Żurakowska Zofia - Jutro niedziela i inne opowiadania(1).pdf

(665 KB) Pobierz
Zofia Żurakowska
Jutro niedziela i inne
opowiadania
Wydawnictwo ”Nasza Księgarnia”, Warszawa 1972
Szafka była stale zamknięta na klucz, a klucz leżał w szufladzie katedry. Wiedziała o
tym cała klasa i pani nauczycielka, nikt więcej. Poza tym wszyscy od stu lat znali starą
Katarzynę, która sprzątała szkołę, i wiedzieli, że nic jej nie obchodzi oprócz nabożeństwa w
kościele i szkolnych mioteł i ścierek. Więc któż wyjął skarbonkę z szafy? Ktoś z klasy, to
jasne.
Tak powiedziała nauczycielka przy końcu ostatniej lekcji.
Dziś jest poniedziałek - do soboty skarbonka musi się znaleźć. Musi. Jeśli się nie
znajdzie, trzeba będzie zawiadomić pana kierownika: taki straszny wstyd dla klasy!
Otóż nauczycielka, panna Jadwiga, prosi wszystkich uczniów i uczennice, by
stworzyli w klasie taką atmosferę, taki nastrój prawdy i uczciwości, by winny sam zrozumiał,
jak niskiego czynu się dopuścił. Nie powinni się szpiegować ani podpatrywać, tylko wpływać
na siebie wzajemnie, podnosić się duchowo i moralnie, zmusić winowajcę do żalu za
popełniony czyn i do zwrotu skarbonki.
Wszyscy widzieli, że nauczycielka miała łzy w oczach.
Mówiła tak przejmującym głosem, że niejednemu zadrżało serce. Bo cóż z tego, że się
tej skarbonki nie dotknęło nawet palcem?
Jednak straszno się robi od takiej sprawy!
Nauczycielka powiedziała jeszcze, że może się zdarzyć, iż ktoś nagle, ni stąd, ni
zowąd, ulegnie brzydkiej pokusie. Otóż powinien znaleźć w sercu odwagę przyznania się do
tego.
Zakręciło mu się w głowie, na sekundę pomyślał, że nie robi nic złego, bo pieniądze w
skarbonce są właściwie wspólne - ale teraz musi zrozumieć, że były zbierane od dłuższego już
czasu nie dla niego, ale na wspólny cel, na pomnik burmistrza miasta. Więc biorąc je,
popełnił... - panna Jadwiga nie może wymówić słowa: kradzież - popełnił zły czyn. I już od
dziś aż do soboty panna Jadwiga nie będzie nawet wspominała o tej sprawie i nie chce o niej
słyszeć. Do soboty skarbonka na pewno znajdzie się w szafie albo na katedrze.
Wyszła z wypiekami na twarzy.
I od razu nazajutrz rano rozpoczął się ten najważniejszy pod słońcem tydzień.
O godzinie siódmej minut czterdzieści weszli do klasy jednocześnie Władek
Szydelski, Jerzy Lot i Zoja Relichówna - wszyscy troje mieszkali bardzo daleko od szkoły,
wobec czego przychodzili najczęściej pierwsi. I wszyscy troje jednocześnie spostrzegli na
tablicy ten wielki biały napis, który potem doprowadził klasę do stanu wrzenia.
Napis głosił:
„Skarbonka nie została ukradziona. Zwrócę ją, jeśli obiecacie uroczyście, że pieniądze
zostaną użyte na kupno wielkiej mapy całego świata.
Musimy wiedzieć, jak jest na całym świecie. Pomnik burmistrza nikogo nie obchodzi.
Już dawno umarł i wszystko nam jedno!”
- No, no! - powiedziała Zoja kręcąc głową.
Jerzy roześmiał się krótko i mruknął:
- Naturalnie, że wszystko nam jedno.
Ale Władek zapałał oburzeniem.
- To sobie dobre! - wykrzyknął. - Stawia nam warunki, każe obiecywać to, czego on
chce, i w dodatku uroczyście! Mam w pięcie wszystkie mapy świata!
Długo jeszcze wykrzykiwał w ten sposób, a Jerzy przez ten czas działał, nie tracąc
chwili.
Wypadł na korytarz i wypatrzywszy Katarzynę w ciemnej sionce nad paką węgla,
rozpoczął natychmiast dochodzenie.
- Katarzyno, kto przed nami był w klasie?
Babina nie podniosła nawet głowy, szperała dalej w pace.
- Skąd ja mam to wiedzieć? - mruknęła. - Siedzę cięgiem w klasach czy co?
- No, dobrze, a kto najpierwszy przyszedł do szkoły?
Teraz już staruszka zirytowała się wyraźnie.
- Żebym miała czas, tobym siedziała na progu i wiedziała, co i jak, a jak nie mam
czasu, to skąd mam wiedzieć? Drzwi otwieram, słomiankę wytrzepię i spokój.
W klasie już było pełno.
Wszyscy po kolei podchodzili do tablicy i czytali wyzywającą propozycję. Ten i ów,
nadając sobie tony Sherlocka Holmesa, studiował podłogę przy tablicy, szukając śladów,
badał okna i kredę.
Ale w chwili gdy zadźwięczał dzwonek, wszyscy jedną myślą tknięci skoczyli ku
tablicy i dziesięć rąk jednocześnie zatarło napis. Bo dla każdego było jasne, że sprawa ta stała
się wyłączną własnością klasy.
Pierwsza lekcja płynęła w atmosferze głębokiej uwagi i skupienia - aż panna Jadwiga
poczuła lekki niepokój w sercu.
Dopiero pod koniec godziny gruby Bronek szepnął do Władka:
- A ja myślę, że to ty...
Władek rzucił się na ławce.
- Dureń - syknął donośnie.
Jerzy zapytał nie odwracając głowy:
- Na jakiej podstawie?
Ale Bronek nie miał żadnej podstawy, wobec czego jego sąsiadka, ciemnowłosa
Krysia, doradziła mu, żeby kazał się wypchać i w ogóle nie obrażał uczciwych ludzi
posądzeniami.
Dzwonek zadźwięczał. Ani jeden uczeń, ani jedna uczennica nie wybiegli z klasy na
pauzę do ogrodu.
- Po prostu, po prostu każmy mu! Niech się przyzna! - krzyczał Władek podrażniony i
blady. - Niech zrozumie, na co naraża swoich kolegów i koleżanki. Już wszyscy patrzymy
jedni na drugich jak na złodziejów!
Jerzy zaprotestował spokojnie:
- Wcale nie jak na złodziejów, bo już wiemy, że mamy do czynienia nie ze
złodziejem, ale z kimś, komu strzeliło do głowy zażartować sobie z nas. A po wtóre, ciekaw
jestem, w jaki sposób możemy kazać? On sobie drwi z tego, póki go nie znamy.
Ale zacietrzewiony Władek nie słuchał, skoczył ku tablicy i wielkimi literami drżącą
ręką napisał:
„My, cała klasa, rozkazujemy ci, złodzieju, żebyś zwrócił skarbonkę i przyznał się.
Inaczej wyrzucimy cię ze szkoły!”
Zoja wzięła wilgotną ściereczkę i spytała uprzejmie:
- Czy już przeczytaliście wszyscy? - Potem starła napis powolutku i dokładnie.
Teraz zrozumiał Władek, że całe jego wezwanie było bez sensu. Siadł na ławce i
zatopił ręce we włosach. Rozpoczęła się lekcja.
Z początku chciano się zastosować do prośby panny Jadwigi i”stworzyć w klasie
atmosferę prawości”, ale nikt nie wiedział, jak się do tego wziąć. Władek wygłaszał
podnieconym głosem tyrady, Krysia wykrzykiwała, dwa razy głośniej niż zwykle, zdania w
rodzaju:
- Ale ja się bardzo dziwię, bardzo, że pomiędzy nami jest ktoś taki!
Gruby Bronek coraz to na kogo innego patrzał bacznie krągłymi oczkami. Wszyscy
dużo mówili o”oburzającym fakcie”, ale i wszyscy czuli, że to do niczego nie prowadzi.
Zresztą stała się ta oto ważna rzecz: już nikt nie śmiał mówić szczerze, co o tym zdarzeniu
myśli. Ten i ów miał ochotę zawołać:”Wiecie co?
Zgódźmy się, ten burmistrz naprawdę nikogo nie obchodzi” - ale zaraz nasuwała się
wątpliwość:”Pomyślą, że to ja”.
Pozostawała jedyna droga: oburzać się i protestować głośno.
Jerzy pierwszy obrał inny system. Powiedział podczas ostatniej pauzy:
- On ma nas w ręku. Nic sobie nie robi z naszego oburzenia, bo nie czuje winy.
Wydaje mu się, że ma rację. Ale my wcale nie chcemy ulec pogróżce i dlatego musimy go
wykryć. Niech każdy działa na własną rękę, ale już dajmy pokój temu gadaniu!
Wszyscy bardzo dobrze wiemy, że to jest oburzające - dokończył bez przekonania.
Potem była lekcja przyrody.
Krysia, spocona i rozczochrana, rzucając wkoło rozpaczliwe spojrzenia, mówiła:
- O liściu można powiedzieć albo bardzo mało, albo bardzo dużo - tu jej wiadomości z
tego zakresu wyczerpały się - utknęła.
Daremnie Jerzy, nie otwierając ust, szeptał zbawcze słowa Krysi, przymknęła oczy i o
tym tylko marzyła, żeby co prędzej dostać tę pałę i usiąść.
Panna Jadwiga powiedziała złowieszczo:
- To jest rzeczywiście bardzo mało.
Ale cóż znaczyły jej słowa i pała, i bohaterskie wysiłki Jerzego wobec faktu, że
właśnie w tym momencie Krysia doznała olśnienia: poczuła najwyraźniej, że skarbonkę
zabrał gruby Bronek! Trzęsła się z niecierpliwości, by się tą pewnością podzielić z Jerzym.
Czyż to nie Bronek pierwszy rzucił podejrzenie na Władka?
Czy nie on przepadał za geografią i studiował mapy? Czy to wreszcie nie jego
styl:”Burmistrz nikogo nie obchodzi”?
Krysia po skończonych lekcjach odprowadziła kawałek drogi Jerzego, Władka i Zoję.
Wszyscy troje wysłuchali jej zwierzeń z uwagą, ale bez szczególniejszego
zainteresowania i nie dali się przekonać. Bronek nie był aż tak głupi, by pisać o mapach,
wiedząc, że cała klasa zna jego zamiłowania geograficzne. To musiał pisać ktoś, kto właśnie
wcale się tych podejrzeń nie bał. Że zwrócił się do Władka z oskarżeniem? Także niczego nie
dowodzi - Bronek nigdy nie widział dalej niż koniec swego nosa, a właśnie Władka miał na
końcu nosa, bo siedział za nim.
A styl? W tym zdaniu nie było żadnego specjalnego stylu. Takie było zdanie Jerzego i
Władka.
Małomówna, spokojna Zoja przyłączyła się do ich wywodów.
Wtedy Krysia obraziła się i krzyknęła:
- Bardzo się dziwię, że nie chcecie mi uwierzyć, przekonacie się wkrótce - i zawróciła
do domu.
Stali właśnie przed furtką sadu rodziców Jerzego, chłopiec pożegnał się i wszedł. W
tym małym, parterowym domku mieszkał, a okna jego pokoju wychodziły na sztachety, za
którymi rozpoczynał się sad rodziców Zoi. Siedząc przy swoim stoliku miał przed oknami
Zgłoś jeśli naruszono regulamin