Kraszewski Jozef Ignacy - Dzieje Polski 08 - Stach z Konar.rtf

(1559 KB) Pobierz
Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar

Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar.

Powieść Historyczna z Czasów Kazimierza Sprawiedliwego.

Skanował, Opracował i Błędy Poprawił Roman Walisiak.

Okładkę Projektowała Hanna Halicka.

Przedmowę Napisał Jerzy Klejny.

Redaktor Józef Lech Kowalczyk.

Redaktor Techniczny Joanna Zaleska.

Korektor Irena Chrostowska.

Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1957.

PRZEDMOWA.

Głęboki podziw musi ogarnąć każdego, kto spróbuje, choć pobieżnie, zaznajomić się z działalnością twórczą Józefa Ignacego Kraszewskiego, przebiec myślą pięćdziesiąt przeszło lat wytężonej pracy pisarza.

Głęboki podziw wzbudza zarówno ogrom jego spuścizny literackiej, jak i jej niebywała różnorodność.

Książka, którą trzymasz w ręku, czytelniku, jest jedną z dwustu kilkudziesięciu powieści, jakie wyszły spod pióra Kraszewskiego.

A przecież trzeba pamiętać, iż oprócz powieści pozostawił on po sobie jeszcze wiele innego rodzaju utworów: dramatów, prac naukowych, recenzji, artykułów publicystycznych itp.

Był literatem, działaczem społecznym i publicystą - którego uwagi nie uszło żadne ważniejsze wydarzenie, żaden palący problem społeczny czy polityczny wysuwany przez epokę.

Brał czynny udział w życiu kulturalnym i naukowym, redagował czasopisma, jak np.

"Atheneum" i "Gazetę Codzienną" oraz pisał rozprawy naukowe, z których niejedna do dnia dzisiejszego przedstawia dużą wartość.

, Działalność literacka Kraszewskiego stanowi obszerny rozdział w dziejach naszej literatury.

Pod względem wielkości dorobku twórczego nie znalazł równego sobie w Polsce, a i na całym świecie niewielu spotykamy takich tytanów pracy.

Epoka, na którą przypada działalność Kraszewskiego, to epoka dwóch powstań narodowych 1831 i 1863 r.

, to lata wielkich walk społecznych, Wiosny Ludów i licznych buntów chłopskich.

Epoka ta wydała znanych bojowników demokracji polskiej, jak Dembowski, Ściegienny, Worcell, Dąbrowski.

Ale sytuacja w kraju - w latach kiedy Kraszewski rozpoczynał swoją działalność, była niewesoła.

Po upadku powstania listopadowego, zdradzonego przez kunktatorskie, arystokratyczne dowództwo, zaborcy zlikwidowali nawet te pozory niepodległości, jakie zostawiono Królestwu po Kongresie Wiedeńskim.

Życie kulturalne w pierwszych latach po powstaniu nie istniało prawie wcale.

Zamknięto Towarzystwo Przyjaciół Nauk i Uniwersytet Warszawski.

Literatura w kraju przeżywała bardzo trudny okres.

Wielcy romantycy: Mickiewicz i Słowacki - tworzyli swe najpiękniejsze i najbardziej rewolucyjne dzieła na emigracji.

A tymczasem - krajowy nurt romantyczny pozbawiony swych najlepszych przedstawicieli - wyraźnie osłabł nie wydając znamienitszych utworów.

W tych warunkach stępione zostaje również i postępowe, rewolucyjne ostrze literatury krajowej.

Pojawiają się utwory wychwalające sarmatyzm

i szlachecką przeszłość - propagujące nawrót do "złotej wolności" i do idylli "szlachcica na zagrodzie - równego wojewodzie" jako jedyne lekarstwo na wszystkie troski i nieszczęścia narodowe.

Rynek księgarski zarzucony zostaje francuskimi romansami, często o bardzo miernej wartości - zdobywającymi zresztą bardzo nielicznych czytelników.

Przed pisarzami pozostającymi w kraju stanęło zadanie odbudowy polskiego życia kulturalnego, zapełnienie tej luki, jaka się wytworzyła po klęsce powstania.

W tych trudnych latach właśnie pojawiają się pierwsze utwory literackie i publicystyczne Kraszewskiego, zdobywając sobie od razu licznych czytelników i wywołując ożywioną dyskusję.

Lata czterdzieste, kiedy jesteśmy już świadkami pewnego ożywienia kulturalnego i politycznego w kraju, w przededniu Wiosny Ludów, przynoszą szereg już całkowicie dojrzałych utworów młodego pisarza, Są tak zwane powieści ludowe ("Ulana", "Ostap Bondarczuk", "Historia Sawki").

Znajdujemy tu ostrą krytykę stanu szlacheckiego oraz głębokie współczucie dla ciężkiej doli ludu uciskanego przez pańszczyźnianą niewolę.

Pierwszy raz chłop pańszczyźniany wchodzi do literatury jako bohater powieści.

Pierwszy raz jego życie, życie wsi polskiej zostaje ukazane w sposób realistyczny, w formie łatwej i dostępnej dla szerokich rzesz czytelników.

Mówiąc o krytyce szlachty w utworach Kraszewskiego, nie można też zapomnieć o takich książkach, jak "Dziennik Serafiny" czy "Pamiętnik panicza", które specjalnie celnie biją ostrzem demaskatorskiej satyry w szlachtę, a szczególnie w jej środowisko arystokratyczne.

Także w swojej działalności publicystycznej niejednokrotnie występował pisarz przeciwko szlachcie i w obronie uciskanego chłopstwa.

Niektóre jego powieści historyczne zawierają mocny ładunek demaskatorskiej krytyki w odniesieniu do rozkładowej roli szlachty polskiej.

Szczególnie ostro występuje to w książkach mówiących o czasach saskich ("Briihl", "Hrabina Cosel", "Starosta Warszawski"), gdzie pisarz dał wyraźny i realistyczny obraz epoki, w której warstwa szlachecka doprowadza do ostatecznego upadku ówczesme państwo polskie.

Zresztą powieści historyczne stanowią osobny i obszerny rozdział w twórczości literackiej Kraszewskiego.

Powstawały one w latach 1875 - 1887, w czasie kiedy autor ich wydalony przez margrabiego Wielopolskiego przebywał poza granicami Królestwa Polskiego.

Owocem wytężonej pracy pisarza jest cykl powieści obrazujących rozwój państwa polskiego od czasów legendarnych, aż do upadku rzeczypospolitej szlacheckiej i rozbiorów.

Najlepsze z tych utworów to niewątpliwie: otwierająca cykl "Stara baśń" oraz wspomniane już poprzednio powieści saskie.

Kraszewski zajmował się również naukowymi badaniami historycznymi -• o czym mogą świadczyć nie tylko jego powieści, ale także cenne rozprawy naukowe i zbiory materiałów źródłowych, które publikował.

Zadanie, jakie pisarz przed sobą postawił, zadanie przedstawienia dziejów ojczystych w formie beletrystycznej, było bardzo trudne - zarówno ze względu na rozmiar zamierzenia, jak t*z ze względu na szczupłość materiałów źródłowych i opracowań, jakimi dysponowała ówczesna nauka.

Dlatego patrząc z perspektywy dzisiejszego stanu nauki - dostrzegamy w tych utworach wiele nieścisłości historycznych.

A jednak mimo tych nieścisłości, mimo poważnych zmian, jakie zaszły w ocenie opisywanych przez Kraszewskiego wydarzeń - mimo zmieniających się często upodobań czytelników - powieści Kraszewskiego były czytane przez pokolenia i są czytane do dzisiaj w skali jak najbardziej masowej.

Nowe nakłady "Starej baśni", "Petrka Własta" czy "Banity" - wykupywane są bardzo szybko z księgarń.

W czytelniach i wypożyczalniach książek te właśnie, przed kilkudziesięciu laty pisane utwory mają najbardziej "sczytane" kartki.

, Zastanówmy się przez chwilę, dlaczego tak jest.

Na czym polega ta niesłychana żywotność książek Kraszewskiego?

Co tak bardzo przyciąga do nich rzesze czytelników?

Dając czytelnikowi polskiemu cykl powieści historycznych, napisanych w oparciu o rzetelną, wnikliwą, niejednokrotnie bardzo drobiazgową analizę dostępnego materiału naukowego, dokonał Kraszewski przełomu w naszym powieściopisarstwie, mało dotychczas zajmującym się tematyką związaną z dziejami Polski.

Książki Kraszewskiego przemówiły prostym, obrazowym, realistycznym językiem do milionów czytelników, zaznajamiając ich z historią ojczystą, budząc zainteresowanie przeszłością naszego narodu.

W okresie ucisku ze strony mocarstw zaborczych stały się poważnym czynnikiem rozbudzenia i rozwijania świadomości narodowej.

Na tym polega ich historyczne znaczenie.

Głęboki patriotyzm pisarza, jego umiłowanie dziejów ojczystych przemawia do nas z rozdziałów wszystkich jego książek.

Umiejętność połączenia naukowej, poznawczej wartości powieści z ciekawą, często niemal sensacyjną fabułą, barwne opisy przygód, perypetie miłosne bohaterów, uwikłanych przez pisarza w sieci rozmaitych intryg - wszystko to sprawia, iż nawet dzisiejszy czytelnik te książki chętnie czyta, z dużym zainteresowaniem śledząc losy stworzonych przez autora postaci.

Można by snuć jakieś porównania z Aleksandrem Dumasem, który nieco inaczej, bardziej sensacyjnie i o wiele mniej naukowo opisywał w swoich cyklach powieściowych dzieje Francji.

Nie kończące się opisy życia wszystkich warstw społeczeństwa polskiego w różnych okresach historycznych, świetna charakterystyka zwyczajów, obyczajów, całe zastępy postaci literackich fikcyjnych i znanych z nauki historii - oto co można wynieść z lektury książek historycznych Kraszewskiego.

"Stach z Konar" jest właśnie jedną z powieści składających się na cykl historyczny Kraszewskiego.

Zanim jednak zaczniemy śledzić dzieje Stacha, zastanówmy się przez chwilę nad tym okresem historii Polski, który opisał w swojej książce Kraszewski.

Spróbujmy chociaż pobieżnie ocenić wartość powieści, porównać obraz, jaki nam przedstawia autor, z tym, co mówią

nam o tych samych czasach i faktach najnowsze badania naukowe.

Taki spacer w historii pozwoli nam lepiej zrozumieć i poznać zdarzenia czy postacie, które w niej opisano.

Przenieśmy się więc do odległych lat drugiej połowy dwunastego wieku.

W naszej wędrówce po ówczesnej Polsce zwrócą naszą uwagę liczne opływające w bogactwa i dostatek siedziby możnych, właścicieli wielkich obszarów ziemi.

Szczególnym przepychem będą się tu odznaczały zamki będące w posiadaniu arcybiskupów, biskupów i wyższego duchowieństwa.

Spotkamy też wiele uboższych już dworów drobniejszego rycerstwa.

Wszystkie te siedziby przystosowane są jednocześnie do mieszkania i do obrony, gdyż czasy były wówczas niebezpieczne i często trzeba było bronić się przed obcym najazdem, wewnętrznymi zamieszkami czy rabunkowym napadem.

Na ziemiach możnych i rycerstwa pracowało miliony chłopów.

Wśród nich rzadko już napotkamy tak zwanych wolnych kmieci.

W przytłaczającej większości będą to chłopi nie posiadający własnej ziemi, pracujący dla pana i uzależnieni od niego.

Specjalnie ostry ucisk znosili chłopi w dobrach biskupich i klasztornych, gdzie przypisano już chłopa do ziemi, nie dając mu prawa opuszczenia jej.

Jest to bowiem okres ostatecznego ugruntowania się ustroju feudalnego na ziemiach polskich.

Ustroju, w którym ziemia i władza państwowa jest w ręku panów feudalnych, panujących nad ogromną masą chłopstwa i dążących do coraz większego uzależnienia ekonomicznego i politycznego ludności zamieszkałej na terytoriach będących ich własnością.

Na chłopstwo spadają coraz to inne ciężary, które pogarszają jego sytuację z każdą chwilą.

Panowie wykorzystując swoją uprzywilejowaną pozycję, zajmują nowe połacie ziemi.

Uzyskują je bądź drogą nadań od panującego, lub kupna, bądź też i to jest główna forma, po prostu zawłaszczają siłą grunty chłopskie, usuwając zamieszkałą tam ludność lub podporządkowując ją sobie.

Majątki wielkich feudałów liczą sobie po kilkadziesiąt wsi.

Chłopi zamieszkali w tych wsiach zmuszeni są do szeregu świadczeń na rzecz właściciela dóbr, do składania mu pewnej części swoich plonów, do robocizny na jego ziemi.

Obok tego cała ludność chłopska zobowiązana była do danin i posług na rzecz księcia; kościół ściągał także swoją daninę liczącą dziesiątą część plonów zwaną dziesięciną.

Jak widzimy, wszystkie warstwy klasy rządzącej z księciem na czele żyły z wyzysku chłopa.

O tym wszystkim nie pisze w swojej powieści Kraszewski, chociaż w innych książkach historycznych tego pisarza problem chłopa i ucisku, jaki on znosił, znajduje dość żywy oddźwięk.

(Na przykład w "Historii o Petrku Właście").

W naszej przechadzce historycznej zaznajomiliśmy się pokrótce z układem sił społecznych w Polsce XII wieku.

Obraz ówczesnej Polski byłby jednak niepełny, gdybyśmy nie wspomnieli, iż rozwijają się tu także i miasta, z których niejedno urasta do poważnego znaczenia (na przykład Kraków).

A teraz cofnijmy się jeszcze dalej wstecz - w mroki X i XI wieku.

Kiedy pierwsi Piastowie, budowniczowie podstaw naszej państwowości, jednoczyli ziemie polskie w jedno państwo i ustanawiali silną centralną władzę królewską, czynili to w myśl interesów możnych i rycerstwa, widzących w tym procesie umocnienie swoich pozycji i możliwości rozszerzenia swoich posiadłości i swojej potęgi ekonomicznej.

Ale z czasem panowie, szczególnie ci najmożniejsi - biskupi i wielcy feudałowie świeccy zapragnęli czegoś więcej; zapragnęli rozszerzyć swoją władzę, uzyskać całkowitą zwierzchność nad ludnością zamieszkałą na ich terenach.

Zapragnęli także silniejszego wpływu politycznego na rządy w państwie, co niewątpliwie umożliwiłoby im uzyskanie takich przywilejów.

Jednym z czynników, które wpływały na rozwój tego rodzaju tendencji, była walka klasowa chłopów, bunty i rosnący opór przeciwko pogłębiającemu się stale uciskowi.

Centralna i silna władza księcia stała się feudałom niepotrzebna; mało tego, przeszkadzała w realizacji ich dążeń.

Walka mająca na celu osłabienie władzy książęcej, o podporządkowanie księcia możnym, zaczyna się bardzo wcześnie, bo jeszcze za panowania Mieszka II, i toczy się potem przez długie lata.

Feudałowie systematycznie zdobywają przewagę, wygrywając wewnętrzne tarcia w łonie dynastii piastowskiej -doprowadzając wreszcie do rozbicia jednolitej państwowości polskiej, usankcjonowanego w testamencie Bolesława Krzywoustego.

Po śmierci Krzywoustego, w myśl zasad pozostawionych w testamencie, dzielnicę krakowską, z którą związane było sprawowanie władzy zwierzchniej nad pozostałymi książętami, objął najstarszy syn Bolesława - Władysław, książę śląski.

Ambitny i pełen energii chciał on usunąć z dzielnic swoich braci i przywrócić silną władzę książęcą.

Wówczas możnowładcy duchowni i świeccy pod wodzą arcybiskupa gnieźnieńskiego, Jakuba ze Żnina, oraz wojewody Wszebora stawili zdecydowany opór dążeniom księcia.

Doszło do wojny domowej, w której arcybiskup użył wypróbowanej broni kościelnej - obłożył Władysława klątwą.

Wojna zakończyła się zwycięstwem możnowładców, którzy wygnawszy księcia i pozbawiwszy go nie tylko tronu krakowskiego, ale nawet dziedzicznej dzielnicy śląskiej - wprowadzili do Krakowa ulegającego im młodego syna Krzywoustego - Bolesława, zwanego Kędzierzawym.

Po jego śmierci na tron krakowski wstąpił jeszcze w myśl zasad testamentu Krzywoustego - książę wielkopolski Mieszko, zwany Starym.

Był to książę energiczny i samodzielny, dążący do przywrócenia silnej i jednolitej władzy monarszej oraz ukrócenia samowoli feudałów.

Takie postępowanie wywołało falę oporu ze strony zagrożonych, to znaczy feudałów duchownych i świeckich, szczególnie małopolskich, którzy pod wodzą biskupa krakowskiego Gedki i wojewody Stefana wzniecili bunt przeciwko księciu.

Bunt zakończył się wypędzeniem księcia z Krakowa.

Triumfujący możnowładcy wprowadzili na jego miejsce najmłodszego syna Krzywoustego - od niedawna panującego na ziemi sandomierskiej - Kazimierza.

 

Akcja powieści "Stach z Konar" rozpoczyna się właśnie w trakcie przygotowywania buntu przeciwko Mieszkowi.

Sam Mieszko przedstawiony jest przez Kraszewskiego jako znienawidzony przez wszystkich okrutnik, sprawujący swe rządy za pomocą terroru stosowanego przez oddanych mu urzędników.

Takim opisał go współczesny kronikarz oddany sprawie feudałów bez reszty.

Nie mając możliwości krytycznego spojrzenia na źródła, Kraszewski wykorzystał te zapiski, tworząc na ich podstawie literacką postać księcia.

To samo mniej więcej można powiedzieć o postaci biskupa krakowskiego Gedki, który w interpretacji Kraszewskiego wypada jako szlachetny i troszczący się o sprawy kraju mąż.

A tymczasem trzeba pamiętać, iż był to przede wszystkim możny pan feudalny, właściciel ogromnych majątków, który to co robił - robił we własnym interesie i w interesie swojej klasy.

Wprowadzony na tron krakowski Kazimierz, działał całkowicie w myśl interesów wielkich feudałów, szczególnie kościelnych - za co uzyskał przydomek Sprawiedliwego.

Ówczesny kronikarz Wincenty Kadłubek długo rozwodzi się w swojej kronice nad zaletami tego księcia - przedstawiając go za wzór panującego.

Decyzje, jakie zapadły w r.

1180 na zjeździe w Łęczycy, o czym dość szeroko wspomina się w "Stachu z Konar" - były podjęte oczywiście w myśl interesów możnowładztwa, a właściwie jego duchownej części.

Stanowiły one pierwszy i to od razu poważny wyłom w prawie książęcym i świadczyły o dalszym kroku w procesie uzależnienia władzy książęcej od wpływu możnych.

W wyniku dalszej działalności możnowładztwa, skierowanej ku pogłębianiu rozdrobnienia Polski, dochodzi do całkowitej likwidacji władzy zwierzchniej księcia krakowskiego.

Kiedy po kilkuletnich walkach zasiądzie w Krakowie, syn Kazimierza Sprawiedliwego Leszek, sprawujący rządy całkowicie pod dyktando możnych - będzie on tylko dzielnicowym księciem ziemi krakowskiej i sandomierskiej.

Kraszewski w powieści pod tytułem "Stach z Konar" opisuje wiele faktów, wiele zdarzeń bardzo ważnych i drobnych, nie wyciągając z nich jednak wniosków, chociaż z niektórych wypowiedzi na przykład biskupa Gedki można by sądzić, iż pisarz orientował się w pobudkach, jakimi kierowali się przygotowujący bunt możnowładcy.

W szeroko rozbudowanej fabule powieści - znajdziemy wiele interesujących wątków osobistych, a przede wszystkim - wyjątkowo bogate opisy życia i obyczajów rycerstwa i możnych Polski dwunastowiecznej, opisy dworów możnowładców i średniowiecznego Krakowa.

Opisy te oparte są na głębokich i sumiennych studiach, szczegółowe nieraz aż do przesady.

Ten realizm opisu wypływający z sumienności pisarza i naukowca decyduje między innymi o nie przemijającej wartości jego dzieła.

Decyduje o tym, iż nawet dla dzisiejszego czytelnika książka Kraszewskiego może się stać nie tylko przyjemną i interesującą lekturą, ale także pożyteczną i pouczającą lekcją historii.

Józef Kraszewski.

Panu Gustawowi Baronowi Manteufjlowi, w dowód przyjaźni i głębokiego szacunku, przesyła Autor.

                            Tom PIERWSZY.

Rozdział 1.

Wiosna była i ranek wiosenny, majowy, taki, jakim Bóg tylko północne obdarza kraje płacąc im za długą zimę oczekiwania sennego.

Po ciepłych deszczach, słonecznymi przeplatanych uśmiechami, nabrzmiałe pączki otwierały się jakby rozmiłowane w promieniach jasnych, rozpościerały liście szeroko, aby światło przeniknęło je do głębi; z czarnych śmieci zimy wylatywały motyle, ubarwione złotem i purpurą, muszki brzęczące i łuskami szmaragdowymi okryte żuczki zrywające się do lotu skrzydłami, jeszcze na wpół splątanymi snem śmierci.

Na wschodzie rumieniło się mające dopiero z pieluch chmurek różowych i mgły srebrzystej rozpowić się słońce: mrok rozkoszny ów oblewał ziemię, który już nie jest nocą, a dniem się nie stał jeszcze i czuć w nim nie zapadające zasłony ciemności, ale precz uchodzący sen ziemi.

Z ciszy głębokiej, która panowała przed chwilą, szmerów tysiącem świat się rozśpiewywał do życia; chór ten, poczęty przez muszki drobne skrzydły wdzięcznymi, wzmagał się świergotem ptasząt, śpiewem ich i szumem rannej lasów modlitwy, rósł w wielki chór uroczysty na powitanie słońca Bożego.

A tak było na świecie pięknie i miło, że chyba znużona starość mogła zaspać ranek taki.

Kamienie nawet omszone zdawały się, potniejąc od rosy, wracać na chwilę do straconego żywota.

I woń płynęła we wtór pieśni taka jakaś niebiańska, nieokreślona, złożona z zapachów tysiąca, że się nie czuło, czym była, a poiła tylko błogością, jaką w sobie niosła.

Mieszały się w niej oddechy pączków, drzew, liści świeżych, kwiatów rozpękłych, zwilżonej ziemi, parujących źródeł, unoszącej się w powietrzu rosy i traw młodych, i borów starych.

Dobrze żyć było, oddychać, słuchać, czuć, że się jest na tym świecie, który za chwilę ozłocić miało słońce.

Król dnia jeszcze był nie wszedł na godowe gmachy, dwór jego poprzedzał pana.

Biegły obłoczki, zwrócone twarzą ozłoconą ku niemu, zwiastując go rozpostartymi skrzydły; sunęły się chmury rozbijając w biegu jak przelękłe majestatem Pana i mgły się rozpływały jak omdlałe z rozkoszy, w lazurach coraz silniejszej nabierających barwy.

Na dole, na lasach, w nizinach, spał jeszcze poranek i było szaro a mroczno.

W półcieniach tylko podnosiły się lasy sine, wyciągały łąki strojne wierzbami, strzelały gdzieniegdzie sterczące wysoko odwiecznych drzew wierzchołki z liści ogołocone.

W górze stawało się coraz jaśniej.

Wtem zza obsłon wybiegł promień jak snop złoty, posypał światłością wierzchołki drzew, smugami jasnymi poprzerzynał łąki, Ziemia drgnęła od ognistego pocałunku.

Jakby na ten promień czekało wszystko, wnet żywiej zadrgało, ozwało się głośniej na ziemi, co jeszcze drzemało ospale przed chwilą.

Okolica była piękna, a na pół dzika jeszcze, choć czuć w niej już było człowieka i jego pracę.

Opasywały ją lasy jak wały ciemne, lecz w głębie ich już się wdzierały polany od łąk zieleńsze, ręką ludzką uprawne, tu i ówdzie żółta drożyna biegła obok rzeki, przeskakiwała ją mostem, z kłód grubych skleconym, i sunęła wijąc się ku puszczom.

Spośrodka gęstych drzew, po słupach dymów domyślać się było można osad ludzkich.

Stada pasły się na wygonach, na wzgórkach, gdzieniegdzie widniały dachy słomiane i chaty szare.

W pośrodku doliny, małymi otoczonej wzgórzami, jeszcze gąszczem porosłymi, u brzegu rzeczki, na pagórku niezbyt podniosłym, ale wałami i ostrokołami obwiedzionym, widać było stary grodek, dość rozległy.

Z dala, zza okopów zielonych, podnosiła się tylko okrągła, przysadzista wieżyca z polnych kamieni, panująca nad okolicą.

Gmachów, co się z nią zrastały, za drzewy i za wałami prawie widać nie było.

Wyszczerbiony wierzch jej nie miał dachu, sterczało tylko nad nią coś, jak belki powiązane z sobą, nie okryte niczym.

Gródek ten zwał się Ściborzyce, a obszerne dokoła włości należały do niego, i mało było żupanów w sandomierskiej ziemi nad Ścibora ze Ściborzyc, starego już, stuletniego może wojaka, co swe ostatnie walki z Krzywoustym odbywszy, złamany i posieczony, przyszedł tu wieku swego dożywać, śmierci doczekiwać.

Zgrzybiały rycerz nie ruszył się już z gniazda, a nie było go komu wyręczać, bo nie miał, ino jedną córkę, żadnego syna, wszystko mu pomarło w pieluchach.

Dziecięcia jedynego, choć je dawno czas było dać komu, Ścibor z domu nie puszczał, a do domu też nie wpuścił, kto by mu usynowiony gospodarzył.

Kto temu był winien?

Czy piękna Jagna Ściborzanka, czy stary ojciec?

Mówiono różnie, nikt pono całej prawdy nie wiedział, a kto ją znał, ten milczał.

Ludzie obcy patrzyli na tę dziewkę wielkimi ciekawymi oczyma.

Było co bo patrzeć i wypatrzeć oczy - nikt jej nie rozumiał.

Długo się na nią oglądając, potrząsali głowami, ruszali ramiony, nie mówili już nic.

I oto tego poranku, kto by był widział Jagnę, jak spod strzechy się zawczasu wyrwawszy, nim słonko weszło, wybiegła na wał gródka i, stojąc na nim, poglądała smutnie po okolicy, zdumiałby się pięknej dziewce nie rozumiejąc, co ją zbudziło i co ją pędziło.

_ Stała tak już dobrą chwilę na najwyższym cyplu wałów, wyszedłszy spośrodka rosnących wewnątrz, u stóp jej lip, świeżo rozpękniętych - stała patrząc w dal, zadumana, piękna, posępna, nieodgadnięta.

Co ona tam widziała i na co patrzała, dlaczego się zerwała tak rano - nikt z domowników nawet nie rozumiał.

Ale ci byli nawykli do dziwactw pięknej dziewczyny, której ojciec na wszystko pozwalał, co chciała.

Ona tu sobie, jemu i wszystkim była panią.

Czyniła, co się jej zamarzyło, mówiono, że nie zawsze to, co by młodemu przystało dziewczęciu, ale Ścibor, syna nie mając, dozwalał jej być taką, jaką chciała.

Chowało się to po śmierci matki dziko, samowolnie, pieszczone, a że w żyłach jej jakaś bujna krew płynęła, trzepotała się jako ptak, co nie zna, ino to, co mu słońce, wiatr, pogoda i burza do główki napędzą.

Stała Jagna Ściborzanka na wysokim okopie sama jedna, dziwnie na ranek przystrojona, a taka piękna, jakby z gałęzi starych lip wyrosła Dziwożona.

Dziewczę było wzrostu słusznego, rozkwitłe bujno, krew z mlekiem, twarz miała tylko opaloną nieco, oko czarne i śmiałe, brwi ruchome i łatwo biegające, w pośrodku których groźny marszczek czasem czoło przerzynał.

Nosek mały rozdymał się różowymi jak u konia chrapkami, usta drobne, dumnie ku górze były wzdęte, miały wyraz nadąsania i dobroci razem, a jak wiśnie różowe wyzywać się zdawały pocałunków.

Cała była tak kształtna, a tak silna, że mimo swej piękności niewieściej, podobniejszą była z postawy i ruchu do młodzianka raczej niż do pańskiego dziewczęcia.

Tego poranku miała na sobie białe gzło, szyte wzorzyste na ramionach i piersi, i przyodziewek sukienny, krótki, a spódniczkę kraśną, szkarłatną, złotem obramowaną, na nogach buciki ze spiczastymi nosami, pas szeroko obmotany aż po pierś, do góry podniesioną, kształtną i jak z kamienia wykutą.

Ręce, które spod rękawów występowały ogorzałe jak twarz, formy miały piękne, rozmiary drobne, a czuć w nich było jednak siłę; nóżka, wystająca spod spódniczki wyglądała niemal kopytkowato, tak była małą i garbatą.

Kilka sznurów korali z bursztynów i szklanych pereł ciasno jak pancerzem białą jej szyję obejmowały.

Na głowie zamiast dziewiczego wianka, który dla dziewuch był w obyczaju, miała czapeczkę czerwoną, małą, zielonymi liśćmi dokoła obwiedzioną.

Ślicznie jej było w tym stroju, choć twarzyczkę miała zasępioną, a rozglądając się po okolicy nie rozjaśniła jej uśmiechem.

W oczach, jakby łzą rozpłyniętą zwilżonych, smutek i niepokój znać było, do ust przylgnął ból jakiś stary, z którym się już.

zżyła.

Stała, patrzała, oddychała, jakby jej tam pod dachem powietrza było zabrakło, a tu go szukać musiała i chwytała spragniona, Gdy tak patrzała zadumana, poza nią budziło się wszystko na grodku, piały na wyprzódki kury, gdakały kokoszę, gruchały gołębie, rżały konie, bydło ryczało, beczały owieczki i czeladka ruszała się gwarno, a szmery i głosy przemykały po podwórcach, choć jeszcze wczesną dnia dobą stłumione.

Stary Ścibor spał, więc podle dworu cicho stąpano, nie rozpuszczano głosu; bliżej wałów, kędy o dziewce pańskiej, już rozbudzonej, wiedziano, śmielej pomrukiwali ludzie.

Daremna to rzecz, choćby silną panią była niewiasta, nigdy jej takiego posłuchu i poszanowania nie oddadzą ludzie, co najsłabszemu mężczyźnie.

Jagny też nie bardzo czeladź się obawiała, choć chwilami straszną być umiała i gniewy miewała męskie.

Wiedziano o tym, że gniew jej przychodził jak piorun, przechodził jak burza.

Kochali ją ludzie więcej, niż się lękali, a litowali się bardziej, niż miłowali.

Gdy ranku tego wybiegła nagle o brzasku na wały, dziewczęta i parobcy popatrzeli na nią, spojrzeli na siebie, głowami potrzęśli, nie mówiąc nic.

Stare baby po cichu zwały ją "nawiedzoną".

Nikt jej dobrze nie rozumiał, dlatego znachorki myślały, że chyba kto czar w kolebce rzucił na nią, i wiele z nich utrzymywało, że trzeba było "odczynić urok", aby dziewka do rozumu przyszła.

Nie bez przyczyny mówiły to staruchy, bo była jakby szaloną i nawiedzoną.

A za drugi czar przyznać jej było można, że ojca, wojaka starego, który się nigdy nikogo i niczego nie uląkł, tak ona dziewucha sprawowała, iż dawał jej czynić, co sama chciała.

Miała już Jagna, jak liczyła ta, co ją karmiła, dobrych lat dwa dziesiątki, panią była znacznych włości, starało się o nią ludzi możnych nie wiedzieć ilu, a na wszystkich głową trzęsła i ramionami ruszała wzgardliwie - nie chciała nikogo.

To by jeszcze nie było nic, bo nawykła do samowoli, a włożywszy namitkę, postrzygłszy kosy, już by pana wybrawszy go sobie słuchać musiała, więc pod niewolę śpieszyć się nie miała czego - ale żyła dziewczyna nie po niewieściemu.

Prząść len i szyć w krosnach i inne roboty niewieście umiała Jagna począć tak zręcznie, jak mało która; gdy się do tego wzięła, prędzej jeszcze i piękniej niż inna potrafiła, ano serca do tego nie miała.

Zrobiwszy co rzucała w kąt, na chwilę i to ją zabawiało, popatrzała potem, usta się jej pogardliwie do góry podnosiły i więcej ani spojrzała.

Za to męskie zabawy, które dziewkom nie przystały, zdawała się woleć nad inne.

Siąść na konia, choćby dzikiego, hasać na nim pół dnia, wrócić zmęczonej, często podrapanej, niczym dla niej było.

Na takie wyprawy ze psy, z sokołem przebierała się po męsku, stroiła się dziwacznie i aż się jej oczy śmiały, gdy z zamku w świat się puszczała.

I to by jeszcze nie było nic, bo wiele naówczas niewiast miało męskie upodoby, najgorzej ze wszystkiego, że się czasem Jagna wyrwawszy z domu porzucała czeladź, obłąkała swoich ludzi jakby umyślnie, przepadała bez wieści na dni kilka, a zjawiała się potem z powrotem, jakby się jej nic nie stało.

Gdy jej potem wymówki czynili, ramionami ruszała i śmiała się pogardliwie, odrzucając: - Nic mi nie będzie.

Stare ojczysko już się z tym było oswoiło.

Córka ta toć jedno było oko w jego głowie, cały świat, słonko i życie.

W początkach Ścibor z rozpaczy głową tłukł o ścianę, ludzi rozsyłał, nagrody obiecywał, narzekał, włosy sobie rwał, ano, jak się to człowiek z najgorszym oswaja, potem to znikanie dziecka już tak go nie przerażało.

Mruczał stary: - Już ona wie, co czyni - niech tam sobie!

Tyle jej, co poszaleje !

A gdy powracała, to ją cisnął do piersi i płakał, póki mu się nie rozśmiała białymi ząbkami, nie pocałowała w czoło i nie poszeptała coś do ucha.

Ścibor był już prawie zdziecinniał.

Za Krzywousta, gdy się nieustannie z Pomorzany ścierano, kędyś pod Santokiem pono, Ścibor w głowę został ranny przez dzikiego człeka i legł na pobojowisku jak bez ducha, a nie ocucił się, aż gdy swoi grzebać trupy przyszedłszy, już go do kurhana wlekli, by pochować.

Gdy go rzucono o ziemię, zmysły jakoś odzyskał, długo potem chorzał, powróciło życie, ale sił już nie było.

Odwieźli go do Ściborzyc, tam czeladź i córeczka a baby lekarki na chorego chuchały, że mu się i rany pogoiły, i pamięć wróciła.

Tylko na wojnę już iść nie było sposobu.

O kijach dwu się włóczył i grzbiet miał przełamany.

Dziewczę właśnie dorastało, miał ze szczebiocącej ptaszyny pociechę, a choć i dawniej Jagnę miłował bardzo, teraz gdy na nią jedną zszedł, i z niczego więcej nie miał rozrywki, cały się dziecku oddał.

Za króla Krzywousta w zachowaniu był wielkim, a liczył się ze Skarbimierzem, Żelisławem i innymi do najlepszych wojaków, potem, gdy tak złamany został a do barłogu przykuty, odwiedzał go sam król i dzieci posyłał.

Jeździł do Ściborzyc starszy królewicz Władysław, przybywali na łowy i zabawiali się po dni kilka Bolko, Mieszko.

Nawet najmłodsi dwaj, po śmierci króla pamiętni ojcowskiego kochania, przez matkę tu byli posyłani; Henryk i Kaźmierz, najmłodsi królewicze, nieraz tu na łowach z ochmistrzem po kilkanaście dni przesiadywali.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin