Stanisław Michalkiewicz - Teksty - V-07.pdf

(653 KB) Pobierz
9583428 UNPDF
Zwycięstwo demokracji
Komentarz · tygodnik „Nasza Polska” · 1 maja 2007 | www.michalkiewicz.pl
Po pierwszej turze niedzielnych wyborów prezydenckich we Francji w polskich mediach
ukazały się tytuły oznajmiające, iż miało tam miejsce „zwycięstwo demokracji”.
Wielbicielom demokracji chodziło o frekwencję wyborczą, rzeczywiście w tym roku
wyjątkowo wysoką, bo przekraczającą 84% uprawnionych do głosowania. Żadnego innego
sukcesu nie udało się bowiem odnotować, jako, że pierwsza tura nie wyłoniła prezydenta.
Najlepszy rezultat (31,1%) uzyskał Mikołaj Sarkozy, potomek węgierskiego arystokraty i
greckiej Żydówki. Jego sukces dostarcza kilku ważnych informacji o francuskim
społeczeństwie. Po pierwsze – że co najmniej 31% obywateli francuskich skłania się ku
politycznej definicji narodu, bo według np. definicji etnicznej, Mikołaj Sarkozy w ogóle
Francuzem nie jest, ani z ojca, ani z matki.
Wg. kryteriów stosowanych przez Żydów, Mikołaj Sarkozy jest Żydem, ponieważ jego matka
jest Żydówką. Ani to źle, ani dobrze; takie rzeczy zdarzały się i gdzie indziej. W Wielkiej
Brytanii np. premierem w latach 1868 oraz 1874-1880 był Beniamin Disraeli, któremu nie
tylko udało się wykupić od egipskiego kedywa jego udziały w Kanale Sueskim, ale i włożyć
na głowę królowej Wiktorii koronę Cesarzowej Indii, za co został lordem Beaconsfield.
Ten Kanał Sueski wprawdzie wybudował Francuz, ale Disraeli, dzięki pożyczce od Rotszylda
pod gwarancję rządu JKMości, przejął go pod kontrolę brytyjską. Być może wielu Francuzów
myśli, że jak prezydentem zostanie Sarkozy, to podźwignie Francję w podobny sposób, ale
gdzie tam marzyć o tym!
9583428.001.png
Sarkozy`emu nic podobnego się nie uda, bo czasy się zmieniły; to Francja jest dzisiaj
okupowana zarówno przez młodych Arabów i Senegalczyków, jak i lichwiarską
międzynarodówkę. Arabowie i Senegalczycy od czasu do czasu wychodzą na ulicę swoich
przedmieść, podpalają samochody i demolują okoliczne knajpy. Francuzi, wytresowani już
przez tamtejszą michnikowszczyznę, zdobywają się na bezsilne „marsze przeciw przemocy”,
które podpalaczy samochodów rozśmieszają do łez, po czym rząd (Sarkozy, który jest
mocny, ale tylko w gębie – również) zwiększa im „zasiłki”, będące formą haraczu, takiego
samego, jaki Rzeczpospolita za Michała Korybuta Wiśniowieckiego płaciła Tatarom.
Jeszcze wiekszy haracz płacą Francuzi lichwiarskiej międzynarodówce. Właśnie zajrzałem
sobie na „Compteur de la dette publique de la France”, czyli licznik długu publicznego Francji
i co się okazało? Okazało się, że francuski dług publiczny powiększa się z szybkością 1200
euro na sekundę i w dniu 23 kwietnia br. o godz. 20:18 wynosił 1.156.074.101.980 euro.
Jeśli koszty obsługi francuskiego długu publicznego są podobne do kosztów polskich, to
wynoszą mniej więcej 58 mld euro rocznie.
Francja liczy 63,5 mln obywateli, zatem na jednego obywatela przypada rocznie 913 euro,
czyli około 3.600 zł. Ciekawa rzecz, że jest to tylko trochę mniej, niż w przypadku obywateli
polskich. Wynika z tego, że statystyczna 5-osobowa rodzina Francuzów płaci lichwiarskiej
międzynarodówce taki sam trybut, jak statystyczna rodzina Irokezów polskich.
A to ci dopiero siurpryza! Kto by pomyślał, że dzisiaj Irokezi polscy mogliby wystosować do
Irokezów francuskich takie samo posłanie, jak w 1981 roku do narodów Europy Wschodniej
”głęboko odczuwamy wspólnotę naszych losów” – losów niewolników lichwiarskiej
międzynarodówki.
Wygląda na to, że demokracja, zarówno w Polsce, jak i we Francji polega dzisiaj na tym, iż
tubylcza ludność ma radosny przywilej wybrania sobie co jakiś czas nowych nadzorców,
którzy będą pilnowali „stabilizacji politycznej” – to znaczy – żeby Irokezi nie tropnęli się, że
ktoś ich zoperował bez przerywania snu i się nie zbuntowali przeciwko swoim panom,
zmiatając przy okazji z powierzchni ziemi nadzorców.
Mikołaj Sarkozy jeszcze udaje lwa; pręży muskuły, odgraża się, że będzie dusił ludzi gołymi
rękami itd. No, ale on robi za „prawicę”, więc takie ma emploi. Natomiast taka pani Segolene
Royal już nawet niczego nie udaje; otwarcie mówi, że będzie „słuchać Francuzów” i co oni jej
każą, to ona zaraz zrobi.
Ciekawe co by zrobiła, gdyby tak, wzorem Małego Księcia, Francuzi zażądali, żeby zrobiła im
zachód słońca? Król, którego Mały Książę odwiedził, też mu to obiecał, ale dopiero o godzinie
19:30, kiedy zajrzał do kalendarza.
Pani Royal nawet się do kalendarza nie fatyguje, bo wiadomo, że państwo może wszystko.
Inna rzecz, że Francuzi żadnego zachodu słońca nie zażądają. Jeśli już – to co najwyżej
igrzysk w rodzaju „Euro 2012”, które tak podnieciły polskich złodziejaszków i malwersantów,
że aż ta ekscytacja udzieliła się również tym, którzy za całą tę zabawę będą musieli zapłacić.
Doprowadzenie ludzi do takiego stanu ogłupienia, to sukces niewątpliwy, bez względu na to,
czy jego ojcem jest demokracja, czy tylko telewizja.
Stanisław Michalkiewicz
Z życia hien
Komentarz · „Dziennik Polski” (Kraków) · 2 maja 2007 | www.michalkiewicz.pl
Pan Henryk Blida zamierza domagać się wysokiego odszkodowania od ABW za to, że nie
powstrzymała jego żony Barbary przed popełnieniem samobójstwa. Podtrzymuje go w tym
zamiarze pan mec. Leszek Piotrowski, ongiś wiceminister sprawiedliwości, no i oczywiście
mec. Ryszard Kalisz.
Skoro już palestra liczy na sukces, to z życzliwości podsuwam kolejne roszczenia, których
można by dochodzić przed niezawisłym sądem. Pierwsze – odszkodowanie od Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, że ten kolektyw nie ustrzegł pani Blidy przed zejściem na złą drogę, a
drugie – od Kościoła, z tego samego tytułu.
Ten drugi proces jest tym bardziej wskazany, że można by zawrzeć w nim ugodę, w zamian
za obietnicę kanonizowania pani Barbary Blidy szybką ścieżką santo subito, żeby na wybory
w roku 2009 Ruch Obrony Zdobyczy III Rzeczypospolitej Aleksandra Kwaśniewskiego mógł
uczcić w niej patronkę kompanii węglowych.
Stanisław Michalkiewicz
Zanim padnie salwa...
Komentarz · tygodnik „Goniec” (Toronto) · 2 maja 2007 | www.michalkiewicz.pl
Wygląda na to, że burza w szklance wody, wywołana abdykacją marszałka Marka Jurka
powoli zaczyna przycichać. Po długich i – co tu ukrywać – bezowocnych naradach w PiS,
kogo by tu wystawić na Marszałka Sejmu – premier Kaczyński 26 kwietnia o 9 wieczorem
ogłosił wreszcie nazwisko wybrańca: Ludwik Dorn.
Okazuje się, że Ludwik Dorn przekształca się w instytucję, swego rodzaju rezerwę kadrową
PiS na nieprzewidziane wypadki. Początkowo bowiem w charakterze faworyta wymieniano
Pawła Zalewskiego.
Kandydatura ta została jednak dość przychylnie potraktowana przez media, co w wielu
obserwatorach wzbudziło wątpliwości, czy w takim razie Zalewski ma jakiekolwiek szanse. Te
wątpliwości wkrótce się potwierdziły, bo wkrótce pojawiło się w obiegu nazwisko pani
Aleksandry Natali-Świat.
Ale i jej nie było sądzone zostać ostateczną faworytą, bo zaczęto mówić i o Zbigniewie
Wassermannie, ministrze-koordynatorze służb specjalnych. Jakby tego było mało, pojawiły
się też pogłoski, jakoby Abp. Michalik namawia Marka Jurka, by poszedł do Canossy.
Pośrednio potwierdzały je deklaracje premiera, że jeśli Jurek wróci do PiS, to wszystko jest
możliwe.
Na to zareagowała gniewnie Samoobrona, że nigdy w życiu! „Banda nie przebacza, kula jest
zapłatą” – bo przecież marszałek Jurek zapodał był Samoobronę do Trybunału
Konstytucyjnego z powodu weksli, które wicepremier Lepper z iskrami tryskającymi spod
zgrzytających zębów właśnie pozwracał. Najwyraźniej jednak Marek Jurek do Canossy nie
poszedł, więc nie było innej rady, jak zmobilizować Ludwika Dorna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin