Nora Roberts - Smak chwili.doc

(1359 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

Smak chwili

Kwartet Weselny 03

Tytuł oryginału SAVOR THE MOMENT

 

 

 

 

 

Dla mojego brata, rodzinnego piekarza

Śpiewam o strumykach, o pąkach i altanach

O kwietniu, maju, lipcu i sierpniowych kwiatach

Śpiewam o kwiecie paproci, dożynkach i Zielonych Świątkach

O panach młodych, pannach i ich weselnych tortach

Robert Herrick

 

Nie mogę się nadziwić, co ty i ja robiliśmy, zanim zaczęliśmy kochać?

Donne

PROLOG

W miarę jak upływały dni ostatniego roku w liceum, Laurel stawała się coraz bardziej pewna jednego niezaprzeczalnego faktu.

Bal maturalny to piekło.

Całymi tygodniami wszyscy mówili tylko i wyłącznie o tym, kto może kogo zaprosić, kto kogo już zaprosił - i kto zaprosił kogoś innego, powodując wybuchy rozpaczy i histerii.

Zdaniem Laurel dziewczęta przed balem maturalnym cierpiały na nieuleczalne napady niepewności i żenująco niskiej samooceny. Korytarze, klasy i dziedziniec buzowały szeroką gamą emocji od oszałamiającej euforii - bo jakiś chłopak zaprosił jakąś dziewczynę na przereklamowaną potańcówkę - do gorzkich łez - ponieważ jakiś chłopak tego nie zrobił.

Całe życie kręciło się wokół jakiegoś chłopaka, co Laurel uważała jednocześnie za głupie i demoralizujące.

Z upływem czasu histeria się nie kończyła, a nawet przybierała na sile podczas polowania na sukienkę, buty, w trakcie gorących dyskusji na temat wyższości koków nad rozpuszczonymi włosami. Limuzyny, after-party, pokoje hotelowe - tak, nie, może w kwestii seksu.

Laurel darowałaby sobie to wszystko, gdyby nie uwzięły się na nią jej przyjaciółki - a zwłaszcza Parker Właśnie-stałam-się-dorosła Brown.

Teraz jej konto oszczędnościowe - te wszystkie ciężko zarobione dolary i centy z niezliczonych godzin pracy kelnerskiej - zostało spustoszone do cna wydatkami na sukienkę, której prawdopodobnie nigdy więcej nie włoży, buty, torebkę i całą resztę.

Za to także mogła zrzucić winę na przyjaciółki. Porwał ją wir zakupów z Parker, Emmaline i Mackensie i wydała więcej, niż powinna.

Delikatnie podsunięte przez Emmę wyjście, żeby to rodzice zafundowali jej sukienkę, nie wchodziło - zdaniem Laurel - w grę. Kwestia honoru, może, ale pieniądze stały się w domu McBane'ów bardzo drażliwą kwestią z powodu fiaska ryzykownych inwestycji ojca i kontroli z urzędu skarbowego.

Nie było mowy, żeby poprosiła o pieniądze którekolwiek z rodziców. Laurel sama na siebie zarabiała, i to już od kilku ładnych lat.

Mówiła sobie, że to bez znaczenia. Pomimo niezliczonych godzin przepracowanych po szkole i w weekendy, nie zaoszczędziła nawet polowy kwoty potrzebnej na czesne w Instytucie Kulinarnym ani na życie w Nowym Jorku. Koszt fantastycznego wyglądu na jeden wieczór niczego tu nie zmieni - i, do diabła, wyglądała fantastycznie.

Skupiła się na kolczykach, podczas gdy po drugiej stronie pokoju - sypialni Parker - Parker i Emma eksperymentowały z włosami Mac, która pod wpływem impulsu obrzępoliła je na coś, co Laurel nazwala Juliusz Cezar przekracza Rubikon. Próbowały wpinać w to, co zostało z ognistorudych włosów Mac, różne spinki, pryskały brokatem i wszystkie trzy mówiły bez przerwy, a w tle dudniła płyta Aerosmith.

Laurel lubiła słuchać przyjaciółek, pozostając trochę z boku. Może zwłaszcza w tej chwili, kiedy czuła się trochę odsunięta. Przyjaźniły się przez cale życie, a teraz wszystko miało się zmienić. Jesienią Parker i Emma pójdą do college'u, Mac będzie pracować i chodzić na kursy fotografii.

A skoro marzenia Laurel o Instytucie Kulinarnym rozwiały się jak dym z powodów finansowych i niedawnej katastrofy małżeństwa jej rodziców, poprzestanie na miejskim college'u w niepełnym wymiarze godzin. Wybierze jakieś kursy biznesowe. Musi myśleć praktycznie. I być realistką.

Nie zamierzała teraz się nad tym zastanawiać. Równie dobrze mogła cieszyć się chwilą i rytuałem, który zaaranżowała Parker - na swój Parkerowy sposób.

Wprawdzie Parker i Emma szły na bal do Akademii, a Laurel i Mac do państwowego liceum, ale miały ten czas dla siebie razem, kiedy ubierały się i szykowały. Na dole czekali rodzice Parker i Emmy i na pewno zrobią tuziny zdjęć, będą wołać: och, popatrzcie na nasze dziewczynki, ściskać je i zapewne w czyimś oku zakręci się łza.

Matka Mac była zbyt zajęta sobą, żeby przejmować się balem maturalnym córki, co - ponieważ Linda jest Lindą - mogło tylko wyjść wszystkim na dobre. A rodzice Laurel? Cóż, zbyt pochłonęło ich własne życie i problemy, żeby mieli czas troszczyć się o to, gdzie była i co robiła tego wieczora.

Laurel już się do tego przyzwyczaiła. Z czasem taka sytuacja zaczęła jej nawet odpowiadać.

- Tylko brokat - zdecydowała Mac, przekrzywiając głowę z boku na bok. - Wyglądam trochę jak Dzwoneczek. W fajny sposób.

- Chyba masz rację. - Parker, z falą idealnie prostych, brązowych lśniących włosów spływających na plecy, skinęła głową. - Niewiniątko z pazurem. Co o tym myślisz, Em?

- Myślę, że musimy bardziej podkreślić oczy, nadać im więcej dramatyzmu. - Emma zmrużyła z namysłem głębokie, rozmarzone brązowe oczy. - Mogłabym to zrobić.

- Dawaj. - Mac wzruszyła ramionami. - Ale niech to nie trwa całą wieczność, dobrze? Muszę jeszcze ustawić sprzęt do naszego wspólnego zdjęcia.

- Idziemy zgodnie z planem. - Parker zerknęła na zegarek. - Wciąż mamy pół godziny, zanim... - Odwróciła się, spojrzała na Laurel. - Hej! Wyglądasz fantastycznie!

- Och, naprawdę świetnie! - Emma klasnęła w dłonie.

- Od razu wiedziałam, że to ta sukienka. Przy tym lśniącym różu twoje oczy są jeszcze bardziej niebieskie.

- Chyba tak.

- Potrzebujesz jeszcze jednej rzeczy. - Parker podbiegła do komody i otworzyła szufladkę szkatułki z biżuterią. - Tej spinki.

Laurel, szczupła dziewczyna w błyszczącym różu, z malowanymi słońcem włosami zakręconymi - za radą Emmy - w długie, luźne loki, wzruszyła ramionami.

- Wszystko jedno.

Parker przykładała spinkę do włosów przyjaciółki pod różnymi kątami.

- Rozchmurz się - poleciła. - Będziesz się świetnie bawić. Boże, weź się w garść, Laurel!

- Wiem. Przepraszam. Byłaby lepsza zabawa, gdybyśmy wszystkie szły na ten sam bal, zwłaszcza że wszystkie wyglądamy naprawdę olśniewająco.

- Tak, byłaby. - Parker zebrała kilka loków Laurel i spięła je z tyłu. - Ale spotkamy się po balu. Wrócimy tutaj i wszystko sobie opowiemy. Proszę, zobacz.

Odwróciła przyjaciółkę do lustra i obie wpatrzyły się w swoje odbicia.

- Naprawdę wyglądam świetnie - powiedziała Laurel, na co Parker się roześmiała.

Rozległo się czysto symboliczne pukanie i drzwi stanęły otworem. Pani Grady, długoletnia gospodyni Brownów, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin