O dobrym przewoźniku i o dwóch siostrach rusałkach.pdf

(98 KB) Pobierz
7958801 UNPDF
Bajarka opowiada
O DOBRYM PRZEWOŹNIKU I O DWÓCH SIOSTRACH RUSAŁKACH
Był sobie stary przewoźnik, który miał trzech dorodnych
synów. Żona właśnie mu zmarła, nie szczęściło mu się przez
całe życie. Często nie miał nawet kawałka chleba, bo jego
rola był to piasek lotny, łąka — bagno bezdenne, a prom
miał stary, spróchniały, tak że nikt wozić się nim nie chciał.
Żył biedny staruszek, żył — aż zaniemógł i zebrało mu się
na śmierć.
Właśnie kiedy umierał, zerwała się straszna burza,
błyskało i grzmiało raz po raz, wreszcie deszcz lunął jak z
wiadra. Rzeka wezbrała i woda uniosła prom.
Ojciec umarł. Synowie płakali, płakali — ani za co
pogrzebu sprawić, ani żyć z czego. A zapracować też nie ma
na czym bez promu.
Przechodził tamtędy starzec z długą białą brodą.
— Czego płaczecie, biedacy? — zapytał.
Opowiedzieli mu o śmierci ojca i o wszystkim, co się
przydarzyło. Staruszek zaczął ich pocieszać:
— Ojciec wasz ciężkie miał życie i z woli Bożej teraz ma
odpoczynek. Nie ma tego złego, co by się nie obróciło na
dobre. Ale spójrzcie na rzekę, toż prom jest u brzegu!
Trzej bracia pobiegli, patrzą: stoi prom nowiutki i
mnóstwo ludzi czeka na przewóz.
Obejrzeli się za staruszkiem — nie było go nigdzie.
Synowie pochowali ojca uczciwie. Zabrali się do pracy i
powoli rozgospodarowali się dostatnio.
Dwaj starsi tacy już byli, że brakło im serca dla ludzi.
Prędko zapomnieli o własnej biedzie, więc i cudzej nie
rozumieli. Darmo nikogo nie przewieźli, choćby to był żebrak
albo kaleka, co na nogach ledwo mógł ustać. Nawet jeżeli ze
łzami prosił, odpędzili takiego, co nie miał czym zapłacić i
jeszcze połajali go złym słowem.
Najmłodszy całkiem się od nich odrodził. Co mu kto dał za
przewóz, to on wziął bez targu, a jak tamten powiedział, że
nie ma czym płacić, to go przewiózł darmo.
Z początku bracia dzielili się zarobkiem równo: mnie
część, tobie część i jemu część. Ale już po kilku dniach
najstarszy mówi do najmłodszego:
— Tak dalej być nie może. Jakeś głupi i chce ci się wozić
za darmo — twoja wola. Ale odtąd będziesz miał to, co sam
zarobisz, a my weźmiemy swoje.
Tak więc wyszło, że po jakimś czasie starsi się wzbogacili,
a najmłodszy nie. Ale chleba mu nie brakło. I pracowało mu
się wesoło.
Raz o zachodzie słońca, kiedy najstarszy brat był na
promie, przyszedł ten sam staruszek co dawniej i poprosił:
— Przewieź mnie, dobry człowieku.
— Masz czym zapłacić?
— Nie mam, przewieź mnie za „Bóg zapłać".
— To nie syci ani nie grzeje. Nie przewiozę za ,,Bóg
zapłać".
— To weź moją pustą starą kieskę, nic innego nie mam.
— Idź najpierw na żebry, a jak zbierzesz co do tej kieski,
wtedy cię przewiozę, inaczej nie. Tymczasem fora ze dwora!
Postał starzec przy promie — i poszedł.
Na drugi dzień wrócił znowu. Tego dnia średni brat był na
promie, ale i on starca odepchnął.
Na trzeci dzień najmłodszy brat woził ludzi promem.
Przewiózł staruszka na tamten brzeg i o zapłatę wcale nie
pytał, jeszcze mu podziękował za dobre słowa po śmierci
ojca i życzył szczęśliwej drogi.
Staruszek podziękował za przewóz i mówi:
— Nie mam ci czym zapłacić, ale weź moją kieskę.
Chociaż jest stara i pusta i wygląda na to, że nic nie jest
warta, przyda ci się. Potrząśnij nią tylko i powiedz:
Ile szyszek jest na sośnie,
Ile jagód w lesie rośnie,
Ile brzęczy pszczół na lipie,
Tyle złota niech się sypie.
Tak rozkazał, kto mi cię dał.
Spamiętasz?
— Spamiętam.
Wziął najmłodszy brat kieskę i poszedł do domu.
— Dużoś zarobił? — spytał średni brat.
— Trzy grosze i tę kieskę.
Bracia zaczęli się śmiać.
— Ha, ha, ha! Przewiózł tego starucha, co się wciąż
napraszał darmo na prom! Przecież tamten nas także
częstował swoją starą, pustą kieską. Wreszcie trafił na
głupiego, co ją wziął.
Najmłodszy brat nic nie odpowiedział, tylko potrząsnął
kieską i zawołał:
— Ile szyszek jest na sośnie,
Ile jagód w lesie rośnie,
Ile brzęczy pszczół na lipie,
Tyle złota niech się sypie!
Tak rozkazał, kto mi cię dał.
I patrzcie: złoto sypnęło się jak grad, cały stół zasypało.
Starsi bracia rzucili się chciwie i nuż garnąć je każdy do
siebie.
Radość była w całej wiosce, ba! i w innych wioskach
dookoła. Bo dobry przewoźnik każdego obdarował, o kim
wiedział, że jest w potrzebie.
Ale chciwemu się zda, że ręce wciąż ma puste, choćby nie
wiedzieć ile wziął. Tak i dwaj starsi bracia. Najmłodszy złota
im nie żałował, ale oni wciąż zazdrościli mu kieski złotosypki.
Zazdrościli, zazdrościli, wreszcie wzięli się na sposób.
Jeden kupił wianek kiełbasy, drugi kupił flaszkę wódki i
dalejże brata częstować:
— Pojedz se, chudzino! Napij się na rozgrzewkę!
Najmłodszy brat nigdy nie pijał gorzałki, bo mu się zaraz
przypominało, jak ojciec nieboszczyk mawiał: ,,od wódki
rozum krótki". Ale tym razem deszcz z wichrem zacinał, on
przeziąbł na promie, więc pomyślał:
— A no, spróbuję raz. Jeden kieliszek to tyle co nic.
Wypił jeden, a brat starszy mówi:
— Człowiek chodzi na dwóch nogach, nie na jednej.
Wypił drugi, a brat średni mówi:
— Koniczyna ma trzy listki, a nie dwa.
Tak od kieliszka do kieliszka, spać mu się zachciało
okrutnie. Oparł głowę o stół i zachrapał.
Bracia tylko na to czekali. Ukradli mu kieskę złotosypkę i
w nogi! Jeszcze z chaty wynieśli wszystko co lepsze.
Ale jaki nabytek, taki użytek. Najstarszy kupił sobie okręt,
naładował do niego pełno towarów i pojechał sprzedać je za
morze. Okręt rozbił się o skały i zatonął, a razem z okrętem
utonął najstarszy brat ze swoimi towarami.
Drugi kupił dwanaście bryk czterokonnych i także
naładował na nie pełno dobytku, osie ledwo go dźwigały, a
konie ledwo ciągnęły. Jechali lasem, w lesie napadli zbójcy,
wszystko zrabowali i drugiego brata zabili.
Tymczasem najmłodszy ocknął się, patrzy: ani braci, ani
kieski, ani nawet kawałka chleba nie ma w chacie — nic!
Został mu tylko prom. Pracował więc na promie. Kto
mógł, ten mu płacił, kto nie mógł, tego wiózł darmo i tak mu
się żyło.
Tylko wciąż teraz sam sobie powtarzał: "od wódki rozum
krótki, dobrze mi tak!"
Któregoś wieczora przyszedł znajomy starzec i o
zachodzie słońca stanął obok promu. Przewoźnik ucieszył się,
przywitał go i opowiedział, jak i co się stało. A starzec na to:
— Sameś sobie winien! Ale ponieważ widzisz, żeś źle
zrobił, więc pomogę ci jeszcze raz. Weź tę wędkę, przyda ci
się. Co nią złowisz, to dobrze trzymaj, bo jak ci się wymknie,
będziesz gorzko żałował.
Starzec zniknął, została tylko wędka. Miała wędzisko
bursztynowe, srebrny włosień i złoty pływek. A diamentowy
haczyk świecił jak gwiazda.
Zanim przewoźnik zdążył zarzucić wędkę, haczyk sam
skoczył do wody, włosień rozciągnął się z prądem, pływek się
zagłębił, a przewoźnika szarpnęło coś za rękę.
Poczuł w wodzie szamotanie, więc ciągnie, ciągnie, aż
zgina się bursztynowe wędzisko, ale nie pęka. Ciągnie
jeszcze — i wyciągnął pół panny, pół ryby, liczko ma piękne
jak księżyc, a oczka jak gwiazdy.
— Dobry przewoźniku — prosi półpanna słodkim głosem
— wypłacz wędkę z mojego warkocza! Słońce już zachodzi, a
ja bez promieni słońca nie mogę być rusałką.
Młody przewoźnik wyciągnął ją na prom, ale haczyka nie
wyplątuje. Choć się dziewczyna wyrywa, otula ją swoją
sukmaną i trzyma mocno.
Tymczasem ostatni promień słońca zagasł na wodzie.
Rusałka jęknęła i — dziw nad dziwy! — stoi na promie śliczna
panienka ubrana jak do ślubu. Sukienkę ma białą, mirtowy
wianuszek we włosach i perły w warkocz wplecione. W ręku
trzyma starą kieskę złotosypkę, tę samą, którą bracia skradli
przewoźnikowi.
— Rusałką być nie mogę, weź mnie za żonę — mówi
panienka i rumieni się jak zorza.
Poszli do kościółka na sąsiednim wzgórzu, a tam u ołtarza
czekał już na nich ksiądz, organista zaraz na organach im
zagrał i w mig było po ślubie.
Idą z kościoła do domku przewoźnika, aż tu patrzą —
drogą wędrują sznureczkiem goście, a goście!
Przewoźnik z żoną uczęstowali ich, czym tam mogli, a
kiedy goście mieli się rozejść, panna młoda potrząsnęła
kieską i wszystkich złotem obdarowała.
Odtąd przewoźnik woził darmo każdego, a biedacy
dostawali od niego jeszcze po dukacie. Miał on pracy dość,
miał!
Kiedy król dowiedział się o przewoźniku, co ma pełne
kieszenie złotych dukatów, a jednak rąk nie żałuje i wozi
ludzi na promie, pomyślał sobie:
„To rzecz niesłychana. Ilu mam w kraju bogatych
wielmożów i panów, żaden by się tak nie trudził dla innych
ludzi ani nie rozdawałby im darmo swego złota. Muszę na
własne oczy obejrzeć to dziwo”.
Kazał założyć do złoconej poszóstnej karety i wieźć się do
promu.
A tam właśnie żona przewoźnika podlewała swój ogródek
przy chacie. Zobaczył ją król i serce mu zabiło, rozmiłował
się od razu w pięknej żonie przewoźnika. Zawołał na nią z
okna karety, ale ona rzuciła polewaczkę i jak gołąbka do
gołębnika, tak furknęła do chaty.
W tej samej chwili wiatr powiał po całej krainie, a z
krańców świata przyleciał cień jak czarny słup od ziemi aż do
nieba. Słońce się zaćmiło i gasło, gasło powoli — aż zgasło.
Na czarnym niebie zapaliły się gwiazdy.
Umilkły ptaki strwożone, psy zawyły we wsi, a konie
królewskie spłoszyły się i byłyby utopiły w rzece złocistą
karetę razem z królem, gdyby nie przewoźnik. Skoczył
śmiało przed konie, chwycił pierwszą parę przy pyskach i
zatrzymał — taki to był osiłek!
Ciemności długą chwilę panowały na świecie, aż wreszcie
słońce zapaliło się znowu.
Król przestał się bać i przypomniał sobie piękną żonę
przewoźnika. „Jak to zrobić, żeby się tego przewoźnika
pozbyć?" pomyślał. ,,Gdyby ona owdowiała, to bym się z nią
ożenił. Ubrałbym ją w jedwabne szaty, naczepiałbym na niej
klejnotów i nikt by nie poznał, że nie jest z królewskiego
rodu".
Zawołał przewoźnika i mówi tak:
— Kiedyś taki obrotny i śmiały, idź na koniec świata i
dowiedz się, dlaczego słońce się zaćmiło. Jak się nie dowiesz,
to lepiej nie wracaj, bo cię każę ściąć.
Król krzyknął na furmana, furman trzasnął z bata długiego
na dwanaście łokci i kareta potoczyła się w stronę zamku.
Zafrasowany przewoźnik usiadł w chacie zamyślony.
— O czym myślisz i czego się smucisz? — zapytała go
żona.
— Jak nie mam się smucić, kiedy mi król kazał się
dowiedzieć, dlaczego słońce się zaćmiło, a jak mu nie
powiem, to mi głowę utną.
Żona skoczyła do komory, wyjęła z malowanej skrzyni
kłębu-szek nici i podała go mężowi.
— Nie smuć się, mężu. To jest kłębek wskazidrożek, on
cię doprowadzi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin