Stanisław Michalkiewicz - Teksty - V-07.doc

(487 KB) Pobierz

Zwycięstwo demokracji      

 

Komentarz  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  1 maja 2007  |  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

Po pierwszej turze niedzielnych wyborów prezydenckich we Francji w polskich mediach ukazały się tytuły oznajmiające, iż miało tam miejsce „zwycięstwo demokracji”.

 

Wielbicielom demokracji chodziło o frekwencję wyborczą, rzeczywiście w tym roku wyjątkowo wysoką, bo przekraczającą 84% uprawnionych do głosowania. Żadnego innego sukcesu nie udało się bowiem odnotować, jako, że pierwsza tura nie wyłoniła prezydenta.

 

Najlepszy rezultat (31,1%) uzyskał Mikołaj Sarkozy, potomek węgierskiego arystokraty i greckiej Żydówki. Jego sukces dostarcza kilku ważnych informacji o francuskim społeczeństwie. Po pierwsze – że co najmniej 31% obywateli francuskich skłania się ku politycznej definicji narodu, bo według np. definicji etnicznej, Mikołaj Sarkozy w ogóle Francuzem nie jest, ani z ojca, ani z matki.

 

Wg. kryteriów stosowanych przez Żydów, Mikołaj Sarkozy jest Żydem, ponieważ jego matka jest Żydówką. Ani to źle, ani dobrze; takie rzeczy zdarzały się i gdzie indziej. W Wielkiej Brytanii np. premierem w latach 1868 oraz 1874-1880 był Beniamin Disraeli, któremu nie tylko udało się wykupić od egipskiego kedywa jego udziały w Kanale Sueskim, ale i włożyć na głowę królowej Wiktorii koronę Cesarzowej Indii, za co został lordem Beaconsfield.

 

Ten Kanał Sueski wprawdzie wybudował Francuz, ale Disraeli, dzięki pożyczce od Rotszylda pod gwarancję rządu JKMości, przejął go pod kontrolę brytyjską. Być może wielu Francuzów myśli, że jak prezydentem zostanie Sarkozy, to podźwignie Francję w podobny sposób, ale gdzie tam marzyć o tym!

 

Sarkozy`emu nic podobnego się nie uda, bo czasy się zmieniły; to Francja jest dzisiaj okupowana zarówno przez młodych Arabów i Senegalczyków, jak i lichwiarską międzynarodówkę. Arabowie i Senegalczycy od czasu do czasu wychodzą na ulicę swoich przedmieść, podpalają samochody i demolują okoliczne knajpy. Francuzi, wytresowani już przez tamtejszą michnikowszczyznę, zdobywają się na bezsilne „marsze przeciw przemocy”, które podpalaczy samochodów rozśmieszają do łez, po czym rząd (Sarkozy, który jest mocny, ale tylko w gębie – również) zwiększa im „zasiłki”, będące formą haraczu, takiego samego, jaki Rzeczpospolita za Michała Korybuta Wiśniowieckiego płaciła Tatarom.

 

Jeszcze wiekszy haracz płacą Francuzi lichwiarskiej międzynarodówce. Właśnie zajrzałem sobie na „Compteur de la dette publique de la France”, czyli licznik długu publicznego Francji i co się okazało? Okazało się, że francuski dług publiczny powiększa się z szybkością 1200 euro na sekundę i w dniu 23 kwietnia br. o godz. 20:18 wynosił 1.156.074.101.980 euro. Jeśli koszty obsługi francuskiego długu publicznego są podobne do kosztów polskich, to wynoszą mniej więcej 58 mld euro rocznie.

 

Francja liczy 63,5 mln obywateli, zatem na jednego obywatela przypada rocznie 913 euro, czyli około 3.600 zł. Ciekawa rzecz, że jest to tylko trochę mniej, niż w przypadku obywateli polskich. Wynika z tego, że statystyczna 5-osobowa rodzina Francuzów płaci lichwiarskiej międzynarodówce taki sam trybut, jak statystyczna rodzina Irokezów polskich.

 

A to ci dopiero siurpryza! Kto by pomyślał, że dzisiaj Irokezi polscy mogliby wystosować do Irokezów francuskich takie samo posłanie, jak w 1981 roku do narodów Europy Wschodniej ”głęboko odczuwamy wspólnotę naszych losów” – losów niewolników lichwiarskiej międzynarodówki.

 

Wygląda na to, że demokracja, zarówno w Polsce, jak i we Francji polega dzisiaj na tym, iż tubylcza ludność ma radosny przywilej wybrania sobie co jakiś czas nowych nadzorców, którzy będą pilnowali „stabilizacji politycznej” – to znaczy – żeby Irokezi nie tropnęli się, że ktoś ich zoperował bez przerywania snu i się nie zbuntowali przeciwko swoim panom, zmiatając przy okazji z powierzchni ziemi nadzorców.

 

Mikołaj Sarkozy jeszcze udaje lwa; pręży muskuły, odgraża się, że będzie dusił ludzi gołymi rękami itd. No, ale on robi za „prawicę”, więc takie ma emploi. Natomiast taka pani Segolene Royal już nawet niczego nie udaje; otwarcie mówi, że będzie „słuchać Francuzów” i co oni jej każą, to ona zaraz zrobi.

 

Ciekawe co by zrobiła, gdyby tak, wzorem Małego Księcia, Francuzi zażądali, żeby zrobiła im zachód słońca? Król, którego Mały Książę odwiedził, też mu to obiecał, ale dopiero o godzinie 19:30, kiedy zajrzał do kalendarza.

 

Pani Royal nawet się do kalendarza nie fatyguje, bo wiadomo, że państwo może wszystko. Inna rzecz, że Francuzi żadnego zachodu słońca nie zażądają. Jeśli już – to co najwyżej igrzysk w rodzaju „Euro 2012”, które tak podnieciły polskich złodziejaszków i malwersantów, że aż ta ekscytacja udzieliła się również tym, którzy za całą tę zabawę będą musieli zapłacić.

 

Doprowadzenie ludzi do takiego stanu ogłupienia, to sukces niewątpliwy, bez względu na to, czy jego ojcem jest demokracja, czy tylko telewizja.

 

 

Stanisław Michalkiewicz

  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z życia hien

 

Komentarz  ·  „Dziennik Polski” (Kraków)  ·  2 maja 2007  |  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

Pan Henryk Blida zamierza domagać się wysokiego odszkodowania od ABW za to, że nie powstrzymała jego żony Barbary przed popełnieniem samobójstwa. Podtrzymuje go w tym zamiarze pan mec. Leszek Piotrowski, ongiś wiceminister sprawiedliwości, no i oczywiście mec. Ryszard Kalisz.

 

Skoro już palestra liczy na sukces, to z życzliwości podsuwam kolejne roszczenia, których można by dochodzić przed niezawisłym sądem. Pierwsze – odszkodowanie od Sojuszu Lewicy Demokratycznej, że ten kolektyw nie ustrzegł pani Blidy przed zejściem na złą drogę, a drugie – od Kościoła, z tego samego tytułu.

 

Ten drugi proces jest tym bardziej wskazany, że można by zawrzeć w nim ugodę, w zamian za obietnicę kanonizowania pani Barbary Blidy szybką ścieżką santo subito, żeby na wybory w roku 2009 Ruch Obrony Zdobyczy III Rzeczypospolitej Aleksandra Kwaśniewskiego mógł uczcić w niej patronkę kompanii węglowych.

 

 

Stanisław Michalkiewicz

  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

 

 

 

 

Zanim padnie salwa...

 

Komentarz  ·  tygodnik „Goniec” (Toronto)  ·  2 maja 2007  |  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

Wygląda na to, że burza w szklance wody, wywołana abdykacją marszałka Marka Jurka powoli zaczyna przycichać. Po długich i – co tu ukrywać – bezowocnych naradach w PiS, kogo by tu wystawić na Marszałka Sejmu – premier Kaczyński 26 kwietnia o 9 wieczorem ogłosił wreszcie nazwisko wybrańca: Ludwik Dorn.

 

Okazuje się, że Ludwik Dorn przekształca się w instytucję, swego rodzaju rezerwę kadrową PiS na nieprzewidziane wypadki. Początkowo bowiem w charakterze faworyta wymieniano Pawła Zalewskiego.

 

Kandydatura ta została jednak dość przychylnie potraktowana przez media, co w wielu obserwatorach wzbudziło wątpliwości, czy w takim razie Zalewski ma jakiekolwiek szanse. Te wątpliwości wkrótce się potwierdziły, bo wkrótce pojawiło się w obiegu nazwisko pani Aleksandry Natali-Świat.

 

Ale i jej nie było sądzone zostać ostateczną faworytą, bo zaczęto mówić i o Zbigniewie Wassermannie, ministrze-koordynatorze służb specjalnych. Jakby tego było mało, pojawiły się też pogłoski, jakoby Abp. Michalik namawia Marka Jurka, by poszedł do Canossy. Pośrednio potwierdzały je deklaracje premiera, że jeśli Jurek wróci do PiS, to wszystko jest możliwe.

 

Na to zareagowała gniewnie Samoobrona, że nigdy w życiu! „Banda nie przebacza, kula jest zapłatą” – bo przecież marszałek Jurek zapodał był Samoobronę do Trybunału Konstytucyjnego z powodu weksli, które wicepremier Lepper z iskrami tryskającymi spod zgrzytających zębów właśnie pozwracał. Najwyraźniej jednak Marek Jurek do Canossy nie poszedł, więc nie było innej rady, jak zmobilizować Ludwika Dorna.

 

„Tak czy owak – sierżant Nowak” – mawiało się za moich czasów w kołach wojskowych. Najwyraźniej nie było innego wyjścia, jako że minister Wassermann zaczął mieć inne zmartwienia.

 

Oto bowiem w środowy poranek do domu Barbary Blidy, byłej posłanki SLD, a w swoim czasie również szefa Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast weszła ekipa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w celu przeprowadzenia rewizji, a następnie zatrzymania pani Blidy pod zarzutem podejrzenia o grube łapownictwo.

 

Według sporządzonych później raportów, pani Barbara poprosiła agentów, by pozwolili jej na chwilę do łazienki. Tam zaś, na oczach zaskoczonej funkcjonariuszki, miała wyjąć ze schowka rewolwer i strzelić sobie w pierś tak nieszczęśliwie, że zginęła niemal na miejscu.

 

Kiedy tylko wieść o tym z szybkością płomienia dotarła do Sejmu, ten zaraz uczcił nieboszczkę minutą ciszy, a potem, z inicjatywy posłów SLD, urządził na jej cześć coś w rodzaju akademii – oczywiście w stylu przełomu III i IV Rzeczypospolitej. SLD wespół z Platformą Obywatelską prześcigały się w oskarżeniach pod adresem ABW, że Barbarę Blidę „zaszczuła” (poseł Martyniuk), ministra Wassermanna, ministra Ziobry, rządu i IV Rzeczypospolitej, której symbolem jest „kominiarka” (posłanka Piekarska) i która „ma krew na rękach” (poseł Cezary Grabarczyk) – słowem – lały się potoki słów potępienia „narodowo-katolicko faszystowsko-bolszewickiego” reżymu braci Kaczyńskich, którzy „muszą odejść”.

 

Przy okazji objawił się interesujący fenomen socjologiczny, że oto na naszych oczach, pod osłona demokratycznej retoryki, zdążył się uformować stan szlachecki, reagujący identycznie, jak w epoce zabójstwa przez krakowskiego płatnerza Klemensa wojnickiego kasztelana Andrzeja Tęczyńskiego. Przyjaciele zabitego ułożyli wtedy rodzaj ballady, która pod nazwą „Pieśni o zabójstwie Andrzeja Tęczyńskiego” stała się pomnikiem literatury polskiej.

 

Przyjaciele Barbary Blidy niestety potrafią tylko miotać wyzwiska, z czego żaden literacki pomnik, ma się rozumieć, nie powstanie, ale nie o to chodzi, tylko o to, że z powodu tego samobójstwa poruszone zostały wszystkie Moce demokratycznego państwa prawnego.

 

„Biednego by tak nie chowali” – powiedziała jakaś kobiecina na widok konduktu pogrzebowego Stefana Żeromskiego. Coś jest na rzeczy i teraz, bo nie tylko szef ABW został odesłany na urlop, ale nawet Rzecznik Praw Obywatelskich zażądał „wyjaśnień” i zlecił jakieś „badania”.

 

Wyobrażam sobie, jak min Żiobro musiał rugać szefa ABW, że owszem, mógł trochę postraszyć panią Blidę, ale nie postraszyć śmiertelnie! Za to dygnitarze SLD z pewnością na wieść o tej śmierci odetchnęli z ulgą, ze przynajmniej ze strony pani Barbary nie grożą im już żadne niespodzianki.

 

Jednak ten wypadek pokazuje, że periculum in mora, więc tylko patrzeć, jak Wielka Nadzieja Białych w osobie Aleksandra Kwaśniewskiego powróci na polityczna scenę na czele Ruchu Obrony Zdobyczy III Rzeczypospolitej. Już tam i konfidenci i aferzyści i pożyteczni idioci plotą w ukryciu powitalne girlandy i komponują transparenty, podczas gdy „drogi Bronisław” zadbał o zapewnienie odpowiedniej atmosfery na odcinku międzynarodowym.

 

Ogłosił był mianowicie, że „odmawia” złożenia oświadczenia lustracyjnego i wyraża pewność, że wbrew przepisom ustawy, jego europoselski mandat „nie wygaśnie”. Na takie dictum lewica Parlamentu Europejskiego we wzorowym, stadnym odruchu wyraziła solidarność z prof. Geremkiem w obliczu męczeństwa zgotowanego mu przez „haniebny” reżym Kaczyńskich, a Daniel Cohn-Bendit w histerycznych wrzaskach potępił „stalinowskie metody” polskiego rządu.

 

Wszystko zatem jest już powoli dopinane na ostatni guzik, kto wie, czy nie z rodzajem apoteozy pani Barbary, co byłoby odpowiednikiem „santo subito” w tworzącej się właśnie nowej, świeckiej tradycji.

 

 

Stanisław Michalkiewicz

  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cykl   Moje trzy grosze

 

Nędza filozofii

 

Komentarz  ·  tygodnik „Gazeta Polska”  ·  3 maja 2007  |  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, że filozofowie robią się coraz głupsi, to powinien przeczytać artykuł prof. Marcina Króla w dzienniku „Dziennik” z 24 kwietnia. Pan prof. Król pisze tam, że gdyby chciał osiągnąć polityczny sukces, to nie zajmowałby się sporami o aborcję, tylko założyłby Partię Budowy Autostrad i sukces miałby w kieszeni.

 

Gdyby z tego rodzaju poglądem wystąpił kto inny, dajmy na to, Nikodem Dyzma, albo jeszcze lepiej – hohsztapler i grandziarz Kunicki vel Kunik z tej samej powieści – to rzecz byłaby całkowicie zrozumiała. Horyzonty intelektualne pana Kunickiego, czy Nikodema Dyzmy nie wykraczały poza to, żeby wypić i zakąsić. W przypadku filozofa, za jakiego uchodzi pan prof. Marcin Król, wydaje się to trochę za mało.

 

Inna sprawa, że pan prof. Król jest „historykiem idei”, to znaczy akademickim bakałarzem, opowiadającym studentom o ideach, które wymyślili inni. Do tego trzeba mieć trochę pilności i sprawną pamięć, żeby zapamiętać, co się przeczytało i potem umieć powtórzyć to własnymi słowami. Król pruski Fryderyk II nazywał takich uczonych „kujonami”. Czy to wystarcza do tytułowania się zaszczytnym mianem filozofa – to inna sprawa. Czasy są jednak takie, że cieszymy się, że nasz filozof przynajmniej nie okazał się „Filozofem”.

 

Nawiasem mówiąc, „Filozof” widocznie poczuł się na tyle ośmielony zbliżającym się terminem rozprawy przed Trybunałem Konstytucyjnym, który pewnie uzna ustawę lustracyjną za sprzeczną z konstytucją, że znowu zaczął produkować wydzielinę moralniackich recenzji w „Gazecie Wyborczej”. Skrytykował tam „cynizm” Jerzego Targalskiego za zapowiedź ewentualnego ufundowania stypendium na poszukiwanie agentów w spółce Agora.

 

Najgorsze są nieproszone rady, ale myślę, że Jerzy Targalski dobrze by zrobił rozszerzając stypendium na znalezienie dodatkowych dowodów współpracy z SB „Filozofa”, na którego widok już pewnie sam Pan Bóg Wszechmogący zaczyna dostawać mdłości. Wielka bowiem radość zapanowałaby z tego powodu w Niebiesiech, nie mówiąc już o tej na ziemi, a zwłaszcza – w Archidiecezji Lubelskiej.

 

Wracając do pana prof. Marcina Króla, to najwyraźniej uważa on, że władza publiczna powinna zajmować się raczej budowaniem autostrad, niż ustaleniem etycznych fundamentów systemu prawnego państwa. Na jego usprawiedliwienie trzeba przypomnieć, że nie jest odosobniony; za komuny właściwie wszyscy filozofowie tak uważali, ponieważ przyjęli do wiadomości, że etycznym fundamentem systemu prawnego jest „zbiorowa mądrość partii”.

 

W takiej sytuacji filozofowie nie mieli tu nic do roboty i mogli skoncentrować się na wysławianiu płatnym językiem a to budowy autostrad, a to Kanału Białomorskiego – w zależności od projektów realizowanych przez rząd, który im płacił. No, ale teraz komuny już podobno nie ma, a w każdym razie tak twierdzi pan Tadeusz Mazowiecki, który „nie wyklucza” udziału w Ruchu Obrony Praw Człowieka, by u boku Aleksandra Kwaśniewskiego bronić „zdobyczy III Rzeczypospolitej”.

 

Czy w takim razie filozofowie nie mogliby spróbować udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy prawo powinno pozwalać na legalne zabijanie ludzi, których nikt nie oskarża o żadne zbrodnie, a jedyną przyczyną tej srogości jest okoliczność, iż samo ich istnienie trochę komplikuje egzystencję ich bliskich krewnych, albo naraża na koszty ubezpieczalnię społeczną?

 

W XIX wieku, kiedy ludzie „mniej mieli kultury lecz byli szczersi”, taki kapitan Mac Whirr z „Tajfunu” nie miał najmniejszych wątpliwości, że trzeba robić to, co „słuszne” i dlatego nawet w chwili, kiedy statek bliski był utonięcia, posłał pierwszego oficera Jukesa z marynarzami pod pokład, by spacyfikowali chińskich kulisów bijących się o pieniądze. Nie mógł bowiem znieść myśli, że na jego statku ludzie mogą mordować się pod pokładem.

 

Tymczasem pan prof. Marcin Król najwyraźniej uważa, podobnie zresztą jak większość polityków, że to nic nie szkodzi; „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Najważniejsze – byle tylko wybudować autostrady. Prof. Króla o to już nie posądzam, ale polityków z pewnością ożywia nadzieja, że przy tej okazji będą mogli do syta się nakraść.

 

Tym właśnie tłumaczę sobie popularność wśród nich poglądu, jakoby autostrady powinien budować rząd, najlepiej w ramach jakiegoś „planu pięcioletniego”, który zresztą właśnie powstaje. W rezultacie upowszechnienia się wśród filozofów takiego myślenia, już tylko niewielu z nich stara się udzielać odpowiedzi na egzystencjalne pytania.

 

Nic więc dziwnego, że inni ludzie zaczynają traktować ich z lekceważeniem, a nawet pogardą. Rozterek każdy może naprodukować sobie sam, ile tylko dusza zapragnie i do tego żadnych filozofów mu nie potrzeba.

 

Jeśli jednak filozofowie nie potrafią dostarczyć pewności, jeśli nie potrafią być przewodnikami wśród rozterek, to nie są nikomu do niczego potrzebni. W tej sytuacji nawet postulat włączenia filozofii do programu nauczania w szkołach średnich jawi się jedynie jako z lekka tylko zakamuflowany sposób wzięcia na utrzymanie podatników kolejnych filutów.

 

A jeśli już idzie o autostrady, to warto przypomnieć, iż za jedną roczną składkę, jaka Polska wpłaca do Unii Europejskiej, można zbudować 500 kilometrów autostrady. Gdyby zatem pieniądze, jakie rząd na tę składkę konfiskuje polskim podatnikom, przeznaczyli oni na udziały w prywatnych konsorcjach budowy autostrad, to po dwóch pełnych latach mogliby sfinansować 1000 kilometrów autostrad, bez niczyjej łaski i bez pisania upokarzających próśb.

 

Oczywiście wtedy pan Janusz Onyszniewicz nie miałby posady w Parlamencie Europejskim i pan Andrzej Lepper nie dostałby dopłat do swego gospodarstwa. Gdyby tak jacyś filozofowie nam doradzili, co ważniejsze – czy posada dla pana Onyszkiewicza i dopłaty dla pana Leppera – czy autostrady, ale gdzie tam marzyć o tym, skoro oni przecież niczego pewnego nie wiedzą?

 

 

Stanisław Michalkiewicz

  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

 

 

 

 

Sewerynów Rzewuskich reinkarnacja?

 

Komentarz  ·  Polskie Radio (Program I)  ·  4 maja 2007  |  www.michalkiewicz.pl

 

 

 

„Szczęk broni, rzeź obywatelów (...) od wszystkich sąsiednich granic zatargi, najsolenniejszych traktatów złamanie, wolność u nóg tyranii... słowem płacz, nędza, ubóstwo, spustoszenie, zabójstwa, gwałt, niewola, kajdany, łańcuchy, spisy, noże, pale, haki i różne okrucieństw instrumenta, są to właściwe i istotne znamiona Stanisława Poniatowskiego, intruza i uzurpatora tronu polskiego”. Tak brzmi fragment manifestu detronizacyjnego z 15 października 1770 roku, sporządzonego przez konfederatów barskich.

 

Nietrudno zauważyć, że jego stylistyka jest bardzo podobna i do lamentów podnoszonych przez zagrożonych lustracją konfidentów i do donosu, jaki złożył na Polskę jeden z dwóch naszych „skarbów narodowych”, pan profesor Bronisław Geremek, zwany również „drogim Bronisławem”.

 

14 maja 1792 roku Seweryn na Rzewuskach Rzewuski, Orderu Orła Białego kawaler, wydał w Targowicy manifest wzywający do obalenia dopiero co uchwalonej Konstytucji 3 maja. Czytamy tam między innymi, że ponieważ Sejm Wielki „Królowi Jegomości wojsko, skarb, ius agratiandi i moc absolutną w ręce oddał, prawo szlachcica nad jego poddanym nadwerężył i zupełnie je znieść zamyśla, słowem, wolność zniósł, niewolą Rzeczpospolitą sprofanował i imię szlachcica zgubić usiłuje – z tych powodów Sejm niniejszy za Sejm gwałtu i za illegalny” uważamy.

 

Czyż to nie mógłby być manifest Ruchu Obrony Zdobyczy III Rzeczypospolitej pod przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego, na który czekają nie tylko konfidenci komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, wszelkiego rodzaju złodzieje i aferzyści oraz agenci obcych wpływów i do którego akces zgłosił rozpięty właśnie na pluszowym krzyżu profesor Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki?

 

Okazuje się, że targowiczanie dochowali się w Polsce licznego potomstwa, które – podobnie jak niesławnej pamięci antenaci – gotowe jest sprzymierzyć się z każdym i podkopać resztki suwerenności państwowej Polski – żeby tylko nie dopuścić do ujawnienia haniebnych kart własnego życiorysu, albo nie pozbawić się możliwości pasożytowania na państwie i współobywatelach.

 

Historia niestety się powtarza również w tym sensie, ze takie akty zdrady nie spotkały się z karą. Wyjątkiem od tej pobłażliwości był samosąd, jakiego na targowiczanach dopuściło się warszawskie pospólstwo. Odtąd targowiczanie starają się unikać sądów i wolą, by sądziła ich tylko Historia.

 

 

Stanisław Michalkiewicz

www.michalkiewicz.pl

 

 

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza jest emitowany w Programie I Polskiego Radia w każdy piątek o godzinie 8.49 i powtarzany o 16.50

 

Tu znajdziesz komentarze w plikach mp3 – do wysłuchania lub ściągnięcia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cykl   Myśląc Ojczyzna

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin