteśmy przyjaciółmi. Właściwie tylko wtedy się nam układa.

-        Cieszę się, że mogłam pomóc. - Zarzucam plecak na ramię i chcę odejść.

-        Chwileczkę. - Chad łapie mnie za łokieć.

-        Co? - Wyrywam mu się.

-        Nie o to mi chodziło.

-        A o co?

-        Tak jak powiedziałem, cieszę się, że było, jak było.

-        A Drea wie, co czujesz? Powiedziałeś jej to wszystko, co mnie? Że najlepiej, gdy jesteście tylko przyjaciółmi?

Zastanawia się przez chwilę.

-        No, nie ująłem tego w słowa, ale jestem pewien, że sama o tym wie.

-        Może wie mniej, niż jej się zdaje. A może ty sam nie wiesz, czego chcesz.

-        Bardzo dobrze wiem, czego chcę.

Patrzę na niego i teraz to on wpatruje się w moje usta. Mam nieprzepartą ochotę zagryźć je, oblizać albo zakryć dłonią. Ale się uśmiecham. Chad też. I nagle czuję się jak w idiotycznej reklamie pasty do zębów, w której aktorzy robią maślane oczy na widok swoich błyszczących siekaczy.

Stoimy tak jeszcze przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i co zrobić. W ciągu mniej więcej dwudziestu sekund, podczas których przestępujemy z nogi na nogę - ja w martensach z przeceny, on w czarnych sketcherach ze srebrnymi sprzączkami - zastanawiam się, czy chciałabym usunąć ostatnią noc z pamięci, wraz z tym, że Drea poznała mój sekret.

Odpowiedź jest jasna. Nie.

-        Muszę iść - mówi Chad. - Zobaczymy się później .

-        Chyba tak. - Sama nie wiem, rzucić mu się na szyję czy po kumpelsku przybić piątkę.

Nie robimy ani jednego, ani drugiego. Chad wbija ręce w kieszenie i odchodzi. Ja udaję, że dopadła mnie migrena, i zwalniam się z angielskiego. Naprawdę nie ma sensu, żebym zgarnęła dzisiaj kolejne złe oceny. No imam na głowie ważniejsze sprawy niż dyskusje o Opowieściach z Canterbury. Muszę sobie przypomnieć twarz prześladowcy. Może pomoże zaklęcie na pamięć.

Z powrotem u siebie kładę się na łóżku i staram przypomnieć sobie jak najwięcej. Pamiętam, że w koszmarze znowu byłam w lesie i że tym razem stał tam jakiś budynek. Przypominam sobie deski, otwarte drzwi i imię Drei, wypisane na ziemi. Pamiętam reflektor, dźwięk telefonu, ba, nawet to, że podniosłam słuchawkę. Ale kiedy usiłuję sobie przypomnieć twarz mężczyzny, który szeptał mi do ucha, obraz się zaciera.

Wyjmuję rodzinny zeszyt z wycinankami i przesuwam palcem po spisie treści na początku. Znajduję kilka zaklęć na pamięć, ale tylko jedno obiecuje, że zobaczysz twarz osoby, o której śniłaś. Spisała je moja cioteczna prababka Delia. Przekładani kruche kartki, aż znajduję zaklęcie, i od razu widzę, że kilka: składników zniknęło pod kroplami wosku. Usiłuję je zdrapać - na darmo. Musi mi wystarczyć to, co mam.

Zdejmuję z półeczki przed lustrem mój skromny zestaw kosmetyków - jasną szminkę, liliowy cień do oczu, tubkę z brokatemtem do ciała (gwiazdkowy prezent od mamy sprzed dwóch lat). Kładę lustro na podłodze i odkręcam zakrętkę ze słoika czarnej farby plakatowej.

Moje odbicie w zwierciadle przypomina mi twarz babci. Odgarniam włosy, spinam je w prowizoryczny kucyk i po raz pierwszy widzę, że mam jej złotobrązowe oczy - i to nie tylko kolor, ale też osadzenie i spojrzenie, zmysłowe, kuszące, jak u Bette Davis. I rzęsy, wywijające się do góry.

Zapalam grubą niebieską świecę i umieszczam ją w srebrnej podstawce. Babcia zapalała taką co wieczór, przed snem, ale dopiero kiedy miałam dwanaście lat, zapytałam, dlaczego świeca jest akurat tego koloru. Pamiętam, jak spojrzała na mnie wtedy poważnie. Zgasiła świecę kapturkiem i zmarszczyła brwi.

-        Niebieski jest na koszmary - odparła. - Odgania je albo przybliża, w zależności od tego, czego potrzebujesz.

-        Masz koszmary? - Skinęła głową.

-        Co noc?

Podsunęła mi miseczkę z ciasteczkami.

- Zjedz jeszcze - powiedziała. - Bo inaczej się zmarnują.

Skinęłam głową i wbiłam zęby w ciasteczko. Przeżuwałam je powoli, ciekawa, czy słyszy, jak chrupie mi między zębami. Czekałam, aż powie coś więcej, na przykład po co zapala tę niebieską świecę, ale nie. Była zmęczona, bezsilna. Patrzyłam, jak układa się na kanapie, i czekałam, aż zaśnie. Zastanawiałam .się, czy niebieska świeca pomaga, czy koszmary nękały ją także w tamtej chwili.

Nigdy o to nie zapytałam.

Płomień zamigotał trzykrotnie, gdy odsuwałam zapałkę. Czuję dreszcz na plecach, jakby temperatura nagle opadła, lecz zamiast strachu ogarnia mnie spokój. Bo w głębi serca wiem, że babcia jest przy mnie, obserwuje mnie i uczy, jak dawniej.

Moczę pędzelek w słoiczku z farbą i maluję. Poruszam dłonią z zachodu na wschód. Zakrywam powierzchnię lustra, aż niknie pod czarną farbą.

- Duch snu jest wieczny - szepczę. - Żyje w moim umyśle.

Nalewam do kubka wody z kranu i wstawiam do mikrofalówki Drei. Według instrukcji z zeszytu mam wypić kubek herbaty rumiankowej, obracając naczynie w stronę odwrotną do wskazówek zegara po każdym łyku.

Woda jest gotowa. Wrzucam torebkę z herbatą i czekam, aż zapach rumianku napełni mnie spokojem.

Rozgniatam cztery ziarenka kardamonu i układam malutkie nasionka na dłoni.

- Duch snu jest wieczny - mówię, wsypując je do naparu. - Żyje w mojej duszy.

Zastanawiam się przez chwilę nad brakującymi składnikami i decyduję się na łyżeczkę banana dla jasnowidzenia i odrobinę tymianku dla siły i odwagi. Dodaję je do kubka, mieszam w stronę odwrotną, do wskazówek zegara czystą łyżeczką.

- Duch snu jest wieczny. Mieszka w moim sercu.

Upijam łyk. Koncentruję się na smakach i ich mocy, żeby j dały mi potrzebną moc.

- Niech duch z moich snów ujawni się w moim umyśle, duszy i sercu.

Odwracam kubek po każdym łyku, aż w szklance nie ma już j nic. Kładę sobie lusterko na kolanach i zaglądam w nie.

- Wizja ciemności. Wizja światła. Wizja za dnia. Wizja w nocy. Pomoc, południe, wschód, zachód. Wizjo, przyjdź.

Twarz osoby, którą chcę zobaczyć, powinna się pojawić w zwierciadle. Długo się gapię w czarną powierzchnię, doszukuję rysów tam, gdzie niczego nie ma. Wpatruję się, rozważam, czy nie zetrzeć czarnej farby.

Palcem ścieram odrobinę farby pośrodku. Zaglądam. Nic, nadal nic. Ścieram dłońmi czerń. Brudzę się, chcąc zobaczyć czyste lustro.

Zerkam do niego jeszcze raz, ale jedyna twarz, jaką widzę, należy do mnie. A jedyna, o której nie mogę zapomnieć, do Chada.

To wszystko. Nie udało mi się zaklęcie i nawet w takiej chwili marzę o Chadzie. To sprawia, że mam ochotę wyrzucić lusterko z okna, rozbić je na tysiąc kawałków. Zamiast tego podejmuję ostatnią żałosną próbę. Podnoszę kubek i przyglądam się osadowi na dnie - resztkom banana, przypraw i herbaty, skażonych moim zniecierpliwieniem i negatywną energią. Czekam jeszcze chwilę w nadziei, że uzyskam jakieś informacje, ale mam wrażenie, że resztki tylko mętnieją.

Wyciągani ręcznik ze stery brudów na podłodze i wycieram ręce. Ponownie zaglądam do przepisu, staram się odczytać słowa pod kroplami wosku. Nic z tego. Czekają mnie lata eksperymentów zanim poznam prawdziwy skład naparu. I nie wiadomo ile czasu, zanim zaklęcie zadziała.

Wyrzucam resztki z kubka do śmieci. Rzucam się na łóżko i kulę pod kołdrą. Łzy spływają mi po policzkach. Nie rozumiem. Myślałam, że babcia mi towarzyszy, że mi pomoże. Poczułam się jeszcze bardziej osamotniona.

Ocieram oczy i patrzę na pierścionek z ametystem. Choć mi się to nie podoba, wiem doskonale, co babcia powiedziałaby w tej chwili. Zawsze tak mówiła, gdy zaklęcie nie zadziałało - to nie zaklęcie nie wyszło, tylko wiedźma coś źle zrobiła.

Kiedy jej się to zdarzało, starała się dojść do źródeł zaklęcia, zrozumieć, dlaczego po nie sięgnęła. Do czego mogła, dochodziła sama, przypominając sobie i mnie, że zaklęcia pomagają nam tylko zrozumieć czy zrobić to, czego chcemy. Nie załatwią za nas wszystkiego.

Podciągam kołdrę pod brodę i zastanawiam się, czy wiem już dość, by wszystko zrozumieć. A może za dużo o tym myślę? Zerkam na zegarek. Kilka minut po czwartej, za godzinę obiad. Nie jestem głodna, ale zdaję sobie sprawę, że muszę stawić im wszystkim czoło. Chcę się przekonać, czy Drea coś powiedziała, przypomnieć Veronice, że mamy dziś popracować nad planem...

I znowu zobaczyć Chada.

Rozdział 23

Kolacja. Widzę Veronicę przy stole z dodatkami. Z przejęciem wybiera jajko z sałatki. Macham, ale nie zwraca na mnie uwagi, jakby wczorajszy wieczór i transformacja z wrednej Veroniki w Veronicę ofiarę nigdy nie miała miejsca.

Sprawdzam danie dnia - kotlet z indyka. To idealnie równe kostki z mięsa niewiadomego pochodzenia zalane sosem kremowym. Do tego kulka lepkiego ryżu. Niejadalne. Biorę kanapkę z tuńczykiem i podchodzę do stołu z dodatkami. Veronica nadal tam jest. Stara się pozbyć kawałeczków żółtka z sałatki. Widzi mnie i się odsuwa. Czuję się jak w podstawówce. Robi mi się słabo.

-        Może usiądziesz z nami? - proponuję. - Wiesz, musimy się zastanowić, co z jutrem.

-        Nie. - Macha mi przed oczami czerwonymi paznokciami.

-        Dlaczego? Wczoraj ustaliłyśmy, że musimy coś wymyślić. I to dzisiaj.

-        Ach, o to ci chodzi. Przyznaję, wczoraj się trochę przestraszyłam, ale potem pogadałam z moimi prawdziwymi przyjaciółkami i teraz już wiem, kto mnie prześladuje.

-        Naprawdę?

-        Zastanów się. To nie kiepski horror, tylko szkoła. Najwyraźniej ktoś mnie nie lubi... - urywa, bo mija nas Drea. - Ktoś, kogo zżera zazdrość. Dziewczyna, która nie jest w stanie zatrzymać przy sobie chłopaka i usiłuje mnie zastraszyć. Ale nic z tego.

-        Nie myślisz chyba...

-        Według mnie to oczywiste, kto się. za tym kryje. Zwłaszcza, że jakoby i ją ktoś prześladuje.

-        Myślisz, że Drea to wymyśliła?

-        A niby co mam myśleć? Nienawidzi mnie. Jest wściekła, kiedy rozmawiam z Chadern. Skręca się z zazdrości, ile razy jestem koło niego.

-        Chwileczkę - przerywam jej. - Słuchaj, to nie ma nic wspólnego z jej zazdrością o Chada.

-        Chyba żartujesz. - Podchodzi bliżej, - Właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Poczekaj tylko. Już niedługo, i to bardzo niedługo, będziemy z Chadem parą. I co Drea wtedy zrobi?

-        Przestań, Veronico. Gadasz jak szalona. Wiem, że to nie Drea. Wiem, że tego nie wymyśliła.

-        Jesteś jej najlepszą przyjaciółką. Niby dlaczego mam ci wierzyć?

-        Bo wiem, I wiesz co? Nieważne, czy ci się to podoba, czy nie, i tak ci pomożemy.

-              Daruj sobie te kinowe teksty, Stacey. To dla mnie zbyt dramatyczne. - Wyjmuje garść serwetek z podajnika, wsadza rurkę do szklanki z mrożoną herbatą. - Aha, a kiedy Drea zdecyduje, że już czas po mnie przyjść, powiesz jej, że siedzę tam. - Wskazuje głową prawą stronę sali i odchodzi.

Patrzę w lewo, gdzie zazwyczaj siadam. Drea, Amber i PJ. dyskutują zawzięcie. Drea i Amber muszą mi pomóc przekonać Veronicę, że współpraca jest konieczna. Choć nie do końca wierzę we wszystko, co mówi Veronica, nie mogę lekceważyć jej słów. Niewykluczone, że jej także grozi niebezpieczeństwo. I uważam, że ratując ją, uratujemy Dreę.

Biorę gruby plik serwetek, dodatkowe słomki, na wypadek gdyby komuś zabrakło, i różne sosy, od dżemu po musztardę, Co najmniej pół tuzina osób bierze sobie obiad, gdy artystycznie układam wszystko na tacy. Zastanawiam się, o czym rozmawiają. I czy przyjmą mnie jak przyjaciółkę.

I przede wszystkim, co Drea im powiedziała. Podchodzę do stolika. Ręce mi nie drżą, bo zaciskam je kurczowo a tacy.

-        Cześć - mówię.

-        Cześć, Stace - woła P.J. - Co słuchać?

-        Nic nowego. - Stawiam tacę koło Amber i zerkam na Dreę. Zdążyła odwrócić wzrok.

-        O, masz dodatkowe słomki - zauważa Amber.

-        Pomyślałam, że może wam zabrakło - tłumaczę.

-        I owszem. - P.J. bierze kilka i rzuca w nas papierowymi opakowaniami.

-        Odwal się, P.J. - Amber wyjmuje papierek z włosów.

-        O czym mowa? - pytam.

Amber patrzy na Dreę i widzę, jak wymieniają uśmiechy.

-        Właściwie o niczym. Narzekamy na to, jak mało czasu mamy między zajęciami. No wiesz, z trudem zdążamy z budynku do budynku. - Amber od niechcenia bawi się indykiem. -I o tym, że nowy akademik budują ni mniej, ni więcej, tylko po drugiej stronie lasu.

-        Chciałaś powiedzieć, że przestali go budować - poprawia Drea.

-        Jasne, bo nasza szkoła jest tak biedna, że nie stać ich nawet na dokończenie rozpoczętego projektu.

-        Ciekawe, co się dzieje z kasą - stwierdzam. Odprężam się na tyle, że sięgam po kartonik mleka i upijam mały łyk.

-        Wiecie, ostatnio musiałam przejść z O'Briana do Remington, bo w sali pana Farcusa nie było ogrzewania i musieliśmy się przenieść.

-        Spóźniłaś się? - P.J. wsadza chipsy do kanapki z tuńczykiem.

-        A jak inaczej? To prawie siedem kilometrów.

-        Ale to nie twoja wina - włączani się. - Nauczyciele muszą to zrozumieć, zwłaszcza kiedy pada śnieg. Nie pojmuję, dlaczego liczą, że zdążymy w ciągu czterech minut.

A co robić, kiedy się chce do łazienki? - dorzuca Amber. - No, co? Mam się zsikać w majtki na środku klasy?

Amber i Drea chichoczą, a ja się zastanawiam, czy plastikową słomką da się wyłupić oko.

-        Wiecie, co by się nam przydało? - podsuwa Amber. - Przenośne toalety, takie jak na koncertach czy jarmarkach. - Amber i Drea zanoszą się śmiechem

-        Co w tym zabawnego? - dopytuje się P.J.

-        To taki nasz żarcik - odpowiada Drea.

-        Bardzo nasz. -Amber trąca mnie łokciem.

-        Ej, Amb, nie uważasz, że już czas, żebyśmy zaczęli wymieniać takie intymne żarciki? - dopomina się P.J.

-        Nigdy w życiu - odpowiada Amber. Odwraca się, obejmuje mnie ramieniem i całuje w policzek zielonymi ustami. - Uwielbiam cię - mówi.

-        A mnie? - P.J. wydyma usta. Na jego dolnej wardze kołysze się kawałeczek tuńczyka.

-        Pocałuj mnie tutaj! - Amber macha ręką pod stół.

-        Z przyjemnością - zapewnia i wbija zęby w kanapkę. Chyba odechciało mi się jeść. Amber odkłada pałeczki.

-        Mnie też - dołączam się.

Amber i ja patrzymy na siebie i nie mogę dłużej opanować śmiechu. Początkowo jest to nerwowy chichot, ale zaraz przechodzi w głośny, swobodny rechot, od którego aż boli brzuch. Drea chrząka, odwraca się od stołu.

-              Słuchaj, musimy pogadać - mówię.

-              Nieważne - mruczy.

-        Nie, naprawdę. Wiem, że jesteś na mnie wściekła, ale chwilowo musimy o tym zapomnieć i zastanowić się, jak pomóc Veronice.

-        No, Drea. - Amber rzuca w nią papierkiem. - Wyluzuj, pobaw się z nami w Buffy. Mam ochotę zabić ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin