Sempė i Goscinny2.doc

(258 KB) Pobierz
SEMPĖ I GOSCINNY

Sempė i Goscinny

REKREACJE MIKOŁAJKA

SPIS TREŚCI

ALCESTA WYLALI ZE SZKOŁY              3

NOS STRYJKA GENIA              6

ZEGAREK              9

DRUKUJEMY GAZETĘ              13

RÓŻOWY WAZON Z SALONU              16

NA NASTĘPNEJ PAUZIE - BIJEMY SIĘ              19

KING              22

APARAT FOTOGRAFICZNY              25

MECZ PIŁKI NOŻNEJ              28

GALERIA OBRAZÓW              34

DEFILADA              37

HARCERZE              40

RĘKA KLEOFASA              43

TESTY              46

ROZDANIE NAGRÓD              49

ALCESTA WYLALI ZE SZKOŁY

W szkole zdarzyło się coś strasznego: wylali Alcesta. Stało się to przed południem, na drugiej pauzie.

Bawiliśmy się wszyscy w „myśliwego”; wiecie, jak to się gra: ten, kto ma piłkę, jest myśliwym, stara się trafić piłką w drugiego - trafiony beczy i zostaje myśliwym. To jest bardzo fajne. Nie grali tylko: Gotfryd, który był nieobecny, Ananiasz, który zawsze powtarza sobie lekcje na pauzach, i Alcest, który zajadał swoją ostatnią przedpołudniową kanapkę. Alcest zawsze zostawia największą kanapkę - bułkę z dżemem - na drugą pauzę, bo druga pauza jest trochę dłuższa niż inne. Myśliwym był Euzebiusz, co nie zdarza się często: ponieważ jest bardzo silny, wszyscy uważają, żeby nie trafić w niego piłką, bo kiedy on poluje, wali okropnie mocno. Właśnie Euzebiusz wycelował w Kleofasa. Kleofas rzucił się na ziemię i rękami zasłonił głowę; piłka przeleciała nad nim i pac! - uderzyła w plecy Alcesta, który upuścił swoją bułkę na ziemię - upadła na tę stronę posmarowaną dżemem. Alcestowi to się nie podobało; zrobił się czerwony i zaczął krzyczeć; wtedy Rosół - nasz wychowawca - przybiegł, żeby zobaczyć, co się stało, ale nie spostrzegł bułki, nadepnął na nią, pośliznął się i o mało nie upadł. Rosół był zdziwiony, cały but miał oblepiony dżemem. A Alcest... to było straszne! Zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:

- Psiakrew, cholera! Nie może pan uważać, gdzie pan stawia nogi! Ślepy pan czy co?!

Był wściekły, że nie wiem, ten Alcest; bo musicie wiedzieć, że z jego śniadaniami nie ma żartów, szczególnie z tymi kanapkami z drugiej pauzy.

Rosół też był niezadowolony.

- Spójrz mi w oczy - nakazał Alcestowi. - Coś powiedział?

- Powiedziałem, że psiakrew, cholera, nie ma pan prawa chodzić po moich kanapkach! - krzyknął Alcest.

Wtedy Rosół wziął Alcesta za ramię i wyprowadził z podwórza. Kiedy Rosół szedł, słychać było płask, płask, przez ten dżem, co miał na bucie.

A potem pan Mouchabiere zadzwonił na koniec pauzy. Pan Mouchabiere to jest nasz nowy wychowawca, nie mieliśmy dotąd czasu wymyślić dla niego jakiegoś śmiesznego przezwiska. Weszliśmy do klasy, a Alcesta ciągle jeszcze nie było. Nasza pani była zdziwiona.

- A gdzie jest Alcest? - zapytała.

Właśnie chcieliśmy jej wszyscy odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły i wszedł dyrektor z Alcestem i Rosołem.

- Wstać! - powiedziała pani.

- Siadać! - powiedział dyrektor.

Dyrektor nie miał zadowolonej miny; Rosół też nie, a gruby Alcest był zalany łzami i pociągał nosem.

- Moje dzieci - powiedział dyrektor - wasz kolega zachował się niezwykle ordynarnie w stosunku do Ros... do pana Dubon. Nie mogę znaleźć wytłumaczenia dla tego braku szacunku wobec zwierzchnika i osoby starszej. W związku z tym wasz kolega zostaje wydalony. Nie pomyślał on, och! na pewno nie pomyślał, o ogromnym bólu, jaki sprawi swoim rodzicom. A jeśli w przyszłości nie poprawi się - skończy w więzieniu. Taki jest los nieuków. Niech to posłuży za przykład dla was wszystkich!

I dyrektor kazał Alcestowi zabrać swoje rzeczy. Alcest zrobił to z bekiem, a potem wyszedł razem z dyrektorem i Rosołem.

Było nam strasznie smutno. Pani też.

- Spróbuję coś zrobić - przyrzekła nam.

Jednak nasza pani potrafi być bardzo fajna!

Kiedy wyszliśmy ze szkoły, zobaczyliśmy Alcesta; czekał na rogu ulicy i jadł bułeczkę nadziewaną czekoladą. Miał bardzo smutną minę, kiedyśmy się do niego zbliżyli.

- Nie poszedłeś jeszcze do domu? - zapytałem go.

- A nie - odpowiedział Alcest. - Ale muszę iść, bo zaraz będzie obiad. Założę się, że jak powiem o tym tacie i mamie, nie dadzą mi deseru. Och, co za dzień, jak Boga kocham...

I Alcest poszedł powłócząc nogami i żując wolno swoją bułkę. Miało się prawie wrażenie, że się zmuszał do jedzenia. Biedny Alcest, bardzośmy go żałowali.

A potem, po południu, zobaczyliśmy mamę Alcesta. Przyszła do szkoły, minę miała niezadowoloną i trzymała Alcesta za rękę. Weszli do gabinetu dyrektora. Rosół też.

Trochę później - byliśmy już w klasie - wszedł dyrektor z Alcestem, a Alcest uśmiechał się od ucha do ucha.

- Wstać! - powiedziała pani.

- Siadać! - powiedział dyrektor.

I dyrektor wytłumaczył nam, że postanowił dać Alcestowi jeszcze jedną szansę. Powiedział, że robi to ze względu na rodziców naszego kolegi, bo się zasmucili, że ich dziecko może zostać nieukiem i skończyć w więzieniu.

- Wasz kolega przeprosił pana Dubon, który był tak dobry, że dał się przeprosić - powiedział dyrektor. - Mam nadzieję, że wasz kolega będzie wdzięczny za tę pobłażliwość i że po tej skutecznej lekcji, która posłuży mu za ostrzeżenie, będzie umiał w przyszłości naprawić dobrym zachowaniem to ciężkie przewinienie, którego dopuścił się dzisiaj. Czy tak?

- No! - odpowiedział Alcest.

Dyrektor spojrzał na niego, otworzył usta, westchnął i wyszedł.

Byliśmy okropnie zadowoleni, zaczęliśmy mówić wszyscy naraz, ale pani uderzyła linijką w stół i powiedziała:

- Spokój, proszę! Alcest, wróć na miejsce i bądź grzeczny. Kleofas, do tablicy!

Kiedy zadzwoniono na pauzę, zeszliśmy wszyscy, oprócz Kleofasa, który został ukarany, jak to dzieje się zawsze, kiedy odpowiada. Na podwórzu Alcest jadł kanapkę z serem, myśmy go wypytywali, jak to było w gabinecie dyrektora, i wtedy przyszedł Rosół.

- No, chłopcy - powiedział - zostawcie kolegę w spokoju; to, co się stało rano, już minęło. Idźcie się bawić!

I wziął Maksencjusza za ramię, a Maksencjusz potrącił Alcesta i kanapka z serem upadła na ziemię.

Wtedy Alcest spojrzał na Rosoła, zrobił się cały czerwony, zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:

- Psiakrew, cholera! To nie do wiary! Znowu pan zaczyna! Naprawdę, pan jest niepoprawny!

NOS STRYJKA GENIA

Dzisiaj tata odprowadził mnie po obiedzie* do szkoły. Bardzo lubię chodzić z tatą, bo często daje mi pieniążki, żebym sobie coś kupił. I tym razem tak było. Przechodziliśmy właśnie koło sklepu z zabawkami i zobaczyłem za szybą nosy z tektury, które się zakłada, żeby rozśmieszyć innych chłopaków.

- Tato - powiedziałem - kup mi nos!

Tata powiedział, że nie muszę mieć nosa, ale pokazałem mu jeden taki wielki, cały czerwony, i zawołałem:

- Oj, tato! Kup mi ten, wygląda zupełnie jak nos stryjka Genia!

Stryjcio Genio to brat taty; jest gruby, opowiada kawały i ciągle się śmieje. Nie przychodzi często, bo jeździ i sprzedaje jakieś towary bardzo daleko - w Lyonie, w Clermont-Ferrand i w Saint-Etienne. Tata zaczął chichotać.

- To prawda - powiedział - zupełnie nos Genka, tyle że mniejszy. Założę go, gdy tylko się u nas znowu pokaże.

A potem weszliśmy do sklepu, kupiliśmy nos i ja go założyłem - trzyma się na gumce. Potem tata go założył, a potem sprzedawczyni i wszyscy przeglądaliśmy się w lustrze i chichotaliśmy okropnie. Mówcie, co chcecie, ale mój tata jest bardzo fajny!

Przed bramą szkoły tata powiedział mi:

- Tylko bądź grzeczny i uważaj, żebyś nie miał przykrości z powodu nosa Genka.

Przyrzekłem mu to i wszedłem do szkoły.

Na podwórzu stali chłopcy, więc założyłem nos, żeby im pokazać, i wszyscyśmy się bardzo śmiali.

- Zupełnie jak nos mojej ciotki Klary - powiedział Maksencjusz.

- Nie - sprzeciwiłem się - to jest nos mojego stryjka, tego, co jest sławnym podróżnikiem.

- Pożyczysz mi nosa? - zapytał Euzebiusza.

- Nie - odpowiedziałem. - Jeśli chcesz mieć nos, to poproś swego taty, niech ci kupi!

- Jeżeli mi go nie pożyczysz, to oberwiesz pięścią po tym twoim nosie! - zagroził Euzebiusz, ten, co to jest taki silny, i buch! - walnął w nos stryjcia Genia.

Wcale mnie to nie zabolało, ale zląkłem się, żeby nie złamał nosa, więc go schowałem do kieszeni i kopnąłem Euzebiusza. Tłukliśmy się, koledzy stali i przyglądali się, aż tu przyleciał Rosół.

- No i co się tu dzieje? - zapytał Rosół.

- To Euzebiusz zaczął - powiedziałem. - Uderzył mnie pięścią i złamał mi nos!

Rosół zrobił wielkie oczy, schylił się, przytknął swoją twarz do mojej i powiedział:

- Pokaż no...

Wyjąłem więc z kieszeni nos stryjka Genia i pokazałem Rosołowi. Nie wiem dlaczego, ale jak zobaczył ten nos, zrobił się wściekły.

- Spójrz mi w oczy - powiedział Rosół i wyprostował się. - Nie lubię, moje dziecko, jak się drwi ze mnie. W czwartek przyjdziesz tu posiedzieć. Zrozumiano?

Zacząłem płakać, więc Gotfryd powiedział:

- Pszpana, to nie jego wina!

Rosół popatrzył na Gotfryda, uśmiechnął się i położył mu rękę na ramieniu.

- To ładnie, mój drogi, że się przyznajesz, żeby ochronić kolegę.

- E, tam - powiedział Gotfryd. - To nie jego wina, tylko Euzebiusza.

Rosół zrobił się czerwony, otworzył kilka razy usta, żeby coś powiedzieć, a potem wlepił jedną odsiadkę Euzebiuszowi, jedną Gotfrydowi i jeszcze jedną Kleofasowi za to, że się śmiał. I poszedł dzwonić na lekcję.

W klasie nasza pani zaczęła nam opowiadać o czasach, kiedy we Francji było pełno Galów. Alcest, który siedzi ze mną, zapytał, czy nos stryjcia Genia jest naprawdę złamany. Powiedziałem mu, że nie, że jest tylko trochę spłaszczony na czubku, i wyjąłem go z kieszeni, żeby zobaczyć, czy można go naprawić. I wyszło fajnie, bo kiedy wypchnąłem palcem nos od środka, zrobił się taki, jak przedtem. Ucieszyłem się bardzo.

- Załóż go, chcę zobaczyć - powiedział Alcest.

Schowałem się pod pulpit i założyłem nos. Alcest popatrzył i powiedział.

- Fajno. Ładny.

- Mikołaj! Powtórz, co mówiłam! - krzyknęła pani. Przestraszyłem się.

Wysunąłem zaraz głowę spod ławki i chciało mi się płakać, bo nie wiedziałem, co pani powiedziała, a ona nie lubi, kiedy się nie uważa. Pani patrzyła na mnie, a oczy miała takie okrągłe, jak Rosół.

- Ależ... co ty masz na twarzy? - spytała.

- To jest nos. Tata mi go kupił - wyjaśniłem płacząc.

Panią to zgniewało i zaczęła krzyczeć, i powiedziała, że nie lubi błaznów i że jeśli będę dalej taki, to mnie wyrzucą ze szkoły i zostanę nieukiem, i przyniosę wstyd moim rodzicom. A potem rozkazała:

- Daj mi ten nos!

Więc podszedłem płacząc, położyłem nos na stoliku, a pani powiedziała, że go zabiera, i kazała mi odmieniać zdanie: „Nie powinienem przynosić tekturowych nosów na lekcje historii, żeby błaznować i przeszkadzać kolegom”.

Kiedy wróciłem do domu, mama popatrzyła na mnie i zapytała:

- Co ci jest, Mikołajku? Taki jesteś bledziutki.

Więc zacząłem płakać i tłumaczyć, że Rosół kazał mi przyjść w czwartek, bo wyciągnąłem nos stryjcia Genia z kieszeni, i że to była wina Euzebiusza, który rozpłaszczył czubek nosa stryjcia Genia, i że w klasie pani kazała mi odmieniać takie długie zdanie, a wszystko przez nos stryjcia Genia, który mi zabrała.

Mama popatrzyła na mnie bardzo zdziwiona, a potem położyła mi rękę na czole i powiedziała, że powinienem się położyć i trochę sobie odpocząć.

A potem, kiedy tata wrócił z biura, mama powiedziała mu:

- Dobrze, żeś już przyszedł, jestem bardzo niespokojna. Mały wrócił ze szkoły strasznie zdenerwowany. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy wezwać lekarza.

- No tak! - powiedział tata. - Wiedziałem, że tak będzie! A uprzedzałem go! Założę się, że ta gapa napytała sobie biedy przez nos Eugeniusza!

Wszyscyśmy się okropnie przestraszyli, bo mamie zrobiło się niedobrze i musieliśmy wołać doktora.

ZEGAREK

Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłem ze szkoły, przyszedł listonosz i przyniósł dla mnie paczkę. To był prezent od babci. Fantastyczny prezent! Nigdy nie zgadniecie, co to było: zegarek na rękę! Moja babcia jest bardzo fajna i mój zegarek też, i chłopakom oko zbieleje.

Taty nie było w domu, bo tego wieczora jadł kolację z panami z biura, i mama pokazała mi, co trzeba robić, żeby zegarek chodził, i zapięła mi go na ręce. Na szczęście już umiem odczytać godzinę, nie tak jak w zeszłym roku, kiedy byłem mały. Musiałbym co chwila pytać ludzi, która jest godzina na moim zegarku, co nie byłoby wcale takie wygodne. Mój zegarek przez to jest jeszcze taki fajny, że ma dużą wskazówkę, która kręci się szybciej niż dwie mniejsze - na tamte trzeba długo i uważnie patrzeć, żeby zauważyć, że i one się poruszają. Zapytałem mamy, do czego służy duża wskazówka, a mama powiedziała, że to bardzo praktyczne, bo wiadomo, kiedy wyjmować z wody jajka, żeby były na miękko.

Szkoda, że o 7.32, kiedy usiedliśmy do stołu, mama i ja, nie było jajek na miękko. Jadłem i cały czas patrzyłem na mój zegarek i mama powiedziała, żebym się pospieszył, bo zupa ostygnie; skończyłem więc zupę, a duża wskazówka przez ten czas obróciła się na zegarku dwa razy i jeszcze kawałek. O 7.51 mama przyniosła fajne ciasto, które zostało z obiadu. Wstaliśmy od stołu o 7.58. Mama pozwoliła mi pobawić się trochę - przykładałem ucho do zegarka, żeby usłyszeć tik-tak; a potem o 8.15 mama powiedziała, żebym poszedł spać. Byłem taki zadowolony, jak wtedy, kiedy dostałem wieczne pióro, które wszędzie robiło plamy. Chciałem spać z zegarkiem na ręku, ale mama powiedziała, że to nie jest dobre dla zegarka, położyłem go więc na nocnym stoliku, tak że mogłem go widzieć, kiedy leżałem na boku, i mama zgasiła światło o 8.38. I stało się coś fantastycznego! Bo cyferki i wskazówka mojego zegarka - tak jest: i cyferki, i wskazówka - świeciły w ciemności! Nawet gdybym chciał ugotować jajka na miękko, nie musiałbym zapalać światła. Nie chciało mi się spać, cały czas patrzyłem na zegarek, no i usłyszałem, jak otworzyły się drzwi wejściowe: to wracał tata. Ucieszyłem się bardzo, że pokażę mu zegarek od babci. Wstałem, włożyłem zegarek na rękę i wyszedłem na korytarz.

Zobaczyłem, jak tata wchodzi po schodkach na palcach.

- Tato! - krzyknąłem. - Zobacz, jaki piękny zegarek dostałem od babci!

Tata był bardzo zdziwiony, tak zdziwiony, że o mało co nie spadł ze schodów.

- Pst, Mikołajku, pst - powiedział. - Obudzisz mamę.

Światło zapaliło się i zobaczyliśmy mamę wchodzącą do pokoju.

- Mama obudziła się - powiedziała mama do taty.

Minę miała niezadowoloną, a potem spytała taty, czy o tej godzinie wraca się z oficjalnej kolacji.

- No cóż - powiedział tata - nie jest jeszcze tak późno.

- Jest 11.58 - powiedziałem strasznie dumny, bo bardzo lubię pomagać we wszystkim mojemu tacie i mojej mamie.

- Twoja matka ma zawsze doskonałe pomysły, jeśli chodzi o prezenty - odezwał się tata do mamy.

- Doskonały moment, żeby mówić o mojej matce, szczególnie przy małym - odpowiedziała mama i widać było, że nie żartuje; a potem kazała mi się położyć.

- Idź, kochaneczku - powiedziała - i prędko spatuchny.

Wróciłem do pokoju, słyszałem, jak tata i mama jeszcze trochę sobie porozmawiali, i zacząłem zasypiać o 12.14.

Obudziłem się o 5.07. Robiło się jasno, a szkoda, bo cyferki mojego zegarka już mniej świeciły. Nie musiałem od razu wstawać, bo nie było tego dnia lekcji, ale powiedziałem sobie, że mogę pomóc mojemu tacie, który narzeka, że jego szef narzeka, że tata się spóźnia do biura. Poczekałem jeszcze do 5.12, poszedłem do pokoju taty i mamy i krzyknąłem:

- Tato! Już rano! Spóźnisz się do biura!

Tata wyglądał na bardzo zdziwionego, ale to nie było takie niebezpieczne, jak przedtem na schodach, bo leżał w łóżku i nie mógł spaść. Ale miał taką dziwną minę, jakby spadł. Mama też się obudziła od razu.

- Co się stało? Co się stało? - zapytała.

- Och, to tylko ten zegarek - powiedział tata. - Zdaje się, że już świta.

- Tak - powiedziałem - jest 5.15 i przesuwa się na szesnaście.

- Brawo - powiedziała mama. - A teraz wracaj do łóżka, obudziliśmy się już.

Poszedłem się położyć, ale musiałem wracać trzy razy - o 5.47, o 6.18 i 7.02 - zanim tata i mama wreszcie wstali.

Zasiedliśmy do pierwszego śniadania i tata krzyknął do mamy:

- Pospiesz się, kochanie, z tą kawą, bo się spóźnię! Czekam już pięć minut.

- Osiem - powiedziałem, a mama weszła i spojrzała na mnie jakoś dziwnie.

Kiedy nalewała kawę do filiżanek, rozlała trochę na ceratę, bo jej drżała ręka; mam nadzieję, że mama nie jest chora.

- Wrócę wcześnie na obiad - powiedział tata. - Wchodząc odfajkuję godzinę.

Zapytałem mamy, co to znaczy „odfajkować”, ale powiedziała, że to nie moja rzecz i żebym poszedł się bawić na dworze. Pierwszy raz żałowałem, że nie ma lekcji, bo chciałem, żeby koledzy zobaczyli mój zegarek. Jedyny, który przyszedł raz do szkoły z zegarkiem, to był Gotfryd. Miał zegarek swego taty, duży zegarek z podwójną kopertą i łańcuszkiem. Ten zegarek taty Gotfryda był bardzo fajny, ale zdaje się, że Gotfryd wziął go bez pozwolenia i miał masę przykrości, i potem już nigdy nie widzieliśmy tego zegarka. Gotfryd dostał takie lanie, że mało brakowało - powiedział nam - żebyśmy już i jego nigdy nie zobaczyli.

Poszedłem do Alcesta, mojego kolegi, który mieszka bardzo blisko. Wiedziałem, że on wcześnie wstaje, bo długo siedzi przy śniadaniu.

- Alcest! - zawołałem przed jego domem. - Alcest! Chodź, zobacz, co ja mam!

Alcest wyszedł z jednym rogalem w ręku, a z drugim w ustach.

- Mam zegarek - powiedziałem Alcestowi i podniosłem rękę na wysokość czubka rogala, który mu wystawał z ust. Alcest spojrzał trochę zezem, przełknął i powiedział:

- Wcale nie taki fajny.

- Dobrze chodzi, ma wskazówkę od jajek na miękko i świeci w nocy - wyjaśniłem.

- A jaki jest w środku? - zapytał Alcest.

O tym nie pomyślałem, żeby zajrzeć do środka.

- Zaczekaj - powiedział Alcest i poleciał do domu. Wyszedł z nowym rogalem i ze scyzorykiem.

- Daj zegarek - powiedział - otworzę go scyzorykiem. Wiem, jak się to robi, otwierałem już zegarek mego taty.

Podałem zegarek Alcestowi, który zaczął coś przy nim dłubać scyzorykiem. Bałem się, że mi popsuje zegarek, więc powiedziałem:

- Oddaj zegarek.

Ale Alcest nie chciał, pokazał mi język i dalej próbował otworzyć zegarek. Wtedy chciałem odebrać mu go z ręki i scyzoryk ześlizgnął się na palec Alcesta. Alcest krzyknął, zegarek się otworzył i upadł na ziemię o 9.10. Ciągle była 9.10, kiedy wróciłem z płaczem do domu. Zegarek przestał chodzić. Mama mnie objęła i powiedziała, że tata go naprawi.

Kiedy tata wrócił na obiad, mama dała mu zegarek. Tata pokręcił małą śrubką, popatrzył na mamę, popatrzył na zegarek, popatrzył na mnie i powiedział:

- Posłuchaj, Mikołajku, tego zegarka nie da się już naprawić. Ale i tak możesz się nim bawić. Będzie tak samo ładnie wyglądał na twojej ręce. I nic mu się już nigdy nie stanie.

Minę miał tata zadowoloną, mama też miała zadowoloną minę, więc i ja byłem zadowolony.

Mój zegarek wskazuje teraz zawsze czwartą godzinę: to jest dobra godzina, godzina bułeczek z czekoladą, a w nocy cyferki świecą tak samo, jak przedtem.

To naprawdę fajny prezent, ten prezent od babci!

DRUKUJEMY GAZETĘ

Maksencjusz pokazał nam na pauzie prezent, który dostał od swojej chrzestnej mamy: drukarnię. To takie pudełko, gdzie jest pełno literek z gumy; bierze się te literki szczypcami i można układać wszystkie słowa, jakie się chce. Potem przyciska się je do poduszeczki z tuszem, takiej samej, jaką mają na poczcie, potem do papieru i wychodzą słowa drukowane jest w gazecie, którą czyta tata, i tata zawsze krzyczy, bo mama zabiera mu strony, gdzie są suknie, reklamy i przepisy, jak gotować. Bardzo fajna jest ta drukarnia Maksencjusza!

Maksencjusz pokazał nam, co już wydrukował. Wyciągnął z kieszeni trzy kartki, zapisane na wszystkie strony jego imieniem ,,Maksencjusz”.

- To dużo lepiej, niż jak się pisze piórem - powiedział nam Maksencjusz, i tak jest naprawdę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin