KELLY JAMISON
Bez serca
(Heratless)
Poprzez otwarte drzwi do magazynu widział, jak kobieta metodycznie chodzi tam i z powrotem, ładując na podręczny wózek skrzynki plastykowych butelek z mlekiem. Jej długie, jasne włosy lśniły blaskiem szczerego złota. Złoty motyl, pomyślał Joe Douglas. Nic dziwnego, że brat był w niej tak zakochany. Obserwował nadal, a jego twarz zdradzała wyraźną niechęć na myśl o tym, co go tu przywiodło.
Ekspedientka, do której Joe zwrócił się po wejściu do sklepu, coś tamtej kobiecie szepnęła. Kobieta zmarszczyła brwi i spojrzała w stronę przybysza. Nawet z tak daleka dostrzegł głęboki błękit jej oczu. Zanim się na tym przyłapał, poczuł, że ogarnia go fala ciepła. Wspomniał jednak brata i ostygł.
Zerknął niecierpliwie na zegarek, potem na trzymaną w ręce torbę. Spotkanie z Lissą należało do mało przyjemnych. Kobiety w rodzaju Lissy Gray to kwiaty o zabójczej sile przyciągania, chciał więc jak najprędzej załatwić sprawę i wyjść. Gdyby nie Alex, nigdy by tu nie trafił.
– Nie wiem, kto to jest – powiedziała Bonnie Ann, popatrując na mężczyznę w dżinsach i roboczych butach. – Ale gdyby jakiś wysoki, przystojny samiec, taki jak ten, miał do mnie interes, to bym na pewno spytała, czego ode mnie chce. Może wygrałaś w totka?
– To nie jest Ed McMahon – odparła Lissa, patrząc na przybysza. – I chyba mu się tu nie podoba. – Pomyślała o wszystkich nie zapłaconych w ubiegłym miesiącu rachunkach i zrozumiała, że tym razem ją przyłapano. Facet wyglądał właśnie na kogoś, kto miał zamiar wydusić z niej pieniądze. Z miejsca, gdzie stała, jego oczy zdawały się niemal czarne. Poprzez oszklone drzwi za plecami mężczyzny świeciło popołudniowe słońce, ostro obrysowując jego sylwetkę.
– Wygląda na typa, który robi się tym wścieklejszy, im dłużej każą mu czekać – zauważyła Bonnie Ann, odwracając twarz okoloną czarnymi lokami, by dokładniej przyjrzeć się nieznajomemu.
– To miło, że mi dodajesz odwagi – powiedziała sucho Lissa i wytarła dłonie w zielony żakiet od Duncana. – Uważaj, żebyś nie upuściła mleka na ziemię, wsadź je do lodówki.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła osiemnasta, koniec zmiany.
Bonnie Ann, po uwadze koleżanki na temat jej umiejętności przenoszenia mleka, westchnęła teatralnie i wypchnęła wózek za drzwi. Lissa uśmiechnęła się, ale uśmiech zgasł, gdy odwróciwszy głowę ujrzała, że jest przez nieznajomego obserwowana. Kogoś jej przypominał, choć nie wiedziała, kogo.
– Czym mogę panu służyć? – spytała, stając przed nim i znowu wycierając dłonie w żakiet. Żeby mu spojrzeć w oczy, musiała podnieść głowę. Mierzyła sto sześćdziesiąt centymetrów, facet był od niej dużo wyższy. Z bliska spostrzegła, że oczy ma w istocie koloru ciemnego miodu, nieco jaśniejsze od gęstych, kręconych włosów. Zdała sobie niejasno sprawę, że musi to być jakiś robotnik. Jego dżinsy, mimo iż czyste, przeszły swoje w słońcu i brudzie, podobnie jak wystające z nich buciory. Czarny sweter był nowszy – i drogi – należał do konfekcji lepszego gatunku, sprzedawała taką kiedyś pracując w stoisku odzieży męskiej.
– Jestem Joe Douglas – powiedział bez wstępów, czym ją ujął, a zarazem zaskoczył. Odniósł przez chwilę wrażenie, że jego słowa do niej nie dotarły. Istotnie, minęła chwila, zanim szepnęła, nagle olśniona:
– Joe Douglas... Jest pan... był... Alexa... – Bratem – dokończył za nią, ściągając ciemne brwi, jakby wypowiedziane właśnie słowo było cierpkie. Zacisnął szczęki i Lissa dostrzegła wyraźnie bruzdy wokół ust.
Nic dziwnego, że kogoś jej przypominał. Włosy miał ciemniejsze niż Alex, ale oczy takie same. Widziała Joego tylko jeden raz, zaledwie kilka minut. Poszła z Alexem do restauracji i ten przedstawił jej, z wyraźną niechęcią, swego starszego brata. Alex. Sama myśl o nim obudziła w niej dawny gniew.
– Przykro mi z powodu Alexa – powiedziała Lissa spokojnie. – Byłabym przyszła na pogrzeb, ale...
– Ale wówczas naruszyłaby pani własne zasady – znowu dokończył za nią.
– Proszę pana – fuknęła gniewnie, zarumieniona – przykro mi z powodu pańskiego brata. Jeżeli pan chce mi coś powiedzieć, to proszę mówić. Mam coś lepszego do roboty, niż sterczeć tu z panem i pozwalać, żeby się pan na mnie wyładowywał. – Patrzyła nań ze złością; ten kiepski dzień stał się nagle jeszcze gorszy. Oskarżając się o związek z Alexem Douglasem, spędziła zbyt wiele bezsennych nocy i bez wyrzutów ze strony jego brata. – A w ogóle, jak mnie pan tu znalazł?
– Administrator domu u Pittmana powiedział mi, że się pani przeniosła do Petersburga... Znalazłem adres w książce telefonicznej i rozmawiałem z właścicielką mieszkania.
– No dobrze, ale po co pan tu przyszedł? – Lissa spojrzała na Bonnie Ann, która przestała ustawiać skrzynki z mlekiem i bezwstydnie podsłuchiwała.
Sądził, że nie pamięta, jak lśniły wówczas jej błękitne oczy. Lissa Gray nie podobała mu się od chwili, kiedy mu ją Alex przedstawił ponad rok temu; nie spodobała się dlatego, że weszła miedzy nich obu; nie spodobała się, ponieważ zadawała Alexowi tyle cierpień. Złamała mu życie. Teraz jednak, gdy stanęła przed nim z szeroko otwartymi płomiennymi oczyma, szczuplutka w talii ukrytej pod cudacznym zielonym żakietem, co najmniej o dwa numery za dużym, stwierdził, marszcząc brwi, że niełatwo mu przyjdzie podtrzymać tę niechęć w sobie.
Przyszedł tu, żeby jej przekazać papierową torbę.
– Chcę to pani oddać. – Wydobył tom wierszy w sztywnej oprawie i fotografię w ramce. Podał Lissie.
Poznała książkę. Ofiarowała ją kiedyś Alexowi na urodziny. Odwróciła ku sobie zdjęcie i spojrzała na nie najzupełniej obojętnie. Przedstawiało ją samą, obok samochodu, poważną. Trwało czas jakiś, zanim rozpoznała otoczenie. Przypomniała sobie niejasno, że wtedy Alex chciał skończyć film w aparacie. Ale dlaczego się do niego nie uśmiechała? Nie potrafiła sobie tego przypomnieć. Czy to wtedy pokłóciła się z Alexem? Naprawdę nie mogła sobie tego przypomnieć. Być może dlatego, że czas leczy rany.
Poznała Alexa Douglasa po przenosinach do Pittmana, w stanie Missouri, gdzie zatrudniono ją w dziale odzieży męskiej. Przyszedł, by kupić sobie krawat na Boże Narodzenie, potem wrócił następnego dnia i zaprosił ją na przechadzkę. Spotykała się z nim od pięciu miesięcy, gdy dokonała dwu odkryć jednocześnie: że jest w ciąży i że Alex, spotykając się z nią, przez cały czas był związany z inną kobietą.
Intrygowało ją nawet, jak długo Alex potrafi prowadzić tę swoją podwójną grę. Być może sądził, że zerwie z Lissą, zanim ona wykryje zdradę. Tak czy owak, pewnego wieczoru nie proszona poszła do jego mieszkania, nigdy przedtem czegoś podobnego nie robiła. Nie postąpiłaby tak również wtedy, ale właśnie była u lekarza, który potwierdził ciążę. Musiała o tym powiedzieć Alexowi.
Zaparkowała samochód w cieniu po drugiej stronie ulicy i już miała wysiąść, gdy otwarły się drzwi frontowe i wyszła z nich długonoga brunetka, zatrzymując się na chwilę, by wymienić z Alexem długi pocałunek. Kobieta obeszła swój wóz, wyciągnęła dłoń ku klamce, promień słońca odbił się w zaręczynowym pierścionku na jej lewej dłoni. Lissa siedziała w samochodzie jeszcze długo po odjeździe brunetki, po czym ruszyła ociężale ku drzwiom Alexa i bez wstępów zapytała, co jest grane.
Przyznał się nader łatwo. Tak, był zaręczony. Przykro mu, że to odkryła. Nie, po prostu zakładał, że z Lissą będzie tak, jak dotychczas. Przecież nigdy nie rozmawiali o małżeństwie.
Lissa postąpiła w jedyny sposób, na jaki było ją stać: zerwała z Alexem wszelkie stosunki, porzuciła pracę w sklepie, wróciła do Petersburga odległego o sto trzydzieści kilometrów. Nie powiedziała mu o ciąży. Tuż przed urodzeniem Suzanne, siedem miesięcy temu, przeczytała, że Alex zginął w wypadku samochodowym. Nadal była na niego zła za jego zdradę i zła na siebie za to, że dała się tak naiwnie oszukać mężczyźnie tylko dlatego, że wyglądał na uczciwego.
A teraz stał przed nią Joe Douglas, patrząc takimi samymi oczyma, jakie niegdyś zwabiły ją do łóżka Alexa. Różniły się tylko tym, że tlił się w nich gniew, gniew skierowany ku niej. Domyślała się, co Joe może sądzić o jej stosunkach z bratem; niewątpliwie Al ex często mijał się z prawdą, by przedstawić się w jak najlepszym świetle. Był typem mężczyzny, który zawsze pociągał kobiety. Kłócili się bez przerwy, bo zachowywał się jak bezczelny podrywacz...
gosiunia1979