Kociołek.pdf

(66 KB) Pobierz
7958771 UNPDF
Bajarka opowiada
KOCIOŁEK
Na przyzbie małej chatki, na skraju wsi, siedziało dwoje
staruszków.
— Cóżeś się tak zafrasował? — spytała żona.
— Bo myślę o tym, że trzeba będzie sprzedać krowę, a żal
mi jej.
— Co, naszą Krasulę chcesz sprzedać? Chyba cię coś
zamroczyło! Karmiła nas własnym mlekiem tyle lat, a teraz
na starość, jak już straciła mleko, chcesz jej się tak
odwdzięczyć?
— A czym ją wyżywimy przez zimę? Myśmy przecież nie
gospodarze, tylko wyrobnicy, własnego gruntu nie mamy ani
zagonka. A nasz gospodarz nie da paszy dla Krasuli.
Staruszka westchnęła.
— Oj, nie da, nie da, to prawda. Odprawił nas, jakeśmy
się zestarzeli i nic go nie obchodzi, że możemy umrzeć z
głodu. Jeszcze tak pokręcił rachunki na pożegnanie, że nie
wypłacił nam ani gotówki, ani zboża, które nam był winien.
„Nic wam się nie należy", powiedział, ,,a więcej was nie
potrzebuję, bo nie macie już sił do pracy". Nasz gospodarz,
chociaż sam ma tyle krów i owiec, i pola, i łąki, nie dałby dla
Krasuli nawet garści sieczki.
— Nie wyrzekaj, żono — uspokajał ją mąż — ale sama
widzisz, że musimy sprzedać krowę, inaczej padnie nam z
głodu. Wiele się za nią nie dostanie, ale kupimy sobie choć
trochę jedzenia na zimę.
Żona jeszcze biadała, nawet trochę łez uroniła, wreszcie
skończyło się na tym, że mąż wziął krowę na postronek i
poszedł, żeby Krasulę sprzedać na jarmarku.
Idzie, idzie, aż tu spotyka wędrownego handlarza z
workiem na plecach.
— Dokąd prowadzicie to bydlątko, dziadziusiu?
— Na sprzedaż.
— Może ja bym kupił waszą krowę?
— Czemu nie, potargujmy.
— Mam tu w worku coś dobrego, dam wam to za krowę —
powiedział handlarz.
Zsunął worek na ziemię, rozwiązał go, wydobył kociołek
na trzech nóżkach z pazurkami i podał go staruszkowi. Ten
obejrzał go, opukał i mówi:
— Jakby był srebrny, to bym go może wziął, bo mógłbym
za niego coś kupić. Ale to zwyczajny, żelazny kociołek, w
dodatku już zardzewiały ze starości. Nie mogę dać krowy za
taki grat.
— Jak nie, to nie — powiedział handlarz i chciał wrzucić
kociołek z powrotem do worka.
Wtem staruszek usłyszał, że kociołek mówi do niego
cichutko, ale wyraźnie:
— Weź mnie, weź mnie, weź mnie...
„Dziwy jakieś", pomyślał. ,,To nie jest zwyczajny kociołek,
trzeba go wziąć". Oddał handlarzowi postronek od krowy,
chwycił kociołek i zawrócił w stronę domu.
Im bliżej był chaty, tym wolniej szedł, bo się bał, co też
żona powie na taką zamianę.
Zdziwiła się, że wrócił tak prędko. ,
— Sprzedałem krowę po drodze, więc nie miałem po co
iść na jarmark — powiedział staruszek.
— Dużoś za nią wziął?
— Ten kociołek.
— Ale co w kociołku?
— Powiedziałem ci, że wziąłem kociołek, ale nie mówiłem,
że pełny.
Skoro żona pomiarkowała, jaka to była zamiana, wpadła
w rozpacz i gniew.
— Czyś ty rozum zgubił po drodze? — zawołała. —
Oddałeś krowę za jakiś stary kociołek, w którym nie
będziemy mieli co gotować!
Siadła na ławie i zaczęła płakać.
Wtem kociołek, który stał przed nią na stole, poprosił
cichutko :
— Wyczyść mnie, wyczyść mnie, wyczyść mnie...
Przestała płakać, ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy,
potem skoczyła po szmatkę, nagarnęła na nią popiołu spod
blachy i zaczęła czyścić kociołek. Tarła go, tarła, aż błysnął
jak srebrny. Wtedy powiedział:
— Skoczę, skoczę, skoczę...
— Dokąd skoczysz, kochany kociołku?
— Skoczę do bogatego gospodarza i przyniosę to, czego
wam potrzeba.
Zeskoczył ze stołu, przesadził próg — i hop! hop! hop!
pobiegł bokiem gościńca, wzdłuż rowu.
Bogata gospodyni właśnie zamiesiła słodkie, tłuste ciasto
na kołacze, a ono tak urosło, że chciało wykipieć z dzieży.
Rozglądała się więc po kuchni za jakimś naczyniem, do
którego mogłaby część ciasta przełożyć.
Tymczasem kociołek wskoczył cichutko do kuchni i stanął
obok dzieży. Gospodyni popatrzyła na niego i zastanowiła
się. „Czyj to taki zgrabny, błyszczący kociołek? Nie mój, to
pewne. Ktoś go tu widać postawił i zapomniał zabrać. Ale to
nic, wezmę go sobie, bo mi się przyda. Nikt tego przecież nie
widzi".
Nałożyła pełno ciasta do kociołka i odwróciła się, żeby
wymieść żar z pieca. Kociołek zamruczał cichutko:
— Skoczę, skoczę, skoczę... — i wyskoczył z kuchni na
podwórze, z podwórza na gościniec, a gościńcem hop! hop!
hop! przycwałował do chatki biedaków.
Przeskoczył próg i stanął.
— Patrz, mężu, co kociołek nam przyniósł — zawołała
staruszka i klasnęła w ręce. — Skąd on to wziął? Chyba
gospodyni przypomniała sobie o nas i przysłała nam część
swojego ciasta, ona zawsze piekła wyborne kołacze.
Staruszek zabrał się zaraz do rozpalania w piecu, żeby
żona mogła ciasto upiec. Dawno nie jedli takich pyszności.
Bogata gospodyni bała się gniewu męża, więc nie
powiedziała mu, że zjawił się tajemniczy kociołek i uciekł z
ciastem.
Nazajutrz rano, skoro świt, kociołek zeskoczył z półki,
stanął obok łóżka i poprosił staruszkę:
— Wyczyść mnie, wyczyść mnie, wyczyść mnie!
Staruszka tak go wypucowała szmatkami, że błyszczał
jeszcze piękniej niż za poprzednim razem. Kociołek zawołał:
— Skoczę! Skoczę! Skoczę!
— Dokąd skoczysz, kochany kociołku?
— Skoczę do bogatego gospodarza i przyniosę, czego
wam potrzeba.
Przesadził próg i hop! hop! hop! pobiegł skrajem gościńca.
U gospodarza po całym podwórzu rozlegały się miarowe
uderzenia cepów, to parobcy młócili pszenicę na klepisku.
Sam gospodarz wysypiał się jeszcze pod pierzyną, ale oni
zdążyli już namłócić tyle zboża, że nie mieli gdzie go
zsypywać.
Kociołek wskoczył cichutko i stanął pod ścianą stodoły.
Wydął się, napęczniał i zrobił się wielki jak piec.
— Patrzaj no — zawołał jeden z parobków — ślepi
byliśmy, czy co, żeśmy tego kotła nie widzieli? Martwimy się,
gdzie sypać, a tu stoi kocioł wielki jak byk i czeka.
Nasypali do kotła pszenicy po brzegi i zabrali się z
powrotem do młocki. Kocioł mruknął sam do siebie:
— Skoczę, skoczę, skoczę...
Wyskoczył ze stodoły za plecami młocarzy i pobiegł do
chaty biedaków.
Staruszkowie czekali na powrót kociołka i spodziewali się
czegoś dobrego. Ale kiedy wtoczyło się na ich podwórko
olbrzymie kotlisko, aż im dech zaparło z wrażenia. Staruszek
wspiął się na palce, zajrzał do środka i zawołał:
— Pełen pszenicy, najdorodniejszej pszenicy! To chyba
nasz gospodarz przypomniał sobie, że nam nie wypłacił
ordynarii i przysyła ją teraz.
Jego żona śmiała się z radości. Wiedziała, że przez całą
zimę nie zaznają głodu.
Kiedy go opróżnili, kociołek zrobił się znowu mały i
grzecznie wskoczył na półkę.
Parobcy bali się gospodarza, więc mu się nie przyznali, że
tajemniczy kocioł wyniósł część pszenicy.
Na trzeci dzień rano staruszka już nie czekała, aż kociołek
poprosi, żeby go wyczyściła. Zaledwie wstała, tarła go
szmatkami poty, aż zabłysnął jak księżyc w pełni.
Kociołek zawołał wesoło:
— Skoczę! Skoczę! Skoczę!
— Dokąd skoczysz, kochany kociołku?
— Skoczę do bogatego gospodarza i przyniosę, czego
wam potrzeba.
Przesadził próg i pobiegł tak prędko, że zakurzyło się za
nim na gościńcu.
Gospodarz był sam w swojej izbie. Zamknął drzwi na
zasuwę, ale zapomniał zamknąć dokładnie okno i zostawił je
uchylone. Siedział na ławie i liczył swoje pieniądze.
„Tylu złodziei kręci się po świecie, lepiej złoto zakopać
nocą nic nikomu nie mówiąc, nawet żonie, bo rozgada. Ale w
czym zakopać? Póki było pod łóżkiem, mogłem je trzymać w
skrzynce zamkniętej na kłódkę, ale w ziemi skrzynka zgnije".
Tymczasem kociołek uchylił okno szerzej, wskoczył cicho
do izby i stanął na ławie obok gospodarza. Kiedy ten go
spostrzegł, zdziwił się bardzo. ,,Skąd on się tu wziął?",
zastanawiał się. „Ja takiego kociołka nie miałem. Ale to nic,
że nie mój. Wezmę go sobie, bo mi się przyda".
Podczas gdy gospodarz sypał do niego złote monety,
kociołek ani drgnął. Ale kiedy poczuł, że jest pełny po brzegi,
brzęknął pieniędzmi i zawołał:
— Skoczę! Skoczę! Skoczę!
W mig wyskoczył przez okno i uciekł.
Zanim grubas zdążył wybiec za nim przez drzwi dookoła
domu, po kociołku z pieniędzmi nie zostało ani śladu.
Kociołek wysypał złoto staruszce do fartucha, aż ugięła się
pod ciężarem, a sam zawrócił co prędzej na podwórze
gospodarza. Ukrył się za studnią i czekał, co będzie.
Tymczasem bogacz czerwony i wściekły biegał po
podwórzu i krzyczał:
— Gdzie kociołek? Gdzie uciekł ten przeklęty kociołek?
Żona bogacza myślała, że jej mąż dowiedział się od kogoś
o cieście, więc podeszła do niego cała drżąca.
— Proszę cię, mój mężu, nie gniewaj się na mnie. Ja
przecież nienaumyślnie pozwoliłam kociołkowi zabrać ciasto.
— Jakie ciasto? — wrzasnął skąpiec. — Kiedy to się stało i
jak?
Dopiero teraz dowiedział się, jak to było z ciastem dwa
dni temu. Rozzłościł się jeszcze więcej i szukając kociołka
pobiegł pod stodołę.
— Gdzie jest kociołek? Gdzie uciekł ten nicpoń? — wołał
rozwścieczony.
Robotnicy myśleli, że gospodarz dowiedział się od kogoś o
pszenicy. Zaczęli prosić:
— Nie gniewajcie się, panie! Przecieżeśmy nienaumyślnie
pozwolili mu wziąć waszą pszenicę.
— Jaką znów pszenicę? — wrzasnął gospodarz. — To on
pszenicę zabrał?
Dopiero teraz dowiedział się, co się stało na gumnie
poprzedniego dnia. Wtem zobaczył kociołek, który wyskoczył
zza studni na gospodarskie obejście, zaczął tańczyć i
podrygiwać na trzech nóżkach. Twarz gospodarza pośmiała z
gniewu. Biegał za kociołkiem, wymachiwał rękami i krzyczał:
— To on! To on zabrał mi ciasto i pszenicę, i pieniądze!
Łapać go! Dajcie mi siekierę, to go roztrzaskam!
Wtem kociołek przyskoczył do gospodarza, capnął go za
łokieć pazurkami i nuż ciągnąć ku wrotom.
— Puszczaj! Puszczaj! — krzyczał bogacz przerażony.
Ale łapki kociołka wczepiły się w jego rękaw żelaznymi
pazurkami i ciągnęły go, ciągnęły, aż wyciągnęły na
gościniec. Powlokły go przez wieś.
Staruszkowie stali oboje na progu swojej chatki
odświętnie ubrani, bo wybierali się właśnie do swego
dawnego chlebodawcy z podziękowaniem za to, co im
przyniósł kociołek. Wtem zobaczyli, co się dzieje i zawołali
zdumieni i przestraszeni:
— Kociołku, co robisz? Dokąd ciągniesz naszego
gospodarza?
— Skoczę z nim, skoczę, skoczę aż na koniec świata! —
zakrzyknął kociołek.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin