Josif Brodski- Sprawić przyjemność cieniowi.pdf

(77 KB) Pobierz
Josif Brodski
Josif Brodski
SPRAWIĆ PRZYJEMNOSC CIENIOWI*
I.
Kiedy pisarz sięga po język inny niż jego ojczysty, czyni tak albo z
konieczności, jak
Conrad, albo powodowany wybujałą ambicją, jak Nabokov, albo dla uzyskania
większego
dystansu, jak Beckett. Grając w innej lidze, latem 1977 roku - po spędzeniu w
USA pięciu lat -
nabyłem w nowojorskim sklepiku z maszynami do pisania przy Szóstej Avenue
przenośną "Lettera
22" i zasiadłem do pisania po angielsku (esejów, tłumaczeń, od czasu do czasu
wierszy) z powodu,
który z powyższymi miał bardzo niewiele wspólnego. Moim jedynym celem wtedy,
podobnie jak
dzisiaj, było znaleźć się w bliższym sąsiedztwie człowieka, którego uważałem za
największy umysł
dwudziestego stulecia: Wystana Audena.
Byłem, ma się rozumieć, najzupełniej świadom daremności mojego przedsięwzięcia,
spowodowanej nie tyle faktem, że urodziłem się w Rosji i w jej języku (którego
nigdy nie porzucę -
i, mam nadzieję, vice versa), ile inteligencją poety, która w moim przekonaniu
nie ma sobie równych.
Byłem, co więcej, świadom daremności tego wysiłku, ponieważ w owym momencie
Auden od
czterech lat nie żył. Zdawało mi się jednak, że pisanie po angielsku jest
najlepszym sposobem
zbliżenia się do niego, podjęcia pracy na jego warunkach, poddania się osądowi
jeśli nawet nie z
punktu widzenia jego kodeksu moralnego, to z perspektywy tego wszystkiego w
języku angielskim,
co umożliwiało istnienie owego kodeksu.
Same te słowa, sama budowa tych zdań demonstruje każdemu, kto przeczytał choć
jedną
strofę czy akapit Audena, jak bardzo moje wysiłki zawiodły. Co do mnie jednak,
wolę
niepowodzenie mierzone jego normami niż sukces wedle miarki innych. Wiedziałem
zresztą od
samego początku, że czeka mnie nieuchronne niepowodzenie; czy tego rodzaju
trzeźwość jest moją
własną cechą, czy zapożyczeniem z jego dzieła, tego nie potrafię rozróżnić.
Pisząc w jego języku,
mogę mieć tylko nadzieję, że nie obniżę poziomu jego operacji myślowych, jego
płaszczyzny
odniesienia. Dla tego, kto jest lepszy od nas, możemy uczynić co najwyżej tyle:
kontynuować w jego
duchu; na tym zapewne polega istota cywilizacji.
Wiedziałem, że przez swój temperament oraz z innych względów byłem kimś innym i
że w
najlepszym przypadku będę uważany za naśladowcę Audena. Dla mnie wszakże byłby
to
komplement. Miałem poza tym drugą linię obrony: mogłem zawsze wycofać się w
swoją twórczość
rosyjską, w której czułem się dość pewnie i która nawet jemu, gdyby znał język,
byłaby się zapewne
podobała. W moim pragnieniu pisania po angielsku nie było nic z poczucia
pewności siebie,
samozadowolenia lub wygody; było to po prostu pragnienie, aby sprawić
przyjemność cieniowi.
Tam, gdzie się w tym czasie znajdował, bariery językowe nie miały oczywiście
większego znaczenia,
z jakichś jednak powodów sądziłem, że znajdę w jego oczach większe uznanie,
jeśli wyłuszczę mu
swoją rzecz po angielsku. (Co prawda, gdy usiłowałem to uczynić na zielonej
trawie w Kirchstetten
jedenaście lat temu, nic z tego nie wyszło; moja ówczesna angielszczyzna
nadawała się bardziej do
czytania niż do konwersacji. Może to i dobrze.)
Inaczej sprawę ujmując: gdy nie jest się w stanie zwrócić całego długu, próbuje
się odpłacić
przynajmniej w tej samej monecie. Czynił tak, bądź co bądź, sam Auden,
pożyczając strofę "Don
Juana" na użytek "Listu do Lorda Byrona " albo wykorzystując heksametr w
„Tarczy Achillesa ".
Zabiegi o czyjeś względy wymagają zawsze pewnego poświęcenia i upodobnienia,
zwłaszcza jeśli się
walczy o uznanie ze strony czystego ducha. W swojej cielesnej postaci człowiek
ten uczynił tak
wiele, że wiara w nieśmiertelność jego duszy staje się czymś nieuniknionym. To,
co nam pozostawił,
daje się określić jako ewangelia zarazem spełniona i wypełniona przez miłość,
miłość, która może
być wszystkim tylko nie czymś skończonym - miłość zatem, której w żaden sposób
nie może
zawrzeć w sobie ludzkie ciało i która, co za tym idzie, domaga się słów. Gdyby
nie było kościołów,
można byłoby z łatwością wznieść kościół na fundamencie tej poezji, a jego
główne przykazanie
brzmiałoby podobnie jak dwuwiersz Audena:
Jeżeli miłość nigdy nie jest jednakowa,
Niech to ja będę zawsze tym kto bardziej kocha.
II.
Jeśli poeta ma jakiekolwiek zobowiązanie wobec społeczeństwa, jest to
zobowiązanie, aby
pisać dobrze. Będąc w mniejszości, poeta nie ma innego wyboru. Gdy nie spełnia
tego obowiązku,
osuwa się w przepaść zapomnienia. Społeczeństwo, z drugiej strony, nie ma wobec
poety żadnych
zobowiązań. Będąc większością na mocy definicji, widzi przed sobą inne
możliwości niż czytanie
wierszy, choćby najlepiej napisanych. Ale nieczytanie wierszy sprawia, że
społeczeństwo osuwa się
na taki poziom wysłowienia, na którym staje się łatwym łupem demagoga lub
tyrana. Jest to
odpowiednik zapomnienia w skali społeczeństwa; ma się rozumieć, tyran może
usiłować uchronić
przed zapomnieniem swoje społeczeństwo, urządzając jakąś szczególnie okazałą
krwawą łaźnię.
Po raz pierwszy czytałem Audena z dwadzieścia lat temu w Rosji, w dość
ślamazarnych i
bezbarwnych tłumaczeniach, które znalazłem w antologii współczesnej poezji
angielskiej opatrzonej
podtytułem "Od Browninga do naszych dni". "Nasze dni" były dniami roku 1937,
kiedy tom się
ukazał. Nie ma potrzeby wspominać, że prawie cały zespół jego tłumaczy z
redaktorem, M.
Gutnerem, na czele zaaresztowano wkrótce potem i po wielu z nich ślad zaginął.
Nie trzeba też
dodawać, że przez następne czterdzieści lat nie opublikowano w Rosji żadnej
innej antologii
współczesnej poezji angielskiej i wymieniony tom stał się obiektem poszukiwań
kolekcjonerów.
Jedna linijka Audena w owej antologii przykuła moje spojrzenie. Pochodziła ona,
jak
dowiedziałem się później, z ostatniej strofy jego wczesnego wiersza "Bez zmiany
miejsca", opisującej
nieco klaustrofobiczny pejzaż, gdzie "nikt się nie posuwa / Poza kres torów albo
skraj przystani,/
Nikt nie wyruszy dalej ni syna nie wyśle..." Ten ostatni urywek, "Nikt nie
wyruszy dalej ni syna nie
wyśle. . . „ , uderzył mnie swoim połączeniem rozwiniętego zaprzeczenia i
zdrowego rozsądku.
Chowany na zasadniczo emfatycznej i apodyktycznej diecie wiersza rosyjskiego,
nie omieszkałem
zanotować tego przepisu, którego głównym składnikiem była powściągliwość. Wersy
poetyckie
mają szczególny dar odrywania się od kontekstu i dryfowania w stronę znaczeń
uniwersalnych, i
zagrażający akcent absurdu zawarty w "Nikt nie wyruszy dalej ni syna nie
wyśle. . . " zaczynał odtąd
zawsze wibrować w mojej podświadomości, ilekroć zabierałem się do zaczerniania
papieru.
Przypuszczam, że właśnie to zjawisko nazywane bywa wpływem - z tym
zastrzeżeniem, że
poczucie absurdu nie jest nigdy wynalazkiem poety lecz odbiciem rzeczywistości;
wynalazki rzadko
dają się rozpoznać. Zawdzięczać poecie można w tym wypadku nie samo uczucie ale
jego ujęcie:
spokojne, pozbawione emfazy, bez naciskania pedału, niemal en passant. Ujęcie to
było dla mnie
szczególnie istotne właśnie dlatego, że sam przekroczyłem ową linię we wczesnych
latach
sześćdziesiątych, gdy pełnego rozmachu nabierał Teatr Absurdu. Na jego tle
potraktowanie tematu
przez Audena wyróżniało się nie tylko dlatego, że pobił mnóstwo współzawodników,
lecz także z
powodu jego wyraźnie odmiennego przesłania etycznego. Sposób, w jaki ujął ową
linijkę, zdawał się
mówić, przynajmniej mnie: nie podnoś alarmu, nawet gdy wilk stoi na progu.
(Nawet gdy -
dodałbym - wilk wygląda jak twoje własne odbicie. Zwłaszcza z tego powodu nie
podnoś alarmu.)
Dla pisarza wspomnienie o własnych przeżyciach penitencjarnych - jak o wszelkich
próbach
życiowych, przez jakie przeszedł - jest wprawdzie czymś takim, jak w wypadku
normalnych ludzi
popisywanie się znajomościami, tak się jednak złożyło, że następna okazja
bliższego przyjrzenia się
Audenowi przypadła mi w trakcie mojego zesłania na Północ, w małej wiosce pod
kręgiem
polarnym zagubionej wśród bagien i lasów. Tym razem w moim posiadaniu znalazła
się antologia w
języku angielskim, przesłana mi przez przyjaciela z Moskwy. Było w niej dość
sporo Yeatsa, który
wydawał mi się wtedy trochę zbyt retoryczny i rytmicznie rozlazły, oraz Eliota,
który w owych
czasach królował w Europie Wschodniej niepodzielnie. Miałem zamiar czytać
Eliota.
Czystym przypadkiem jednak książka otwarła się na wierszu Audena "Pamięci W. B.
Yeatsa". Byłem wtedy młody i z tego powodu znajdowałem szczególne upodobanie w
elegii jako
gatunku, nie mając przy tym pod ręką nikogo umierającego, dla kogo sam mógłbym
elegię napisać.
Czytywałem więc elegie chciwiej niż cokolwiek innego, myśląc nieraz, że
najciekawszą cechą tego
gatunku są bezwiedne autorskie usiłowania naszkicowania własnego autoportretu,
usiłowania,
których śladami naznaczony - albo zbrukany - jest niemal każdy wiersz "in
memoriam". Choć
tendencja tajest czymś zrozumiałym, przeobraża ona często tego rodzaju wiersz w
serię dywagacji
autora na temat śmierci, z których dowiadujemy się więcej ci nim samym niż o
nieboszczyku.
Niczego takiego nie znalazłem w wierszu Audena; co więcej, rychło zdałem sobie
sprawę, że nawet
struktura utworu zaplanowana była w taki sposób, aby oddać hołd zmarłemu poecie
przez imitację,
w odwrotnym porządku, własnych stadiów rozwoju stylistycznego wielkiego
Irlandczyka, aż do
najwcześniejszej: do wiersza trójmiarowego w trzeciej, ostatniej części poematu.
To właśnie te trójmiarowe wersy, w szczególności osiem linijek z części
trzeciej, sprawiły, że
zrozumiałem, jakiego poetę czytam, Linijki te przyćmiły w moich oczach ów
zdumiewający opis
"mrocznego, zimnego dnia"' ostatniego dnia Yeatsa, z przyprawiającym o dreszcz
zdaniem:
Rtęć opadała w ustach dnia, który umierał.
Przyćmiły ową niezapomnianą interpretację powalonego chorobą ciała jako miasta,
którego
przedmieścia i place pustoszeją stopniowo jak po zdławionej rebelii. Przyćmiły
nawet hasło naszej
epoki:
...nic się nie zdarza za sprawą poezji...
Te linijki, osiem linijek trójmiarowego wiersza, który sprawił, że trzecia część
poematu brzmiała jak
skrzyżowanie hymnu Armii Zbawienia z pieśnią pogrzebową i dziecinnym
wierszykiem, miały kształt
następujący:
Czas - ów żywioł, co nie znosi
Męstwa albo niewinności
I w dni kilka pociąg traci
Do kształtnej ludzkiej postaci -
Czci język i ułaskawia
Każdego, kto mowę zbawia;
Wybacza mu próżność, słabość,
Wawrzyny u stóp mu kładąc.
Pamiętam .jak siedziałem w drewnianej chałupce, wyglądając przez kwadratowe
okienko
wielkości okrętowego iluminatora na błotnistą wiejską drogę z paroma błąkającymi
się po niej
kurczakami na wpół wierząc w to, co właśnie przeczytałem, na wpół powątpiewając,
czy, moja
zajomość angielskiego nie płata ml jakiegoś figla. Miałam przy sobie ogromny
słownik angielsko -
rosyjski, istny głaz, i coraz od nowa wertowałem go, sprawdzając każde słowo,
każdą aluzję z
nadzieją, że słownik uchroni mnie przed sensem, który wyzierał na mnie ze
stronicy książki.
Podejrzewam, że po prostu wzdragałem się przed uwierzeniem w to, iż "tak dawno
temu, w roku
1939, angielski poeta powiedział "Czas... CZCI język”, a mimo to otaczający nas
świat wciąż pozo-
stawał ten sam.
Lecz słownik przynajmniej ten jeden raz nie uchylił swoim wyrokiem mojej
interpretacji.
Auden w samej rzeczy powiedział był, że czas (czas w ogóle, nie konkretny czas
historyczny) czci
język, i wątki myślowe, puszczone w ruch przez to stwierdzenie, rozwijają się we
mnie do tej pory.
Bo przecież "cześć" jest stosunkiem mniejszego względem większego. Jeśli czas
czci język, oznacza
to, że język jest większy czy też starszy niż czas - który z kolei jest starszy
i większy niż przestrzeń.
Tak mnie uczono i w istocie tak to odczuwałem. Jeśli więc czas - równoznaczny z
boskością, ba,
wchłaniający boskość - czci język, skąd w takim razie pochodzi język? Dar jest
przecież zawsze
mniejszy niż jego dawca. A ponadto, czy język nie jest składnicą, przechowalnią
czasu? Czy nie
dlatego czas czci język? I czy pieśń albo wiersz, albo wreszcie sama mowa ze
swoimi cezurami,
pauzami, spondejami i tak dalej, nie jest grą, którą język gra aby
przeorganizować czas? I czy ci,
dzięki którym język żyje, którzy, ,zbawiają mowę", nie sprawiają zarazem, że
żyje również czas? I,
jeśli czas im " wybacza ", to czyni to ze wspaniałomyślności czy z konieczności?
I czyż
Zgłoś jeśli naruszono regulamin